piątek, 24 sierpnia 2018

~19~

  Następnego dnia z rana Klara stała nad łóżkiem Luny i przyglądała się dziewczynie z wyraźnym zainteresowaniem oraz trwogą. Luna wróciła bardzo późno wieczorem, kiedy większość dziewczyn spała w swoich łóżkach, ale tylko Klara czuwała nad książką, czytając ostatnie rozdziały jakie jej zostały. Leżąc pod kołdrą z zapaloną różdżką nie ruszyła się, kiedy usłyszała jak drzwi cichutko zaskrzypiały a do środka wślizgnęła się na palcach dziewczyna. Zdołała jeszcze wychwycić jej ciche łkanie, ale nic więcej, gdyż Luna kładąc się na posłaniu, od razu zasnęła.
- Luna dobrze się czuje? – Marietta zadygotała z zimna wychodząc spod ciepłej kołdry. Szybko podbiegła do pieca, by w nim zapalić.
  Nie wiem.. Nie wygląda na chorą, ale raczej na zmęczoną.. – odpowiedziała Krukonka i dotknęła palcami czoła koleżanki.- Wszystko w porządku.
- Annette mówiła, gdzie miała zamiar iść? – z drugiego kąta odezwała się Vanda, która rozpoczęła dzień od szukania opakowania słodkich dropsów pomiędzy zawiniętą pościelą.
- Poszła na śniadanie, ale nie była w najlepszym humorze – powiedziała rudowłosa, ogrzewając się przy ogniu. Od razu w pokoju zrobiło się jaśniej.
- Już wczoraj była nie w sosie, a to znaczy, że coś niepokojącego musiało się wydarzyć – przyznała Klara i usiadła na swojej części łóżka, by zacząć się ubierać.- Podobnie z Luną..
  Nikt z dziewczyn nie połączył jeszcze faktów, że Annette i Luna uczestniczyły razem w rozgardiaszu, za który miały zostać ukarane. Klara spokojnie i ukradkiem patrzyła na śpiącą jeszcze koleżankę, czując dziwne uczucie, jakie gotowało się w jej wnętrzu. Wrodzona w niej czułość podpowiadała jej, że należało obserwować Lunę częściej niż jak robiła to dawniej. Vanda zwinięta w kłębek i przykryta kołdrą chrupała ciasteczka, które znalazła jeszcze w szafce nocnej. Klara widząc co robi, poczuła resentyment, jaki od dawna iskrzył się w niej i wzniecał. Wiedziała, co musiała zrobić i jak się poświęcić, by osiągnąć to, co chciała.
- Wczoraj po zajęciach Luna zniknęła z Annette i nie wróciły na kolację – przypomniało się Mariecie, która składała w pośpiechu swoje łóżko, by dodatkowo się ogrzać.
- No tak.. – przytaknęła Klara.- Annette uciekła, by nie przyznawać się do tego, co się stało, ale i tak pewnie wygada komu będzie chciała.
- Nie lubi być do niczego zmuszana – ruda stanęła w obronie swojej kuzynki.
- To pytanie brzmi, gdzie były? Myślicie, że zaatakowali je Śmierciożercy? – zamyśliła się Vanda, która ostatecznie zdecydowała się wstać z łóżka.- Choć wolę jeść dropsy niż o tym myśleć..
  Klara już chciała gorliwie odpowiedzieć jej coś na ten temat, ale dalszą rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Annette z pewnością by tego nie robiła, więc musiał być to ktoś obcy – Krukon lub co gorsza – Śmierciożerca. Ale i drugą opcję odrzuciła Klara natychmiast, gdyż z pewnością Czarny Sługa nie powitałby ich pukaniem do drzwi. Kiedy Marietta zdecydowała się, że otworzy, ujrzały za drzwiami młodą Krukonkę, która trzymała w dłoni pergamin owinięty i związany czarną wstążką.
- Mam przekazać to Lunie Lovegood – jęknęła niepewnie, patrząc na starsze dziewczyny bacznie się jej przyglądające. Vanda mierzyła ją wzrokiem, jakby zaraz miała wykrzyknąć, że mała jest szpiegiem, ale młoda Krukonka nie mając nic do dodania, zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- Luna! – Klara ponownie stanęła obok łóżka koleżanki, przyglądając się jej twarzy niespokojnie.- Do ciebie list.
- Od kiedy ktokolwiek dostarcza listy do rąk właścicieli? – zdumiała się Vanda, która zajrzała przez ramię Klary na zwinięty pergamin.
- Zazwyczaj robią to nauczyciele, gdy chcą coś przekazać.. – odpowiedziała jej Marietta, która przygotowywała się do wyjścia.- Pospieszcie się, bo apel jest niedługo. Wiecie, jaka kara może spotkać ucznia, który się spóźni.
- Racja – mruknęła Klara.- Luna! Obudź się! Dostałaś list!
- Inaczej same go przeczytamy! – zdenerwowała się Vanda.
- Nie bądź wścibska. To jej sprawa – skarciła ją Klara, która spojrzała na dziewczynę z pogardą. Na szczęście, Vanda nawet tego nie dostrzegła, za to odwróciła swoją uwagę od Luny i zaczęła się ubierać.
  Kiedy Vanda i Marietta wyszły razem, Luna podniosła się z pozycji leżącej tak gwałtownie, że wystraszyła tym Klarę.
- Wybacz, ale nie chciałam budzić się przy dziewczynach – powiedziała sennie na powitanie i wyrwała pergamin z rąk Klary.
- Mam wyjść? – zapytała druga, nie wiedząc, czy w ten sposób ma pozwolenie, by towarzyszyć koleżance.
- Coo? Ach.. Nie – wymamrotała Luna, próbując odwiązać czarną wstążkę. Domyślała się, od kogo mogła ta wiadomość pochodzić.- „Droga panno Lovegood – zaczęła czytać na głos, co zaskoczyło Klarę, ale widząc, że jest dopuszczona do sfery prywatności Luny, usiadła obok i wsłuchała się.- Szczegóły szlabanu prosiłabym omówić na osobności. Proponowałabym legowisko testrali, przy których tak często spędzasz swój czas w soboty. Postaram się tam pojawić o czwartej popołudniu. Życzę miłego dnia. Profesor Rodley”..
- Jaki szlaban, Luna? – zdumiała się Klara, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała.
- Długo opowiadać, Klara – twarz Luny wyrażała bezgraniczny smutek.- Co ty byś powiedziała, jeśli ktoś zarzuciłby Ci, że jesteś osobą, która nie zasługuje na pomoc z jego strony.. lub co gorsza jesteś jak szlama..
  Klara nigdy nie słyszała takiego pytania z ust Luny, które dotykało tak poważnych problemów, ale z drugiej strony cieszyła się, że to jej zwierzała się Krukonka.
- Nie wiem.. – mruknęła najpierw - ..pewnie bym chciała udowodnić tej osobie, że jest inaczej. Ale z pewnością bym się nie poddawała. Nie życzyłabym sobie, by ktoś zwracał się do mnie w ten sposób..
  Luna pocałowała dziewczynę w policzek, co jeszcze bardziej zdumiało Klarę.
- Dlaczego nie zwracałam wcześniej uwagi na to, jaka jesteś mądra..
  Choć Klara widziała na twarzy dziewczyny uśmiech, to w głębi ducha Luna przeżywała męczącą walkę. Burza szalała w jej żołądku i to nie z głodu, ale z wyczerpania. Gdyby mogła, spałaby dłużej, jak często zdarzało się to w soboty w domu ojca. Jednak szkoła wymagała apeli, na których mieli zbierać się wszyscy bez wyjątku i dlatego Luna była zmuszona, pomimo swoich dokuczliwych myśli, zebrać się i wyjść z Klarą. Druga Krukonka za to patrzyła na nią uszczęśliwiona. Warto było walczyć i poświęcać siebie i innych, by w końcu i ostatecznie zyskać to, na co tak długo czekała – wymarzoną przyjaźń.
 **
  Po męczącym obiedzie w towarzystwie nękających i bezdusznych Śmierciożerców, Luna uciekła tylnym wyjściem w stronę Zakazanego Lasu, by jak najdalej znaleźć się od tego całego sobotniego zamieszania. Poranny list profesor Rodley przypomniał jej o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia, a co więcej, obudził zimny głos Malfoy’a, który utkwił w jej głowie jak zafałszowana piosenka. Próbowała po drodze różnych sztuczek. Wdychała powietrze nosem, wydychała ustami, machała rękami, skakała, by w jakiś sposób wybić myśli gnieżdżące się w jej głowie jak robaki w ziemi. Nic jednak nie pomagało, gdyż za każdym razem kiedy przystawała, jego krzyk wdzierał się do jej uszu, jakby chłopak stał tuż przy niej. Niejednokrotnie spojrzała w tył, obawiając się, że jeszcze może go gdzieś spotkać. Co prawda, obawiała się początkowo, że profesor mogłaby się z nim pojawić w tym miejscu, ale wierzyła raczej w to, że nauczycielka oszczędziłaby jej tego doświadczenia. Przecież sama była świadkiem, jak Dracon prawie się na nią rzucił.
- Okrutny.. Bezwzględny i głupi.. – powtarzała pod nosem, chcąc usprawiedliwić jego zachowanie przynajmniej za pomocą takich słów.
  Promienie słońca przedzierały się przez gałęzie drzew, które coraz gęściej otulały konary swoich sąsiadów. Z każdym krokiem Luna zagłębiała się w ciemność, choć wiedziała, że całkowicie w niej nie utonie, lecz jedynie będzie jej chłodniej. Legowisko znajdowało się niedaleko, słyszała nawet ciche pomrukiwania swoich wiernych towarzyszy, którzy przebywali i odpoczywali niedaleko. Ciekawe, gdyby Malfoy ujrzał te stworzenia, co by powiedział? .. Zaraz, zaraz.. Dlaczego właśnie o nim pomyślała, kiedy myślami błądziła wśród znajomych stworzeń? Nie mogła nawet poradzić sobie z tym, że chłopak zaszantażował jej umysł i wchłonął w niego nieświadomie, tworząc większy galimatias niż ten, który Luna obecnie miała w swojej głowie. Tylko dlatego, że była dziwna odciągało go od przyjaźni z nią? Dlatego, że jej przyjaciele pochodzili z Gryffindoru? Dla niej nie były to powody, by kogoś nienawidzić, a co więcej próbować skrzywdzić.. Tak bardzo chciała go zrozumieć..
  Kiedy nadepnęła na gałąź, która złamała się pod jej butem, testrale nadstawiły uszy, a kilka z nich po prostu się spłoszyło. Ale po krótkiej chwili stworzenia wyczuły ten znajomy zapach wanilii i zbliżyły się do niej na kilka cali. Większość z nich chciała przywitać się ze swoją przyjaciółką i nawet dały się pogłaskać. Popychały ją lekko, podgryzały torbę, którą miała powieszoną na ramieniu.
- Ach.. Już wiem, czego chcecie – mruknęła i wyciągnęła z wnętrza torby kilka kawałków surowego mięsa i słodkości, by po chwili rzucić im jedzenie pod kościste nogi.
- Jesteś bardzo szlachetna – odezwał się kobiecy głos dochodzący z pewnej wysokości nad głową Luny. Na złamanym drzewie, które opierało swoje gałęzie o ogromny dąb, na jednym z konarów siedziała jej nauczycielka. Co więcej była boso, ubrana w sztywną, mocno zawiązaną szatę, która idealnie nadawała się do dzikich, leśnych warunków. Luna rozszerzyła oczy na ten ciekawy widok. Już po raz kolejny kobieta przeogromnie zaskakiwała ją swoim zachowaniem.
- Zawsze je karmisz, kiedy tu przychodzisz? – Rodley zagaiła ponownie, widząc, że Luna utkwiła w niej wzrok oszołomiona.
- Eh.. – jęknęła dziewczyna.- Staram się.. Witam, panią profesor.. – poprawiła się od razu, podchodząc w stronę kobiety.
- Witaj, Luna.. – uśmiechnęła się tajemniczo Victoria i zwinnie jak kotka zeskoczyła z drzewa, które wcale nie było nisko osadzone nad ziemią.- Mam nadzieję, że jesteś chętna na miłą pogawędkę?
- Ma mi pani wyjawić szczegóły mojego szlabanu..
- Ach! – zachichotała nauczycielka i ruszyła pierwsza, by udać się wyznaczoną przez siebie ścieżką.- Przejmujesz się.. Nawet nie wiesz, co cię czeka..
- Tak? – zdumiała się Krukonka i spojrzała na bladą twarz profesor.- Mam coś umyć, naprawić? Albo może posprzątać całe boisko lub napisać esej?
  Victoria gwałtownie przystanęła i spojrzała na nią poważnie, zanim wybuchła gromkim śmiechem. Luna nie mogła uwierzyć w jej zachowanie i poważnie zaczęła zastanawiać się, czy czasem ktoś jej nie podmienił lub nie użył Eliksiru Wielosokowego.
- Naprawdę potrafisz zaskoczyć! A myślałam, że i teraz wykażesz się przeogromną wyobraźnią.. – profesor poprawiła kosmyki włosów, które podczas śmiechu opadły na jej twarz.- Otóż nie.. nie będziesz w ogóle na terenie szkoły..
- Jak to? – Luna obejrzała się dookoła, a potem wlepiła ponownie wzrok w profesor.
- Chciałabym cię zabrać na jedną z moich wypraw – w końcu profesor wydusiła z siebie te słowa, odkrywając największą zagadkę, jaka trapiła Lunę.
- Co będziemy razem robić? – zapytała natychmiast dziewczyna, żądna wiedzy na ten temat. Po raz kolejny od bardzo dawna mogła ponownie poczuć ten dreszczyk emocji, który towarzyszył jej przy wyprawie do Ministerstwa.
- Jak zawsze, muszę coś załatwić dla Slughorna a na dodatek rozprawić się z pewną podejrzaną bandą magów.. – z każdym słowem źrenice Krukoni rozszerzały się w osłupieniu. Słowa profesor zaczęły do niej dochodzić.- Będzie też z nami Draco.
  Wtedy rozmarzony uśmiech dziewczyny zszedł z jej twarzy, kiedy tylko usłyszała bolesne dla niej imię. Jej wzrok skamieniał wbity w ziemię, po której kroczyły, cera zbladła nieznacznie, a ciało zadrżało.
- Nie lubisz go, prawda? – bardziej stwierdziła niż zapytała kobieta.- Mam nadzieję, że jeszcze wszystko się zmieni, gdyż sama zauważyłam, że nie jest dobrze.. Ale.. Może jeszcze przekonacie się co do siebie.
- Dlaczego chciał mnie skrzywdzić, pani profesor? – jęknęła Luna, czując dotkliwą gulę w gardle.
  Przed jej oczami ponownie stanął on, kiedy krzyczał i wyżywał się na niej w gabinecie Rodley. Wolała już, kiedy odnosił się do niej z pogardą, czy ironią, gdyż do tego była bardziej przyzwyczajona.
- Jego umysł prowadzi z nim zaciekły pojedynek. Walczy z przeszłością, próbuje się zmienić, ale nie potrafi pogodzić się z wieloma rzeczami. Wyruszając z wami razem mam nadzieję, że wasze stosunki zmienią się na lepsze lub chociażby zajdzie jakaś mała zmiana – profesor wyglądała na smutną, kiedy wypowiadała te słowa. Wszystko wydawało się teraz sprzeczne w porównaniu z jej wesołym nastrojem, który trwał zaledwie kilka minut temu.
- Ja mówiłam prawdę, kiedy przyznawałam się, że nie szufladkuję ludzi – odrzekła Krukonka, przybierając tak samo przygnębiony ton głosu jak jej profesor.- Nie chcę mieć uprzedzeń do kogoś, kto wydaje mi się za pierwszym razem zły. Ale Malfoy.. on jest zagadką, pani profesor.. Raz mi pomaga, ratuje przed Czarnymi Posłannikami, a kolejnym razem ma o to pretensje? – Luna czuła w sobie narastający ogień, z każdym wypowiadanym słowem na temat Ślizgona.- Jak mam mu podziękować, jak mam go przepraszać, kiedy on to odrzuca, a kolejnym razem się o to upomina?
  Poczuła na swoim ramieniu chłodną dłoń nauczycielki. Wpatrując się w jej stanowcze, ciemne oczy, Luna uświadomiła sobie po raz kolejny, że i tym razem wyrzuciła z siebie wszystko w obecności tej kobiety. Jeszcze nigdy tak często nie rozmawiała długo na jeden temat.. Jeszcze nigdy nie miała przyjemności prowadzić z kimś tak poważnej rozmowy. Zazwyczaj opowiadając o stworzeniach wynalezionych przez ojca, o gazecie, o nowych zaklęciach i ciekawych historiach, ludzie jej nie słuchali i zazwyczaj rozmowa nie trwała tak długo. Teraz wpatrując się w czarne źrenice Rodley poczuła z nią więź. Pragnęła bardziej niż wcześniej ją poznać, nawet poświęcając siebie i swoje nastawienie do życia..
- Luna.. – wyszeptała jej imię jak poemat - ..Właśnie dlatego wierzę w ciebie, że to ty będziesz w stanie uświadomić mu, że świat jest inny, niż ten, który pokazali mu dawni opiekunowie. Wiem, jak ty sobie wyobrażasz świat, gdyż swój również posiadałam bardzo dawno temu, zanim mnie z niego gwałtownie wyrwano.. Rozumiem cię przeto. Mam nadzieję, że widząc w tobie ciekawą osobę, zapomni o dawnych urazach.. Spoliczkowałam go za słowa, które rzucił wczoraj w kierunku twojej osoby i jestem dumna z ciebie za twoją postawę. Właśnie tego się spodziewałam..
  Gdyby Luna o tym pomyślała i miała na tyle odwagi, uściskałaby swoją nauczycielkę jak przyjaciółkę, ale musiała zachować dystans, który dzielił je od siebie. Na pożegnanie Rodley poklepała jednego z testrali, zapytała się o kilka rzeczy dotyczących tych stworzeń i zostawiła Lunę samą w ich gronie. Krukonka od dawna nie czuła się tak lekka. Wiedziała, że kiedy wróci do zamku to wszystko ulotni się jak pył porwany przez wiatr, ale miała zamiar upajać się tą chwilą choć jeszcze przez jakiś czas.
  To prawda, Malfoy był dla niej zagadką. Nie potrafiła go rozgryźć, pomimo wielu uwag i komentarzy na jego temat ze strony Ginny, która serdecznie go nienawidziła. Tyle razy słyszała o nim i mogła sobie wyobrazić jego okrutne i nieczułe zachowanie wobec jej przyjaciół, ale był on dla niej tylko osobą, którą inni z pewnością zaliczyli do najniższej kategorii pyszałków. Teraz wydawał cię całkowicie sprzeczny z obrazem, który wykreowały słowa jej przyjaciół. Może nieodzywanie się do niego było złym pomysłem, ale postanowiła na pewien czas nie ingerować w jego prywatność. Poczeka na rozwój wydarzeń. I co więcej, poczeka na szaloną przygodę, którą przygotowała dla niej Rodley, która w tej jednej chwili stała się jej zaskakująco bliska.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

~18~

  Ginny i Neville natknęli się na Lunę, kiedy właśnie wracali z Wielkiej Sali po kolejnym groźnym oraz niepokojącym przemówieniu Snape’a. Choć obecny dyrektor przypominał po raz setny o posłuszeństwie wobec Śmierciożerców urzędujących w zamku oraz o pomocy w postaci dekonspirowania innych, młodzi Gryfoni puścili te ostrzeżenia mimo uszu. Bardziej martwili się tym, co czyniła Luna, którą spotkali po drodze, a która nie musiała uczestniczyć w tym godnym pożałowania wykładzie dyrektora.
  Dziewczyna siedziała wciśnięta pomiędzy dwie kolumny z książką odwróconą do góry nogami, wypisując za pomocą kawałka kolorowej kredy jakieś notatki.
- Luna? Nie zapomniałaś o spotkaniu w Wielkiej Sali? – pierwsza odezwała się Ginny w tak delikatny sposób, by nie wystraszyć Krukonki pochłoniętej czytaniem.
- Coo? – dziewczyna wbiła jasnoniebieskie oczy w dwójkę czekających przyjaciół.- Ach! Idzie?
- Kto? – zapytali jednocześnie Gryfoni i rozejrzeli się po korytarzu.
- Dyrektor? On pewnie wrócił do gabinetu.. Nie martw się, na pewno nie skumał się, że cię nie było.. – dokończył Neville, z czułością patrząc na dziewczynę nadal skuloną na podłodze.
- Nie, nie.. Uff.. – Luna wstała na nogi, trzymając pod pachą grube tomisko, a za ucho wtykając kolorową kredę, którą przy okazji pobrudziła sobie policzek.
- Masz.. na twarzy.. – jęknął chłopak i w tym samym momencie został nieznacznie nadepnięty przez Ginny, która udawała, że o niczym nie wie. Ale Luna nadal wydawała się odległa. Podeszła do Nevilla, kiedy ten najmniej się tego spodziewał i chwilowo wpatrywała się w jego oczy. Ginny jeszcze nigdy nie była świadkiem takiego zachowania Luny, ale z drugiej strony było to dla niej chwilową odmianą od całego natłoku spraw związanych z poszukiwaniami Harry’ego. Miło było popatrzeć na Lunę, która nadal nie przejmowała się tym, co działo się naokoło albo przynajmniej tak się rudej wydawało.
- No cóż.. – Luna wydała się z siebie żałosny dźwięk niezadowolenia.
- Masz jeszcze trochę wolnego czasu? Odrobilibyśmy razem lekcje.. – zaproponował Neville, który także nie potrafił pozbyć się uśmiechu z twarzy na widok roztrzepanej Krukonki.- Ginny?
- J-ja.. jaa.. no.. ekhm. No tego.. – bąknęła Gryfonka i najpierw spojrzała na książki, które trzymała przy sobie, potem na przyjaciół i w końcu na dwie kolumny, pomiędzy którymi Luna jeszcze przed chwilą prowadziła swoje rozmyślania.- Ja wrócę do dormitorium.. Christina prosiła mnie o pomoc – miała nadzieję, że nie dostrzegali jak łgała im w żywe oczy. Musiała z drugiej strony na kimś ćwiczyć.- To cześć! Zanim zdążyli odpowiedzieć, ruda pobiegła dalej, nawet się nie odwracając.
  Neville speszył się, widząc, że został z Luną sam na sam.
- Co czytasz? – musiał jako pierwszy zagaić rozmowę, gdyż Luna wróciła do lektury grubej książki.
- O snach.. – powiedziała poważnie, co wydało się chłopakowi nadzwyczaj komiczne.- W wolnych chwilach szukam informacji jak mogę się pozbyć natrętnych koszmarów.. ale wiesz..
- Och, rozumiem.. – mruknął cicho i spróbował zajrzeć przez ramię przyjaciółki, ale ta nagle zatrzasnęła tomisko z takim impetem, aż Neville wystraszył się.
- Spokojnie, to nie Śmierciożercy..
- Ach.. Wczoraj jeden chciał mi wkopać.. – pożalił się Neville, ale natychmiast poprawił się, nie chcąc, by Luna zaczęła mu współczuć, choć wątpił, czy w ogóle go słuchała.- Postawiłem się oczywiście, ale to i tak nic nie dało.. Nie ma już punktów, jakie można ująć Gryffindorowi..
- Och.. – zamyśliła się Luna i z czułością spojrzała na chłopaka.- I tak jesteś odważny.. Nie tak, jak niektórzy..
  I znowu schyliła swoją głowę. Kroczyli korytarzem od pewnego momentu w ciszy i tylko chłopak pilnował, by czasem ktoś nie zagrodził im drogi.
- Wiem, że Ginny nieźle dostała od jednego.. Pokopał ją.. Ale ruda się trzyma i nic nie jest w stanie jej złamać.. – zadumał się Neville i uśmiechnął się na myśl o twardej jak skała młodej Weasley.- Ale jak ty się trzymasz? Czy ktoś cię ostatnio skrzywdził?
  Luna westchnęła przeciągle i znienacka, co wystraszyło na chwilę Neville’a. Jednak jej wzrok błądził dookoła, jakby na siłę próbowała sobie coś przypomnieć lub co najmniej o czymś zapomnieć.
- Już nie pamiętam.. Czasem biją dziewczyny po twarzach, ale ja dostałam tylko raz mocno w policzek i nic więcej..
- Powiedz mi, który to był? – chłopak wypiął tors, naprężając w gniewie mięśnie.
  Luna spojrzała na niego czule jak tylko potrafiła najmocniej, ale czułość w połączeniu z Krukonką tworzyła śmieszną mieszankę, co tworzyło raczej coś zbliżone do obłąkania.
- Nie znam ich.. Neville, nie trzeba.. Wystarczy, że.. – chłopak bardzo pragnął usłyszeć to zdanie do końca, ale oczy Luny rozszerzyły się w panice i chwilowo zaprzestała oddychać.
- Co się stało? – Neville złapał ją za ramię i lekko potrząsnął.
- Mugoloznawstwo.. – jęknęła.- Dzisiaj pierwsze zajęcia z nowym nauczycielem.. Muszę iść! Ach, dziękuję!
  Neville nie wiedział, czy to było muśnięcie, czy podmuch świeżego wiatru, który okolił jego policzek. Nie mógł wyobrazić sobie podobnego uczucia, jakie miał okazję w życiu zaznać kiedykolwiek. Patrzył jeszcze za dziewczyną, która właśnie najprawdopodobniej ucałowała go w policzek.
 **
  Do zajęć z Mugoloznawstwa pozostało bardzo mało czasu i w biegu Luna obliczyła, że nie ma szans, by pojawić się niespóźniona. Gdyby dopuścili do zajęć z Teleportacji z pewnością dałaby radę ukrócić sobie drogę, ale po chwilowej zadumie nad tym tematem przypomniało jej się, że przecież nie wolno było tego robić na terenie zamku. Pozostało jej więc biec ile miała sił w nogach i w płucach. Dzisiaj zajęcia po długiej przerwie od chwili rozpoczęcia roku szkolnego miały odbyć się z nową nauczycielką, której uczniowie nie znali. Gdy Luna wpadła do sali wszyscy skierowali oczy ku niej. Milczący, zaskoczeni, przerażeni. Ale przede wszystkim sami. Prowadząca jeszcze się nie pojawiła ku radości Krukonki.
- Gdzie byłaś? – padło pierwsze pytanie zadane przez Annette, która siedziała niedaleko z przodu. Białowłosa jednak nie zdążyła jej odpowiedzieć.
- Siadać!!! – wrzasnęła nieznana wszystkim uczniom kobieta, która pojawiła się w drzwiach wejściowych. Jej przepełniony wściekłością wzrok skierowany był ku Lunie, która nadal stała w miejscu.- Mam pokazać ci drogę?
  Luna jednak zachowała zimną krew, gdyż od zawsze uważała, że takim ludziom wcale nie jest dobrze w życiu i dlatego wyżywają się na innych. Spojrzała na pulchną, niską kobietę, zmierzyła ją od stóp do głowy i dopiero wtedy zajęła miejsce obok przerażonej Annette. Nauczycielka z hukiem zamknęła za sobą drzwi i przeszła między ławkami z podniesioną głową i tak dostojnie jakby zaraz miała uklęknąć przed samym Voldemortem.
- Nazywam się Alecto Carrow i od dzisiaj będę waszą nauczycielką Mugoloznawstwa.
  W klasie nadal panowała zacięta cisza, ale Luna wyczuła, że i tak coś niedostrzegalnego przez oko zmieniło się nieznacznie. Ludzie ją znali, oprócz Luny i dlatego w odróżnieniu od innych nie przestraszyła się jak pozostali. Spojrzenia Puchonów, którzy szukali wsparcia w oczach innych zdumiał ją na tyle, że tym mocniej postanowiła skupić się na zajęciach i poznać nową prowadzącą, by zrozumieć zachowanie kolegów.
- Z dumą mogę nazwać się Czarną Służebnicą najwybitniejszego Czarnoksiężnika tego stulecia i przysięgam wam, że zrobię co tylko w mojej mocy by wam także wbić do waszych pustych głów tę piękną i prawdziwą wiadomość. Lord Voldemort jest jedynym – podkreśliła warknięciem ostatnie słowo – i niepokonanym czarodziejem, magiem, mistrzem jakiego wy, wstrętni zdrajcy i mugole nie będziecie mieli zaszczytu spotkać..
  Jej oczy wędrowały z jednego ucznia na kolejnego, by sprawdzić ich wytrzymałość i strach. Gdy ostatecznie wylądowały na Lunie, młoda Krukonka nie spuściła głowy ani nie speszyła się jak pozostali uczniowie. W ten sposób nawet nie była świadoma jaki błąd popełniła na początku znajomości z nową Śmierciożerczynią. Przez pozostałą część zajęć Carrow nie spuszczała z oka tych, których już nie polubiła od początku, zwłaszcza Luny Lovegood, która swoim rozmarzonym wzrokiem i dziecinną buźką wyrażającą raczej zadowolenie niż skruchę z bycia zdrajcą doprowadzała nową nauczycielkę do furii. Luna choć musiała wysłuchiwać kolejnych narzekań i krzyków swojej prowadzącej, nie bała się tak jak jej koleżanki z dormitorium, które siedziały skulone obok niej. Od razu po lekcjach Annette dopadła Lunę.
- Nie przeraża cię ta Alecto Carrow? – zapytała na wstępie, co zirytowało Lunę, gdyż lepszym dla niej tematem rozmowy byłaby chociażby pogoda, czy smaczny obiad czekający na nie w Wielkiej Sali.
- Nie osądzam ludzi od razu – powiedziała białowłosa, nawet nie zerkając na koleżankę. Annette widząc, że raczej nie zwróci uwagi Luny rozmawiając o zajęciach z nową prowadzącą, zeszła na inny tor, skupiając się na podstawowych ich obowiązkach.
- Mam pewien problem z esejem na Obronę Przed Czarną Magią.. Mogłabyś mi pomóc?
  Luna zatrzymała się bez uprzedzenia na środku korytarza, tworząc za sobą natychmiastowy korek przez co większość uczniów, burcząc na nią pod nosem musiało ominąć dwie ospałe Krukonki, które zapomniały najprawdopodobniej o panujących w publicznym miejscu zasadach. Ale gdy tylko ktokolwiek spostrzegł się, że to Pomyluna Lovegood od razu machano na nią ręką lub rzucano jakimiś nieszkodliwymi uwagami w stosunku do jej osoby.
- Dlaczego prosisz o to mnie? – Luna wybałuszyła oczy, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała i nadal nie przejmując się tym, że tamowała przejście w głównym miejscu.
- Bo.. – Annette od razu poczerwieniała, gdyż nie spodziewała się, że koleżanka by o to zapytała, ale nie pozostało jej nic innego jak wyjawić prawdę.
- Klara jest dobra w tych tematach, ale nie ja..
- Otóż właśnie wydaje mi się, że ty.. – przerwała jej Annette z uniesionymi wysoko brwiami, by wyrazić swoją życzliwość i wydawać się przez to łagodniejszą.- Nie tylko ja zauważyłam, jak profesor Rodley jest tobą zainteresowana.. To pewnie dlatego, że dobrze ci idzie z jej przedmiotu.. Widziałam, jak oddawałaś prace na czas, a nawet życzliwie z nią rozmawiałaś.. ty.. z nauczycielką, która jest największą tajemnicą Hogwartu od niepamiętnych chyba czasów.
  Luna odetchnęła w duchu, gdyż spodziewała się raczej, że Annette wyniesie na światło dzienne bardziej oczekiwane fakty. Okazało się, że jej znajomość z Victorią Rodley była postrzegana przez uczniów jako przejaw zainteresowania jej przedmiotem. I niech tak miało pozostać. Tym samym jednak Luna nie miała możliwości, by uciec od propozycji Annette.
- W porządku, pomogę Ci..
- A ja w takim razie chciałabym ci się w małym stopniu już odwdzięczyć i pokazać Ci, co odkryłam u Slaghorna. Już wiem na co mu te kociołki.. Idziesz ze mną zobaczyć?
  Luna wiedziała doskonale, jak niejeden Krukon jej domu, że Annette była najbardziej ciekawską osobą jaką udało się komukolwiek spotkać wcześniej. Tego jednak nie spodziewała się, że to od niej usłyszy tajemnicę, którą Luna sama interesowała się podczas zajęć z profesorem. Może udałoby się jej już wcześniej odkryć choć rąbek tego sekretu, gdyby nie Malfoy, który rozpraszał ją od momentu pojawienia się w klasie. Jako, że mogłaby to być dla niej szansa rozwiązania problemu dziwnych eliksirów, zgodziła się natychmiast, by wyruszyć z koleżanką aż do lochów.
- Wiem, że jeszcze jest za wcześnie – zaczęła ponownie Annette, czując się źle idąc w kompletnej ciszy -.. ale chciałabym zrobić moje urodziny tylko w naszym „pokojowym” gronie.. Wiem, że święto mam dopiero w listopadzie, ale nie szkodzi poinformować was wcześniej..
  Luna domyślała się, że nie chodziło jej o to, by tak po prostu uprzedzić dziewczyny, bo „coś mogło im się stać”, ale tylko o to, żeby zdążyły kupić jej jeszcze prezent. Nie była ona osobą, która troszczyła się o innych, ale raczej ich wykorzystywała. Luna pozwalała jej na to, godząc się odrabiać za nią prace domowe, udzielając jej informacji, które o dziwo były jej potrzebne i tak dalej.. Ta sytuacja była również świetnym przykładem na to, że Annette bez problemu mogła wykorzystać Lunę bez słowa jej sprzeciwu.
- Zrobię ci naszyjnik z koralików, chcesz? – Luna za to nie omieszkała się mówić wiele rzeczy wprost. Nie lubiła robić ludziom niespodzianek. Właśnie znajdowały się tuż obok klasy Slughorna i skuliły się wygodnie w kącie, by móc słyszeć, co dzieje się za ścianą, wspomagając siebie przy okazji zaklęciami. Annette postukała różdżką w drewniane, masywne drzwi, by tym samym umożliwić dźwiękom przedostawanie się przez przeszkody z mniejszym trudem. Luna z ledwością rozumiała, co działo się po drugiej stronie, ale domyśliła się jednej rzeczy – Slugorn prowadził ożywioną rozmowę z dyrektorem, którego baryton poznałaby na każdym kroku.
- Proszę, proszę..
  Luna oraz Annette podskoczyły w miejscu, kiedy usłyszały głos zza swoich pleców, a nie z miejsca skąd podsłuchiwały. Za nimi stała Pansy wraz z Crabbem oraz Goylem, którzy wyglądali okropnie w poszarpanych i poplamionych jedzeniem szatach.
- Dwie małe ptaszyny zgubiły się w odmętach lochów i co więcej - szpiegują... – zaszydziła Ślizgonka i jednym sprawnych ruchem dłoni kazała swoim gorylom, by podnieśli dziewczyny.- Zapomniałyście czyje to terytorium? Co robiłyście tutaj?!
  Przez chwilę Luna poczuła niepokój związany nie z tym, co mogłoby się im stać, ale raczej z faktem, że to dyrektor oraz profesor mogli usłyszeć ich kłótnię.
- Odpowiadajcie, smarkule! – krzyknęła rozhisteryzowana dziewczyna.- Nie chcecie odpowiadać? Proszę bardzo.
  Crabbe oraz Goyle nie przejmowali się, że byli traktowani przez Ślizgonkę jako podwładni, którzy musieli wykonywać jej polecenia. Bez ociągania czy zawahania obdarowali Krukonki po jednym ciosie w brzuch. Annete od razu upadła na podłogę, jęcząc i szlochając, za to Luna zachwiała się miejscu, ale nie straciła równowagi.
- Minus dwadzieścia punktów dla Ravenclaw.. Jakże to tak? – prychnęła podle Parkinson.- Od kiedy przestano słuchać jedynego prawdziwego i najszlachetniejszego domu tego zamku, gdzie zdrajcy, żmije i szlamy splugawiły go swoją obecnością? Jak śmiecie nawet nie odpowiadać prefektowi nieskazitelnego i idealnego Slytherinu?
   Annette patrzyła przerażona na tą szopkę, którą wystawiała okrutna Parkinson. Była to jakby powtórka tego, co dzisiaj je spotkało, gdyż wcześniej tak samo musiały wysłuchiwać pochwałek Alecto Carrow.
- Luna – jęknęła Annette, próbując złapać koleżankę za rękaw szaty, ale Crabbe odciągnął ją za włosy, śmiejąc się przy tym bezdusznie.
- Parkinson, co się tu dzieje? – u szczytu schodów pojawił się jeden z Śmierciożerców, którego Luna nie znała. Jego twarz wydawała się raczej przyjemna w porównaniu do pozostałych osobników jego pokroju, którzy atakowali bezbronne dzieci na każdym kroku.- Zostaw te smarkule, mamy coś innego do załatwienia..
- Och, daj mi pięć minut – pisnęła, prosząc go z błagalnym uśmiechem, co ostatecznie przekonało Śmierciożercę.
- Ale od razu masz im kazać zjeżdżać.. – westchnął mężczyzna, który stał na trzecim stopniu i nie ruszał się z miejsca.
- Obok jest dyrektor.. – powiedziała Annette, próbując odnaleźć ostateczne koło ratunkowe przed wydarzeniami, jakich mogła się spodziewać tylko w koszmarach.
- Snape jest po naszej stronie, dziewucho – warknęła do niej Pansy.- Poza tym, ty nie jesteś mi potrzebna. Crabbe zostaw ją.. Ale za to ty – zwróciła swoją głowę w stronę Luny.- Dlaczego Dracon tak bardzo się tobą interesuje? Co w tobie widzi profesor Rodley, że okazuje ci tak głęboką uwagę? Dużo osób to zauważyło, ale dla mnie staje się to niepokojące..
- Nie mam nic do nich.. – powiedziała szybko Luna, wiedząc, że w życiu nie mogłaby sobie wyobrazić jakiegokolwiek związku z Malfoy’em i tym samym dziwiła się ludziom, którzy tak mniemali.
- Tym lepiej, ale i tak mnie wkurzasz… - parsknęła śmiechem, a w ślad za nią poszli Crabbe i Goyle, którzy pewnie i tak nie kumali tej sytuacji ani odrobinę.
- Drętwota! – zaatakowała Krukonka, nawet nie myśląc o tym, jakie konsekwencje mogły wyniknąć z tego nieprzemyślanego ruchu. Ale rozpoczynanie tematu, który dotyczył Malfoy’a działał na nią drażniąco.- Alohomora! – krzyknęła w stronę drzwi, za którymi rozmawiali Snape oraz Slughorn.
  W jednej chwili rzuciły się z Annette do ucieczki, kiedy na chwilę mogły pozostawić wrogów nieprzygotowanych na taką okoliczność. Biegły ile powietrza miały w płucach, a Lunie przypomniał się wcześniejszy bieg na zajęcia z Carrow. Gdy tak dalej pójdzie, z pewnością zapisze się na jakieś zawody sportowe. Ojciec mógłby być z niej nawet dumny, tak samo jak Ginny, która sama była typem sportowca..
- Luna! – Annette z niewiadomych przyczyn chwyciła w biegu swoją koleżankę, która bez żadnych objawiających się niepokojących symptomów prawie runęła głową o posadzkę. Ale Krukonka już dawno wbiegła w stan nieświadomości.
 *
  Luna siedziała na swoim łóżku w Wieżyczce i patrzyła, jak magiczna róża, którą dostała od swojej profesor kwitła w rozbrajającym tempie zatopiona w połowie w szklanym wazonie. Dzień był dosyć pochmurny, ale i tak dziewczyna nie wydawała się tym przejmować. Zaraz miała zejść na dół, by pomóc ojcu przygotować obiad.
- Prawda, że jest piękna? – zapytała Luna swojej mamy, siedzącej na kanapie pod oknem, które pozwalało światłu słonecznemu choć trochę rozjaśnić pokój córeczki.
- Pasuje do ciebie – odpowiedziała subtelnie, podnosząc wzrok i mierząc jasnymi oczami Lunę.
- Myślisz, że mogę jej zaufać?
- Myślę, że nie masz wyboru..
 *
  Z daleka usłyszała czyjeś krzyki i pierwsze o czym pomyślała było to, że ostatnio niespodziewane sny zdarzały się coraz częściej. Nie pozwalali spać jej w ciszy, ale zawsze albo głośno rozmawiali, albo gromko debatowali, albo na cały głos kłócili się, jak i w tej chwili. Dawno nie zaznała spokojnego snu.
- Uspokójcie się!
  Dyrektor właśnie wyszedł..
- Co z Luną?
- ..chyba nie myślisz, że puścisz je sobie tak po prostu?
- ..moim zdaniem, to same zadecydują..
- Mogę już wrócić, pani profesor?
- Och, Luna! Obudziłaś się już! – przed oczami Krukonki wyrosła twarz koleżanki z dormitorium, której oczy wyrażały przerażenie, strach i wiele innych niepokojących uczuć.- Możemy już iść?
- Jak się czujesz? – to głos profesor Rodley był tak spokojny i opanowany jak głos matki, którą widziała w swoim chwilowym śnie.. Gdyby dali jej spać, może zdążyłaby zamienić z nią choć jeszcze słowo..
- Zatrważająco – powiedziała Luna i chwyciła za swoje czoło, czując zbliżające się bóle głowy.
- Pani profesor?!
- Parkinson, z tobą jeszcze nie skończyłam.. – profesor srogo zwróciła się starszej uczennicy.- Wiesz, co to znaczy niesprawiedliwie i bez podstaw wyżywać się i wykorzystywać uczniów?
- J-ja.. – Luna nie spodziewała się, że ujrzy w gabinecie Rodley właśnie prefekt Slytherinu, ale najwidoczniej przestała dawno już śnić i to, co widziała było prawdą.
- No właśnie.. – westchnęła nauczycielka i z założonymi rękami obeszła dziewczynę dookoła.
- Daj spokój.. Wypuść ją – warknął dyskretnie Draco z kąta sali, którego Luna nie miała w zasięgu swojego wzroku. Poczuła, jak dłoń Annette trzymająca rękę Luny zadrżała na dźwięk jego głosu.
- Sama to załatwię – odpowiedziała mu subtelnie kobieta i przez chwilę szeptała z Parkinson, prowadząc z nią jakąś niezbyt pochlebną dyskusję.
- Tak, zrozumiałam..
- Pójdzie pani z panienką.. eh.. nie mam pamięci do wszystkich nazwisk..
- Annette Bloodtraitor.
- Ciekawe.. – powiedziała ochryple Rodley i zmierzyła Krukonkę wzrokiem.- Udacie się panie razem, by odbyć swój szlaban. Za podsłuchiwanie nie będzie ulgi, panno Bloodtraitor..
- Rozumiem – odrzekła jej Annette, czując przygnębienie nie z powodu szlabanu i tego, co musiało ją spotkać, ale raczej z towarzystwa, na jakie została skazana.
- Możesz wyjść.. Pansy, ty także.. O, Luna, a ty zostajesz..
  Annette pożegnała koleżankę smutnym wzrokiem i zniknęła za drzwiami wraz z Ślizgonką, która nawet na Lunę nie spojrzała. Próbowała pożegnać się za to z Draconem, który jak obrażony i dumny dostojnik obserwował całe wydarzenie z boku. Nawet nie odwrócił głowy, by choć kiwnąć dziewczynie na pożegnanie. Gdy tylko drzwi trzasnęły, upewniając wszystkich, że nikt już im nie przeszkodzi, Dracon raptownie podskoczył z fotela i ruszył w stronę Luny. Dziewczyna trwająca jeszcze w stanie sennej nieświadomości, zamiast czuć przerażenie, rozchyliła oczy w zdumieniu.
- Draco! – powstrzymała go szybko Rodley, stając między nimi, kiedy ten był o krok od dziewczyny. Wtedy dopiero Krukonka dostrzegła wyraz jego twarzy, umalowanej rozpaloną wściekłością.
- Wiesz, o co mi chodzi! Chcę jej dać jedyną nauczkę na przyszłość!!
- Nie potrzebuję dodatkowej przemocy.. Spotkało ją dzisiaj zbyt wiele.. Nie obwiniaj..
- Posłuchaj! Już któryś raz z kolei spotykam ją na swojej drodze..
- To nie ja poprosiłam cię o rozmowę ze mną.. – wtrąciła Luna, uświadamiając sobie w zupełności, że chciał jej zrobić krzywdę.- Sam zawracałeś mi gło..
- Jak śmiesz! Gdyby Victoria nie miała w zapasie jakiś ciekawych i przydatnych zaklęć, leżałabyś stłuczona na posadzce.
   Odepchnęła Dracona raz a porządnie i czekała, czy zareaguje spokojniej.
- Któryś raz z kolei musiałem jej pomóc! Pomylunie Lovegood? Rozumiesz, Victorio?!! Ja, który nie brudzę sobie rąk szlamami i zdrajcami, nagle jestem zobligowany przeciw swojej woli, by jej pomagać! Zwariowałaś??
  Luna patrzyła z przerażeniem jak chłopak wyżywa się na swojej opanowanej i nienaruszonej jak kamień nauczycielce. Wysłuchiwała jego żalów, nawet przez chwilę trwania tego potoku obelg i złych słów zwróconych przeciwko Lunie nie ruszyła palcem, nie wydała żadnego dźwięku. Patrzyła mu tylko cały czas w oczy i patrzyła. W końcu Ślizgon opadł na fotel, zakrywając zaczerwienioną z gniewu twarz w swoich dłoniach. Dyszał jeszcze ciężko, ale nie zrzucił dłoni Rodley, która położyła ją na ramieniu chłopaka.
- Dla ciebie jestem kimś niższej rangi? Klasy społecznej? Nie zasługuję prosić o pomoc? – odezwała się delikatnie Luna, która z uwagą dobierała słowa, pomimo, że ją również nieznajoma złość zaczęła palić w żołądku. Malfoy odchylając dłoń, ukazał twardy i zimny wzrok znad swoich długich, kościstych palców i jął wpatrywać się w dziewczynę nieustępliwie.
- Mam cię traktować jak władcę? Wystarczy, że powinnam bać się samego Voldemorta..
  Z boku Viktoria spuściła głowę i spojrzała uważnie na Dracona, pilnując każdej jego reakcji.
- Czy dla ciebie jestem brudna? Nie zasługuję na miano człowieka? Po tych wielu obelgach muszę przyznać, że to ty jesteś gorszym człowiekiem niż ja, choć nigdy nie przytrafiło mi się kogokolwiek szufladkować.. Jestem nieczysta? Popatrz, może powinnam się rozebrać i pokazać ci, że nie wyglądam jak szlama?
  Na te słowa oczy Dracona poruszyły się z zdumieniu. Zmarszczył czoło, kiedy mówiła o rozbieraniu się, gdyż takiej wypowiedzi wcale się nie spodziewał.
- Luna – powiedziała Victoria, która jednak postanowiła zainterweniować.- Dracona poniosły emocje i nie rozumie, przez co ty również możesz przechodzić.. Kiedy zemdlałaś uciekając przed Pansy, Annette znalazła Draco i poprosiła go o pomoc. Nie była to najlepsza chwila, gdyż właśnie wrócił ze spotkania..
- Nie musisz jej tego mówić – powiedział ozięble, ale już spokojniej niż wcześniej.
- Przecież to nie niespodzianka, że jesteś Śmierciożercą, więc ma prawo wiedzieć.. Musi też zrozumieć, a na pewno w tej kwestii jest mądrzejsza od ciebie.
  Draco obdarował nauczycielkę zimnym jak lód spojrzeniem, ale nie powiedział nic na te słowa.
- Jeszcze nie skończyliśmy, Lovegood – warknął i wstając, poszedł w kierunku głębszej części pokoju.
- By było sprawiedliwie, też muszę cię ukarać, ale szczegóły szlabanu podam ci później. Rozmyślam nad pewną sprawą i muszę ją jeszcze skonsultować z pewnym osobnikiem.
- T-tak. ja.. Czy mogę wrócić? – Luna nie czuła się zbyt dobrze. Tak naprawdę chciało jej się wymiotować i musiała wyjść z gabinetu jak najszybciej. Profesor nie spodziewała się, że Luna chciała tak szybko uciec, ale także nie dziwiła się po tym, co musiała Krukonka usłyszeć z ust Dracona. Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, ale trzymała się mocno na nogach.
- Nie wyjdziesz bez po..
- Poradzę sobie sama, profesor. Przecież nikt nie życzy sobie udzielania pomocy.. – od dawna nie wypowiadała tak zimnych słów jak w tej chwili, ale nie miała też wyjścia. Czuła przeogromny smutek, związany ze snem o mamie, z wydarzeniami, na które była narażona razem z Annette oraz ze słowami jakie ten palant z siebie wyrzucił. Nie chciała mieć do czynienia z tym człowiekiem już nigdy więcej. Zapominając o słowach pożegnania, wyszła bez słowa z gabinetu, pozostawiając profesor sam na sam z Malfoy’em.
 Victoria wpatrywała się w plecy chłopaka, który siedział do niej tyłem, oparty o masywne biurko stojące na końcu pomieszczenia.
- Nie mów nic.
- Nie. Chciałam ci zadać tylko jedno pytanie – powiedziała lodowato kobieta.- Jak mogłeś?

wtorek, 14 sierpnia 2018

~17~

  Harry, Ron i Hermiona uciekli kilka godzin wcześniej od przybycia Śmierciożerców. Nikt nie spostrzegł tej niewinnej zmiany, dopóki Snape nie wysłał zwiadowców, by przebadali cały zamek w poszukiwaniu trójki przyjaciół. Ginny patrząc tylko posępnym wzrokiem na dociekliwych uczniów, nie odpowiadała na żadne pytania. Tylko czekała, kiedy Śmierciożercy dobiorą się do niej, szukając dowodów pomocy. Perfekcyjnie ukrywała każdą oznakę przejęcia, ale nie w obecności swoich przyjaciół. Luna właśnie wyczytała z jej twarzy pewien niepokój, kiedy siedziały na szkolnej ławce na jednym z korytarzy. Mijający je Ślizgoni obdarzyli dziewczyny jedynie zgorzkniałym spojrzeniem.
- Chciałabym być taka jak ty, Luna.. – powiedziała nagle ruda, nie podnosząc głowy znad sterty pergaminów, jakby bała się, że ktokolwiek zaraz oskarży je o jawną konspirację.
- Nigdy nie sądziłam, że zastanę taki dzień, w którym ktoś to powie..
- Nie przejmujesz się, kiedy cię poniżają..
  Nie przejmujesz się.. A słowa Malfoy’a wcale na nią nie podziałały.. Nie.. wcale..
- Wydaje się tylko, że niczym się nie przejmuję.. O, gdybym mogła wrócić do domu.. – powiedziała Gryfonka i po chwili, kiedy chwilę zamyśliła się z głową opartą o mur, wszystkie kartki i książki zsunęły się jej na ziemię.
- Ty! – wrzasnął nagle jeden z nowych strażników, którego głos przestraszył dziewczyny. Już w ich głowach zaczęły powstawać najczarniejsze myśli.- Co wyprawiasz? Sprzątaj to w tej chwili!
- Już, spokojnie.. – mruknęła Ginny pod nosem, mając nadzieję, że mężczyzna jej nie usłyszy, ale stało się inaczej i po chwili Gryfonka oberwała kopniakiem w brzuch. Luna stała sparaliżowana, patrząc na duszącą się koleżankę i już chciała jej pomóc, kiedy czubek obcej różdżki pojawił się przed jej oczami.
- Ani kroku dalej, dziewucho.. – to blondyn o zielonych oczach stał przed nią, który dołączył do swojego kolegi chwilę wcześniej.
- Sprzątaj to! Słyszałaś??!! – wrzasnął ten pierwszy i już mierzył w Ginny po raz drugi, gdy jego towarzysz potraktował ją bez cienia wzruszenia Cruciatusem. Rudowłosa pisnęła, czując jak jej mięśnie spinają się z bólu. Luna przypomniała sobie, kiedy jeszcze niedawno leżała na dywanie w gabinecie profesor, czekając na swoją karę. Mimo tego wszystkiego, zdołała wstać, jakby nic się nie stało..
- Jesteś beznadziejny.. – powiedział nagle blondyn do partnera, który dopiero teraz zdjął kaptur z głowy, ukazując posiniaczoną twarz oraz nienawistne spojrzenie.
- Słuchaj, durniu… Ostatnio Rookwood udzielił ci reprymendy co do twoich sposobów..
  Luna oparła się o ścianę, czując, że zaczyna dusić się z niewiadomych względów. Przez moment myślała, że to jakiś robak musiał ją ukąsić albo po prostu zapomniała o oddychaniu i dlatego była bliska omdlenia. Wtedy dwójka Śmierciożerców zwróciła na nią uwagę i jeden przywalił jej mocno z liścia, by spróbować ocucić.
- Wiesz co.. Zakazywali nam zabijania, więc lepiej zwiewajmy zanim ktoś posądzi nas o czyjąś śmierć – bąknął jeden z nich, a po chwili zobaczyła, że zostały same.
- Ginny? – Krukonka obróciła głowę w jej stronę, próbując nawiązać z nią kontakt, ale zobaczyła, jak ruda opiera się kolanami o podłogę, by na nią nie runąć. Rude włosy przykrywały jej całą twarz, którą skierowała ku ziemi, a dłonie zawinięte w pięści drżały, z ledwością utrzymując jej ciężar.
- Jednak.. Ja tego nie wytrzymuję.. Luna..
- Musimy iść..
  Rookwood.. Dlaczego? Nie spodziewała się, że na nazwisko, które wyjątkowo pamiętała z niewyjaśnionych względów, mogła zareagować w taki sposób.
- Luna, mam już dość..
- Idź do dormitorium, Ginny – powiedziała Luna, próbując pomóc jej wstać, ale nie mogła dać rady. - Idź na zajęcia.. – Ginny spojrzała w oczy koleżanki bez cienia wątpliwości.- Ja sobie poradzę. Idź!
  Luna nie miała innego wyboru jak ją zostawić, choć czuła ogromne wahanie. Mimo, że to co się właśnie wydarzyło było chorobliwą i nieludzką sytuacją, Luna święcie wierzyła, że Ginny musi to przezwyciężyć na swój sposób, a Luna, jak zawsze z boku, nie będzie przejmowała się niczym. Teraz głowę zaprzątało jej jedno nazwisko, o którym dawno temu nie wspominała. Nie było nawet ku temu powodów.
 Rookwood.
  Czy on też pojawił się w zamku? Związana z nim przeszłość była jak zamazany obraz, którego fragmenty przypominała sobie w niespodziewanych chwilach..
- ..uderzył wtedy Mechelbota z całej siły.. Widziałem na własne oczy!
  Luna słysząc nazwisko Ślizgona, z którym wiązało ją ostatnio wiele nieprzyjemnych rzeczy, przystanęła jak najbliżej osób, które o nim rozmawiały. 

- Ale dlaczego? Czy ktokolwiek zna powód ich bójki? – odezwała się zachrypniętym głosem jakaś młoda dziewczyna. Po jej tonie można było poznać, że jest jednocześnie zainteresowana tymi wieściami, ale i zdegustowana opisaną sytuacją.
- Bójka? Nie nazwałbym tego bójką.. – odpowiedział jej chłopak, którego Luna usłyszała pierwsza.- Malfoy podszedł go od tyłu, a potem nie pozwolił, by Mechelbot cokolwiek mu zrobił! Gdybyście widzieli, jak Dracon go okłada! Fascynujące!
  Luna nigdy w życiu nie nazwałaby bójki czymś fascynującym, ale bardziej dumała nad odkryciem sprawcy siniaków, które widziała na twarzy Davida. Nie spodziewałaby się, że tym kimś był sam Malfoy, gdyż jaki miałby powód, by atakować towarzysza swojego domu?
- Hej! Idziesz na zajęcia? – z prawego skrzydła korytarza wyszła nagle Klara w obecności Vandy. Patrzyła na Lunę zaniepokojona, ale wynikało to tylko z tego, że Krukonka błąkała się po zamku samotnie.- Wszystko w porządku?
- Ja? Co? T-tak.. – wydukała białowłosa i dołączyła do koleżanek z dormitorium, by w ciszy i zadumaniu dojść do klasy Slughorna.
- O! Czyżby to spóźnienie? – powitał ich sam nauczyciel, który raczej nie wyglądał na złego z tego powodu. Na jego twarzy odmalowała się ulga, jakby cieszył się, że dziewczyny dotarły całe na zajęcia.
  Wystrój klasy nieznacznie się zmienił, co zauważyły od razu po wstąpieniu do sali. Z boku ustawione zostały masy kociołków wypełnionych po brzegi eliksirami. W niektórych z nich warzyły się inne, nieznane im płyny, wyglądające podejrzanie. Slughorn omijał zręcznie ten temat i po prostu udawał, że nie słyszy, gdy ktoś pytał go o cel tak dużej ilości eliksirów.
- Dzisiaj popracujecie nad Veritaserum – powiedział im profesor.- Choć znacie przepisy dotyczące tego eliksiru i praca nad nim zajmuje wam kilka minut, uwarzycie dla mnie jeszcze jeden. Eliksir Costrina. Jest on co prawda dla was nieznany ani nie znajdziecie go w swoich podręcznikach, postanowię opowiedzieć o nim parę istotnych rzeczy.
  Luna zauważyła nerwowe gesty profesora i zamiast słuchać ciekawej historii pochodzenia nowego eliksiru, przyglądała się ruchom swojego nauczyciela. Wydawał się nadzwyczaj podenerwowany oraz zaniepokojony. Wzrokiem uciekał w stronę drzwi, jakby bał się, że zaraz ktoś niespodziewanie wkroczy do jego klasy. Wyglądał również na osobę zmęczoną po ciężkiej pracy, którą mogło być nawet warzenie czarnych eliksirów, które stały po ciemnej stronie klasopracowni.
- .. Służy on do wymuszania na kimś pewnej czynności, czy wypowiedzenia słów, które w danej chwili kryją się w umyśle winowajcy.. – profesor chrząknął kilka razy na znak zadumania, spojrzał jeszcze raz gdzieś w dal i wykonał gwałtowny ruch ręką, przewracając prawie wszystko to, co miał na biurku.- Zabieramy się do roboty! Czas ucieka!
  Luna zapomniała o wszystkim, co stało się jeszcze godzinę temu. O Ginny, o Śmierciożercach, którzy je zaskoczyli, o Rookwoodzie, który wdarł się do jej życia nie wiadomo skąd ponownie oraz o Malfoy’u.
- Czy wszyscy mają na stolikach ogony lucertoli? Albo komuś brakuje liści betulli?
  Powstał nieznaczny gwar, który przekonał dostatecznie Slughorna, że w tej chwili nie odzyska prawa głosu w swojej klasie. Podszedł za to do stojących z boku eliksirów, by dojrzeć, czy wszystko z nimi w porządku. Luna nie przejmowała się tym, czy ma wszystkie potrzebne składniki. Kompletnie nawet o tym zapomniała. Widząc zadumanego nauczyciela, podeszła do niego, by otrzymać choć cząstkę odpowiedzi na zadane w jej myślach pytania.
- Panie pro..
- A! – Slughorn odskoczył na kilka cali, patrząc przerażonymi oczami na Krukonkę, jakby przed nim stanął niebezpieczny przeciwnik a nie niewinna dziewczyna.- Panno Lovegood, wystraszyła mnie pani..
- Prze..
- Profesorze?
  Ten głos rozpoznałaby nawet we śnie. Wparowywał do jej głowy gwałtownie, jak wrzask torturowanego człowieka, jak ryk groźnego potwora.. jak.. głos znienawidzonego Ślizgona, dla którego była beznadziejna i bezbronna.
- O, pan Malfoy.. W samą porę – dodał nieznacznie profesor, ukradkiem zerkając na dziewczynę, która nadal stała obok niego.- Możemy porozmawiać w schowku..
  Slughorn skierował się tam wraz z Draconem, całkowicie ignorując Krukonkę, która tak naprawdę mogła potrzebować pomocy. Luna była nadal zaskoczona jego zachowaniem. Wyglądało to tak, jakby profesor spodziewał się, że zamierza go spytać o nieznaczną zmianę w jego klasie.
- Luna? Zrobiłaś już coś? – podeszła do niej Klara, która palcami próbowała obrać wyrywającą się skorupkę tartarugi.- Jeśli nie.. Mam już kilka przygotowanych składników.
- Jak myślisz, po co to wszystko się tu znajduje? – Luna wskazała podbródkiem warzące się eliksiry, przed którymi nadal tkwiła.
- To Veritaserum, nie poznajesz? – powiedziała Klara, która sama z ciekawości przybliżyła się do kociołków.- A przecież Slughorn kazał nam je przyrządzać.. Po co ich tyle?
- Nie wiem.. Dziewczyny wróciły do swoich stanowisk, by nie zostać przyłapanym na lenistwie.
  Slughorn wyszedł po kilku chwilach z schowka w towarzystwie milczącego Dracona.
- Zacznijcie robić Veritaserum – oznajmił, myślami błądząc gdzieś indziej.
  Chyba tylko Luna to zauważyła. Po klasie przeszedł szum niezadowolenia, gdyż każdy z uczniów miał przygotowaną przynajmniej połowę (nie licząc Luny) składników potrzebnych do pierwszego, nowego eliksiru. Nikt nie znał przyczyny tak szybkiej zmiany decyzji profesora. Malfoy usiadł na tyłach klasy przy jakiejś samotnej ławce. Położył swoje nogi, na których lśniły wypolerowane buty prosto na stole, nie przejmując się, że ktokolwiek mógłby zwrócić mu uwagę. Luna starała się z całych sił nie przyglądać chłopakowi, ale było to trudne, gdyż sama miała wrażenie, że on ją obserwuje. Nagle przypomniała sobie o Davidzie, którego właśnie Malfoy z niewiadomych przyczyn pobił. O nim rozmawiali razem z Rodley! Teraz zastanawiała się, dlaczego Malfoy przesiaduje na jej zajęciach i co więcej, rozprasza jej uwagę!
- Panno Lovegood – podszedł do niej Slughorn, by zbadać i nadzorować jej pracę nad eliksirem.- Zaczynamy Veritaserum. Otwórz książkę i przyrządzaj wszystko według instrukcji..
- Och.. chyba zapomniałam podręcznika.. – skłamała natychmiast, kiedy do głowy przyszedł jej dość przyzwoity plan.- Mogę pożyczyć jeden z pańskiego regału?
- Och.. – Slughorn ponownie wydawał się wytrącony z równowagi, ale ostatecznie zgodził się, nie zamierzając dalej przeszkadzać.
  Dziewczyna zostawiła narzędzia na stole i podeszła do regału, który stał tuż obok Malfoy’a. Zauważył ją jak podchodzi, ale nie powiedział słowa.
- Nie masz swoich zajęć? – zadała mu pytanie, odczuwając jednocześnie strach przed nim, ale i oburzenie.
- A co cię to obchodzi, Lovegood? – warknął, tym razem nawet na nią nie patrząc.
- Obchodzi, bo jesteś na moich zajęciach, prawda? – powiedziała najdelikatniej jak potrafiła.- Och i rozpraszasz Slughorna.. Jest bardzo zdezorientowany..
- Nieważne jest dla mnie, jak zachowuje się ten palant.. Nie siedzę sobie, bo czekam na korki.. Ani nie po to, by obserwować głupią smarkulę jak ty! Czekam na coś ważnego..
- Dzięki – przerwała mu w momencie, gdy znalazła książkę.- Tylko tyle chciałam wiedzieć..
  Luna odeszła spokojnie, by nie wzbudzać podejrzeń pozostałych uczniów czy profesora, choć ten i tak już był niebywale roztargniony. Wyczuła gotującą się złość Malfoy’a, który nieświadomie uchylił jej rąbka tajemnicy swojego pobytu w klasie Slughorna. A gdyby mógł, rzucałby piorunami i rozwaliłby całą klasę. Klara bacznie przypatrywała się Lunie, która przyrządzała do końca lekcji eliksir z wymalowanym na twarzy głupkowatym uśmiechem. Annette podchodziła do koleżanek co rusz po nowe składniki i z ledwością by skończyła, gdyby nie pomoc Klary i Vandy.
- Oddajcie przyrządzone Veritaserum w fiolkach na biurku. Oceny wypiszę kolejnym razem – Slughorn krzątał się przy swoich eliksirach w obecności Ślizgona, który w ciszy z nim rozmawiał.
  Luna błyskawicznie spakowała swoje rzeczy i pomyślała o Ginny, którą musiała znaleźć po ciężkiej sytuacji, jaka ich spotkała. Nie mogła jednak rozdzielać się z dziewczynami, które od razu pomyślałyby, że Krukonka coś ukrywa, jeśli włóczy się sama po zamku. Nie miała innego wyjścia, jak pójść z nimi do Wielkiej Sali. Widząc, że spakowała się pierwsza, ostatni raz spojrzała na tył klasy, ale nie zauważyła tam nikogo. Malfoy zniknął jakby wcale go nie było. Obok miejsca, w którym siedział stało mnóstwo innych fiolek oraz otwartych, zionących egzotycznymi zapachami, butelek. Podniosła jedną, która iskrzyła się różowo-bladym odcieniem, a jej zapach przypominał miętę i imbir, których smak nigdy nie przypadał jej do gustu.
- O, Amortencja – podeszła do Luny Annette, zachodząc ją od tyłu.
- O, nie wiedziałam.. – wymamrotała Krukonka i odłożyła butelkę na miejsce prawie ją przewracając.- To dlatego miała taki specyficzny zapach..
- Jaki? – zainteresowała się jej koleżanka i nastawiła ucha, by usłyszeć ciekawą tajemnicę.- Amortencja przybiera zapach konkretnej osoby wtedy, kiedy jest się kimś zauroczonym..
- Idziesz na obiad? – Luna zręcznie spróbowała ominąć temat, chociaż doskonale wiedziała, że jej twarz nabrała czerwonych odcieni i nie będzie dla niej łatwym zadaniem odwrócić uwagę koleżanki. Jedynym wyjściem była szybka ucieczka. Luna zmierzyła w inną stronę i po kilku krokach zorientowała się, że musiała przejść już kilka korytarzy.
  Mięta.. Imbir.. Pierwszy raz poczuła zapach Amortencji! Oczywiście! Szukała od dawna odpowiedzi na to nurtujące ją pytanie, ale w końcu je znalazła! Choć była pewna, że myśli inaczej, to jednak jej umysł zadecydował za nią. Kochała się w Nevillu.. Nie na darmo pisała z nim tyle listów, nie na próżno chłopak próbował z nią tyle razy rozmawiać. Jakże prosto było znaleźć drogę do tej odpowiedzi..
- Tu jesteś.. Zanim zobaczyła na własne oczy twarz sprawcy, poczuła najpierw na swoich ustach czyjąś dłoń. W jednej chwili znalazła się w ciemnym zaułku, otoczona silnymi, męskimi ramionami, które uniemożliwiały jej ucieczkę. Mogła jedynie kopać nogami, ale nawet to nie działało na porywacza. Próbowała wykrzyczeć jakieś słowa, ale nadal na jej ustach tkwiła ciepła, szorstka dłoń.
- Bądźże cicho, wariatko! – wykrzyknął szeptem Malfoy.- Puszczę cię, ale jeśli mi obiecasz, że nie zrobisz nic głupiego. Ani nie będziesz usiłowała uciekać.
  Dziewczyna wykonała delikatne skinienie głową i natychmiast poczuła ulgę, kiedy puścił jej ciało. Oparła się o ścianę naprzeciw Dracona i spojrzała z wyrzutem w jego szare, nieczułe oczy.
- Masz za swoje, Pomyluna – warknął.- Myślisz, że możesz się ze mnie nabijać?!
- Hm.. W sumie to zadałam najpierw grzecznie pytanie, na które nie chciałeś mi odpowiedzieć.. Jedynym wyjściem jest cię wkurzyć, to wtedy można wyciągnąć z ciebie więcej..
- Głupia – Malfoy zacisnął pięści i jeszcze raz obdarzył Krukonkę nienawistnym spojrzeniem.- Po co ci to? Co chcesz wiedzieć?
- Czy to ty naprawdę pobiłeś Davida Mechelbota? – Luna przybrała bardzo poważną minę, wyobrażając siebie samą jako oskarżyciela w sądzie, który musi zadać winowajcy zasadnicze pytanie, by rozwiązać zagadkę. Na ustach chłopaka zadrgał finezyjny uśmiech, ale trwał tylko ćwierć sekundy. Rozluźnione dłonie wsadził do kieszeni spodni i ze wzrokiem badawczo utkwionym w Lunie przyglądał się jej z konsternacją. Myślał nad odpowiedzią, choć była ona dla Krukonki jasna jak słońce. Potrzebowała tylko potwierdzenia, ale Malfoy nie był chętny, by jej go udzielić.
- Widziałam go, podsłuchałam także rozmowę samych Ślizgonów, więc..
- To po co się mnie pytasz? – przerwał jej taktownie.
- Dlaczego?
- Myślisz, że to ma związek z tobą, idiotko?
- Myślę, że tak, jeśli mnie tu sprowadziłeś.. Samo naigrawanie się z ciebie na mojej lekcji eliksirów nie jest wystarczającym powodem na to, by mnie tu zaciągać i straszyć.. Chcesz mi o czymś więcej powiedzieć..
  Malfoy prychnął pod nosem, dając jej do zrozumienia, że grubo się myli. Jednak Luna wiedziała swoje i nic innego nie mogło jej przekonać.
- Tak, to ja pobiłem Mechelbota, ale ten przypadek nie był związany z tobą.. Wkurzał mnie, jak i wszystkich.. To zbieg okoliczności..
- Dzięki.
- To nie było dla ciebie!
  Draco westchnął przeciągle, udając, że wznosi modły o pokój nad swoją duszą. Zachował tym razem samokontrolę i nic więcej nie powiedział Lunie.
- Nie jestem taka bezużyteczna jak uważasz.. – powiedziała, nie wiedząc dlaczego, ale słowa same wyszły z jej gardła, jakby to nie ona nimi kontrolowała.- Może wydaję ci się słaba i wątła, ale głupia nie jestem..
- Zobaczymy – powiedział zamyślony, wpatrując się w coś za oknem, ale nadal uśmiechając się podle.- Odprowadzę cię pod dormitorium.. Ale jeśli spotkamy jakiegoś Śmierciożercę w niczym ci nie pomogę. Chcę zobaczyć to śmieszne widowisko.
  Luna w jednej chwili przypomniała sobie dzisiejsze wydarzenie, w którym uczestniczyła z Ginny. Jakże mogła zapomnieć.. Musiała odwiedzić przyjaciółkę po tym jak okropnie ją potraktowali. W tejże również chwili na jej twarzy malowało się tysiąc uczuć, których Malfoy nie potrafił zrozumieć. - Tak.. Proszę.. Odprowadź mnie – powiedziała prawie szeptem, co wstrząsnęło Malfoy’em, gdyż spodziewał się po Pomylunie raczej idiotycznej odpowiedzi. Niebywałe, ale zaskakiwała go na każdym kroku. Tego nie mógł zaprzeczyć.

piątek, 10 sierpnia 2018

~16~

  Kiedy pogoda zmieniła na krótką chwilę swoją prognozę, ponownie wzeszło słońce, ogrzewające mury Hogwartu. Z krótkiej przerwy od nachalnych i długich deszczy postanowiła skorzystać Luna, która przy okazji tak typowo angielskiej pogody uwielbiała wdychać wilgotne powietrze. Nosiło ono ze sobą przeróżne zapachy, od przesiąkniętej od wody ziemi po mokre liście, które wisiały jeszcze przypięte do niektórych drzew. Delikatnie kroczyła po wyznaczonej ścieżce, od czasu do czasu dając swoich lakierowanym bucikom dotknąć listków, na których widniały jeszcze niewyschnięte krople deszczu. Jej cienka chustka powiewała na wietrze wraz z długimi, rozpuszczonymi włosami, niezbyt chroniąc jej delikatną, wyeksponowaną na zimno szyję. Przystanęła na moment na pagórku, z którego rozszerzał się przecudowny widok na Zakazany Las i szczyty iglastych drzew i nie przejmując się czasem, podziwiała piękno, które się przed nią roztaczało. Pragnęła ujrzeć jeszcze tylko jedne stworzenia, które od tylu lat były jej braćmi. Tak, testrale. Właśnie wzbiły się w niebo, jakby usłyszały jej ciche żądania z tak daleka i kreowały po niebie najróżniejsze kształty za pomocą swoich wątłych, wychudzonych ciał. Dla niej ich piękno tkwiło w ich unikalności, w tym, że tyle czarodziei brzydziło się tymi stworzeniami. Ona je kochała i obiecała sobie w duchu, wierząc głęboko, że ją słyszą, że odwiedzi je niedługo. Może za kilka dni.
  Z oddali usłyszała głosy, które rozwichrzyły jej ciche marzenia, ale docierały z pewnej odległości, co pozwoliło jej na szybką kryjówkę. Po ścieżce maszerowało dwóch Śmierciożerców, którzy byli tak pochłonięci rozmową, że nawet nie zwrócili uwagi, że ktoś mógł tu przed chwilą stać, na przykład samotna dziewczyna, będąca idealnym łupem do chwilowej rozrywki. Przypomniała sobie słowa Rodley, że prawdziwi Śmierciożercy mieli zamiar przybyć do Hogwartu i wszcząć piekło. Zapomniała powiedzieć o tym Ginny, więc pobiegła do Sowiarni by jak najszybciej przekazać list czarnemu puchaczowi.
- Poleć do Ksenofiliusa Lovogooda – mruknęła, głaskając go kciukiem po główce. I wypuściła puchacza z rąk. Jeszcze przez chwilę oglądała, jak leci w kierunku bladego słońca, ukrytego za deszczowymi chmurami, póki nie stał się tylko czarnym punkcikiem.
  Kiedy ruszyła szybkim krokiem w powrotną stronę, spotkała na swej drodze grupę Ślizgonów, odpoczywających na dziedzińcu i czekających potajemnie na przyszłe ofiary. Z pewnością czuli się pewniej, wiedząc, że do zamku przybędą posiłki, a im nie będzie zagrażała nawet utrata punktów. Zaczynali się rozkręcać. Ujrzała David’a, który nie wyglądał najlepiej z lekko wyleczonym już siniakiem pod okiem oraz zadartą wargą, ale nadal na jego twarzy tkwił cyniczny uśmiech.
- Jak tam, Pomyluna? – odezwał się na głos, kiedy reszta jego bandy zwróciła na dziewczynę uwagę.- Gdzie to sama o takiej porze?
- Dam sobie radę – odpowiedziała mu na wypadek, gdyby pytał o pomoc, ale domyślała się, że ironizuje. Kto go tak urządził? Z bliska wyglądał jeszcze gorzej.
- Mam nadzieję, że uważałaś na ostatniej lekcji Zaklęć, bo tym razem to nawet twój wybawca cię nie uratuje.. Nie ma go od kilku dni..
- O kim ty mówisz? – poprawiła swoją chustkę, która ześlizgnęła się z jej ciała, kiedy tylko zawiał ponownie wiatr.
  David, który patrzył na nią z góry, zaśmiał się nieprzyjemnie i złapał ją za odsłoniętą szyję. Jego oczy zaiskrzyły się złowieszczo, kiedy poczuł, że nareszcie trzyma przy sobie Zdrajczynię.
- Jak to kto? – wyciągnął różdżkę i dotknął jej czubkiem chłodnego policzka dziewczyny.
- Nie wiem, o czym mówisz – jęknęła, ale patrzyła odważnie w jego ciemne oczy.
- Mam nadzieję, że razem z nim wsadzą ciebie i twojego starego do Azkabanu, gdzie będziecie tkwić za te bzdury w Gonglerzu - zarechotał nad jej twarzą, całkowicie pewny swojej przewagi nad dziewczyną.
   Jego różdżka wyleciała mu z rąk, jak zdmuchnięta przez wiatr. David puścił Lunę i rozejrzał się na boki wściekły z powodu tej nieprzewidzianej ingerencji. Nie dostrzegając nikogo innego, dobrał się do Krukonki, by ze złości ścisnąć ją za gardło, ale i to mu się nie udało.
- Lepiej uważaj, w kogo chcesz rzucać zaklęciami, Mechelbot – to Neville wyłonił się zza kolumny z wyciągniętą nieruchomo różdżką, wycelowaną w stronę Ślizgona. Obok niego stała Ginny, która również nie chcąc wyjść na tchórzliwą, mierzyła w pozostałą grupę. Najwidoczniej, nie mieli ochoty wszczynać niepotrzebnych kłótni z równie potężnymi czarodziejami, którymi byli Neville i Ginny. Czmychnęli w popłochu, klnąc pod nosem na Gryfonów i kłócąc się z Davide’em o jego głupie zabawy. Luna nie poczuła się gorzej przez to zajście. Przypomniała sobie wiele innych incydentów, kiedy była okradana lub zaczepiana przez większość uczniów. To krótkie spotkanie nie zrobiło na niej większego wrażenia, ale i tak była wdzięczna swoim przyjaciołom, że nie dopuścili do większej tragedii.
- Dzięki – mruknęła i poczekała, aż podejdą.
- To ostatnie chwile, kiedy Gryfoni mogą używać swych broni – powiedziała ruda, oglądając się w różne strony, jakby była gotowa do dalszych potyczek.- No, Neville..
  Chłopak spojrzał na przyjaciółkę zmieszany, udając, że nie wie, o co jej chodzi, ale lekki kuksaniec w bok przypomniał mu natychmiast, co chciał zrobić.
- Luna! – krzyknął za głośno, aż dziewczyny musiały zasłonić uszy.- Przepraszam cię.
- Za co? – spojrzała rozanielonym wzrokiem na jego twarz.
- Wiesz.. Ginny?
- Rozmawiajcie, nie przeszkadzajcie sobie.. ja tylko..na bok .. tak.. yhm. – wymamrotała i odeszła kilka kroków.- Albo! Ja pójdę na Wielką Salę, a wy potem dołączcie.
- Jasne – Neville podrapał się po głowie zmieszany i zaczął od nowa.- Luna.. Przepraszam, jeśli ostatnio wystraszyłem cię moim wyznaniem.. Chciałem powiedzieć tylko prawdę..
- Wiem, Neville – ucięła mu łagodnym głosem.- Wiem.. Ja.. nie wiem.. czy jestem gotowa.. Jeśli dasz mi trochę czasu. Obiecuję, że niedużo..!
- Jasne! – wypalił ponownie za głośno, ale szybko się zmieszał i schował spocone dłonie do kieszeni kurtki.- Tęsknię za tobą..
- Wiesz.. Możemy czasem do siebie pisać.. – uśmiechnęła się nieśmiało.- Jeśli tęsknisz za pisaniem do mnie.. Wiesz.. nasze listy.. – nie była pewna, o czym mówi, ale wolała wylać z siebie jakieś słowa, niż stać niewzruszona i zranić go ponownie. To był jednak jej przyjaciel. Chyba.
- Tak.. Pewnie masz rację.. Zapadła chwilowa cisza, podczas której zdążyły na ziemie spaść kolejne krople deszczu.
- Och, musimy wracać – powiedziała dziewczyna i chwyciła go za przedramię jak niewidomego, by zaprowadzić go do wybranego celu.
   Zmierzyli oni do Wielkiej Sali, gdzie czekał na nich podwieczorek, ale nie zdążyli przejść przez ogromne drzwi, kiedy nagle podbiegł do dziewczyny Solomon. Nie był jednak tak radosny i beztroski jak zazwyczaj, gdyż Krukonka w jednej sekundzie zauważyła na jego twarzy pewne roztargnienie. Długie, blond włosy, które zazwyczaj nosił spięte w kucyk, dzisiaj opadały w nieładzie na zgarbione plecy. Luna wiedziała, że Solomon był naczelnym prefektem najstarszej klasy i z pewnością miał niezmierzoną liczbę obowiązków, ale dzisiaj wyglądał raczej na osobę, która odrabiała poprzedniej nocy kilkanaście szlabanów.
- Hej, Luna! – krzyknął delikatnie zadyszany.- Hej, Neville! – poznał kolegę z klasy i uścisnął mu dłoń na przywitanie.
- Hej – mruknęła.- Coś się stało?
- Profesor Slughorn prosił cię do siebie, z uprzedzeniem, że to ważna sprawa..
- Och, profesor Slughorn? Wiesz może, o co chodziło?
- Nie, ale u Slughorna chyba jeszcze nikt nie zdobył szlabanu, więc się nie martw.
  Luna pokiwała mu głową, rada z takiego pocieszenia. Spojrzała jeszcze na Neville’a, który nadal czekał u jej boku.
- Iść z tobą? – zapytał.
- Nie trzeba. Wrócę za niedługo – powiedziała i niepewna jeszcze jak powinna zachować się przy nim żegnając go, po prostu uściskała mu obie dłonie i popędziła do lochów.
  Poznała ten chłód podziemnych piwnic, wilgotnych i wionących stęchlizną. Ze względu na brak okien, które mogłyby przekazywać światło, na ścianach paliły się liczne świece, oświetlające jej drogę. Znała każdy gabinet na płytkim poziomie lochów i bez trudu odnalazła pokój Slughorna. Pukając delikatnie, od razu wślizgnęła się do niego, nie czekając na odpowiedź. Profesor znany był z tego, że nie słyszał wszystkiego. Zaskoczyła ją dodatkowa obecność profesor Rodley i Malfoy’a, którzy stali przy nauczycielu Eliksirów pogrążeni z nim w rozmowie, przez co nikt nie dostrzegł samotnej Krukonki. Luna za to spojrzała na ich ubiór, który wyróżniał się od zwykłego, jaki wkładali zazwyczaj. Nie dość, że ich płaszcze były obszarpane i ubrudzone w niektórych miejscach, nadawały się tylko do podróży. Jej ojciec często takie wkładał, gdy wyjeżdżał na weekendy do swojej siostry, przy okazji mając nadzieję natrafić na nowe stworzenia, którymi mógł pochwalić się w gazecie.
- Myślę, że wyprawa udała się znakomicie – profesor Slughorn zawsze tryskał radością, w przeciwieństwie do Dracona, który stał nieruchomy i milczący, ale także zmęczony.
- Musieliśmy szybko wrócić. Przeszkodziło nam kilka wilkołaków, profesorze – odpowiedziała mu kobieta i podała mu do ręki jakiś przeźroczysty, zakorkowany flakonik.
- Panicz Malfoy chyba nie jest zadowolony – profesor zwrócił się w stronę Ślizgona.
- Wykończony – poprawił go wyniośle.- Możemy już iść?
- Mam parę spraw do omówienia z profesorem, Draco. Zaczekaj tu chwilkę.
- O, proszę! – krzyknął profesor, który dopiero teraz zauważył Lunę. Poczuła na sobie ich przenikliwe, taksujące oczy. Rodley stała bez cienia uśmiechu, spoglądając jednak pogodnie na Krukonkę, znowu Draco patrzył z boku, jak Luna podchodzi do profesora.
- Aaa, to pani Lovegood. Tak dobrze się składa, że jest tu również pani Rodley. Proszę poczekać tu z paniczem Malfoy’em. Mam parę spraw do omówienia z profesor.
  Zniknęli w drugim pomieszczeniu, które prowadziło do prywatnej komnaty Slughorna. Luna miała dziwne przeczucie, że czekający tu z nią Draco zaraz zacznie jej dogryzać, ale ten zainteresował się starymi księgami, których karty beznamiętnie zaczął przekładać. Przypomniały jej się słowa Davida, który mówił coś o jej wybawcy. Dopiero teraz uderzyło ją ich znaczenie. „..Tym razem to nawet twój wybawca cię nie uratuje.. Nie ma go od kilku dni..”. No tak, pewnie wszyscy w szkole dowiedzieli się o wypadku w Hogsmead, a Malfoy’a okrzyknęli jej wybawcą. Z niewiadomych względów chciała się go nawet zapytać, jak się z tym czuje. Może mu nawet podziękować..
- Wybacz mi.. – zaczęła i dostrzegła jak chłopak gwałtownie przerwał przekartkowywać księgę. Uniósł głowę, ale nie spojrzał w jej stronę.- Chciałam ci podziękować za..
- Nie musisz..- przerwał jej i podszedł do wypełnionych kolorowymi eliksirami buteleczek i flakoników.
- Wiem, że to profesor kazała ci to zrobić.. ale jednak się zgodziłeś.. – ciągnęła dalej, nie zrażona jego tonem głosu. Dostrzegła, że jego prawa dłoń była nieznacznie podrapana. Profesor mówiła coś o wilkołakach.. Czyżby walczyli z tymi stworzeniami?
- Daruj sobie, Lovegood.. Gdybyś była choć odrobinę bardziej rozgarnięta, dałabyś sobie radę z dementorem.. Nie dość, że to ja się z nim rozprawiłem, musiałem zniszczyć twoją tarczę..
  To on odgonił dementora! Kompletnie o tym zapomniała. Do tego nikt go przecież nie zmuszał.
- Wyglądasz znowu na zagubioną – powiedział, stojąc z rękami w kieszeniach swojego pobrudzonego, podróżnego płaszcza, przyglądając się jak Luna przypomina sobie wydarzenia z tamtego podłego dnia.- Pamiętasz, jak nas podsłuchiwałaś?
- Wcale..
- To, że Rodley ugościła cię w swoim zacnym gabinecie, wcale nie daje ci możliwości, by interesować się jej sprawami, czy zbliżać się do mnie.. A co więcej, dziękować mi na każdym kroku..
  Co za podły!.. Luna zacmokała niezadowolona i przeszła obok niego, by siąść na krześle. Poczuła zadziwiające ciepło, jej głowa rozpaliła się jak w gorączce, a nogi zaczęły drżeć, jakby nie była na spacerze tylko w podróży razem z profesor. Zaskoczona tak nagłą zmianą swojego samopoczucia, zamilkła, nie chcąc już słyszeć jego dalszych przechwałek. Chłopak zajął przekopywaniem się przez prywatne dokumenty Slughorna, którymi rzucał od niechcenia, jakby był zmuszany do tej roboty. Wzdychał poirytowany i ostatecznie odwrócił się w jej stronę. Jego wzrok mógłby przeniknąć nawet jej duszę.. Tak.. Takie samo wrażenie miała, gdy ostatni raz gościła w gabinecie Rodley.
- Jakim też prawem taka niedoświadczona dziewczyna jak ty.. może posługiwać się zaawansowanymi zaklęciami? Esfera.. – prychnął i podszedł do niej..
  Jej oczy zamknęły się same, kiedy ujrzała dokładnie guziki jego płaszcza tuż przed swoim nosem. Ostatnie, o czym pamiętała było zsunięcie się na podłogę.
 *
 Przyglądała się jak jej matka tańczy obok strumienia, a jej nieruchomym towarzyszem był sam Malfoy, który przyglądał się milczący temu, co robiła. Dotykała nagimi stopami miękkiej trawy, a czasem pozwoliła im zanurzyć się w lodowatej, pędzącej wodzie. By nie wpadła, chłopak złapał ją za talię i przytrzymał, a potem oboje spojrzeli w jej kierunku.
- Tak.. Ślizgona nie jest łatwo z niego wypalić.. ale można odkryć intrygującego chłopca..
 *
- Gdzie to schowałem?!! – profesor Slughorn krzątał się zrozpaczony po gabinecie, kiedy Luna otworzyła oczy.
- Spokojnie, jest już z nami – powiedziała spokojnie profesor Rodley.
- Trzeba było wcześniej zainterweniować – panikował profesor.
- To tylko sen. Tylko sen – uspokajała go profesor.- Draco..
- Tak nagle zamknęła oczy i zemdlała – odrzekł chłopak, w głosie którego Luna wyczuła mieszaninę trwogi i gniewu. Stał pochylony nad nauczycielką i wpatrywał się w Lunę. To jego oczy musiały sprawić, że..
- Zemdlałaś – szepnęła opiekuńczo profesor Rodley.- Ale już jest dobrze..
- Nie chcę iść do szpitala – dziewczyna jęknęła i spróbowała wstać.- To tylko sen.
- No cóż..Przyjdziesz do mnie jeszcze dzisiaj. Jeśli nie chcesz iść do pani Pomfrey, nie będziemy cię zmuszać – rzekła stanowczo kobieta i podeszła do profesora, by poinformować go o czymś, czego Luna już nie usłyszała.
- Ale..-zaczynał profesor Slughorn.
- Proszę to.. – przerwała mu nauczycielka i kontynuowała z nim rozmowę.
- Nie jestem głodna – bąknęła Luna, a Draco spojrzał na nią z góry zmieszany.
- Lepiej byś wróciła, Lovegood – złapał ją za ramię i podniósł o własnych siłach. Luna nie spodziewała się po jego szczupłej sylwetce, że może ukrywać w sobie tyle siły. Przez chwilę znajdowała się tuż przy nim, oparta o ciepłą klatkę piersiową, czując energiczny oddech, który poruszał gwałtownie jego torsem. Zmieszana ustąpiła szybko, czekając w bezpiecznej od niego odległości na profesor Rodley.
- Zaprowadź ją do Wielkiej Sali – powiedziała ostatecznie.- A jeśli obawiasz się, że ktoś cię zauważy, po prostu wyprowadź ją z lochów. Nie chcę by po drodze zemdlała.
- Mam wypić jakiś eliksir? – zapytała Luna, próbując nie zwracać uwagi na Malfoy’a i jego nerwowe tupanie nogą.
- Wystarczy, jak wlejesz z tej fiolki jedną kroplę do soku dyniowego albo co tam lubisz – podała jej delikatnie acz energicznie buteleczkę do ręki.
- Dziękuję – wyszeptała i wyszła z gabinetu pierwsza, nie czekając na chłopaka. Nie była pewna, czy odprowadzi ją, czy sprzeciwi się profesor. Jednak po chwili usłyszała za sobą jego ciche stąpania.
  Milczała, bojąc się przerywać ciszę, która trwała między nimi. Z drugiej strony, tak naprawdę miała niepodważalną okazję, by podziękować mu za wszystko, choć właściwie.. Czy już tego nie zrobiła, a on ją zbył?
- Dobra.. Wystarczy, że okrzyknęli mnie wybawcą.. Nie potrzebuję więcej przezwisk.
  Nie patrząc na nią, wrócił do lochów, nawet się nie żegnając i zostawiając Lunę, która być może na zawsze utraciła okazję do rozmowy z nim. Prędko dosiadła się do stołu Krukonów, udając, że zniknęła tylko na kilka minut, ale na szczęście, nikt nie zadawał jej pytań. Kiedy na stole pojawiły się kolejne talerze z podwieczorkiem, nałożyła sobie dyskretnie na talerz kilka pieczonych owoców, gdyż na ich widok zaburczało jej w brzuchu. Przy okazji zdołała upaprać swoją część stołu miąższem niektórych z nich. Luna nie zapominając o swoim „leku”, wlała do soku jedną kroplę eliksiru.
- Na zdrówko - ..oby pomogło..
  Wypiła szybko i wtedy obok niej dosiadła się Annette, która z kawałkiem jakieś niezidentyfikowanej potrawy na widelcu, bacznie zbadała ją wzrokiem.
- Spóźniłaś się.. Słyszałam o wezwaniu Slughorna.. – z pełnymi jeszcze ustami, próbowała wyrzucić z siebie wszelkie pytania.- Wszystko w porządku?
  Zanim jednak zdążyła usłyszeć choćby bąknięcie ze strony koleżanki, drzwi do Wielkiej Sali zaskrzypiały jak nigdy, otwarły się na oścież, jak podczas powitalnej uczty i wpuściły do środka grupę nowo przybyłych Śmierciożerców. Sufit nie zaiskrzył się błyskawicami, jak to działo się zazwyczaj, gdy zamek był w niebezpieczeństwie. Poprzedni słudzy byli tylko namiastką Czarnych Posłańców i rzadko paradowali po Wielkiej Sali, lecz ci, których pierwszy raz uczniowie widzieli na oczy, wyglądali o wiele potworniej.
- Snape musiał odczarować sufit – szepnęła Marietta do Annette z naprzeciwka, ale Luna zauważyła, jak trzęsła się wystraszona.
- Witam – przemówił dyrektor i powitał każdego z osobna. Potem wskazał im beznamiętnie miejsca.- Wiem, kogo szukacie. W całej sali wszyscy usłyszeli syczący głos pierwszego Śmierciożercy:
- Harry Potter..

środa, 8 sierpnia 2018

~15~

 Choć czekała przez dwa dni na profesor Rodley, ta nie pojawiła się i do końca swojego pobytu przy jej łóżku na zmianę przesiadywali Ginny z Neville’em, a czasem dziewczyny z dormitorium. Nikt nie poruszał tematu, jakim był atak dementora i pomoc Malfoy’a i Rodley przy wynoszeniu jej z miasteczka. Nikt nie chciał pytać, dlaczego tak się stało. Widziała, że wiele rzeczy nurtuje ich przyjaciół, znowu Ginny przejmowała się dodatkowo Harry’m, który rzadko zamieniał z nią choć słowo.
  Luna wyszła ze szpitala, kiedy poczuła się o wiele lepiej. Postanowiła, że w niedzielę popołudniu przejdzie się po dziedzińcu, by odetchnąć świeżym powietrzem i przemyśleć sobie ostatnie wydarzenia. Miała też nadzieję spotkać brukoliki, o których jej ojciec pisał w ostatnim miesięczniku i pragnęła je dla niego wysłać. Na samotność jednak nie była skazana. Niedługo po podwieczorku dołączyła do niej Klara, która zauważyła koleżankę podczas powrotu z Sowiarni. Niepewnie podeszła, przyglądając się, jak Luna przekopuje niektóre kamienie w poszukiwaniu czegoś, o czym tylko Luna wiedziała.
- Luna? – zapytała delikatnie zachrypniętym głosem, gdyż ostatnio zimne powietrze działało na nią szkodliwie, a na nieprzyjemne warunki atmosferyczne była bardzo wrażliwa. Krukonka podniosła głowę, by sprawdzić, kto jej przeszkodził, ale szybko uśmiechnęła się w nieznanym kierunku i powróciła do swoich zajęć.
- Witaj – odpowiedziała w stronę trawy, którą zaczęła wyrywać spomiędzy wąskiej szpary, jaką tworzyły dwa gładkie kamienie wielkości ludzkiej dłoni. Klara nie była pewna, czy zwracała się do niej, czy do jakiegoś stworzonka, które zauważyła w ziemi. Już chciała zawrócić, by podążyć do zamku, ale Luna chwyciła za jej dłoń, nadal kucając pod nogami Klary. Patrzyła na nią bladoniebieskimi oczami i szarpnięciem ręki kazała zniżyć się koleżance do swojego poziomu.
- Jeśli znajdę brukoliki, zaniosę je pani Sprout by mogła je zachować dla zainteresowanych. Poza tym, mój tata pisze o tym obecnie referaty.
- Jak się czujesz? – dla Klary to pytanie wydało się przez moment groteskowe, gdyż z jednej strony dotyczyło ono wydarzeń z Hogsmead, ale z drugiej strony to pytanie było nieadekwatne samo w sobie w stosunku do Lovegood.
- Wydzielają one słodkawy zapach, a potem puszczają soki, jeśli weźmiesz je do ręki.
- Luna.. – zaczęła ponownie Klara, wzdychając ze zrezygnowania, że być może nie uda jej się dotrzeć do koleżanki.- Nikt się o to wcześniej nie pytał, ale co cię łączy z profesor Rodley?
  Luna popatrzyła na jej lekko zarumienioną twarz i rozpuszczone pukle, które w nieładzie oplatały jej szczupłe ramiona. Potem dotknęła opuszkami zabrudzonych z ziemi palców jej policzka i chwilę uśmiechała się, jakby patrzyła na coś innego.
- Czujesz potworne zimno, kiedy atakuje cię dementor – mruknęła Luna.- Próbuje wyssać z ciebie dobre wspomnienia. A potem leżysz w szpitalu kilka nocy i śnisz o tym, czego nie chciałabyś widzieć na oczy.. Martwi wracają z zaświatów, by cię ostrzegać.. A ty nie wiesz, o co im chodzi..
- Znowu miałaś koszmary? – Klara przełknęła ślinę zaniepokojona, gdyż od dawna Luna nie miała takich momentów, podczas których opowiadała o nieprzyjemnych rzeczach. Przez chwilę poczuła się winna, że obudziła w niej te wspomnienia, ale przecież tylko się martwiła.– A...Ginny Weasley dała ci książkę.
- Dała mi ją profesor Rodley.. – powiedziała Luna o wiele promienniej i uśmiechnęła się, puszczając twarz koleżanki i wracając do swoich zajęć poszukiwania tego, czego nie istniało.- Miałam nadzieję, że koszmary nie wrócą i z tego względu muszę od czegoś zacząć.. Może jakieś zaklęcie? – zadała pytanie, kierując je raczej do siebie.
- Myślisz, że Rodley nie zrobi ci krzywdy? - Klara spojrzała niepewnie na swoją koleżankę.- Jest dziwna..
  No tak, Luna również była dziwna, ale przynajmniej wydawała się w swoich poczynaniach bezpieczna. I jej relacje z ludźmi nie były podejrzane.
- Znalazłam!! – wykrzyknęła Luna, stając na zdrętwiałych nogach i trzymając w dłoni jakiegoś wijącego się, obrzydłego robaka.
- To tylko dżdżownica – rzekła Klara, dusząc w sobie chichot, który pchał się na jej usta.
- Nie, to brukolik – powiedziała oburzona i kucnęła z powrotem obok dziewczyny.- Profesor jest bardzo intrygująca, ale wydaje mi się niegroźna..
- Annette opowiadała, że kilka razy u niej byłaś.. – powiedziała nieśmiało.- Ach, nie będę się wtrącać.. Nie chcę być wścibska.
- Nie – odpowiedziała Luna, zakręcając słoiczek, w którym trzymała dżdżownicę.- Czuję, że mogę ci zaufać, Klara.. Ale jeszcze jest czas, zanim dowiesz się czegoś więcej..
  Na tym skończyła się ich rozmowa. Obok dziewczyn pojawiła się nowa osoba. Neville. W dłoni trzymał książkę do Zielarstwa, która iskrzyła się jeszcze nowością, a jej okładka przyjemnie lśniła. Wpatrywał się w Lunę, która zauważyła go dopiero, kiedy wstała i zakopała dziurę.
- O, Neville – uśmiechnęła się nadzwyczaj śmiało.- Co tam trzymasz?
- Szukałem roślin, o których ostatnio mówiłaś.. Mo-mo.. mi..
- Momilla – poprawiła go, wyraźnie akcentując słowo.- Bardzo przydatne, ale trzeba uważać z proporcjami..
- Nie znalazłem..
- Ach.. pewnie masz jakieś złe wydanie – powiedziała spokojnie.- To nadzwyczaj rzadka roślina.. Rośnie tylko w północnej Szkocji..
- To ja was zostawię. Do zobaczenia, Luna – powiedziała Klara i nie czekając na odpowiedź z ich strony popędziła do zamku.
  Luna patrzyła za nią, w głowie układając sobie ponownie jej słowa. Czyżby się martwiła? Znowu Annette zaczynała ją powoli irytować.
- Nie masz nic przeciwko, jeśli jeszcze chwilę zostaniemy na dworze?
- Yy.. – Luna spojrzała na niebo, by sprawdzić, czy warto rzeczywiście pozostać na zewnątrz, jakby to od wysokości słońca zależał ten czynnik, ale ostatecznie kiwnęła mu głową na znak aprobaty.
- Wiesz, Luna.. – jęknął cicho Neville, prowadząc ją w stronę pustej ławki.- Tak myślałem nad .. eh.. naszą znajomością.
- Tak? – Luna usiadła obok chłopaka, trzymając szczelnie słoik pod kawałkiem płaszcza.
- Pamiętasz naszą wakacyjną korespondencję? – Neville wydawał się coraz bardziej spięty, ale kilka wdechów pozwoliło mu uspokoić swoje szalejące serce.
- Tak – mruknęła cicho, odwracając wzrok w kierunku swoich butów.- Jakie brudne..
- Co jest nudne? – zapytał przestraszony, przeczuwając, że ta rozmowa nie skończy się za dobrze. Z trudem przyszło mu szukać swojej przyjaciółki na terenie Hogwartu.
- Brudne – poprawiła go, nadal gapiąc się na obuwie. Przeczuwała, dokąd Neville mógł zmierzać, ale jednak nie chciała usłyszeć tego na głos.
- Czy..teraz.. mogę cię o coś zapytać?
- Nie, Neville. Chłopak zamilkł na jakiś czas, nie rozumiejąc, dlaczego Luna zachowuje się w jeszcze dziwniejszy sposób niż zazwyczaj. Chciał wyrwać z własnej piersi ten krzyk. Powiedzieć jej, co czuje wobec niej, ale jednak żadne słowo nie przychodziło mu do głowy.
- Mam tylko nadzieję, że Malfoy nie zrobi ci krzywdy.. Dlaczego niósł cię na rękach z Miodowego Królestwa?
- Sama nie wiem, Neville. On jest strasznie zamknięty w sobie i nie potrafię go rozgryźć.
- Jest tylko cynicznym głupkiem.. Na dodatek potrzebuje niańki, by go strzegła..
  Luna spojrzała na niego w taki sposób, jakby chciała go zaraz ostrzec przed niebezpieczeństwem. Jednak pragnęła tylko powiedzieć mu, że profesor to nie żadna niańka. Za jej obecnością w zamku stało coś więcej niż tylko opieka nad Ślizgonem. Uczyła przecież Obrony Przed Czarną Magią.
- No co? – chłopak rozłożył ręce, a potem w ostatniej chwili uratował Zielnik, który już chylił się ku upadkowi na mokrą ziemię.- Tylko chciałem wiedzieć.
  Luna nie odzywała się za wiele, kiedy siedzieli przez długi czas na ławce. Słońce chyliło się ku zachodowi, ostatkiem swoich słabych promieni okalało ich twarze ciepłem.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mi się podobasz, Luna – powiedział Neville i nie zdążył dodać nic więcej, kiedy dziewczyna zerwała się nagle z ławki i pobiegła do zamku.
  Skierowała się ku bocznemu wejściu, na wypadek, gdyby Gryfon chciał za nią pobiec. Jako, że dużo nigdy nie ćwiczyła, dostała za niedługo zadyszki i musiała się zatrzymać. Oszalała. Chyba. Wiedziała, że utrzymywanie wakacyjnej korespondencji z jej przyjacielem mogło poskutkować czymś więcej i powinna spodziewać się takiej inicjatywy z jego strony. Jednak.. bała się tego.. Nie wiedziała, czy byłaby gotowa na coś tak nieznanego. Lubiła Neville’a, być może darzyła go uczuciem, ale nie miała porównania, kiedy nigdy wcześniej nie odczuwała takich rzeczy. To tylko przyjaciel..tylko przyjaciel.. tylko.. Nawet takie myślenie wcale nie pomagało.
- Panno Lovegood? – zza rogu wychyliła się profesor Rodley, która właśnie sama musiała wrócić ze spaceru, gdyż ubrana była w czarną, lekką pelerynę, a w ręce niosła parasol.
- Oh, dzień dobry.. – odpowiedziała grzecznie, próbując wyrównać swój oddech.
- Spieszysz się gdzieś? – zapytała bardzo cicho, rozglądając się na kilka stron, ale boczny korytarz, na którym stały był całkowicie pusty.- Chyba, że skądś uciekasz? To przez Śmierciożerców?
- Mojego przyjaciela – rzekła, nie chcąc kłamać przed swoją nauczycielką. Miała niezbite wrażenie, że kobieta, gdyby było to możliwe, czytałaby w myślach, ale i tak wolała nie ryzykować.
- O.. Pierwsze słyszę, by ktokolwiek uciekał przed przyjacielem, bo chyba nie bawicie się w berka czy chowanego.. – kącik ust profesor Rodley uniósł się lekko i trwał w tej pozycji, dopóki kobieta nie odezwała się ponownie, nie otrzymując odpowiedzi.- Jeśli chcesz, zapraszam cię do siebie na coś ciepłego..
- Mogłabym? – Luna była mile zdumiona tą propozycją i pokiwała głową na znak zgody, ruszając w ciszy za nauczycielką.
  Po chwili dotarły do podziemnego i chłodnego gabinetu. Choć Krukonkę przeszył dziwny dreszcz, a zimne powietrze owionęło jej ciało, ucieszyła się na widok palącego się w kominku ognia. Za chwilę usłyszała ciche bębnienie deszczu, którego krople z łoskotem spadały na ceglany parapet.
- Widziałam cię z paniczem Longbottomem – powiedziała profesor i machnęła różdżką w stronę tacy, na której błyskawicznie pojawiły się dwie filiżanki z gorącym napojem w środku.- Poczęstuj się.
  Luna ugościła się na jednym z foteli i obserwowała, jak profesor zwinnie zdejmuje z siebie ubranie, składa płaszcz i starannie układa swoje rzeczy na miejscu.
- Nie jesteś zbyt rozmowna, Luna – powiedziała, w końcu sadowiąc się naprzeciw dziewczyny.
- Chodzi profesor o moją rozmowę z Neville’em czy z panią? – zrozumiała, że kobieta musiała przez jakiś czas obserwować ją na zewnątrz.
- Nie myśl, że cię śledziłam, czy podsłuchiwałam, oczywiście – nauczycielka założyła nogę na nogę i uważnie spoglądała na dziewczynę.- O, co tam masz?
  Luna całkowicie zapomniała przez całe to spotkanie z Neville’em o swoim nowym nabytku. Brukolik zwijał się w słoiku, próbując na daremno odszukać wyjścia z własnej, ciężkiej sytuacji.
- To brukolik – mruknęła Luna i po chwili opowiedziała profesor o całej historii tego stworzenia, której dowiedziała się z gazety ojca.
- Interesujące – szepnęła i usiadła w fotelu po turecku. Luna jeszcze nigdy nie widziała, by któryś z profesorów tak siedział przy uczniu. Trzymała w ręku filiżankę czekolady i co chwilę z niego popijała, oczami świdrując Lunę. Ta znowu zmniejszyła słoiczek do rozmiarów portfelika i schowała do kieszonki swojej koszuli na piersi.
- Wybacz, że nie odwiedziłam cię na twoją prośbę w szpitalu, ale byłam nieobecna w te dni. Musiałam powrócić na chwilę do swojego domu..
- Rozumiem.. – mruknęła Krukonka i nagle w głowie zaświtała jej pewna myśl.- Dlaczego jest pani opiekunką Malfoy’a?
- W twoich ustach zabrzmiało to, jakbym była jego niańką – zachichotała pod nosem, nie dowierzając temu zabawnemu pytaniu.- Pamiętasz, do czego Dracon był zmuszony jeszcze rok temu? Kogo miał nakaz otruć i zabić?
- Ja..ja..tak. Pamiętam – Luna przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniego roku i aż zadrgała, kiedy po raz kolejny zobaczyła przed oczami ciało spadającego byłego dyrektora Hogwartu. I Harry’ego, który z rozpaczy z ledwością został oderwany od martwego Dumbledora. Profesor uśmiechnęła się, widząc konsternację na twarzy Luny.
- Chcę go ochronić, gdyż jest zbytnio narażony na perswazje innych Śmierciożerców. Przy okazji okazałam się świetną kandydatką na nauczycielkę. Ale wiem, że potrafię być dziwna i nieprzyjemna – dokończyła profesor, ku zdumieniu Luny.
 Między nimi zapadła na chwilę cisza, kiedy obie upiły łyk napoju z własnych filiżanek. Pozwoliło im to na chwilowe skupienie, a Lunie na zebranie myśli.
- Dziękuję za różę..
- Och, bym zapomniała – profesor zbyt szybko postawiła filiżankę, z której niestety wylała się część czekolady i oblała kawałek stołu.- Potrzebujesz zaklęcia, które pomoże ci utrzymać kwiat w idealnym stanie. Hoduję je własnoręcznie, w prywatnej szklarni. Hm.. Jak brzmiał ten czar?
  Nauczycielka skakała wokół regałów z książkami, między którymi szukała jednego odpowiedniego dzieła, ale dość czasu trwał jej taniec, dopóki go nie znalazła.
- Niedługo przybędą tu Śmierciożercy..na stałe – profesor przybrała poważną minę i na chwilę spojrzała na Lunę.- Nie wiem jeszcze, kto dokładnie, ale niech pan Potter o tym wie.
- Dziękuję – Lunie przypomniały się słowa Ginny, gdy opowiadała, że Harry niedługo zniknie z zamku.- Czyż nie ma ich tu już wystarczająco?
- To wysłannicy Czarnego Pana, szpiedzy, którzy przybędą po pana Pottera i zabiorą go ze sobą, jeśli.. Jeśli Chłopiec-Który-Przeżył nie zniknie na czas..
- To kim są ci, którzy obecnie przesiadują w zamku?
- To tylko chwilowi posłannicy. Nic nie warci, dla których jedynym zadaniem jest wyżywanie się na uczniach, karanie ich i wtrącanie się w życie szkoły. To jeszcze nie jest piekło, na które czeka Hogwart.
  Luna pogrążyła się w myślach. Nie były to przyjemne słowa, ale spodziewała się, że sprawy wcale się nie polepszą. Doskonale wiedziała, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji dla jej przyjaciół, jest po prostu ucieczka ze szkoły.
- Mam! – nauczycielka trzymała w dłoniach opasłe tomisko, jak masywne dziecko, którym się opiekowała. Luna zauważyła, że kobieta miała ogromny szacunek wobec książek.– Regerre. Na pewno będzie działać długi czas, jeśli go użyjesz.. Dostrzegłam, że polubiłaś moje zaklęcia. W Hogsmead tarcza broniła was zaciekle przed Draconem.
- Niech pani profesor wybaczy ten incydent.. Ale ja wcale nie podsłuchiwałam wtedy w Miodowym Królestwie. Spotkałam się z Malfoy’em, kiedy ledwo co weszłam na piętro.
- To prawda, jest jeszcze bardzo poirytowany wieloma rzeczami i reaguje zbyt pochopnie, ale nie możesz się tym przejmować. Można porozmawiać z nim na wiele ciekawych tematów, usłyszeć interesujące opinie oraz spojrzenia na przedziwne kwestie.
- Ale ma wiele jeszcze uprzedzeń..
- Ślizgona nie jest łatwo w nim wypalić – powiedziała, opierając się leniwie o oparcie fotela.- Ale łatwo można odkryć w nim intrygującego chłopca.
  Na twarzy Luny pojawił się rumieniec. Ona także była uważana za niesamowitą ekscentryczkę, więc jednak miała choć jeden argument na to, że byli do siebie podobni. No, oprócz tego, że oboje byli obdarzeni uwagą nowej nauczycielki. Luna bez zastanowienia zaczęła rozmawiać z Rodley o Hogsmead, o swoim śnie i kilku innych, drobnych rzeczach, na które uwagę zwróciła profesor. Luna nigdy wcześniej nie prowadziła tak interesującej dyskusji, która mogła wchłonąć ją bez reszty. Zdążyły powrócić nawet do kwestii Neville’a i Dracona, ale Luna nie rozgadywała się za wiele jeśli chodziło o tego drugiego. Nauczycielka opowiedziała jej tylko o wydarzeniach z tamtego roku, informując, że Malfoy miał się już tutaj nie pojawić po nieudanej próbie zamordowania Dumbledora. Były to, co prawda, straszne relacje, ale Luna zachowała zimną krew, nie chcąc ominąć przez własny strach tak ciekawych rzeczy.
- Ale się zasiedziałam – pospiesznie wstała, gdy jej zegarek wskazał siódmą.
- Kolacja i tak minęła, ale myślę, że Severus nie będzie miał mi za złe, że cię wzięłam do swojego gabinetu – profesor również podniosła się z fotela, odkładając pustą filiżankę.
- Proszę pani – Luna odwróciła się jeszcze w jej stronę.- Ta książka o snach..
- Weź ją sobie. Przyda ci się bardziej.
- Tak.. – Luna zadumała się na moment, zapominając, jak właściwie ma o to zapytać.- Interesują panią wampiry?
- Hm – o dziwo, profesor zaśmiała się.- Bardzo je uwielbiam. Ale uznajmy, że jest to pretekst, by zaprosić cię na kolejną filiżankę czekolady do mnie. Zgadzasz się?
   Ona wcale nie jest chłodna. Jest po prostu otwarta. Luna stała zapatrzona w jej twarz, dopóki kobieta ostatecznie nie otwarła jej drzwi. Ale dlaczego to robiła? Dlaczego poświęcała jej swój czas? I, co było bardzo ważne, nie zwróciła większej uwagi na to, że Luna zdążyła podsłuchać ją i Malfoy’a już dwukrotnie. Nie martwiła się, że Krukonka mogła dowiedzieć się wielu interesujących i zakazanych informacji? Zabije ją? Porwie? Zamknie w lochu, jeśli się dowie? Albo z drugiej strony, wcale nie miała nic do ukrycia, bo była nadzwyczaj normalna. Chciała pokazać Lunie, że nie należy do złych Czarodziei i jest po prostu zwykłą Nauczycielką. To tylko szkoła nadała jej plakietkę podejrzanej opiekunki Malfoy’a, z którym za pewne coś knuje.
- Jesteś bardzo interesująca.. wręcz ekscentryczna – powiedziała na koniec nauczycielka, a Lunie wydało się przez moment, że przenikliwymi oczami wchłonęła w głąb jej samotnej i zagubionej duszy.

wtorek, 7 sierpnia 2018

~14~

  Wypad do Hogsmeade zaplanowany był na ostatnią sobotę września. Pomimo intensywnego wiatru niosącego ze sobą lodowate powietrze, spora liczba osób zebrała się na dziedzińcu przed zamkiem. Co prawda, była to jedna z niewielu okazji, kiedy można było podyskutować o czymś ważnym ze znajomymi lub po prostu się odprężyć, dlatego pogoda nie sprawiała nikomu problemów. Niektórzy z niepokojem wpatrywali się we wrota zamku, jakby przeczuwali, że za chwilę wyjdzie stamtąd jakiś Śmierciożerca i do nich dołączy. Nikt jednak nie poinformował wcześniej uczniów, że ktokolwiek z Czarnych Sług będzie im towarzyszył. Luna wraz z Ginny czekały na zewnątrz wśród grupek najmłodszych uczniów, dla których ta wycieczka była okazją do zwiedzenia po raz pierwszy miasteczka. Dziewczyny wiedziały, że być może idą tam już setny raz, lecz nie chciały marnować okazji do konspiracji. Weasley pragnęła dowiedzieć się, czy Malfoy nie zorganizuje w tym roku czegoś nowego. On także wybierał się do Hogsmeade i dzięki temu mogły go śledzić. Lub co najmniej obserwować.
- A co z dementorami?? – zapytała Annette, którą usłyszały niedaleko, idącą wraz z pozostałymi dziewczynami z dormitorium Luny.
- Słyszałam, że patrolują ulice jak normalni strażnicy - odpowiedziała Klara, która szła obok Vandy i trzymała ją za ramię.
- Chce ktoś dropsa? - zapytała Vanda, która jako jedyna wydawała się niewzruszona tymi wieściami. Obdarzyła Lunę ciepłym, choć nieśmiałym uśmiechem i nachyliła paczkę czekoladek w jej stronę. Luna z ochotą poczęstowała się kilkoma kuleczkami, które pod wpływem śliny skakały w buzi lub czasem delikatnie wybuchały.
- Hej, jak się czujesz? – obok białowłosej znalazła się nagle Annette, która bez wahania oplotła rękę Luny i przylgnęła do niej ciasno.
- Yyy.. dobrze – mruknęła.
- Zakochałaś się, że nawet nie jesteś pewna, jak się czujesz? – zaśmiała się Annette i podbiegła do pozostałych, jakby w jednej chwili przypomniało jej się o jakiejś ważnej sprawie.
  W powietrzu poczuły zapach sadzy oraz stęchlizny. Po raz kolejny niedaleko palono wszelakie pozostałości po niechcianych szpiegach czy gościach, którzy mogli pojawić się w tych rejonach. Ginny przyśpieszyła kroku, widząc na horyzoncie wypalone ogniska oraz postacie zawieszone w powietrzu, strzegące wejść do miasteczka.Wiedziały, że najlepszą metodą na ominięcie dementorów jest odwiedzenie Miodowego Królestwa.
  Gdy zamówiły kremowe piwa, usadowiły się w głębokim kącie, który z resztą od dawna nie był czyszczony. Szybki ruch różdżką pozwolił jednak dostatecznie posprzątać choć pajęczyny i grube pokłady kurzu osiadłe na drewnianych ławach. Stolik znajdował się pod schodami, co również pozwoliło dziewczynom ukryć się przed wścibskimi oczami i uszami.
- Harry powiedział, że nie będzie go tu za kilka dni. Rona i Hermiony także – powiedziała Ginny, której w głosie Luna wyczuła pretensję.- Dlaczego nie chce zabrać mnie ze sobą..
- Dba o twoje bezpieczeństwo – mruknęła Luna.- Chyba.. Myślisz, że poza zamkiem nie znajdziesz więcej zagrożeń? Ostatnio mój tata napisał o pewnym zjawisku..
- Jasne, a myślisz, że ja się o niego nie martwię? – przerwała jej Ginny, która przeczuwała, co może za chwilę nastąpić. Nie miała wystarczająco siły, by przekonywać swoją przyjaciółkę, że stwory, które wymyślił jej tata naprawdę nie istnieją..
- To duży chłopak..
- Hmm..
  Madame Rosmerta podała im dwa kufle kremowego piwa i od razu pobiegła z powrotem do baru, by obsłużyć pozostałych klientów. Dziewczyny wychyliły kufle, upajając się każdym słodkim, lepkim oraz rozgrzewającym łykiem. Luna poczuła się lepiej.
- A ty uważaj na Malfoy’a – powiedziała Ginny.- Właśnie idzie.
  Luna prawie udławiłaby się napojem, gdyby nie to, że wcześniej go przełknęła. Leciutko odwróciła głowę i rzeczywiście Draco właśnie wchodził do baru przy boku swojej opiekunki i chwilę stał jeszcze w drzwiach, by strzepnąć błoto ze swoich butów. Przeszli niedaleko nich, ale żaden z obojga nie zauważył dziewczyn siedzących zaszytych pod schodami i bacznie obserwujących nowych gości. Nauczycielka szła w czarnym, jesiennym płaszczu do kolan, z obwiązaną wokół szyi chustą oraz ogromnym kapeluszem na głowie z dość szerokim rondem. Wyglądała niebywale dostojnie i elegancko w takim przebraniu. Luna dotknęła koniuszkiem palca dłoni Ginny, by odwrócić jej uwagę.
- Widziałaś go? Ma jeszcze czelność wchodzić do baru Rosmerty po tym, co wykombinował w tamtym roku. Na pewno coś jeszcze knuje – to Ginny pierwsza odezwała się, ze złości zaciskając pięść.
- Nie wiem.. Jest z profesor..
- A ją też znasz? Wydaje mi się ogromnie podejrzana, Luna – powiedziała szeptem ruda i oblizała pianę z wargi, która zdążyła już zaschnąć.- Opiekunka Malfoy’a, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią, znajoma Snape’a..
- No i co z tego? – Luna spojrzała na nią srogo.- Nie chcę jej bronić, bo jej nie znam, ale wydaje mi się o wiele milsza..
- Dla ciebie wszyscy są aniołami, kochanie – mruknęła Ginny smutno i zapatrzyła się w swoje opuchnięte z zimna palce.- Ale ja przekonałam się, że nie ma aniołów.
  Luna nic nie odpowiedziała. Zamyśliła i powstrzymała się, by nie powiedzieć czasem Ginny czegoś więcej, co dotyczyło profesor Rodley. Co prawda, nie uważała nauczycielki za anioła, ale na pewno wydawała jej się bardziej ekscentryczna od pozostałych.. Zaraz, zaraz.. Czyż tego słowa profesor sama nie użyła, mówiąc o niej Draconowi?
- Idę do łazienki. Czekaj tu na mnie – powiedziała Krukonka i ruszyła schodami na górę, gdzie znajdowały się toalety. Gdy znalazła się w ciemnym hollu, dopiero teraz odkryła, że znajduje się tu więcej stolików oraz wiele zamkniętych pokoi, które można było wynająć. Nigdy wcześniej nie tu nie przebywała.
- Podła.. podła – powiedział czyjś głos i wydał się on zanadto znajomy.
- Uspokój się – warknęła profesor. Ich głosy dochodziły zza drzwi jednego z pokoi, obok których Luna stała najbliżej. Wnet zapomniała, po co tutaj przyszła i przylgnęła do ściany. To już drugi raz zdarzyło jej się podsłuchiwać profesor i Malfoy’a. Ale nie trwało to długo, gdyż ktoś szarpnął za drzwi, otwierając je z niewysłowionym gniewem i wściekłością. Draco spojrzał na Lunę, jakby znalazł szpiega, którego od dawna szukał. Krukonka nie czekając na jego słowa, popędziła z powrotem na dół, wprost do swojego stolika, przy którym Ginny rozmawiała z jakąś znajomą Gryfonką.
- Tak.. pewnie karze nam napisać jeszcze nie jeden referat… - rzekła lokata blondynka, która ochoczo rozmawiała z Ginny.
- Pewnie uda nam się..
- Ginny.. – Luna podeszła do niej jak najspokojniej mogła, choć serce waliło jej jak dzwon kościelny. Ten wzrok Malfoy’a.. Przeraził ją o wiele więcej niż mogła sobie wyobrazić. A rzadko się bała.
- Tak? – ruda odwróciła twarz, na której widniał opanowany uśmiech, a policzki lekko iskrzyły się rumieńcami. Jednak szybko spoważniała, widząc niespokojną przyjaciółkę.
- Wychodzimy, Ginny – powiedziała Krukonka opanowana i ignorując koleżankę Weasley, ruszyła pierwsza do drzwi. Nad sobą, na schodach zauważyła Malfoy’a, który rozglądał się po barze, jakby kogoś szukał. Luna przyłożyła palec do ust, by ostrzec Ginny aby nie odezwała się słowem. Potem przeszły obok tylnych stolików i przemknęły tuż przy barze do wyjścia.
- Co jest? Przed kim uciekamy? – zapytała Ginny, nie wiedząc, co się dzieje.
- Znowu usłyszałam Malfoy’a jak rozmawiał z profesor.. – powiedziała szeptem i nałożyła ciepłą czapkę na głowę.
  Nagle poczuła kamienny ucisk na lewym przedramieniu i ujrzała przed sobą twarz Dracona. Musiał je dość szybko zauważyć i podążyć za nimi. Ginny zirytowała się jako pierwsza i rzuciłaby się na Ślizgona, gdyby nie czubek jego różdżki wystawionej przed jej nosem.
- Z dala, smarkulo.. – żachnął się, a potem odwrócił do siebie Lunę.- A ty co tam robiłaś?
  Nie odezwała się słowem i wiedziała, że to nie z powodu obietnicy, jaką sobie złożyła, lecz po prostu z braku słów, które uwięzły jej w gardle.
- Wkurzasz mnie tym milczeniem, Lovegood – warknął.- Pytam się, co tam robiłaś? Co usłyszałaś?
- Boli – mruknęła cicho, czując nadal rękę Dracona oplecioną wokół jej przedramienia.
- Malfoy, chyba zwariowałeś… - Ginny unosiła się coraz mocniej, przeklinając samą siebie, że ma związane ręce i nie ma nawet czasu sięgnąć po różdżkę.
- Zostaw mnie.. – Krukonka zapiszczała, a potem wyobraziła sobie po raz kolejny, jak mówi do niej, że jest bezużyteczna i beznadziejna. Znajdując w sobie dostatecznie dużą ilość siły, wyrwała się z jego uścisku i popchnęła, gdyż jego bliskość peszyła ją niezmiernie. Na twarzy Malfoy’a wymalowała się wściekłość. Ginny mogła w tym czasie sięgnąć po swoją różdżkę i przy boku Luny stanąć z nim do walki. Luna jednak nie chciała już czarować. To ruda rzuciła paroma czarami w Ślizgona, zajmując całą jego uwagę. Gdy ten skupił się na niebezpiecznych zaklęciach, których Gryfonka w ogóle nie znała, Luna zamachnęła się i krzyknęła:
- Esfera!
  Przed dziewczętami wyskoczyła ogromna przeźroczysta zjawa, podobna do Patronusa. Nie miała konkretnych kształtów ani właściwości. Służyła im tylko jako tarcza.
- Skąd znasz takie zaklęcie? – Ginny poprawiła spoconą bluzę, którą miała na sobie i przyglądała się, jak zaklęcia Dracona odbijają się jak piłeczki od ściany, którą wyczarowała jej przyjaciółka.- Merlinie, Luna! Uciekaj!
  Luna jednak czuła, że osuwa się na ziemię jak lalka i nie ma możliwości, jak się poruszyć. Poczuła nieziemski chłód na swoim ciele pomimo ciepłego płaszczyka, jaki miała na sobie. Zsunęła się na ziemię, słysząc jeszcze z oddali zagłuszone krzyki innych osób. W dłoni trzymała mocno swoją różdżkę i tylko tego była całkowicie świadoma, gdyż wszystko zostało zagłuszone przez srogi świst czyjegoś potwornego oddechu. Biało, bardzo biało. Niebiańskie światło, a potem zapadła ciemność.
*
  Mówią, że po śmierci przychodzą po odważnych i mężnych Anioły. Zadają tylko jedno pytanie, a potem zabierają wybranych do krainy zwanej Paradisem, jeśli ludzie odpowiedzą poprawnie. Tego przynajmniej dowiedziała się od mamy, której ramiona oplatały jej wąskie, kruche ramiona.
- Czy ty właśnie jesteś jednym z Aniołów? – zapytała Luna i położyła swoją głowę na piersi matki.
- Nie, kochanie.. Ale przychodzę ci powiedzieć, że nie wszystko wydaje się aż nadto białe lub czarne. Musisz zauważyć wiele różnic w czyimś skaleczonym sercu i nie wystawiać opinii zbyt pochopnie – jej głos brzmiał jak najdelikatniejszy letni podmuch wiatru, który swych ciepłym oddechem otula zziębnięte dusze.
- Luna..
 *
- Luna…
  Nie chciała, by ktoś przerywał jej ten cudowny, a zarazem bolesny sen, ale obraz zniknął. Za to poczuła, że obok niej znajduje się więcej osób, a jej ramiona otula ciepła kołdra.
- Daj jej spać, Ginny – poznała po głosie Neville’a, który z trudem siedział opanowany.- Dopiero, co przyszłaś i już ją budzisz.
- Cii – jeszcze ktoś tu był.
- I tak..n-nie … śpię – szepnęła Luna i otworzyła ociężałe powieki.
- No i widzisz – powiedział Neville.- Nie dasz jej wypocząć.
- Jak na razie, to ty, Neville, non stop gadasz – odpowiedziała mu gniewnie ruda.
- Och.. Ile was tu jest? – zapytała Krukonka, której w głowie jeszcze szumiało i nie potrafiła rozpoznać twarzy przyjaciół, ale za to doskonale ich słyszała.
- W trójkę jesteśmy – powiedziała Hermiona, która siedziała tuż przy nogach Luny.- Wybacz, że chłopcy nie przyszli, ale ostatnio są bardzo zajęci..
- Eh.. Powiedz im, by spróbowali momilli do herbaty.. – powiedziała Luna.- To im pozwoli wypocząć. Ma właściwości uspokajające i niwelujące stres.
- Eh.. – Hermiona nie była pewna rady przyjaciółki – T-Tak.. Sprawdzę jeszcze przy okazji w zielniku.
  Neville również zapadł w zadumę, zastanawiając się, o jaką roślinę chodziło, tym bardziej, że znał ich już kilkanaście tysięcy. Być może jakaś mu umknęła.
- Co się stało, Ginny? – Luna przypomniała sobie, że ostatnim wspomnieniem, które pamiętała była walka z Malfoy’em w miasteczku.
- Napadł cię dementor – odpowiedziała ruda.- Masz szczęście, że nie byłaś sama. Próbowałam ci pomóc, ale też czułam się podle. Uwierz.
- Tak myślałam.. Malfoy nie mógł nas zaatakować, gdyż chroniła nas tarcza, więc dementor musiał zajść mnie od tyłu.. Właśnie.. – szepnęła do siebie, jakby zapominając, że nie jest sama.
  Zapadła chwilowa cisza, ale Luna pomyślała, że pewnie z powodu jej głośnych myśli. Nie zauważyła, jak jej przyjaciele spoglądają na siebie speszeni.
- Dziękuję, Neville – Luna podała mu nagle rękę, a chłopak niepewnie ją przytulił.
- Za co?
- Za odpędzenie dementora.. Jestem pewna, że to ty..
  Neville zawahał się i wymamrotał coś pod nosem, ale było to niezrozumiałe dla nikogo. W końcu puścił jej rękę i odwrócił się.
- To nie ja…
- Jak to? – zapytała zdziwiona Luna.- To ty Ginny?
- Przecież nie dałabym rady. Był za blisko – dziewczyna błądziła wzrokiem dookoła.- Hermiona, ty jej powiedz.
- Przecież mnie tam nie było.. Wiem tylko to, co ty mi opowiedziałaś..
- Eh.. – mruknęła młodsza Gryfonka i udała, że chwilę poprawia swoje włosy.- Kiedy dementor się zjawił, wybuchła panika. Czułam tak przeszywające zimno, że nie potrafiłam się poruszyć. Za to najbezpieczniejszy był Malfoy, który stał za twoją wyczarowaną tarczą. Ona nadal trwała pomimo tylu zaklęć, jakie się od niej odbiły – Ginny nadal nie potrafiła uwierzyć w to, co zaprezentowała jej przyjaciółka podczas chwilowej walki.- Malfoy miotnął w nim zaklęciem..a potem.. przybiegła profesor Rodley, która kłóciła się z nim i kazała mu wziąć cię na ręce i zanieść do Hogwartu. Był bardzo wściekły. Był niewyobrażalnie wściekły, ale zrobił to..
- Gdzie on jest? – Luna zdawała się nie przejmować swoim stanem, ale, gdy usłyszała, że oboje jej pomogli, zalała ją fala nieopisanej wdzięczności i zaciekawienia.
- Nie wiemy.. Zniknął, kiedy tylko położył cię na łóżku – odpowiedziała jej dalej Hermiona.- Za to Rodley przyniosła ci różę.. Była tu, spytała się o ciebie i odeszła..
- Naprawdę? – Luna obejrzała się gwałtownie po bokach i zobaczyła w wazonie piękny pąk białego kwiatu. Przymknęła na chwilę oczy i krótko się zamyśliła. Musiał być nieobliczalnie wściekły, chwilę wcześniej kłócąc się ze swoją opiekunką, a następnie będąc zmuszonym do pomocy swojemu wrogowi. Dlaczego Rodley kazała mu to zrobić? Przecież mogła poprosić kogoś innego..
- Musicie przyprowadzić profesor Rodley. Chcę z nią porozmawiać.
  Przyjaciele spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli. I dobrze, gdyż nie było czasu, by im tłumaczyć tą skomplikowaną sytuację.
- Dobrze – powiedział Neville i pospiesznie wyszedł razem z Hermioną z sali.
- Pamiętasz cokolwiek? – zapytała Ginny, która została sama z Luną.
- Śniła mi się mama.. Znowu..
- Luna.. – Ginny była lekko wstrząśnięta. Nie tego się spodziewała..
- Nie martw się – Luna szepnęła i przymknęła powieki, mając przed swoimi oczami twarz zezłoszczonego Ślizgona.