wtorek, 4 grudnia 2018

~27~

Najdroższy Ojcze!
 Wybacz mi, że tak długo do Ciebie nie pisałam, ale panująca obecnie sytuacja w Hogwarcie nie pozwalała mi na przekazywanie informacji. Ale opowiedz mi, Tato, jeśli masz czas odpisać, co dzieje się w naszej ukochanej Wieży? U mnie stancheza okrutna nie opuszcza mnie na krok, czuję mdłości, nie potrafię się skupić, jedynie myśl o domu ratuje mnie przed zagładą umysłu…
  Za to muszę Ci o czymś opowiedzieć! Poznałam w szkole dwie osoby. Pierwsza z nich to kobieta, nauczycielka, która bardzo mnie polubiła! Rzadko zdarzało się to wcześniej, Tato, ale potrafi ze mną porozmawiać! Przynajmniej jedna normalna osoba więcej oprócz rudej i N. Ma nadmiar super naturalnych umiejętności! Jeśli kiedykolwiek udałoby się to zrobić, przeprowadzę z nią o tym wywiad! I umieszczę go w Twojej gazecie! Zgodziłbyś się, Ojcze?? Druga osoba to indywiduum, o istnieniu którego byłam zawsze świadoma, ale nigdy nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Nie miałam o nim żadnego zdania wcześniej, oprócz tego, co usłyszałam od znajomych.. Myślę, że zaczynam go poznawać na swój własny sposób i jest w nim coś ciekawego. Nazwałam go osobistym pomocnikiem, gdyż kiedykolwiek wpadnę w tarapaty (oczywiście nie stresuj się tym faktem!), ratuje mnie! Niestety nie mogę wyjawić jego nazwiska w liście, bo nie chcę wywołać kłopotów. Uważaj na swoje wydawnictwo, bardzo Cię proszę! Jak prawdziwy Krukon mam oczy dookoła głowy i widzę, co się dzieje.. Przybywa coraz więcej Śmierciożerców, a ostatnio odwiedzili nas niesamowici goście, sami najbliżsi kompanii Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Wśród nich był ten , który tak zawsze Tobie groził. Proszę, uważaj na siebie. Muszę już iść, gdyż nie starcza mi papieru. Kocham Cię, Luna.


 Mięła w swoich drżących dłoniach szorstki kawałek pergaminu, czekając pod klatką schodową na przybycie Solomona. W końcu, chłopak zjawił się i na pierwszy rzut oka nie wyglądał za dobrze. Choć szedł w kierunku dziewczyny z widoczną pewnością siebie, spoglądał nerwowo na boki, jakby obawiał się, że ktoś niechciany zatrzyma go w pół drogi.
- Witaj, Po.. Luna – chrząknął, udając, że nic takiego złego nie powiedział, że człowiek ma prawo przejęzyczyć się czasem, a że wszyscy nazywali Krukonkę Pomyluną, co stało się ludzkim przyzwyczajeniem, to nie jego wina..- Co masz dla mnie?
- List do ojca.. – chciała jak najszybciej to skończyć i zniknąć mu z oczu, gdyż nie darzyła sympatią kuzyna Klary.- Dasz radę?
- Mam nadzieję – rzekł, zaciekawiony wpatrując się w kawałek pergaminu, który Luna mu podała.- A nie miałaś koperty?
- N-nie.. Ja rzadko piszę listy i nie potrzebuję nic z tych rzeczy, więc..
- Ok., ja mam jakieś zapasy w torbie.. Dobrze się czujesz?
- J-ja? – Luna z reguły nie była taka roztrzęsiona. Zazwyczaj nie przejmowała się tym, co działo się wokół niej, ale nie mogła powiedzieć Solomonowi, że kiedy chodziło o jej rodzinę, trzęsła się z niepokoju. Doskonale wiedziała, że ojciec nie odpisze jej, dopóki nie dostanie listu, a potrwa to przynajmniej kilka dni, więc musiała czekać rozdrażniona aż tyle czasu.
  Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć naczelnemu prefektowi Ravenclaw, przy chłopaku pojawił się inny Krukon. Po nim od razu było widać, że coś poważnego jest na rzeczy, kiedy podbiegł do nich zdyszany i zasapany. Złapał kolegę za ramię i nie patrząc wcale na dziewczynę, choć dostrzegł, że także jest z tego samego domu, co on, wycedził przez zęby:
- W naszym pokoju wspólnym..są.. Oni. Nie wiem, co się tam teraz dzieje, ale zdążyłem uciec w samą porę. ..
- O, nie.. Merlinie – skomentował Solomon i cofnął się o dwa kroki z przerażeniem w oczach.- Tak dawno ich nie było.. Szlag!
  Luna dobrze wszystko słyszała. Zapominając na moment o swoim ojcu, szybko zainterweniowała.
- Solomon, zajmij się moim listem.. A ty.. Idź po profesor Rodley..
- Zgłupiałaś?!
  Chłopak był przerażony. Luna zajęta swoimi problemami, nie mogła zauważyć, jak ostatnio wszyscy omijali nauczycielkę szerokim łukiem. Po incydencie z Bellatrix, prawie każdy podejrzewał, że ich profesor musi mieć powiązanie z grupą Czarnego Lorda, a z takimi ludźmi lepiej było się nie zadawać. Luna dobrze znając kobietę budzącą grozę w każdej osobie, nie zwracała na to uwagi i dlatego zwracanie się o pomoc do Rodley nie było niczym nadzwyczajnym, a co więcej, mogło im pomóc.
- Przecież to jej boją się Śmierciożercy! – spróbowała na szybko usprawiedliwić swój pomysł i widziała, że zadziałał, gdyż Solomon kiwnął z aprobatą.
  Z wyznaczonymi zadaniami, trójka rozeszła się w pośpiechu, a Luna pobiegła od razu do swojego dormitorium. Bała się, że zobaczy brutalną scenę walki, krzywdzenie dzieci lub co gorsze, znęcanie się psychiczne nad uczniami. Przygotowywała w umyśle wiele bestialskich obrazów tortur, mimo że chciała jak najmocniej zapobiec takiej fali wyobrażeń, by jej rozum pozostał nieskalany. Dostając się bez trudów do środka, zastała ciszę i tłok. Te dwie rzeczy nie pasowały do siebie zupełnie, gdyż mając na myśli tłum, kojarzył się on od razu z potokiem dźwięków. Tym razem, w pokoju wspólnym Krukonów panował bezgłos. Uczniowie od najmłodszych do najstarszych stali w rzędach, tworząc tym samym okrąg, w centrum którego działa się jakaś scena. Trwali w milczeniu, ze spuszczonymi głowami, czasem z przymkniętymi oczami, oddychając jak najsłabiej, by móc przestać potrząsać powietrzem. Po chwili Luna usłyszała ciche łkanie i towarzyszący temu bezczelny rechot kobiety, którą dobrze znała.
  W centrum uwagi, dookoła którego stali zgromadzeni uczniowie, znajdowała się Alecto z jedną z młodych uczennic i skierowane ku sobie siedziały przy niskim stoliku. Luna dostając się do drugiego rzędu, o mały włos nie doprowadzając kliku uczniów do ataku histerii, ujrzała, że na podłodze, naprzeciw Śmierciożerczyni spoczywała Vanda, szlochając jak mała dziewczynka, z piórem w ręce i z pergaminem przed sobą.
- Jeszcze raz, dziewucho – zwróciła się do niej starsza kobieta.- Napiszesz wyraźnie.. Jestem kłamczuchą.. Albo nie.. Jestem beznadziejną, bezczelną i głupią kretynką.. Teraz! Pisz! Smarkulo!
- Proszę, nie – zajęczała Krukonka, ale zanim skończyła błagać, Alecto wymierzyła jej z liścia. Śmierciożerczyni pastwiąc się nad niewinną dziewczyną, widocznie znajdowała w tym fakcie uciechę, gdyż jej usta wykrzywiał pogardliwy uśmiech. Niedaleko stał jej brat i przeszukiwał uczniów, każąc wyciągać im z kieszeń wszystko, co mogli ukrywać. Nikt nie reagował, jak nakręcone lalki czekali na właścicieli, by mogli poruszyć ich porcelanowymi kukłami. Jednak lalki nie byłby z nich ładne, gdyż w ich oczach kryło się czyste przerażenie.
  Vanda zapisując na niewiele zapisanej kartce słowa, przerywała co chwilę trzęsąc się z bólu, łkając pod nosem lub wykrzywiając twarz w grymasie cierpienia. Luna nie mogła dostrzec bez wychylania się, co sprawiało u niej takie zachowanie.
- Pisz!!! Słyszysz? Która to? A, ty! Podejdź tutaj! – wskazała tłustym palcem na Annette, która nawet nie spojrzała przed siebie, kiedy Śmierciożerczyni wypowiedziała jej imię.- O czym rozmawiałyście? Przyznaj się.. Chcesz zastąpić swoją koleżankę? Nie ma z niej pożytku i zabawy..
  Luna już dawno nie czuła takiego oburzenia. Choć rzadko emocje w niej wzburzały, krzywda ludzka nie mogła zostać przez nią zignorowana, tym bardziej osób, które znała.
- Boli! – krzyknęła Vanda, a kilka osób westchnęło na dźwięk tak bezpośrednio wyrażający jej cierpienie. Annette zaczęła łkać, ale nie podniosła głowy, by spojrzeć na koleżankę. Luna dostrzegła, że to całe zgromadzenie zaczęło się od nich, od jakiegoś incydentu, który rozwścieczył Śmierciożerców.
- Nie masz prawa już nigdy więcej mówić o Rodley w mojej obecności! Chcesz coś dodać, idiotko? – zwróciła się do Vandy, pochlipującej przy stoliczku nad kartką papieru umazaną jej krwią.
  Wystarczyło, że Luna przypomniała sobie kary Umbridge, by poczuć ten sam ból, jaki przeżywała krzywdzona dziewczyna. Krwawe pióro czarowało jednocześnie i na kartce i na dłoni słowa wypisywane przez torturowaną. Annette zdołała na moment spojrzeć na wijącą się z bólu koleżankę i wtem ujrzała Lunę, na której utkwiła wzrok. Luna za to poczuła się speszona, a nawet poczucie winy zakuło ją w piersi, przygłuszając każdy oddech i myśl.
- Lovegood! – to Amycus na polecenie swojej siostry wyrwał ją z tłumu, na środek pokoju zbyt gwałtownie i brutalnie, by Krukonka mogła utrzymać się na nogach.
- Ciamajda! – Alecto szarpnęła za szatę dziewczyny, by postawić ją z powrotem na nogi – Dla ciebie także mam ciekawy poemat do napisania! Zajmie ci to całą szerokość ramienia!
  Vanda patrzyła zrezygnowana na kartkę papieru, z niedowierzaniem zerkając na swoją zakrwawioną dłoń. Annette nie potrafiła wyrzec słowa, choć wydawało się, że chce powstrzymać Śmierciożerców i rzec choćby jedno słowo. Nie mogła. Luna poczuła, że ma tylko jedną szansę, zanim odbiorą jej różdżkę i zmuszą do tortur na oczach ogromnej liczby Krukonów, w tym młodych dzieci. Wymierzyła różdżką w Alecto, która zaskoczona stanęła nieruchomo, od razu spodziewając się ataku. Jednak kiedy Luna stała jeszcze niepewna swojego zamiaru, Śmierciożerczyni odzyskała szybko rezon i sięgnęła po swoją broń.
- Jak śmiesz?!!
- Soffrire! – Luna przypomniała sobie ostatnią poradę profesor i tylko to przyszło jej do głowy w chwili, gdy wyobraziła sobie obrazy najgorszego cierpienia. Choć nie wiedziała, co czeka kobietę, a także pozostałych Krukonów i jakie skutki niosło ze sobą to zaklęcie, nie dało się tego cofnąć. Śmierciożerczyni najpierw znieruchomiała, tępo wpatrując się to w Lunę, to w brata, a nawet w Vandę, która zdołała wycofać się z centrum uwagi pod nogi innych uczniów. Jej oczy skierowały się ostatecznie w jakąś nieznaną dal, przestrzeń poza tym dormitorium, którą tylko kobieta mogła zobaczyć. Oddychała nierówno, sapała, zagryzała wargi, ale milczała. Obok niej jej brat próbował wyrwać ją z tego otępienia, ale nie potrafił do niej dotrzeć.
- Co jej zrobiłaś, dziwko?!! – wrzasnął na Lunę i skierował ku niej różdżkę, lecz Luna dobrze pamiętając nowe zaklęcia, błyskawicznie zadziałała.
- Esfera!
  Zaklęcia rzucane przez mężczyznę odbiły się od potężnej wyczarowanej tarczy, która przykuła uwagę uczniów jakby było to dzieło sztuki lub co więcej, kolejny cud świata. Koło zaczęło się rozpadać i coraz więcej młodych chowało się za Luną i jej cudowną tarczą, potrafiącą bronić dłużej niż zwykłe jedno chwilowe Protego.
   Alecto zaczęła wrzeszczeć, co powstrzymało Amycusa od rzucania zaklęciami w stronę niewinnej Luny. Śmierciożerczyni klęła, płakała, machała dłońmi w powietrzu, chcąc się od czegoś oderwać lub cokolwiek przed sobą powstrzymać. Luna nie zauważyła żadnej krwi lub co najmniej rany, nie wiedziała, co powoduje taką reakcję. Co uczyniło to zaklęcie? Jak mogła je odwołać?
- Finite – wypowiedziała Victoria, która zjawiła się w pokoju razem z prefektem i chłopakiem, który wcześniej powiadomił ich o obecności Śmierciożerców w dormitorium.- Nie powiem, ale podziwiałam tą scenę od kilku minut.. No cóż.. Nie będę roztrwaniać się nad tą sprawą.. Panno Lovegood, proszę za mną..
  Luna wiedząc, że musi ukrywać swoją radość, przytrzymała jeszcze te uczucia, które malowały się na jej twarzy podczas całego incydentu. Udawała przerażoną, zamyśloną, nieobecną, ale to wystarczyło, by przekonać pozostałych, że idzie odbyć swoją karę za znęcanie się nad Śmierciożercami. Tym bardziej, że teraz prawie wszyscy wierzyli, że Rodley jest z nimi powiązana i być może ich broni.
- Proszę iść z tym do pani Pomfrey – nauczycielka zwróciła się do Vandy, która jeszcze trzymała swoją obolałą dłoń przy sobie, brudząc bordową posoką jasną koszulę.- Amycusie, zabierz swoją siostrę do sypialni.. Po tak mocnym zaklęciu potrzebuje ciszy.
  Mężczyzna patrzył na profesor, ale nie rzekł nawet słowa podziękowania. Trzymał w swoich wątłych ramionach zmęczoną Alecto, nadal nieobecną, dryfującą w swoim świecie. A Luna tak jak zastała dormitorium w ciszy, w takiej samej atmosferze go opuszczała. Nie spodziewała się, że profesor zacznie z nią rozmawiać w czasie drogi. Rozumiała za to, że bezpieczniej było zachować milczenie, a jej wcale to nie przeszkadzało. Głębokie zamyślenie, które gościło na twarzy Krukonki było jedynym uczuciem, jakie pozostało po krótkim acz burzliwym konflikcie z Alecto.
   Mijających Śmierciożerców patrolujących korytarze obdarzała spojrzeniem szybkim i zwinnym, jakby nie chcąc w ten sposób przykuwać uwagi i niepotrzebnie tworzyć profesor problemy. Nauczycielka ignorowała ich zupełnie, zwłaszcza, gdy patrzyli na nią z mieszaniną wściekłości i wzgardy.
- Nad kim dzisiaj będziesz się pastwić?
- Myślisz, że wszyscy się ciebie boją?!
  I nie tylko takie komentarze słyszała Luna pod adresem swojej nauczycielki.
- Prowadzisz tą winowajczynię? – zaatakował ich znienacka kolejny sługa, który chciał przestraszyć je swoją gwałtowną interwencją, lecz nie zdołał zaskoczyć profesor.- Słyszałem o Carrow, więc nie szczędź tej idiotki.. Przecież teraz jesteś mistrzem..
- Wymierzę jej odpowiednią i wystarczającą karę – odpowiedziała mu chłodno i oschle, przekreślając szanse na dalszą rozmowę.
   Luna nie mogła zliczyć, ilu spotkała po drodze Śmierciożerców, tak samo, ile kroków wykonała od dormitorium do gabinetu kobiety. Kim była ta istota? Jakimi umiejętnościami panowała? Skąd znała te niesamowite i nowe zaklęcia? Pytania mnożyły się w głowie dziewczyny nieustannie, która skupiała się na postaci nauczycielki myszkującej w swoim zabałaganionym biurku. Gdyby skupić się na przeszłości i wydarzeniach związanych tylko z profesor, Luna wypisałaby tysiąc faktów dziwnych i niezwyczajnych, które nawet ona nie byłaby w stanie wyobrazić ich w swojej głowie.
   Ekscentryczne zachowanie, jakie objawiała wywoływało wątpliwości a także zmieszanie nawet u potężnych i doświadczonych czarodziei. Snape wydawał się przy niej spięty, nauczyciele rzadko z nią rozmawiali podczas posiłków, które zjadała w samotności przy pustej części stołu, nikt wcześniej nie ingerował w jej zajęcia, nikt nie przychodził z radą dla nowej nauczycielki. Luna nie zdawała sobie sprawy, jaką przeszłość posiadała kobieta stojąca przed nią, kim była wcześniej? Znajomość z Malfoy’em nie mogła być przypadkowa, prowadziła bowiem ona do powiązania z rodziną Ślizgona, a co więcej ze Śmierciożercami. Popis, jaki wykonała na oczach całej szkoły przed obliczem Bellatrix był nie tyle zdumiewający, lecz szalony i obłędny. Tym faktem zainicjowała we wszystkich strach, nie licząc tylko dwóch osób, które miały okazję poznać ją bliżej. Luna należała do tej wąskiej grupy, a także Draco, który śmiał nazywać ją swoją opiekunką. Ile razem podróżowali? Co ona uczyniła chłopakowi, który zamienił się duszą z kimś innym? W jaki sposób zdołała na niego wpłynąć i jakich umiejętności musiała przy tym użyć? Nowe zaklęcia, którymi dzieliła się z Luną, taktyki obronne, ostrzeżenia, niezmierzona wiedza na temat ukrytych i sekretnych spraw. Wszystko to dokładało cegły do niepojętego obrazu nieodgadnionej profesor Rodley.. I na dodatek podejrzenie czytania w myślach.. To nie mogło być przypadkowe.. Kiedykolwiek Luna pomyślała o czymś kłopotliwym, czy zatrważającym, profesor pytała się właśnie o podobną sprawę..
- Luna.. – zaczęła profesor, zamykając szufladę swojego biurka w dość energiczny sposób.- Wiesz, co może ci się stać przez tak odważny występek?
- Pani Carrow nie da mi spokoju… - odpowiedziała za nią Luna, domyślając się, co poniekąd snuło się w głowie Rodley, choć ta świadomość wydawała się jej dziwna.. Kto mógł wiedzieć, o czym myślała profesor, kiedy sama wydawała się jedną, wielką zagadką?
- Oby tylko tak było.. Panno Lovegood.. Luna – poprawiła się od razu, niepewna jeszcze, czy może pozwolić sobie na utratę autorytetu. Lecz Krukonka nawet nie myślała, by przestać nauczycielkę szanować choć na chwilę.- Ja nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego cały czas.. Nieważne, jak bardzo zależy mi, byś była bezpieczna.. Wystarczy, że się spóźnię, a ktoś zrobi ci krzywdę..
- Dlaczego chce mnie pani chronić? – zapytała pośpiesznie, wyobrażając sobie scenę walki, w której nauczycielka przychodzi z odsieczą, a potem Luna ujrzała w swojej głowie ten sam gabinet, w którym siedziała, budzącą się z natarczywego snu, pod uważnym i czułym spojrzeniem kobiety.- Grozi mi większe niebezpieczeństwo niż pozostałym?
- Utracenie takiej osoby jak ty jest jak uszczerbek na zdrowiu.. Krzywda zadana temu światu, który na ciebie czeka z otwartymi ramionami. Dlaczego przywiązałam się do ciebie, nie pytaj mnie o to, bo na dzień dzisiejszy nie mogę ci odpowiedzieć..
  Luna zanurzyła się w swoich myślach, a w tym czasie profesor mogła zająć się swoimi błahostkami. Pozwoliła dziewczynie siedzieć w milczeniu niedaleko siebie, która wypełniała powietrze cichym oddechem i zapachem delikatnej wanilii.
- A to zaklęcie? – zapytała nagle Krukonka.- W jaki sposób ono zadziałało?
- Ach.. Soffrire.. To słowo oznacza cierpienie z języka włoskiego, przekształcone w zaklęcie rzucane tylko przez odważnych i pewnych siebie czarodziei. Przy czarowaniu zaklęcie wymaga działania najczarniejszych myśli osoby atakującej. Co sobie wyobrażałaś, kiedy celowałaś różdżką w zagubioną i nieopanowaną Alecto? Zaprowadziłaś ją do świata strachu, śmierci, bólu, który mogła zobaczyć tylko ona. Otworzyłaś przed nią ścieżkę szaleństwa..
- Dlaczego dała mi pani takie zaklęcie?! – Luna zlękła się, kiedy nauczycielka tłumaczyła jej działanie tego czaru.- To straszne!!
- Ale spójrz na to, że zdałaś ten test.. Nie mówiłam ci wcześniej, co masz robić, by kontrolować czar.. A jednak, uczyniłaś to.. Twoja wyjątkowa natura pozwala mi wierzyć, ze jesteś warta czegoś więcej. Warta doskonalenia tak otwartego i mocnego umysłu jak twój. To cząstka mojej odpowiedzi, której pragnęłaś, a którą mogę udzielić ci tylko w takim stopniu.
- Nie, ja po prostu jestem tak samo normalna jak inni – mruknęła, ogłuszona potokiem słów swojej profesor.
- Tak uważasz? – w oczach Victorii zamigotał ten błysk, który świadczył o tym, że za jej słowami kryło się coś więcej.- Chodzi mi o twoje umiejętności.. Czy kiedykolwiek odniosłaś poważne rany? Pomyśl o tym.. Masz potencjał, Luna i ja potrafię to dostrzec.. Ale najpierw, pozwól sobie na to poczekać.. nie demonstruj swoich nowych zaklęć przed dużą publicznością.. Chyba, że obrałaś już mnie za swój autorytet po ostatnim wydarzeniu.. – tu kobieta uśmiechnęła się jakby incydent z Bellatrix był przyjemnym wspomnieniem – Nie próbuj o mnie rozmawiać, nie przejawiaj zainteresowania moją osobą, gdyż ostatnio zauważyłam, że nawet najmniejsza wzmianka o mnie powoduje burzliwe konfrontacje.. Ta dziewczyna.. z zakrwawioną dłonią..
- To Vanda, moja koleżanka – Luna przypomniała sobie jej udręczoną cierpieniem twarz – Biedna.. Rozmawiała o pani z inną dziewczyną i to przywołało kłopoty.. Także i ja powstrzymam się od jakichkolwiek uwag..
- Masz rację, Luna – odrzekła profesor i zbliżyła się do uczennicy.- To jedyna szansa na to, by tobie nic się nie stało..
  Luna w dziwny sposób odczuła, że sama nie będzie doradzać nauczycielce, by również uważała, gdyż wydało jej się to niepotrzebne. Taka osobistość skrywająca wiele mocy, mogła poradzić sobie nawet z tłumem agresywnych olbrzymów.
- Będę się z tobą żegnać – powiedziała Victoria.- Zaraz mam zajęcia.
- Rozumiem, oczywiście – rzekła Luna i wstała z kanapy, na której od dłuższego czasu przesiadywała nieruchomo.- Do widzenia, pani profesor.
  Victoria odprowadziła ją wzrokiem, pozwalając sobie tylko na to, by to był ostatni przejaw głębokiej troski o uczennicę. Krzywiła się na myśl, że nie zbliży się do niej przez jakiś czas, gdyż wiedziała, że mogła tym samym wywołać niepotrzebną sensację wokół niewinnej Krukonki. Na tyle była narażona.. Tyle mogło ją spotkać, a musiała ją powstrzymać przed poszerzaniem niewyobrażalnych dla niej umiejętności z powodu durnych i kretyńskich Śmierciożerców!
 *
- Jest mi wielce przykro, że musimy rozstawać się w takich okolicznościach – powiedział Rookwood, bez pukania wkraczając do jej gabinetu.
   Victoria odwróciła się napięcie, już od dłuższego czasu wyczuwając jego obecność, wściekła na samą siebie, że nie może go powstrzymać.
- A mi nie, Augustusie – odrzekła beznamiętnie, lodowato i bez skrupułów, nie szczędząc jego uczuć.- W innej rzeczywistości przyjęłabym cię nawet z otwartymi ramionami, ale nie marz o tym za długo, bo marzenia potrafią zakłócić twój prawdziwy świat..
- No tak.. Nie praw mi morałów, gdyż nie obchodzi mnie nic, co zrobiłaś, o co chodziło z Bellatrix i jaki popis dałaś na oczach wszystkich, ale przyszedłem spytać się, czy ona tu jest..
- Odejdź natychmiast – zawarczała nauczycielka, nie tracąc powagi i stanowczości w swoim głosie, które i tak nie zraziły Śmierciożercy.
- Wiem, że ją odnalazłaś.. – wymruczał czule, acz pogardliwie, prawie zazdrośnie.- Chciałbym tylko dowiedzieć się, jak teraz wygląda.. Czy zmieniła się..
- Ty, który mógłbyś bez skrupułów zabić jej ojca nawet jutro, śmiesz pytać się o jej nieskalaną duszę?
- Nieskalaną? – zarechotał mężczyzna, któremu najwidoczniej komentarz profesor sprawił przyjemność.
- Zamilcz i odejdź.. Proszę cię.. Dla twojego i jej dobra.. – w oczach Victorii na chwilę pojawiła się najczystsza prośba, wyrażająca smutek i pragnienie spokoju.
- Wrócę tu jeszcze, Victorio – powiedział surowo i twardo, akcentując pierwsze słowo, jakby było ono zaklęciem, które pozwoliłoby mu na dokonanie tego czynu.- Muszę ją ujrzeć.. Muszę się dowiedzieć.. A o jej ojca się nie martw, zostawimy go w spokoju, dopóki ponownie nie zrobi czegoś głupiego.
  Wypowiadając te słowa, Rookwood kierował się ku wyjściu, by przestać już patrzeć na zmizerowany wyraz na twarzy profesor. Nie śmiał konfrontować się z jej uczuciami.
 *
   Victoria poczuła niekontrolowane drżenie całego ciała, kiedy tylko przypomniała sobie słowa Augustusa. Pragnęła wyrzucić go z pamięci, lecz bardziej marzyła tylko o tym, by cofnąć swoje słowa wobec Luny i móc jej bronić. Skrycie, nieuchwytnie i po cichu, czyli tak jak do tej pory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz