piątek, 10 sierpnia 2018

~16~

  Kiedy pogoda zmieniła na krótką chwilę swoją prognozę, ponownie wzeszło słońce, ogrzewające mury Hogwartu. Z krótkiej przerwy od nachalnych i długich deszczy postanowiła skorzystać Luna, która przy okazji tak typowo angielskiej pogody uwielbiała wdychać wilgotne powietrze. Nosiło ono ze sobą przeróżne zapachy, od przesiąkniętej od wody ziemi po mokre liście, które wisiały jeszcze przypięte do niektórych drzew. Delikatnie kroczyła po wyznaczonej ścieżce, od czasu do czasu dając swoich lakierowanym bucikom dotknąć listków, na których widniały jeszcze niewyschnięte krople deszczu. Jej cienka chustka powiewała na wietrze wraz z długimi, rozpuszczonymi włosami, niezbyt chroniąc jej delikatną, wyeksponowaną na zimno szyję. Przystanęła na moment na pagórku, z którego rozszerzał się przecudowny widok na Zakazany Las i szczyty iglastych drzew i nie przejmując się czasem, podziwiała piękno, które się przed nią roztaczało. Pragnęła ujrzeć jeszcze tylko jedne stworzenia, które od tylu lat były jej braćmi. Tak, testrale. Właśnie wzbiły się w niebo, jakby usłyszały jej ciche żądania z tak daleka i kreowały po niebie najróżniejsze kształty za pomocą swoich wątłych, wychudzonych ciał. Dla niej ich piękno tkwiło w ich unikalności, w tym, że tyle czarodziei brzydziło się tymi stworzeniami. Ona je kochała i obiecała sobie w duchu, wierząc głęboko, że ją słyszą, że odwiedzi je niedługo. Może za kilka dni.
  Z oddali usłyszała głosy, które rozwichrzyły jej ciche marzenia, ale docierały z pewnej odległości, co pozwoliło jej na szybką kryjówkę. Po ścieżce maszerowało dwóch Śmierciożerców, którzy byli tak pochłonięci rozmową, że nawet nie zwrócili uwagi, że ktoś mógł tu przed chwilą stać, na przykład samotna dziewczyna, będąca idealnym łupem do chwilowej rozrywki. Przypomniała sobie słowa Rodley, że prawdziwi Śmierciożercy mieli zamiar przybyć do Hogwartu i wszcząć piekło. Zapomniała powiedzieć o tym Ginny, więc pobiegła do Sowiarni by jak najszybciej przekazać list czarnemu puchaczowi.
- Poleć do Ksenofiliusa Lovogooda – mruknęła, głaskając go kciukiem po główce. I wypuściła puchacza z rąk. Jeszcze przez chwilę oglądała, jak leci w kierunku bladego słońca, ukrytego za deszczowymi chmurami, póki nie stał się tylko czarnym punkcikiem.
  Kiedy ruszyła szybkim krokiem w powrotną stronę, spotkała na swej drodze grupę Ślizgonów, odpoczywających na dziedzińcu i czekających potajemnie na przyszłe ofiary. Z pewnością czuli się pewniej, wiedząc, że do zamku przybędą posiłki, a im nie będzie zagrażała nawet utrata punktów. Zaczynali się rozkręcać. Ujrzała David’a, który nie wyglądał najlepiej z lekko wyleczonym już siniakiem pod okiem oraz zadartą wargą, ale nadal na jego twarzy tkwił cyniczny uśmiech.
- Jak tam, Pomyluna? – odezwał się na głos, kiedy reszta jego bandy zwróciła na dziewczynę uwagę.- Gdzie to sama o takiej porze?
- Dam sobie radę – odpowiedziała mu na wypadek, gdyby pytał o pomoc, ale domyślała się, że ironizuje. Kto go tak urządził? Z bliska wyglądał jeszcze gorzej.
- Mam nadzieję, że uważałaś na ostatniej lekcji Zaklęć, bo tym razem to nawet twój wybawca cię nie uratuje.. Nie ma go od kilku dni..
- O kim ty mówisz? – poprawiła swoją chustkę, która ześlizgnęła się z jej ciała, kiedy tylko zawiał ponownie wiatr.
  David, który patrzył na nią z góry, zaśmiał się nieprzyjemnie i złapał ją za odsłoniętą szyję. Jego oczy zaiskrzyły się złowieszczo, kiedy poczuł, że nareszcie trzyma przy sobie Zdrajczynię.
- Jak to kto? – wyciągnął różdżkę i dotknął jej czubkiem chłodnego policzka dziewczyny.
- Nie wiem, o czym mówisz – jęknęła, ale patrzyła odważnie w jego ciemne oczy.
- Mam nadzieję, że razem z nim wsadzą ciebie i twojego starego do Azkabanu, gdzie będziecie tkwić za te bzdury w Gonglerzu - zarechotał nad jej twarzą, całkowicie pewny swojej przewagi nad dziewczyną.
   Jego różdżka wyleciała mu z rąk, jak zdmuchnięta przez wiatr. David puścił Lunę i rozejrzał się na boki wściekły z powodu tej nieprzewidzianej ingerencji. Nie dostrzegając nikogo innego, dobrał się do Krukonki, by ze złości ścisnąć ją za gardło, ale i to mu się nie udało.
- Lepiej uważaj, w kogo chcesz rzucać zaklęciami, Mechelbot – to Neville wyłonił się zza kolumny z wyciągniętą nieruchomo różdżką, wycelowaną w stronę Ślizgona. Obok niego stała Ginny, która również nie chcąc wyjść na tchórzliwą, mierzyła w pozostałą grupę. Najwidoczniej, nie mieli ochoty wszczynać niepotrzebnych kłótni z równie potężnymi czarodziejami, którymi byli Neville i Ginny. Czmychnęli w popłochu, klnąc pod nosem na Gryfonów i kłócąc się z Davide’em o jego głupie zabawy. Luna nie poczuła się gorzej przez to zajście. Przypomniała sobie wiele innych incydentów, kiedy była okradana lub zaczepiana przez większość uczniów. To krótkie spotkanie nie zrobiło na niej większego wrażenia, ale i tak była wdzięczna swoim przyjaciołom, że nie dopuścili do większej tragedii.
- Dzięki – mruknęła i poczekała, aż podejdą.
- To ostatnie chwile, kiedy Gryfoni mogą używać swych broni – powiedziała ruda, oglądając się w różne strony, jakby była gotowa do dalszych potyczek.- No, Neville..
  Chłopak spojrzał na przyjaciółkę zmieszany, udając, że nie wie, o co jej chodzi, ale lekki kuksaniec w bok przypomniał mu natychmiast, co chciał zrobić.
- Luna! – krzyknął za głośno, aż dziewczyny musiały zasłonić uszy.- Przepraszam cię.
- Za co? – spojrzała rozanielonym wzrokiem na jego twarz.
- Wiesz.. Ginny?
- Rozmawiajcie, nie przeszkadzajcie sobie.. ja tylko..na bok .. tak.. yhm. – wymamrotała i odeszła kilka kroków.- Albo! Ja pójdę na Wielką Salę, a wy potem dołączcie.
- Jasne – Neville podrapał się po głowie zmieszany i zaczął od nowa.- Luna.. Przepraszam, jeśli ostatnio wystraszyłem cię moim wyznaniem.. Chciałem powiedzieć tylko prawdę..
- Wiem, Neville – ucięła mu łagodnym głosem.- Wiem.. Ja.. nie wiem.. czy jestem gotowa.. Jeśli dasz mi trochę czasu. Obiecuję, że niedużo..!
- Jasne! – wypalił ponownie za głośno, ale szybko się zmieszał i schował spocone dłonie do kieszeni kurtki.- Tęsknię za tobą..
- Wiesz.. Możemy czasem do siebie pisać.. – uśmiechnęła się nieśmiało.- Jeśli tęsknisz za pisaniem do mnie.. Wiesz.. nasze listy.. – nie była pewna, o czym mówi, ale wolała wylać z siebie jakieś słowa, niż stać niewzruszona i zranić go ponownie. To był jednak jej przyjaciel. Chyba.
- Tak.. Pewnie masz rację.. Zapadła chwilowa cisza, podczas której zdążyły na ziemie spaść kolejne krople deszczu.
- Och, musimy wracać – powiedziała dziewczyna i chwyciła go za przedramię jak niewidomego, by zaprowadzić go do wybranego celu.
   Zmierzyli oni do Wielkiej Sali, gdzie czekał na nich podwieczorek, ale nie zdążyli przejść przez ogromne drzwi, kiedy nagle podbiegł do dziewczyny Solomon. Nie był jednak tak radosny i beztroski jak zazwyczaj, gdyż Krukonka w jednej sekundzie zauważyła na jego twarzy pewne roztargnienie. Długie, blond włosy, które zazwyczaj nosił spięte w kucyk, dzisiaj opadały w nieładzie na zgarbione plecy. Luna wiedziała, że Solomon był naczelnym prefektem najstarszej klasy i z pewnością miał niezmierzoną liczbę obowiązków, ale dzisiaj wyglądał raczej na osobę, która odrabiała poprzedniej nocy kilkanaście szlabanów.
- Hej, Luna! – krzyknął delikatnie zadyszany.- Hej, Neville! – poznał kolegę z klasy i uścisnął mu dłoń na przywitanie.
- Hej – mruknęła.- Coś się stało?
- Profesor Slughorn prosił cię do siebie, z uprzedzeniem, że to ważna sprawa..
- Och, profesor Slughorn? Wiesz może, o co chodziło?
- Nie, ale u Slughorna chyba jeszcze nikt nie zdobył szlabanu, więc się nie martw.
  Luna pokiwała mu głową, rada z takiego pocieszenia. Spojrzała jeszcze na Neville’a, który nadal czekał u jej boku.
- Iść z tobą? – zapytał.
- Nie trzeba. Wrócę za niedługo – powiedziała i niepewna jeszcze jak powinna zachować się przy nim żegnając go, po prostu uściskała mu obie dłonie i popędziła do lochów.
  Poznała ten chłód podziemnych piwnic, wilgotnych i wionących stęchlizną. Ze względu na brak okien, które mogłyby przekazywać światło, na ścianach paliły się liczne świece, oświetlające jej drogę. Znała każdy gabinet na płytkim poziomie lochów i bez trudu odnalazła pokój Slughorna. Pukając delikatnie, od razu wślizgnęła się do niego, nie czekając na odpowiedź. Profesor znany był z tego, że nie słyszał wszystkiego. Zaskoczyła ją dodatkowa obecność profesor Rodley i Malfoy’a, którzy stali przy nauczycielu Eliksirów pogrążeni z nim w rozmowie, przez co nikt nie dostrzegł samotnej Krukonki. Luna za to spojrzała na ich ubiór, który wyróżniał się od zwykłego, jaki wkładali zazwyczaj. Nie dość, że ich płaszcze były obszarpane i ubrudzone w niektórych miejscach, nadawały się tylko do podróży. Jej ojciec często takie wkładał, gdy wyjeżdżał na weekendy do swojej siostry, przy okazji mając nadzieję natrafić na nowe stworzenia, którymi mógł pochwalić się w gazecie.
- Myślę, że wyprawa udała się znakomicie – profesor Slughorn zawsze tryskał radością, w przeciwieństwie do Dracona, który stał nieruchomy i milczący, ale także zmęczony.
- Musieliśmy szybko wrócić. Przeszkodziło nam kilka wilkołaków, profesorze – odpowiedziała mu kobieta i podała mu do ręki jakiś przeźroczysty, zakorkowany flakonik.
- Panicz Malfoy chyba nie jest zadowolony – profesor zwrócił się w stronę Ślizgona.
- Wykończony – poprawił go wyniośle.- Możemy już iść?
- Mam parę spraw do omówienia z profesorem, Draco. Zaczekaj tu chwilkę.
- O, proszę! – krzyknął profesor, który dopiero teraz zauważył Lunę. Poczuła na sobie ich przenikliwe, taksujące oczy. Rodley stała bez cienia uśmiechu, spoglądając jednak pogodnie na Krukonkę, znowu Draco patrzył z boku, jak Luna podchodzi do profesora.
- Aaa, to pani Lovegood. Tak dobrze się składa, że jest tu również pani Rodley. Proszę poczekać tu z paniczem Malfoy’em. Mam parę spraw do omówienia z profesor.
  Zniknęli w drugim pomieszczeniu, które prowadziło do prywatnej komnaty Slughorna. Luna miała dziwne przeczucie, że czekający tu z nią Draco zaraz zacznie jej dogryzać, ale ten zainteresował się starymi księgami, których karty beznamiętnie zaczął przekładać. Przypomniały jej się słowa Davida, który mówił coś o jej wybawcy. Dopiero teraz uderzyło ją ich znaczenie. „..Tym razem to nawet twój wybawca cię nie uratuje.. Nie ma go od kilku dni..”. No tak, pewnie wszyscy w szkole dowiedzieli się o wypadku w Hogsmead, a Malfoy’a okrzyknęli jej wybawcą. Z niewiadomych względów chciała się go nawet zapytać, jak się z tym czuje. Może mu nawet podziękować..
- Wybacz mi.. – zaczęła i dostrzegła jak chłopak gwałtownie przerwał przekartkowywać księgę. Uniósł głowę, ale nie spojrzał w jej stronę.- Chciałam ci podziękować za..
- Nie musisz..- przerwał jej i podszedł do wypełnionych kolorowymi eliksirami buteleczek i flakoników.
- Wiem, że to profesor kazała ci to zrobić.. ale jednak się zgodziłeś.. – ciągnęła dalej, nie zrażona jego tonem głosu. Dostrzegła, że jego prawa dłoń była nieznacznie podrapana. Profesor mówiła coś o wilkołakach.. Czyżby walczyli z tymi stworzeniami?
- Daruj sobie, Lovegood.. Gdybyś była choć odrobinę bardziej rozgarnięta, dałabyś sobie radę z dementorem.. Nie dość, że to ja się z nim rozprawiłem, musiałem zniszczyć twoją tarczę..
  To on odgonił dementora! Kompletnie o tym zapomniała. Do tego nikt go przecież nie zmuszał.
- Wyglądasz znowu na zagubioną – powiedział, stojąc z rękami w kieszeniach swojego pobrudzonego, podróżnego płaszcza, przyglądając się jak Luna przypomina sobie wydarzenia z tamtego podłego dnia.- Pamiętasz, jak nas podsłuchiwałaś?
- Wcale..
- To, że Rodley ugościła cię w swoim zacnym gabinecie, wcale nie daje ci możliwości, by interesować się jej sprawami, czy zbliżać się do mnie.. A co więcej, dziękować mi na każdym kroku..
  Co za podły!.. Luna zacmokała niezadowolona i przeszła obok niego, by siąść na krześle. Poczuła zadziwiające ciepło, jej głowa rozpaliła się jak w gorączce, a nogi zaczęły drżeć, jakby nie była na spacerze tylko w podróży razem z profesor. Zaskoczona tak nagłą zmianą swojego samopoczucia, zamilkła, nie chcąc już słyszeć jego dalszych przechwałek. Chłopak zajął przekopywaniem się przez prywatne dokumenty Slughorna, którymi rzucał od niechcenia, jakby był zmuszany do tej roboty. Wzdychał poirytowany i ostatecznie odwrócił się w jej stronę. Jego wzrok mógłby przeniknąć nawet jej duszę.. Tak.. Takie samo wrażenie miała, gdy ostatni raz gościła w gabinecie Rodley.
- Jakim też prawem taka niedoświadczona dziewczyna jak ty.. może posługiwać się zaawansowanymi zaklęciami? Esfera.. – prychnął i podszedł do niej..
  Jej oczy zamknęły się same, kiedy ujrzała dokładnie guziki jego płaszcza tuż przed swoim nosem. Ostatnie, o czym pamiętała było zsunięcie się na podłogę.
 *
 Przyglądała się jak jej matka tańczy obok strumienia, a jej nieruchomym towarzyszem był sam Malfoy, który przyglądał się milczący temu, co robiła. Dotykała nagimi stopami miękkiej trawy, a czasem pozwoliła im zanurzyć się w lodowatej, pędzącej wodzie. By nie wpadła, chłopak złapał ją za talię i przytrzymał, a potem oboje spojrzeli w jej kierunku.
- Tak.. Ślizgona nie jest łatwo z niego wypalić.. ale można odkryć intrygującego chłopca..
 *
- Gdzie to schowałem?!! – profesor Slughorn krzątał się zrozpaczony po gabinecie, kiedy Luna otworzyła oczy.
- Spokojnie, jest już z nami – powiedziała spokojnie profesor Rodley.
- Trzeba było wcześniej zainterweniować – panikował profesor.
- To tylko sen. Tylko sen – uspokajała go profesor.- Draco..
- Tak nagle zamknęła oczy i zemdlała – odrzekł chłopak, w głosie którego Luna wyczuła mieszaninę trwogi i gniewu. Stał pochylony nad nauczycielką i wpatrywał się w Lunę. To jego oczy musiały sprawić, że..
- Zemdlałaś – szepnęła opiekuńczo profesor Rodley.- Ale już jest dobrze..
- Nie chcę iść do szpitala – dziewczyna jęknęła i spróbowała wstać.- To tylko sen.
- No cóż..Przyjdziesz do mnie jeszcze dzisiaj. Jeśli nie chcesz iść do pani Pomfrey, nie będziemy cię zmuszać – rzekła stanowczo kobieta i podeszła do profesora, by poinformować go o czymś, czego Luna już nie usłyszała.
- Ale..-zaczynał profesor Slughorn.
- Proszę to.. – przerwała mu nauczycielka i kontynuowała z nim rozmowę.
- Nie jestem głodna – bąknęła Luna, a Draco spojrzał na nią z góry zmieszany.
- Lepiej byś wróciła, Lovegood – złapał ją za ramię i podniósł o własnych siłach. Luna nie spodziewała się po jego szczupłej sylwetce, że może ukrywać w sobie tyle siły. Przez chwilę znajdowała się tuż przy nim, oparta o ciepłą klatkę piersiową, czując energiczny oddech, który poruszał gwałtownie jego torsem. Zmieszana ustąpiła szybko, czekając w bezpiecznej od niego odległości na profesor Rodley.
- Zaprowadź ją do Wielkiej Sali – powiedziała ostatecznie.- A jeśli obawiasz się, że ktoś cię zauważy, po prostu wyprowadź ją z lochów. Nie chcę by po drodze zemdlała.
- Mam wypić jakiś eliksir? – zapytała Luna, próbując nie zwracać uwagi na Malfoy’a i jego nerwowe tupanie nogą.
- Wystarczy, jak wlejesz z tej fiolki jedną kroplę do soku dyniowego albo co tam lubisz – podała jej delikatnie acz energicznie buteleczkę do ręki.
- Dziękuję – wyszeptała i wyszła z gabinetu pierwsza, nie czekając na chłopaka. Nie była pewna, czy odprowadzi ją, czy sprzeciwi się profesor. Jednak po chwili usłyszała za sobą jego ciche stąpania.
  Milczała, bojąc się przerywać ciszę, która trwała między nimi. Z drugiej strony, tak naprawdę miała niepodważalną okazję, by podziękować mu za wszystko, choć właściwie.. Czy już tego nie zrobiła, a on ją zbył?
- Dobra.. Wystarczy, że okrzyknęli mnie wybawcą.. Nie potrzebuję więcej przezwisk.
  Nie patrząc na nią, wrócił do lochów, nawet się nie żegnając i zostawiając Lunę, która być może na zawsze utraciła okazję do rozmowy z nim. Prędko dosiadła się do stołu Krukonów, udając, że zniknęła tylko na kilka minut, ale na szczęście, nikt nie zadawał jej pytań. Kiedy na stole pojawiły się kolejne talerze z podwieczorkiem, nałożyła sobie dyskretnie na talerz kilka pieczonych owoców, gdyż na ich widok zaburczało jej w brzuchu. Przy okazji zdołała upaprać swoją część stołu miąższem niektórych z nich. Luna nie zapominając o swoim „leku”, wlała do soku jedną kroplę eliksiru.
- Na zdrówko - ..oby pomogło..
  Wypiła szybko i wtedy obok niej dosiadła się Annette, która z kawałkiem jakieś niezidentyfikowanej potrawy na widelcu, bacznie zbadała ją wzrokiem.
- Spóźniłaś się.. Słyszałam o wezwaniu Slughorna.. – z pełnymi jeszcze ustami, próbowała wyrzucić z siebie wszelkie pytania.- Wszystko w porządku?
  Zanim jednak zdążyła usłyszeć choćby bąknięcie ze strony koleżanki, drzwi do Wielkiej Sali zaskrzypiały jak nigdy, otwarły się na oścież, jak podczas powitalnej uczty i wpuściły do środka grupę nowo przybyłych Śmierciożerców. Sufit nie zaiskrzył się błyskawicami, jak to działo się zazwyczaj, gdy zamek był w niebezpieczeństwie. Poprzedni słudzy byli tylko namiastką Czarnych Posłańców i rzadko paradowali po Wielkiej Sali, lecz ci, których pierwszy raz uczniowie widzieli na oczy, wyglądali o wiele potworniej.
- Snape musiał odczarować sufit – szepnęła Marietta do Annette z naprzeciwka, ale Luna zauważyła, jak trzęsła się wystraszona.
- Witam – przemówił dyrektor i powitał każdego z osobna. Potem wskazał im beznamiętnie miejsca.- Wiem, kogo szukacie. W całej sali wszyscy usłyszeli syczący głos pierwszego Śmierciożercy:
- Harry Potter..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz