sobota, 20 kwietnia 2019

~36~

- Wygnanie olbrzymów i cyklopów z angielskich terenów doprowadziło do szerszych buntów i wojen z czarodziejami, którzy starali się odeprzeć te ataki, by zachować autonomie..
   Mdła postać profesora Binnsa unosiła się w powietrzu, kołysząc się na boki w rytmie wypowiadanych przez niego słów. Jego głos usypiał każdego obecnego ucznia, który bynajmniej interesował się historią dotyczącą konfliktów czarodziejów z olbrzymami. Sam profesor nie baczył na tych mniej zaciekawionych zajęciami, opowiadając dalej i dla wzbogacenia opowieści dodając daty i miejsca wydarzeń. Neville rysował w swoim małym dzienniku, w którym niezliczone notatki przypominały o ważnych sprawach, spotkaniach czy wydarzeniach. Chłopak nie był na tyle głupi, by nie ochronić swojej własności zaklęciem prywatności. Tylko on miał wzgląd w swój dziennik, ale jako, że ostatnio nic się nie działo obecnie służył mu jako przybór do malowania. Wypisując literę „L” na środku jednej ze stron, nie usłyszał, jak profesor Binns podał już piątą datę dotyczącą powstania czarodziejów.
- Próby nawiązania sojuszu z królem magów Augustusem nie doprowadziły do jakże długo oczekiwanego pokoju w 1854 roku. Zapisaliście to? Dobrze.. Do czego to.. A! Pokój zawarto dopiero dziesięć lat później..
- Pss.. Neville – z ławki obok odezwał się Seamus, który tak samo jak Neville był mało zainteresowany zajęciami.- Musimy porozmawiać..
- Teraz? – wyszeptał w jego stronę Neville, który przerwał rysowanie, oderwał wzrok od mistrzowsko naszkicowanej litery i nachylił się w stronę kolegi z dormitorium.- To niebezpieczne.. Poczekajmy do przerwy..
- Nie widzisz jak wszyscy prawie zasypiają? – mruknął Seamus, rozglądając się po klasie i badając jaki panuje w niej stopień znudzenia. Oceniając, że jest względnie wysoki, kontynuował rozmowę.- Wiem, że przez kilka dni byłeś nieobecny i możesz kilku rzeczy nie wiedzieć, ale uwierz, że nie tylko ja rozpytuję się o kolejne spotkanie..
- Lepiej uważajcie z tymi pytaniami.. Nie wiecie, kto może słuchać..
- Także pokój z olbrzymami nie zaowocował większym sukcesem.. Historia lubi się powtarzać.. Doszło do kolejnej bitwy w 1871 roku..
- Trzeba porozmawiać z Ginny – odezwał się ponownie Neville, kończąc tym samym rozmowę z chłopakiem i wracając do rysowania w dzienniku, w którym litera „L” zaczęła powoli poruszać się na kartce, wijąc się i tańcząc na białej stronie.
- Król Augustus poniósł ogromne straty, wiele magów odwróciło się od niego, co wpłynęło na jego powolny upadek.
   Profesor Binns zakołysał się jeszcze gwałtowniej, a kilka dziewczyn krzyknęło wraz z chłopakami, którzy gwałtownie zostali wyrwani z sennej rzeczywistości. Do klasy wpadła grupa Śmierciożerców i szmalcowników, taranując po drodze kilka pustych ławek, torby uczniów pozostawione gdzieś z boku i książki porozrzucane na podłodze.
- Longbottom! – krzyknął jeden z nich, kierując się w stronę zaskoczonego, zaspanego Gryfona.- Zbieraj się!
   Na powitanie obdarował chłopaka ciosem w twarz, zwalając go najpierw na stołek, a potem pod ławkę przy akompaniamencie szlochów i cichych skarg profesora. Jako że był duchem Śmierciożercy nie mogli mu nic zrobić, ale jako, że on również nie był w stanie uczynić im żadnej krzywdy, nawet się nim nie przejęli.
- No, no, no! Longbottom! – tuż przy głowie chłopaka znalazła się gęba znanego mu szmalcownika, przez którego zostali prawie ukarani ostatnim razem w gabinecie Snape’a.
- Ty.. – warknął Gryfon, próbując zebrać się i wstać, by zrównać się z przeciwnikiem, ale kolejne ciosy w brzuch i twarz nie pozwoliły mu nawet na wypowiedzenie słowa.
- I co? Czas by się odegrać, chłopcze..
   Na jego znak kilku Śmierciożerców zebrało Nevill’a z podłogi i uniosło wysoko na swoich rękach, by zaklinować jego szamoczące się nerwowo kończyny. Uczniowie patrzyli za nim przerażeni, gdyż rozgrywająca się przed nimi scena wydawała się zakończyć upiornie. Chcieli go wyrzucić przez okno? Potoczyć po stromych schodach? Gęsta, dusząca cisza zapadła, kiedy zatrzaśnięto za Śmierciożercami drzwi, a Seamus objął wzrokiem pozostawione przez nich rzeczy Neville’a. Zwłaszcza dziennik z narysowaną literą „L” na środku.
 **
   Po wyczerpujących zajęciach i wymagającej pracy na lekcji Eliksirów, Ginny wyszła z sali profesora Slughorna wystarczająco zmęczona. Znużenie ostatnimi wydarzeniami dawało o sobie znać, przez co Gryfonka mniej spała, jadła i uczyła się. O tym ostatnim nie było nawet co wspominać, jeśli nie miała czasu choćby na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Jednak większość starych nauczycieli wiedziało, co dzieje się ostatnimi czasy i dawali upust dziewczynie zmęczonej wszystkim, co wiązało się ze szkolnymi problemami.
   Niedaleko klasy, którą opuściła, spotkała Lavender, byłą dziewczynę jej brata, ożywioną i niecierpliwą, która bawiła się kosmykami swoich włosów. Kiedy tylko ujrzała rudą, wypaliła z wszystkimi przygotowanymi pytaniami dotyczącymi Gwardii.
- Na pewno nie wszyscy, którzy ostatnio byli obecni w naszym dormitorium, tylko kilka osób w wybranym miejscu – odpowiedziała jej dyskretnie młodsza koleżanka.- Przykro mi, Lavender, ale nie znam jeszcze konkretów.
- Daj mi tylko znać, jeśli się dowiesz – odparła dziewczyna i popędziła w drugą stronę, by nie pozwolić na to, by szpiegujący uczniowie zaczęli coś podejrzewać.
   Ruda pozostała sama, bezskutecznie obracając się na boki, mając ogromną nadzieję, że spotka jeszcze kogoś znajomego. Oczywiście kogoś, kto nie miał ochoty jej torturować. Mając jeszcze sporo czasu do kolejnych zajęć, postanowiła skorzystać z łazienki na drugim piętrze, w której niegdyś pisała w dzienniku samego Voldemorta. Choć miała z tym miejscem złe skojarzenia, to kolejna łazienka była zbyt daleko, by mogła tak beztrosko i samotnie chodzić po zamku. Kiedy bez pośpiechu skorzystała z toalety, postanowiła przed lustrem zbadać świeże siniaki na skórze schowane pod głęboką warstwą ubrań. Nie robiła tego w dormitorium w obecności innych dziewczyn, gdyż nie miała najmniejszej ochoty być świadkiem, jak dyskretnie obserwują ją z boku i oceniają w ciszy, czy długo wytrwa z takimi obrażeniami. Nie była więc zdziwiona, gdy zobaczyła fioletowe plamy na plecach i czerwone rysy, pozostałości po świeżych zadrapaniach. Na taki widok nie jedna Gryfonka mogła chcieć zaalarmować szpital. Dla rudej nie było nawet mowy, by choć na chwilę mogła oderwać się od życia w zamku, jakiekolwiek ono było. Ciche skrzypienie drzwi nie oderwało jej od myśli, nawet nie spojrzała na dziewczynę, która weszła, za to subtelnie zakryła ramię szkolną szatą.
- Nie wyglądasz za dobrze, Ginny Weasley.. – odezwała się Ślizgonka, która zakradła się za plecami rudej.
- Coś ci się nie podoba? – Gryfonka nie mogła panować nad swoim głosem, gdy wchodziła stopniowo w konflikt z osobą o wrogim nastawieniu. Nie umiała nic na to poradzić, nawet myśląc o nieprzyjemnych tego konsekwencjach.
- Zobaczymy, co powiesz za chwilę..
   Zanim Ginny zareagowała, wokół niej błysnęło światło, powiało mroźnym powietrzem i z ciemnych, duszących obłoków wyskoczyło nagle kilka dziewczyn, które z niewyobrażalną siłą uchwyciły Ginny, by ta nie mogła się im wyrwać.
- Jesteś pewna, że to ona? – zapytała jedna z nich, targając za prawy rękaw Gryfonki.
- No oczywiście.. tych rudawych kłaków Weasley’ów nie da się pomylić z niczym innym..
   Ślizgonka, która dyrygowała całym tym przedstawieniem podeszła w końcu do zebranych wokół Ginny dziewczyn i chwyciła ją za podbródek. Szyderczy uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- I co teraz powiesz, hm?
- Gdyby ze mną było więcej osób, na pewno nie zadzierałabyś tego nosa – ruda wiedziała, że nie było sensu kłócić się z ich liderką, ale mogła powstrzymać się od komentarza.
- Szkoda, że to nie wy macie władzę w tym zamku – odrzekła spokojnie, a potem dając znak pozostałym, pozwoliła im, by mogły ulżyć na Gryfonce swoich emocji.
   Ginny zniosła dzielnie groźby, przekleństwa, złe słowa i szyderstwa wylewające się jak jad z przepełnionej czary. Szarpały ją za włosy, ściskały i drapały, zrywały szatę. Ośmieliły się nawet dotrzeć do jej blizn i znamion na zaróżowionej od gorąca skórze.
- To dopiero początek, Weasley – powiedziała Ślizgonka, wychodząc z toalety i zbliżając się do umywalki, by wyczyścić dłonie. Na koniec otarła mokre palce o sweter Gryfonki.
- Gdzie mnie prowadzicie?
   Jednak nie otrzymała upragnionej odpowiedzi, zostając siłą wypchnięta z łazienki.
 **
   W Wielkiej Sali nie działo się nic szczególnie ciekawego. Kilkunastu Gryfonów siedziało przy swoim stole, tak samo niewielu Ślizgonów po drugiej stronie i jedna Krukonka przed talerzem pełnym biszkoptów. Luna delektowała się ciastkami, po które specjalnie przyszła na podwieczorek i w milczeniu odrabiała pracę domową na zajęcia z Runów. Popołudnie nadal byłoby takie nudne, gdyby nie kilka Ślizgonów, którzy przysiedli się do swoich pobratymców naprzeciw jej stołu i zaczęli komentować wydarzenia z bieżącego dnia. Jej ołówek zatrzymał się w miejscu w chwili, gdy usłyszała znajome nazwiska.
- Coraz częściej się zdarza, że zabierają kogoś z lekcji.. I dobrze, bo ci kretyni nie mogą myśleć, że są bezpieczni.
- Longbottoma wynieśli podobno w taki sposób, że szkoda było tego nie zobaczyć..
- Ale opowiedz coś więcej.. – do grupy dołączyło kilka dziewczyn i niestety ich głosy ucichły, stłumione pomiędzy garstką ludzi, których zaczynało przybywać.
   Zjadliwe uśmieszki, szydercze śmiechy oraz rozpalone spojrzenia spotęgowały złość Luny, która narastała z każdym wybuchem denerwujących chichotów i komentarzy obrażających jej przyjaciół.
- To nie słyszeliście o akcji z Weasley? Tą zdrajczyni zastali w łazience.
- Szykuje się coś ciekawego?
- Nic nie wiadomo..
- Przecież oni i nas wykorzystują do swoich celów.. – odezwał się jeden z chłopaków, który siedział przy stole niewzruszony zbierającym się wokół niego tłokiem, jakby traktował całe zgromadzenie w głębokim poważaniu. Nie wyglądał raczej na zainteresowanego ostatnimi faktami.
- Co masz na myśli? – prychnęła młodo wyglądająca czarnowłosa Ślizgonka.
- Czy oni kiedykolwiek angażowali kogokolwiek z naszego domu w ich sprawy? Jedyne, do czego im służymy to przynieść i posprzątać..
- A chcesz, by to i dla ciebie dobrze się skończyło? – z pogardą odpowiedziała mu ta sama dziewczyna.
- Nie wiem.. Ale z pewnością nie muszę puszyć się jak reszta z was..
   Ich uwagę odwróciły osoby, które właśnie wkroczyły do Wielkiej sali. Ciche komentarze oraz wrogie spojrzenia wobec Gryfonów zostały przerwane, a wszyscy Ślizgoni z zainteresowaniem odwrócili głowy w kierunku dwóch czarno odzianych strażników kroczących wzdłuż stołów. Zatrzymali się dokładnie obok siedzącej w ciszy Luny. Krukonka spojrzała na nich z takim spokojem, że początkowo ich to zmieszało.
- Idziesz z nami.. – powiedział jeden z nich, który stał bliżej. Drugi trzymał różdżkę.- Myślę, że nie odważysz się zaatakować, więc nie masz wyboru, jak wstać i..
- Oczywiście.
   Mężczyźni rozszerzyli w zdumieniu oczy, a wśród Ślizgonów jeden na drugiego patrzył z niedowierzaniem. Wszyscy spodziewali się jakiś pytań, oznak buntu, czy próby walki. Luna Lovegood wstała od stołu i grzecznie przeszła przez ławkę, by podążyć za posłannikami. W tej chwili żaden z nich nie miał podstaw, by szarpać dziewczynę za szatę, gdyż była o wiele bardziej spokojna niż pozostali uczniowie z osobna.
  Czuła na sobie ich oczy. Podążali za nią wzrokiem aż do wyjścia, przy którym spotkała jeszcze jedną znaną jej osobę. Malfoy przeszedłby obojętnie, gdyby nie znany mu powiew wanilii oraz stukot kapsli zwisających na tandetnym naszyjniku. Takie przynależności mogły charakteryzować tylko jedną znaną mu postać.
- A wy dokąd? – zapytał od niechcenia, koncentrując swoją uwagę raczej na mężczyznach, wzrokiem ignorując Krukonkę.
- Mamy takie zlecenie, więc je wykonujemy, Malfoy – odrzekł ten sam, który jako pierwszy zwrócił się do Luny.- Coś jeszcze?
- Nie, nic.. – mruknął i na milisekundę obdarzył Lunę spojrzeniem. Nie podobało mu się to.- Z ciekawości pytam.. Ostatnio jest tu za spokojnie.
- Do zobaczenia wieczorem – rzekł posłannik i ruszył dalej, chcąc jak najszybciej to zakończyć.
   Luna delikatnie spuściła głowę i podążyła za mężczyznami, nie mając odwagi, by spojrzeć na prefekta Slytherinu.
 **
   Gwałtowny huragan wstrząsnął płachtą należącą do Gryffindoru, która rozciągała się na trybunach otaczających boisko do Quidditcha. Pod widownią, gdzie znajdowały się szatnie i ogólne miejsca spotkań drużyn leżał na samym środku poturbowany Neville. Jego ubranie nie było w najlepszym stanie, szata w kawałkach wisiała na nim jak na manekinie. Kolejny grzmot wstrząsnął drewnianą konstrukcją, a liczne trzaski i zgrzyty wraz ze świszczącym wiatrem utworzyły koszmarną melodię. Neville w ostatniej chwili obrócił swoje ciało, by nie zakrztusić się krwią, która spływała mu po gardle. Nad nim siedziała pochylona Ginny, wykończona, zmizerniała, prawie nieobecna. Trzymała przyjaciela za rękę i modliła się w duszy, by nie przyszli po nich. Po raz kolejny.
 **
   Ginny wcale nie czuła strachu. Z każdym kolejnym szturchnięciem idącego obok niej Śmierciożercy, wiedziała, że nic gorszego spotkać jej już nie może i zdążyła się do tego uczucia przyzwyczaić z każdą kolejną minutą monotonnego marszu. Prowadzili ją jako pierwszą, więc nie mogła zobaczyć, czy Neville oraz Luna nadal jej towarzyszą. Obawiała się jedynie samotności w swoim cierpieniu. Choć z drugiej strony wolała nie widzieć rozpaczy w oczach przyjaciół z powodu tortur, jakie z pewnością chcieli jej zadać obecni strażnicy porządku. Milczała. Brakowało jej słów, którymi mogła opisać swoje bezbarwne emocje.
   Zapadał mrok, który zaczął otulać błonia Hogwartu i utrudniać pole widzenia dziewczyny. Mogła jedynie oszacować drogę za pomocą bliskich znaków szczególnych, ale pewne uczucie nie odstępowało jej na krok. Znała tą drogę. Pamiętała, że nie raz kroczyła tędy podenerwowana, a wracała szczęśliwa, pijana zwycięstwem. Tak, niedaleko znajdowało się boisko do Quidditcha i tylko jedna tak znana jej droga tamtędy prowadziła.
- Sprawdź, czy wszystko jest już przygotowane – Śmierciożerca idący obok rudowłosej warknął do kroczącego za nim szmalcownika.
   Ginny wiedziała, że różnica pomiędzy nimi była znaczna. Bezpośredni słudzy Czarnego Pana mogli bez trudu rozkazywać tym drugim i jak najczęściej nadużywali tego przywileju. Szmalcownik nawet się nie buntował. Za chwilę zniknął Ginny z oczu, która nie umiała dojrzeć jego oddalającej się sylwetki w gęstniejącym półmroku. Usłyszała za to za sobą głośne pojękiwania Neville’a, z którego Śmierciożercy nie omieszkali stroić sobie żartów. Luna z pewnością szła milcząca i jak zawsze spokojna.
- Gdzie nas prowadzicie? – Ginny wszystko było jedno, więc postanowiła zaryzykować i zwrócić się do strażników, przy okazji próbując dojrzeć, czy rzeczywiście kroczą za nią jej przyjaciele.
- Zamknij się – to była jedyna odpowiedź, jakiej mogli jej udzielić.
  Dotarli na miejsce, kiedy zapadła całkowita ciemność. Ginny jednak widziała trybuny i boisko w mdłym świetle księżyca, który ukazał się chwilę wcześniej zza chmur. W końcu, obok niej pojawili się jej przyjaciele. Odetchnęła z ulgą, widząc ich przy sobie. Neville dyskretnie uścisnął dłoń rudowłosej, przelewając za pomocą tego gestu całe wsparcie, którego nie mógł określić słowami. Luna uśmiechnęła się do rudej, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że za chwilę może stać się im wielka krzywda. Było to idealne miejsce, by bezlitośnie wyżyć się na młodych uczniach, którzy nie raz zaszli Śmierciożercom za skórę. Ginny rozpoznała jednego, który kilka tygodni wcześniej uderzył ją w twarz na jednym z korytarzy. Niedaleko stał szmalcownik, którego przez przypadek nakryli, jak grzebał w rzeczach Snape’a. Miała przed oczami najgorsze wizje.
- Dlaczego się nie uśmiechacie? – odezwał się jeden ze Śmierciożerców, blondyn, na którego mówili Rowle.- Przed wami zawody, jakich jeszcze w życiu nie przeżyliście. Po raz pierwszy, a może i ostatni..
   Zawtórował mu chór wstrętnych chichotów, wrzasków, śmiechów i rechotów, na dźwięk których Ginny miała ochotę zwymiotować.
- Lubicie smoki?
   Ruda rozszerzyła oczy w zdumieniu. Co prawda, znała się trochę na tych stworzeniach, nawet okazywała zainteresowanie, kiedy Charlie o nich opowiadał, ale nie spodziewała się, że ci idioci wpadli na pomysł sprowadzania tych bestii na terytorium zamku. Raz tak się zdarzyło, omal Harry wtedy nie zginął i wolała zaprzestać pogłębiania wiedzy na ich temat. Czyżby szykowało się coś podobnego? Tym bardziej, że zostali pozbawieni różdżek i wszelkiej magicznej pomocy? To było jasne, że mogli tego nie przeżyć.
- Zaczniemy od chłopaka. Widać, że zahartowany i gotowy, by stawić czoła takiemu wyzwaniu.. – powiedział Rowle z nieograniczoną ilością szyderstwa w głosie.
   Ginny jęknęła, kiedy popchnęli Neville’a na sam środek boiska. Gryfon rozglądał się dookoła, czasami zerkając na dziewczyny z wyrazem niezgłębionego smutku. Kilka mężczyzn złapało dziewczyny za szaty i włosy i wepchnęło pod jedną z trybun udekorowaną jeszcze w płachtę z godłem Gryffindoru.
- Czas zacząć zabawę!!! – ryknął Rowle, a kilka chwil później zawtórował mu ryk rozwścieczonej bestii, którą Śmierciożercy od razu uwolnili. Luna złapała za dłoń roztrzęsionej Ginny, ale ruda wiedziała, że nie mogła jej uspokoić. Musiały to przetrwać.
 **
   Kiedy przyszła kolej na nią, nie miała zamiaru pokazywać im, że się boi. Dali jej do dyspozycji starą miotłę i kilka prymitywnych narzędzi, które w ich mniemaniu mogły jej pomóc w pokonaniu smoka. Oczywiście, o żadnym pokonaniu nie mogło być mowy. Dopóki sama nie powstrzyma smoka, nikt nie kiwnie palcem, by jej pomóc. Śmierciożercy wręcz czekali na czyjąś haniebną porażkę lub śmierć. Luna przyjęła tylko miotłę. W lataniu miała niemałe doświadczenie. W dzieciństwie latała z ojcem na swoim wzgórzu, a w czasach szkolnych odwiedzała testrale. Nie obawiała się, że spadnie, bała się raczej rażącego ognia rozwścieczonego smoka.
  Radziła sobie. Ile sił miała, tyle wykorzystywała, by uciekać przed bestią i ją zmęczyć. Nic innego nie przychodziło jej na myśl, dopóki nie rozłożyła się na rozkopanej ziemi, kalecząc ciało o ostre kamienie. Kolano i łokcie miała we krwi, szatę niemalże w strzępach. Jednakże w chwili, gdy wylądowała po części w piasku, brudząc twarz i dłonie, przyszedł jej na myśl pomysł. Szybko go wykorzystała. Używając resztek sił, weszła na miotłę i tak okrążała smoka, dopóki ten nie stracił orientacji i mogła wykorzystać moment, by rzucić garściami piasku w oczy stworzenia. Bestia zawyła z bólu, wpadła na trybuny, które natychmiast uległy pod jej ciężarem i leżała tak kilka chwil, ciężko oddychając i warcząc. Luna uciekła do miejsca, gdzie trzymali resztę jej przyjaciół. Nie czuła triumfu. Raczej obawę przed tym, co mogli wymyślić na poczekaniu Śmierciożercy.
- Ginny! – Krukonka natychmiast przykucnęła obok roztrzęsionej i wystraszonej przyjaciółki.- Gdzie Neville?
- Zabrali go do drugiego namiotu – wyszeptała z trudem rudowłosa, a następnie opadła na ziemię.
   Lunie nie podobał się stan Ginny, ale nie miała środków, by jej pomóc, za to nagle usłyszała donośny szelest.
- Cholibka! Luna! Ginny! – to Hagrid pojawił się za kotarą, która odsłaniała zewnętrzną stronę boiska. Tylko gajowy miał tyle siły, by unieść ciężką płachtę otaczającą trybuny.- Usłyszałem wrzaski i ryk smoka.. Myślałem, że to sen.. Co wy, dzieciaki?
- Hagrid, proszę – Luna podbiegła do olbrzyma, choć czuła, że sama opada z sił i najchętniej położyłaby się na ziemi – Zabierz Ginny do Hogwartu. Ja muszę odnaleźć Neville’a i jakoś uciec.
   Gajowy nie pytał po raz drugi. Bez trudu podniósł dziewczynę i otulił szczelnie swoim płaszczem. Na jego twarzy malował się smutek i troska. Luna nie mogła wątpić, że uda mu się dotrzeć do zamku przed Śmierciożercami, którzy na pewno za niedługo zauważą zniknięcie Gryfonki.
- Kiedy to wszystko się uspokoi, przyjdźcie do mnie.. Cholibka!
   Luna pokiwała mu głową, ale nie miała czasu na dalsze rozmowy. Kiedy Hagrid zniknął za płachtą, dziewczyna wyjrzała zza namiotu i dostrzegła kilku szmalcowników, którzy jeden po drugim teleportowali się, nie zważając na krzyki Śmierciożerców. Jej uwadze nie uszło mnóstwo przekleństw i gróźb pod adresem mężczyzn. Nie wiedzieli, co zrobić z okaleczonym smokiem. Jednak Lunę bardziej zainteresował fakt, że przestrzeń na terenie zamku musiała zostać otwarta, jeśli teleportacja stała się możliwa. Przedarła się ukradkiem do drugiego namiotu, który stał pusty, oprócz Neville’a leżącego nieruchomo w kącie. Na zewnątrz powstało ogromne poruszenie. Ktoś musiał zauważyć, że w namiocie obok nikogo nie ma. Luna skorzystała z okazji i podpełza do przyjaciela, by jak najszybciej go ocucić.
- Neville.. Neville.. Proszę..
- L-Luna..? – głos jaki wydarł się z jego gardła nie był w ogóle podobny do głosu jej starego przyjaciela. Gdy odsłonił szyję, zobaczyła odcisk buta, który mógł go niechybnie udusić. Luna zlękła się, widząc taki przejaw okrucieństwa, ale nie mogła się teraz poddać.
- Musisz nas przenieść do zamku.. Uczyłeś się teleportacji.. – wyszeptała szybko, gładząc chłopaka po głowie.
- Wiesz, że zawsze mi się podobałaś?
- Neville.. Nie teraz..
- Zginę za ciebie..
   Lunę ukłuło. Mocno. Wiedziała, że nie czuła nic do niego, ale nie mogła mu w tej chwili zaprzeczyć. Martwiła się o jego stan i musiała wynieść iść stąd żywych. Z zewnątrz rozległ się ryk bestii, która zdołała wstać, wnioskując po ogłuszającym odgłosie łamanych desek i wrzaskach Śmierciożerców.
- Gdzie jest Ginny?
- Jest bezpieczna. Z Hagridem. Neville, teleportuj nas…
- Co się tutaj dzieje? – do namiotu wskoczył Rowle i zamarł w bezruchu, widząc dwójkę przyjaciół przytulających się do siebie w kącie – Wracamy do zabawy!
- Spójrz na mnie.. – Neville mruknął do ucha dziewczyny, a kiedy ta spojrzała na niego, poczuła jak ziemia osuwa się spod jej ciała, dookoła zaczyna się kręcić, a w jej żołądku wszystko obraca się do góry nogami. Gdy wylądowali na dziedzińcu, oboje zostali gwałtownie od siebie odłączeni. Neville zamarł w bezruchu, znowu Luna poczuła, że w takim stanie nie wstanie do rana. Najważniejsze, że zdołali uciec. A teraz czekała. Choć nie wiedziała na co.
 **
   Draco Malfoy czekał przed pokojem nauczycielskim. Stał na korytarzu, dopóki drzwi nie otwarły się na oścież, a z komnaty zaczęli wypływać wszyscy znajomi Ślizgonowi profesorowie. Pierwsza wyszła profesor McGonagall, która zmierzyła chłopaka badawczym spojrzeniem, ale nie odezwała się, mijając go jak zwykły posąg. Kilku kolejnych nauczycieli szło grupami, nie zważając na czatującego w milczeniu Ślizgona. Osoba, na którą czekał nie pojawiła się. Ośmielił się więc wejść do środka i od razu zauważył, że w sali pozostały dwie osoby – dyrektor i Viktoria.
- Chciałbym z tobą porozmawiać – zwrócił się do profesor, oczekując, że w tej samej chwili nauczycielka wysłucha od razu jego prośby. Jednak zamiast tego, wtrącił się Severus.
- Cóż jest tak pilnego, że nie czekałeś na swoją panią nauczyciel na zewnątrz?
- Mam pewne pytanie, wuju – odpowiedział grzecznie Draco, inaczej nie zamierzał się do niego zwracać. Czasami, gdy ponosił go gniew, miał ochotę rzucać obelgami w twarz swojego ojca chrzestnego, ale obecnie nie miał powodu ani ochoty, by to zrobić. W tej chwili wkroczył do komnaty Śmierciożerca i bez ceremonialnego wstępu, poprosił dyrektora na słówko. Snape nie wahał się, choć jego mina świadczyła, że wcale nie miał ochoty przerywać konwersacji z chrześniakiem.
- Tak, Draco? – profesor Rodley odezwała się z krzesła, z którego nie wstała od zakończenia zebrania. Mierzyła chłopaka cierpliwym, łagodnym spojrzeniem.
- Zauważyłem dzisiaj, jak z Wielkiej Sali Śmierciożercy wyprowadzają Lovegood.. Prosiłaś mnie o coś, dlatego ci to mówię.. Nie podobało mi się to, choć Krukonka wyglądała na spokojną, jakby nic nie uczyniła..
- Luna zawsze tak wygląda.. Nic o tej sprawie nie wiedziałam.. Dziękuję, Draco..
- Wstawaj, Rodley – podbiegł do nich Snape, podenerwowany i zniecierpliwiony.- Na boisku do Quidditcha Śmierciożercy urządzili sobie zawody ze smokiem.. Bez mojej wiedzy..
- Ze smokiem? – powtórzył Draco, uderzony siłą ten informacji jak obuchem.
- Wykorzystali kilka naszych uczniów, by z nimi walczyli.. Nie obejdzie się im to na sucho – warknął do siebie dyrektor i zebrał do kieszeni kilka eliksirów.
- Jakich uczniów? – ponagliła go Viktoria. Draco zauważył, że z niepokojem zerkała to na Snape’a, to na drzwi.
- Longbottoma, Weasley.. i.. Lovegood – odpowiedział mężczyzna, nie zwracając uwagi na to, że wzrok profesor wbił się w jego sylwetkę jak ostrze. Draco sam nie mógł uwierzyć. W kreatywność Śmierciożerców, czy w fakt, że znajome osoby, których nazwiska wymienił Snape mogą już nie żyć. Sam nie wiedział.
- Skąd oni wzięli smoka? – zapytał zaskoczony, ale nikt nie udzielił mu odpowiedzi.
- Odpowiadaj mi! – wrzasnęła profesor w stronę stojącego w drzwiach Śmierciożercy, który czekał na rozkazy dyrektora.- Czy ci uczniowie to przeżyli?
- To znaczy.. ja nic nie wiem..
- Lepiej sobie przypomnij.. – warknęła groźnie kobieta.
   Snape czekał już ubrany w płaszcz i przygotowany, ale nie przeszkodził Viktorii. Sam chciał wiedzieć.
- Jak mnie posłali, to jeszcze żyli..
- Czekajcie.. – mruknął Snape.- Ktoś teleportował się na terenie zamku..
   Draco nadal nie rozumiał, dlaczego jego nauczycielka tak gwałtownie reaguje. Jeśli nawet martwiła się o życie Lovegood, nie musiała tych uczuć tak publicznie okazywać. Postanowił jednak, że pójdzie z nimi, gdyż pragnął wielce zobaczyć, w jakim stanie będzie Pomyluna i reszta jej bezmózgich przyjaciół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz