środa, 1 maja 2019

~37~

  Od incydentu ze smokiem nie minął nawet tydzień. Na kolejnych zajęciach Obrony Przed Czarną Magią Luna umyślnie omijała wzrok profesor Rodley. I to nie bez powodu. Pamiętała dobrze, jak leżąc poturbowana na dziedzińcu niedaleko Neville’a i myśląc, że nadszedł w końcu jej ostateczny dzień, zobaczyła zbliżające się postaci. Wiedziała, że wśród nich jest profesor i dyrektor. Snape czarujący magiczne nosze był jej ostatnim wspomnieniem z tego dnia. Potem obudziła się w ciepłym łóżku.
   Pomimo intensywnego bólu, zdołała wrócić do zajęć szkolnych w przeciwieństwie do Ginny, która poważnie się rozchorowała. Krukonka nie miała możliwości, by odwiedzić przyjaciółkę. Ani odwagi.
   Nauczycielka okrążyła jej stolik, ale Luna wpatrzyła się w swój zeszyt. Nie.. Nie.. Nie chciała widzieć tych wielkich, czarnych, oburzonych oczu. To był kolejny raz, kiedy została wciągnięta w kłopoty, w takie, do których sami doprowadzili w trójkę i nie zamierzała odczytywać informacji typu „Ostrzegałam cię” z oczu profesor. Przeczuwała, że czekała ją jeszcze rozmowa.
   Luna nie myliła się co do swoich przeczuć. Wraz z końcem zajęć, profesor, zanim otoczyli ją uczniowie, by dostarczyć jej swoje prace domowe, kiwnęła głową Krukonce, by została na miejscu. W tym czasie podeszła do niej Annette.
- Hej – mruknęła dziewczyna na powitanie, siadając bokiem na ławce Luny.- Nie zbierasz się?
- Za chwilę – odpowiedziała jej Luna powściągliwie na ile było ją stać. Annette była ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać.
- Dawno nie opowiadałaś, co się z tobą dzieje – nie dawała za wygraną. Wystukiwała palcami o blat ławki, przez co Luna nie potrafiła skupić się na niczym innym. Spojrzała kategorycznie na swoją koleżankę.- Klara właśnie wyszła.. Nie rozmawiacie?
   Po tych wszystkich wydarzeniach Luna kompletnie zapomniała o przyjaciółce. Nie odzywały się, od kiedy Lovegood trafiła do szpitala po incydencie z udziałem Alecto.
- Nie zauważyłam..
- Eh.. – westchnęła Annette – Twoja nauczycielka zaraz będzie wolna..
   Luna zerknęła na Viktorię, przy której stało już tylko kilka uczniów.
- A.. Urządzam urodziny w tą sobotę.. W dormitorium, zapraszam.. chociaż nie powinno cię to ominąć, jeśli znowu gdzieś nie uciekniesz..
   Annette zostawiła koleżankę bez pożegnania. Być może obawiała się profesor, która groźnie mierzyła ją wzrokiem z podwyższenia sali. Luna zdążyła w ciągu pięciu minut zapomnieć o urodzinach i Annette, gdyż Viktoria była jedyną osobą, która przyciągała jej uwagę. W chwili, gdy w klasie pozostały już tylko dwie osoby, Luna poczuła jak powietrze wokół niej staje się ciężkie i gęste, jak za oknami, pomimo wczesnej pory dnia, słońce chowa się za chmurami. Mogło jej się to tylko wydawać, chociaż przyznać śmiało mogła, że emocje profesor potrafiły nawet wpływać na pogodę.
- Wiesz, czego konsekwencją było ostatnie wydarzenie? – Viktoria często przechodziła bezpośrednio do konkretów. I tym razem nie zawiodła w tej dziedzinie.
   Luna milczała. Patrzyła za profesor, jak okrąża swoje biurko i w kocim tempie schodzi z podwyższenia. Czarna szata przykrywała jej całe ciało, zawijając się tylko w tych miejscach, gdzie kobieta miała drobne wypukłości. Viktoria dumnie unosiła głowę, w jednej sekundzie przypominając do złudzenia profesor McGonagall. Ale tylko na chwilę, gdyż nie wytrzymała długo, opuściła ręce i gwałtownie podeszła do Krukonki.
- Tak bawią się Śmierciożercy, gdy ktoś przeszkadza im na drodze ustanawiania porządku i dyscypliny.. Gdyby nie ten incydent w gabinecie Severusa, dzisiaj panna Weasley nie siedziałaby w szpitalu, pan Longbottom by w miarę wyglądał, a ty, Luna, nie musiałabyś tu teraz stać i patrzeć z przestrachem, który tak do ciebie nie pasuje. Myślę, że ogień smoka wypalił wam pomysły na dalsze skradanie się po zamku i niesienie pomocy panu Potterowi, który i tak znajduje się za daleko, że nic nie zdziała wasz udział w szkolnych intrygach i kradzieżach..
- Tu nie chodzi tylko o Harry’ego, ale również o to, co dzieje się z nami.. tutaj, w zamku – odrzekła Luna zafrasowana słowami profesor, jednak nic nie mogło powstrzymać jej od wypowiedzenia tych słów – Dość niedawno Ginny została uderzona w twarz, ot tak, bo coś nie spodobało się Śmierciożercom.. Znam jeszcze wiele innych przykładów..
- Nie wątpię, że wymieniacie się nimi na swoich spotkaniach..
   Wzrok Luny świadczył o tym, że nie spodziewała się takiej odpowiedzi ze strony nauczycielki.
- Tak, jestem pewna, że spotykacie się potajemnie.. Nie zamierzam wam w tym przeszkadzać, jestem neutralna. Severusowi nie śmiem tego powiedzieć.. Ale chciałabym tylko ostrzec, że może to doprowadzić do gorszych incydentów. Takich, jak ten, co spotkał was ostatnio.. – Viktoria usiadła na ławce w tym samym miejscu, co jeszcze kilka minut temu Annette.- Planujcie, knujcie, ale miejcie świadomość, że zaowocuje to kolejnymi utarczkami z władzą tego zamku.. Panna Ainsworth mogła doświadczyć tego na własnej skórze..
- Proszę? – Luna na dźwięk znajomego nazwiska wbiła wzrok w spokojną, opanowaną profesor. – Co ma z tym wspólnego Klara?
- Nic o tym nie wiesz?
   Krukonka na potwierdzenie zatrzęsła lekko głową.
- Klara została przez Alecto Carrow wysłana do Zakazanego Lasu, by sama, w kompletnej głuszy i ciemności, bez różdżki wydostać się na zewnątrz. I widzę, że naprawdę o tym nie wiedziałaś..
- Nie.. – Luna poczuła, jak całe jej ciało zaczyna drżeć, choć przecież wiedziała, że Klara nadal żyje. Nie mogła znieść myśli o okrucieństwie, jakie jej zadano.
- Wiem, że przyjaźniłyście się, a zauważyłam, że panna Ainsworth od tamtego czasu ucieka z klasy, zanim zbierzesz swoje rzeczy..
- Nie chce ze mną rozmawiać.. – nadal czuła się nieswojo z powodu tej informacji.
- Daj jej czas.. – westchnęła delikatnie profesor – I dostrzeż, jak to na nią wpłynęło. Zabawy Śmierciożerców nie muszą wcale zabijać, ale mogą was zniszczyć.. Jeśli panna Ainsworth jest słaba psychicznie, może na długo zamknąć się na świat, bardzo długo.
- Mimo wszystko, nie możemy przestać z tym walczyć, pani profesor.. – odezwała się po chwilowej ciszy.- Nieważne, jeśli będą chcieli nas złapać.. Musimy im choć trochę w tym przeszkodzić..
- Intrygujące – profesor wolno wycedziła to słowo, ale nie miała zamiaru krytykować Krukonki, co więcej – jej decyzji.- Widzę, że na nic zdadzą się moje rady. No cóż.. przejdźmy lepiej do przyjemniejszych rzeczy, o jakich chciałam cię poinformować.
   Luna natychmiast poczuła zaciekawienie, gdyż to, co mówiła Viktoria zazwyczaj kryło w sobie drugie dno lub wiązało się z intrygującymi przygodami.
- Nie wiąże się to z żadną wyprawą jak na razie, lecz chciałabym zorganizować pewne wydarzenie na tegoroczne święta Bożonarodzeniowe.
   Cóż to mogło być? W Święta? I nie tyczyło się wyprawy?
- Widziałam twoją konsternację przez jedną krótką chwilę. Tak, to ma być coś niecodziennego. Coś, co pozwoli odetchnąć wszystkim uczniom od zbrodni, tortur i ciągłych wieści o poczynaniach Sama-Wiesz-Kogo. Nikt nie przeszkodzi mi w zorganizowaniu tego wydarzenia.
- Wydarzenia? – powtórzyła za nią dziewczyna.- Mogę dowiedzieć się o tym czegoś więcej??
   Było to pytanie, które wcale nie miało dla niej żadnego sensu, gdyż Luna pogrążyła się w myślach o Klarze, jej unikach i kompletnym ignorowaniu reszty.
- Ach, nie mogę od razu wszystkiego mówić – na twarzy Viktorii zakwitł ciepły uśmiech i mimo, że trwał tylko kilka sekund, Luna wiedziała, że był szczery.
- Czy będę w tym uczestniczyć? W tym wydarzeniu?
- No pewnie, będziesz go nawet przygotowywać.
- J-jaaa? – tego Luna w ogóle się nie spodziewała.
- Masz tak znakomitą wyobraźnię, że nie potrzebuję specjalnych osób do wystrajania zamku.
   Jeśli zostało to już przesądzone, Luna nie miała tu nic do gadania. Nadal myślała o Klarze i jej zachowaniu. Myśli o wydarzeniu, który organizowała profesor świeciły blado w głowie dziewczyny, nie zwracając jej uwagi swoim nikłym światłem.
- Co cię gnębi? Dalej myślisz o pannie Ainsworth?
- Tak.. Wiem, że pod wpływem Veritaserum powiedziała za dużo dyrektorowi i Draco, ale nie był to powód, by przede mną uciekać..
- Pewnie się obwinia, ale tak, jak powiedziałam, daj jej czas.
   Dokładnie. Luna nie mogła teraz nic z tym zrobić. Klara w końcu musi dojść do siebie, otworzyć się ponownie, a wtedy Luna wejdzie na scenę i do niej przyjdzie. Tylko by nie było na to za późno.
- Muszę coś zjeść – wymamrotała Luna jeszcze cichszym głosem.
   Viktoria położyła na jej ramieniu rękę, uścisnęła dziewczynę dyskretnie i wróciła do swojego biurka. Za to uwielbiała profesor. Bez zbędnych słów potrafiła przekazać tyle rzeczy. A przede wszystkim niespodziewaną z jej strony troskę. Po raz kolejny Luna zmierzała korytarzem sama. W tym, jak i w innych przypadkach była obecna tylko ciałem, gdyż myślami błądziła w innych światach. Po pierwsze, zastanawiała się, jak zagadać Klarę, kiedy przyjdzie odpowiednia pora, jak powie jej, że wcale się na nią nie gniewa. A po drugie, dumała o Ginny, która rozchorowana leżała w szkolnym szpitalu oraz o Neville’u, z którym miała zorganizować dzisiejsze spotkanie. Tyle obowiązków miała na głowie, mnóstwo rozpaczy i wątpliwości w sobie, a jednak była w stanie w tej chwili myśleć jedynie o tym, czy zdoła porozmawiać z Klarą.
- Lovegood, nie zgubiłaś się? – krzyknął z drugiego końca korytarza David Mechelbot, który wraz z kumplami przechodzili tędy na zajęcia. Nieśli ze sobą kilka książek i pogniecionych pergaminów, a w ich małych workach pobrzękiwały fiolki z eliksirami.
- David, nie mamy czasu – powiedział jeden z nich, który mu towarzyszył. Widocznie, nie byli zainteresowani pastwieniem się nad dziewczyną.
- Chwilka, chciałem się jedynie zapytać o ostatnie zawody ze smokiem.. Wieści nieźle się rozchodzą Lovegood.. – parsknął na sam koniec – Uważaj, by nie wpaść w ogniste sidła..
   Jego głos rozniósł się echem po korytarzu, ale zanim zdążył ucichnąć, Luna wyniosła się stamtąd pędem. Nieprzejęta, obojętna. Dla niej Mechelbot był nieszkodliwy, liczyły się ważniejsze sprawy. Jak na przykład, spotkanie Gwardii. Daleko od zamku.
 **
- Mam nadzieję Hagrid, że nie sprawimy ci kłopotu – powiedział Neville, kiedy gajowy podał zaparzoną herbatę i ciastka wielkości pięści, których dla zdrowia wolał nie tykać. Tylko Luna patrzyła na nie urzeczona, jakby zastanawiała się, czy nie spróbować chociaż jednego.
- Cholibka! Jasne, żeście są tu mile widziani! – krzyknął szczerze uradowany olbrzym i rozsiadł się w swoim wielkim fotelu.- Czuję, że robię coś dobrego dając wam możliwość spotkania się tutaj.
   Neville przytaknął Hagridowi, zerkając co chwilę w małe okienko, by wypatrzeć, czy ktoś znajomy nie nadchodzi.
- Ale was tam załatwili.. – odezwał się cicho gajowy.- Na tym boisku.. Tak mi szkoda..
- Nie rozpaczaj, Hagrid – powiedział chłopak, próbując choć na moment pokazać, że nie przejmuje się tą sprawą, że smok to odległa przeszłość, jednak od razu zmarkotniał. Syknął cicho, gdy prawe przedramię zapiekło go w miejscach, gdzie miał pozostałości po oparzeniach. Nawet silne eliksiry nie potrafiły doskonale przyśpieszyć leczenia, musiał nosić rękę owiniętą bandażem pod szkolną szatą. Nagle zauważył, jak Luna wpatruje się w niego beztrosko, a potem spuszcza oczy, kierując je na filiżankę, z której upiła łyk herbaty. Miał ochotę ją uścisnąć, obronić, powiedzieć jej coś więcej, ale obecność Hagrida mu w tym przeszkadzała, a także zbliżający się członkowie Gwardii.
- O niech mnie, ktoś idzie! – gajowy uniósł się z fotela całkowicie podekscytowany, jakby gospodarzył całemu Zakonowi Feniksa.
   Najpierw przybył Colin, który ledwo wstępując za próg, już oznajmił swój entuzjazm na widok przyjaciół. Po Gryfonie wysypała się lawina. Hanna i Nigel przyszli razem, dla pozoru trzymając dwa kosze z roślinami, które zbierali po drodze. Seamus przybył bez Deana, usprawiedliwiając kolegę, że według niego tak było lepiej i bezpieczniej. Reszta zgodziła się z tym, zbyt duża liczba osób mogła przyciągnąć uwagę. Tak samo było z Lavender, która przekazała wiadomości od bliźniaczek – Padmy i Patil. Na koniec przyszedł Michael Corner z towarzyszem w małej klatce, którym była żaba. To również mogło stanowić niezłe wytłumaczenie na wypadek niepotrzebnych zaczepek na błoniach. Chłopak wyszedł ze swoim pupilem, by ten mógł pobyć na świeżym powietrzu. Hagrid był mocno zaangażowany i parzył każdemu z osobna herbatę lub wywar z własnych, zebranych roślin. Hanna zainteresowała się wiszącymi na suficie wyschniętymi łodygami i chwilę zagadywała gajowego o ich pochodzenie i właściwości. Lavender dopytywała się o Ginny, siedząc przed Nevillem i Luną, którzy czekali aż wszyscy oswoją się z otoczeniem i znajdą swój kąt. Seamus zagłębił się w rozmowie z Colinem i Nigelem, znowu Michael skupiał się na swoim pupilu.
- Kiedy będziecie gotowi, zabieramy się do rzeczy – oznajmił pogodnie Neville, gdy Lavender któryś raz z kolei westchnęła nad losem Ginny. Jako, że wszyscy oczekiwali z niecierpliwością na to spotkanie, od razu rozmieścili się po chatce i rozsiedli wygodnie w różnych miejscach.
- Wiem, że jest nas mniej niż ostatnio, ale to ze względu na bezpieczeństwo – kontynuował Gryfon, patrząc na każdego z osobna.- Pewnie słyszeliście, co ostatnio działo się na boisku. Tak, ja, Ginny i Luna braliśmy w tym udział i to musiał być cud, że udało się nam przeżyć. Ale o to, proszę nie pytajcie dzisiaj, kiedyś przy okazji opowiemy o tym więcej..
   Chociaż wcale nie chciał do tego wracać. Musiał zbyć kolejne pytania, które pewnie dla nich przyszykowali. Luna milczała.
- Na ostatnim spotkaniu podzieliliśmy się wieloma pomysłami, chciałbym usłyszeć od was, czy choć w pewnym stopniu udało się wam coś osiągnąć.
- Zniknięcie Alecto Carrow to ogromny sukces – odezwał się Seamus.- Na szczęście, ta idiotka nie będzie nam już zawadzać.
- Oskarżaliśmy ją, że musi stać za tym, co dzieje się z nauczycielami – wtrącił Nigel, który siedział skulony między regałami wypełnionymi najróżniejszymi ziołami.- Jednak nadal się nie polepszyło. Dzisiaj odwołali nam zajęcia ze Sprout, po raz kolejny. Mieliśmy zastępstwo z jakimś tam Śmierciożercą, który za nic nie potrafił nam wytłumaczyć czym różni się zwykła ziemia od gliny, a ciągle mówił o mugolach i zdrajcach..
- To jest pewne, że chcą zastąpić nimi nauczycieli – mruknęła niezadowolona Lavender.- Tylko kto za tym tak naprawdę stoi? – na koniec rozszerzyła swoje wielkie oczy, kierując je na wszystkich zgromadzonych.
- Zmienili też kilku szmalcowników.. – powiedział Neville.- Nie wiem, czy zauważyliście, ale po zawodach ze smokiem kilku zostało zastąpionych.
- Neville – odezwał się donośnie Hagrid.- Nimi Snape rzuca na prawo i lewo, są nic niewarci.. To Śmierciożerców nikt nie chce tknąć, przynajmniej tych najwyższą rangą, w nich szukajcie winy..
- To w sumie logiczne – przyznał Nigel.- Mogą robić, co chcą, bo nikt nie dobierze się do ich skóry..
- Jednak zniknięcie Carrow nie zdziałało cudów – kontynuował Neville.
   Zdziałało. Luna wiedziała, że zdziałało. Tylko nie miała powodów, by mówić o tym na głos.
- Hanno, udało ci się sporządzić jakieś specyfiki? – spojrzał na dziewczynę łagodnie i na jej koszyk pełen roślin.
- Mam kilka próbek, ale potrzebuję kogoś, kto sprawdzi, czy mogą zadziałać.
- Pomogę ci – rzekł Gryfon, gotowy nawet zrobić to teraz, ale wiedział, że jeszcze kilka osób musi zdać sprawozdanie.- Nigel, a ty?
- Udało mi się raz poszperać w biurku Carrow, ale jako, że jej nie ma, muszę wybrać kolejną ofiarę.
- Uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy – na koniec chłopak puścił w kierunku wszystkich zgromadzonych oczko.
- Aleście cwani, dzieciaki! Cholibka! – zaśmiał się Hagrid, patrząc dumnie na uczniów, jakby były to jego własne dzieci.
   Michael Corner dodał od siebie parę słów co do szpiegowania kilku Śmierciożerców, ale przyznał po chwili, że musiał tego zaprzestać z powodu wielu esejów z dodatkowych przedmiotów. Seamus zaproponował wkradnięcie się do gabinetu Śmierciożerców, ale zostało to natychmiast zanegowane, najbardziej przez Neville’a, który pamiętał, jak w trójkę ostatnim razem weszli nielegalnie do komnaty Snape'a i omal nie zostali zabici przez Creswella. Było to zbyt ryzykowne. Nie tylko odkryliby swoje zamiary, ale również mogli zostać uwikłani w ogromnie niebezpieczne rzeczy. Jedyną rzeczą, którą mogli teraz zrobić, było trucie Śmierciożerców, w jak najbardziej delikatny sposób, by z łatwością zrzucić winę na tego, kto truł nauczycieli. Pozostało również szukanie poszlak w ich prywatnych rzeczach. Musieli być czujni co do ich niespodziewanych planów lub co gorsza, nieprzewidzianych ataków. Nigel i Colin zgodzili się połączyć siły, a Lavender postanowiła, że razem z bliźniaczkami przeszkodzą dziewczynom ze Slytherinu tak, by odesłać je na szlaban. Wszystko to podobało się Neville’owi, lecz czuł w sobie lęk, że na kolejnym spotkaniu usłyszy niepokojące sprawozdania.
   Góra pustych filiżanek po herbacie były jedynymi rzeczami, jakie zostały po członkach Gwardii. Luna i Neville dopiero na samym końcu pożegnali się z gajowym, któremu dziękowali serdecznie za udzielenie im schronienia.
- Cholibka, dzieciaki, to żaden problem! Czekam już do następnego! Do zobaczenia!
   Wyszli tylnymi drzwiami, wprost na ogródek gajowego, w którym podeptali mu część warzyw, choć tak bardzo starali się je omijać.
- Pomożesz Hannie z tymi eliksirami? Znacie się świetnie na roślinach..
- Prawda, Luna, ale nie na Eliksirach – odpowiedział Neville, który krył w sobie ogromną dozę niepewności. Udzieliła mu się ona od razu po spotkaniu, co nie uszło uwadze Krukonki.
- A co ja mam robić, Neville?
   Tego pytania Gryfon się obawiał. Luna siedziała zbyt milcząca, by nie mógł się domyślić, że sama szuka okazji, by zadziałać.
- Najlepiej by było, gdybyś odpoczęła po naszych zawodach ze smokiem. Miałaś też wiele do czynienia ze Snapem oraz Śmierciożercami..
- Ty też, więc nie bierz mnie za takiego słabeusza – rzekła dość oschle, gdyż nie chciała patrzeć, jak Neville działał, a ona stała bezczynnie.- Mogę być tak samo pomocna jak wy.
- Porozmawiamy o tym, Luna – rzekł stanowczo, co dość ostro kontrastowało z jego niegdysiejszym zachowaniem.- Snape wysłał mi notkę, że jutro odbędziemy razem szlaban za to wtargnięcie do gabinetu.. Pamiętasz?
- Yhmm – mruknęła i spuściła wzrok wprost na buty chłopaka.
- Nie chcę, byś się przejmowała – uniósł dłonią jej podbródek i chwilę wpatrywał się w zachwycie w jej wielkie, burzliwe oczy.- Prześpię się z tymi pomysłami, a jutro porozmawiamy o tym tylko my..
- Dobrze – Luna uciekła szybko, pozbawiając go poczucia jej bliskości.
   Wracała w podskokach, pobrzękując przy tym kapslami z butelek po kremowym piwie. Neville patrzył za nią urzeczony i już zaczął odliczać godziny do następnego ich spotkania. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł, jak bardzo można pragnąć szlabanu.
 **
   Tego samego dnia, późnym wieczorem, do gabinetu profesor Rodley zawitał Draco Malfoy. Była to wizyta, której nauczycielka jak najbardziej się spodziewała i wcale nie była zaskoczona na jego widok. Ślizgon miał odgórne pozwolenie na odwiedzanie opiekun o każdej porze dnia i nocy. Było jej to nawet na rękę, gdyż Draco przychodził zawsze w odpowiednim momencie.
- Dobrze się składa, że jesteś, smoku – uśmiechnęła się słabo, spoglądając w jego zimne szare oczy, które złowieszczo świeciły się na jego bladej twarzy, pozbawionej jakiegokolwiek żywego koloru.
- Chcesz mnie o coś prosić? – zapytał powściągliwie, choć wszystko, co mogła rozkazać mu profesor, uczyniłby z mniejszą lub większą chęcią.
- Najpierw jednak się zapytam, czy załatwiłeś sprawę z Creswellem?
- Miałem wziąć się za to właśnie dzisiaj, tuż po tym, jak stąd wyjdę, napełniony motywacją dzięki tobie.
- Cieszę się, także, Draco, zrób to, dla świętego spokoju. Mam dość tego typa..
- Prosisz mnie o to tylko po to, by Lovegood miała święty spokój. Nie ty.
   Głos Dracona był jak najbardziej oziębły, ale nie zniechęciło to profesor.
- W sumie masz rację, ale pamiętasz naszą rozmowę? Twoją obietnicę? Nie każę ci się z nią spotykać, ale z twoimi pobratymcami.
- Nie obrażaj mnie..
   Rodley uwielbiała, gdy się tak oburzał. Czasami robiła to specjalnie, by zobaczyć na jego twarzy czysty gniew lub oburzenie. Tak jak starsza siostra dokucza swojego bratu, tak ona kochała go drażnić.
- Powiedziałam to specjalnie. Wiesz przecież, że musisz ich tak traktować dla swojego dobra.. Pod moją opieką, co prawda, dużo ci nie grozi, ale jednak, gdyby coś poszło nie tak, komuś by się coś nie spodobało, należy uważać. Tym razem, po tych wspaniałych zawodach wymyślonych przez Śmierciożerców, wszyscy są rozbici, część zostaje przenoszona, część dostaje nową robotę do wykonania, zostaje tylko Creswell i Rowle. Ta dwójka musi dostać ostrzeżenie, a potem niech się dzieje z nimi, co chce. Nie będą się buntować, bo ich przyszły los jest nieznany, więc zrobią wszystko, co chcesz..
- To mnie zmotywowało, Rodley – przyznał szczerze, dość ucieszony z powodu wolnego pola do popisu. Tak było najlepiej.
- Ale zostaje jeszcze ktoś..
- Zamieniam się w słuch – rzekł zaintrygowany. Już myślał o tym, jak przywita swoich pobratymców.
- David Mechelbot.
- Znowu ma to związek z Lovegood. Jeszcze ktoś pomyśli, że się w niej zadurzyłem..
- Wiemy o tym tylko ty i ja. Luna w ogóle nie zauważy, że coś z nim się stanie.. Zwraca na niego mało uwagi, choć chłopczyk jest troszkę niebezpieczny. Jeśli pamiętasz jeszcze ten incydent spod Sowiarni, to była jego sprawka.
- Chcesz zabijać w Ślizgonach taki cudowny dar?
- Nie nazwałabym go cudownym – ucięła mu krótko, obdarzając Dracona na chwilę kategorycznym spojrzeniem.- Nikomu nie służą jego pomysły.
- Dobrze już, dobrze.. Zajmę się nim w swoim czasie.
- To chciałam usłyszeć.
   Rodley ponownie obdarzyła chłopaka takim samym uśmiechem, co na powitanie. Wróciła do swoich zapisków, pozwalając Ślizgonowi na chwilę wytchnienia przed swoim zadaniem.
  Siedział w ciszy, której bardzo mu brakowało, a potem wstał i wyszedł bez słowa, zmierzając już tylko ku jednemu. Wyparł z siebie ostatki niepotrzebnych emocji, zamroził w sobie gniew, radość, pogardę. Została tylko obojętność. Wystarczyło dla niego stanowczo wejść do komnaty, gdzie w większości gromadzili się Śmierciożercy, wystarczyło tylko jedno jego zimne spojrzenie wprost w oczy Creswella, by ten domyślił się, że Ślizgon nie przyszedł na miłą pogawędkę. Gwałtownie wstał z krzesła, cofnął się kilka kroków, prawie potykając się o własne stopy, nie spuszczał z oczu Dracona. Wystarczył jeden chwyt, ścisk i syk z ust, zapowiedź zbliżającej się groźby. Na chwilę, krótki moment Draco ujrzał przed sobą twarz Parkinson, skrzywioną ze strachu, która złudnie przypominała mu obecne oblicze szmalcownika.
- Wiesz od kogo przychodzę i po co – powiedział Draco.- Jeszcze jeden taki wybryk w szkole, a zobaczymy się w mniej miłych okolicznościach.
- Yhmm – wymruczał mężczyzna, ściskając dłoń Ślizgona, która trzymała go za gardło.- Oczywiście..
- Przekaż to pozostałym..
   Nie trzeba było poświęcać więcej swojego czasu. Draco to wiedział i wystarczyło zmierzyć ostatni raz szmalcownika groźnym spojrzeniem i obrócić się napięcie, dostojnie, pewnie. Nie żartował. Nie czuł radości, pogardy, gniewu.
  Tylko obojętność, kiedy Viktoria spojrzała na niego czule i skinęła mu głową, by wziął się do roboty i wykonał ją według jej oczekiwań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz