poniedziałek, 24 grudnia 2018

~30~

  Uczniowie, którzy znajdowali się na dworze przy głównym wejściu do zamku zaczęli uciekać przed nadciągającą burzą. Czy to mali chłopcy, jeszcze kilka minut wcześniej ukrywający się przed patrolem, czy dziewczyny plotkujące w swoim gronie na niebezpieczne tematy albo jeszcze inni, czytający Proroka lub po prostu odrabiający prace domowe i eseje w burzliwy, chłodny sobotni poranek nie mieli innego wyjścia jak wrócić do zamku. A w nim było bardzo niebezpiecznie, zwłaszcza w weekendy, kiedy Śmierciożercy mieli najwięcej czasu poświęconego patrolowaniu i organizowaniu hucznych imprez po północy. Co prawda, patrole szły im opornie w ten czas, ale potrafili znęcać się nad uczniami o wiele dłużej niż normalnie.
   Mała liczba osób nie chciała wrócić do środka, jakby zimny deszcz i mrożący wiatr był o wiele przyjemniejszy. Luna ukryta pod drzewami stojącymi niedaleko wejścia na dziedziniec, przypatrywała się spod grubych i ciężkich gałęzi jak większość osób zbiera się nieprędko do zamku. Miała nadzieję spotkać kogoś znajomego. Neville znajdował się jeszcze w szpitalu, Klara zniknęła niespodziewanie, a ostatni raz, kiedy Luna widziała przyjaciółkę było na zajęciach z Carrow. Na dziewczyny z dormitorium nie miała co liczyć, gdyż ukrywały się w ciepłych łóżkach, mając nadzieję, że nikt nie postanowi odwiedzić ich pokoju wspólnego tego samego dnia. Została więc jedynie Ginny, ale i jej płomiennych włosów Luna nie potrafiła wypatrzeć sokolim wzrokiem wśród czarnych, przeciwdeszczowych płaszczy.
   Niebo chmurzyło się i ciemniało z każdą upływającą minutą. A Luna robiła się coraz to bardziej głodna. Starała się jednak nie myśleć o ciepłym posiłku, gdyż musiała z niego zrezygnować. Umówiona z Ginny w publicznym miejscu, na oczach niewielu już obecnych uczniów, pod poskręcanymi gałęziami starego dębu, Luna czekała wytrwale na swoją przyjaciółkę, marząc o soku dyniowym i grzankach z sosem wiśniowym..
- Tu jesteś.. – Gryfonka zaskoczyła ją, nachodząc z drugiej strony, wyłaniając się zza niskiego murku, który ciągnąc się dalej, tworzył obramowanie dziedzińca.- Dobre miejsce, w ogóle cię stąd nie widać..
- To dobrze.. – mruknęła Luna, odwracając się w stronę rudej i powitała ją serdecznym uśmiechem jak i uściskiem.- Choć powinnyśmy siedzieć w takim miejscu, by nas wszyscy widzieli i nie podejrzewali, że rozmawiamy na drażliwe tematy..
- Nadciąga burza.. Ogromna i nieprzyjemna.. – powiedziała Ginny, usprawiedliwiając ich miejsce pobytu. Nie miała najmniejszej ochoty wychodzić na środek, by po chwili być mokra od deszczu.
- Szkoda, że nie tylko mówimy o pogodzie.. – Luna zrobiła miejsce dla Ginny, która usiadła na rozgrzanym kocu, rozłożonym na jednym z korzeni wystających spod ziemi.
- To niesprawiedliwe, jak Snape potraktował Terry’ego – Ginny od razu przeszła do rzeczy, rozglądając się jeszcze bacznie, czy nikt ich nie obserwuje – Za takie coś.. To niech najpierw zakaże dostaw Proroka do zamku.. Ciągle piszą tam same steki bzdur na temat Harry’ego, wysławiają Śmierciożerców jak Aurorów, podlizując się im, jakby mieli im ułatwić życie.. Parszywe gnoje..
- Wiesz, że tego nie możemy zmienić – powiedziała Luna, opanowana i stoicka, blokując nawał emocji, jakie zesłała na nią Ginny. Jeszcze chwila, a Luna zacznie myśleć o tym, o czym pragnęła zapomnieć. Na przykład o tym, gdzie był list od jej ojca?..
- Nie zdziałamy nic na gazetę, która weszła pod rządy Sama-Wiesz-Kogo.. Ale możemy jeszcze bardziej utrudnić życie Śmierciożercom w zamku..
   Krukonka westchnęła delikatnie, spoglądając na zaciętą twarz przyjaciółki. Czy zdawała sobie sprawę z innych rzeczy, które umknęły być może jej uwadze?
- A wiesz, kto został ukarany za ostatnie osiągnięcia Gwardii? – zapytała, próbując odpowiedzieć i na swoje pytanie. Tak, jak myślała. Ginny nie wiedziała.
- O czym ty mówisz? – ruda uniosła dłoń, by poprawić opadający kosmyk włosów i wskazała palcem na gazetę leżącą na jej kolanach, której wcześniej Luna nie zauważyła.- Przecież mówiłam ci, że to nie Peter Cleanway napisał tamten fragment..
- Nie podobają mi się jego książki.. – odpowiedziała Luna powoli, akcentując każde słowo, jakby miała zamiar pokłócić się z Ginny. Teraz zauważyła, że gazeta, którą posiadała Ginny był to magazyn o pisarstwie i niedawno wydanych książkach. Tuż obok dębu przeszła para zakapturzonych uczniów, z torbami przemokniętymi od solidnie padającego deszczu. Zwolnili kroku, gdy przechodzili obok dziewczyn, ale do ich uszu doszła tylko rozmowa o książkach.
- O czym ty mówisz? Kto został ukarany? – Ginny przekartkowała całą gazetę, udając, że czegoś w niej szuka.
- Na zajęciach z Alecto Carrow dowiedziałam się o tym, kiedy prawie udało jej się roztrzaskać całą klasę, szukając naszych esejów.. Mówiła coś o tym, że ktoś robi jej na złość..
  Luna nie chciała mówić, kogo miała na myśli, gdyż wiedziała, że Ginny szybko domyśli się, kto za tym stał.
- Być może Hanna miała swój udział w otruciu Śmierciożerczyni – Luna próbowała przypomnieć sobie, na co narzekała ostatnio Alecto i jednocześnie starała się połączyć te przewinienia z konkretnymi osobami, które miały podobne pomysły na ostatnim spotkaniu Gwardii.- Oraz Nigel.
- Wspominał coś o kradzieżach.. To prawda – przytaknęła Gryfonka.
- W tym problem, że to nie oni zostali ukarani, tylko całkowicie niewinne osoby, które być może były przypadkowymi świadkami, Ginny.. – Luna poczuła smutek, wyobrażając sobie, co być może te osoby czuły, kiedy zostały oskarżone o coś, czego nie zrobiły.
- Trzeba się z nimi spotkać.. Zwołam tych, co zamierzali coś wykombinować..
- Ale nędzna pogoda – skomentowała Luna, wystawiając rękę poza ciemnobrązowe liście dębu. Po jej ręce błyskawicznie spłynęła woda, tak mocno padało. Ale dobrze widziała, jak za nimi przechodzą kolejne osoby, grupka dziewczyn, Ślizgonek, ukrywających się pod zamurowanym dziedzińcem. Luna czuła na swoich plecach ich kujący wzrok, ale nie odwróciła się, zajęta deszczem.
- Miałam ochotę pospacerować po błoniach, ale w listopadzie nie ma co liczyć na ładną pogodę – zawtórowała jej Ginny, komentując warunki atmosferyczne.- Napisałam kilka dobrych artykułów na temat książek wydanych przez współczesnych pisarzy.. Chcesz zobaczyć?
- Z ogromną przyjemnością – Luna zareagowała od razu, odwracając się twarzą do Ginny, a kątem oka dostrzegając, jak znacznie Ślizgonki oddaliły się od miejsca ich pobytu.
- Tak serio, to piszę – kontynuowała Ginny, widząc, że Luna odebrała jej słowa jako kamuflaż.- Wieczorem, gdy Neville śpi na kanapie, wyciągam pióro i bazgram na kartce, tworząc jakieś zdania.. Idzie mi coraz lepiej.. Pomaga mi to odciągnąć myśli od niechcianych spraw.
   Luna wiedziała, że Ginny przeżywa ucieczkę przyjaciół najbardziej ze wszystkich. Nie dość, że Ron był jej bratem, Hermiona najbliższą przyjaciółką, to Harry’ego traktowała jako swojego chłopaka. Luna za dobrze nie rozeznawała się w tych sprawach. Sama nie była pewna, jak to jest mieć chłopaka, jak to było, kiedy tęskniło się za kimś ukochanym. Nawet, gdyby Ginny próbowała jej to wytłumaczyć na tysiąc sposobów, Luna nie mogłaby sobie tego uczucia wyobrazić. Znała tylko poczucie obawy w chwili, gdy ktoś jej bliski był w niebezpieczeństwie. Bała się o ojca, o przyjaciół, o Rodley, mimo że była potężniejsza niż ktokolwiek uważał i potrafiła o siebie zadbać. Bała się nawet o Dracona.. Bała się, że zamieni się z powrotem w tamtego cynicznego, głupiego Ślizgona, którego znała z opowiadań przyjaciół.
- Muszę porozmawiać z Nigelem i Colinem.. Jeśli to oni coś wykombinowali, należy ich ostrzec.. – Ginny ponowiła temat, wrzucając strzępy pergaminów, na które przelewała kreatywne pomysły, do wnętrza magazynu.- Spotkajmy się z nimi, Luna..
- Z dala od zamku?
- Najlepiej, choć wszędzie jest niebezpiecznie.. Wszędzie są patrole..
- To zróbmy to w Zakazanym Lesie – powiedziała Ginny, decydującym głosem ustanawiając kolejne spotkanie.
- Michael Corner wspominał coś o szkodnikach – dodała Luna, błądząc myślami w swoich wspomnieniach.
- To i jego powiadomimy.. Niech przyjdzie jeszcze Neville..
- Nie.. – ucięła jej szybko Luna.- Neville jest w szpitalu.. Nie wiem, kiedy wyjdzie..
   W kieszeni swojej szaty Krukonka znalazła niedawno uszyty naszyjnik z koralików, który najwyżej pasowałby do założenia na szyję jednemu z królików, które tak Luna lubiła. Zagłębiając się w swojej zadumie, sprawiała wrażenie osoby, która bardzo przejmuje się swoim przyjacielem. Tak miało być, gdyż przechodząca obok nich nauczycielka zapytała dziewczyny o kilka rzeczy. Luna wydawała się pływać w innym świecie, więc swoją uwagę skupiła na Ginny, która udzielała konkretnych i krótkich odpowiedzi.
- Tęsknię za nim – powiedziała Luna, kiedy nieznana jej profesor odeszła nasycona wiedzą udzieloną jej przez Gryfonkę. Tak, jak się tego spodziewała, nauczycielka odwróciła się, niepewna, czy dobrze usłyszała, ale musiała się przekonać, że jednak koleżanki rozmawiały o swoich biednych znajomych.
- A tak naprawdę? – zapytała Ginny, badając ponownie okolicę, ale nikogo już nie widziała.
- Lepiej nie bierzmy go na spotkania..
- Myślisz, że jeśli zobaczą naszą trójcę, domyślą się, że coś kombinujemy? – dokończyła trafnie ruda, nie czując potrzeby pytania o więcej.
- Nie wydaje ci się, że zastąpiliśmy Harry’ego, Rona i Hermionę? – Luna choć nie chciała, uśmiechnęła się na samą myśl o tym.
- Chyba ma to jakiś sens.. – odrzekła jej zimno Ginny, ale po chwili zwróciła się do Luny z uśmiechem, by nie dać jej pomyśleć, że źle myśli o tej idei.- Jeśli będzie trzeba w trójkę damy sobie radę.. Sobie możemy ufać.. Zawsze..
   Luna też tak myślała, ale nie musiała odpowiadać, by przekonywać Ginny.
- A powiedz mi, czy zmieniło się coś pomiędzy tobą a Nevillem?
   Tego pytania jednak Krukonka się nie spodziewała, choć tysiąc razy bardziej wolała, by pytano ją o to, niż o Rodley, czy samego Malfoy’a.
- Nie wiem, czy potrafię go kochać, Ginny.. to znaczy! Kocham Neville’a jako przyjaciela.. Ale nie jako kogoś więcej..
- Rozumiem.. – zadumała się ruda, patrząc, jak deszcz przestaje kropić na liście, przeistaczając się w drobną, przyjemną mżawkę.- To nie to..
- Przykro mi – mruknęła Krukonka, czując na raz, jak żal zrobiło się jej przyjaciół, którzy mogli mieć większe nadzieje, co do przyszłości miłosnej Luny Lovegood.
- Ależ skąd! – żachnęła się Ginny i nawet roześmiała.- Ty to potrafisz człowieka przyprawić o uśmiech..
   No tak. Ale Malfoy’a już nie. Cały czas zrzędził w jej obecności. Marudził i okazywał ogromne niezadowolenie, kiedy Luna była w pobliżu, co więcej, kiedy tylko zbliżała się do jego ukochanej profesor! Dlaczego on musiał ponownie wkroczyć do mojego umysłu?! Przestań.. Wyjdź! Nie chcę cię tam! Nie znalazłeś chwili, by ze mną porozmawiać, więc zejdź mi z oczu!
- Znasz tego chłopaka? – Ginny wskazała delikatnym ruchem ręki postać czającą się z boku, za kolumną, Krukona, który przyglądał się dziewczynom niepewnie.
- To Solomon, kuzyn Klary – odrzekła Luna, uspokajając przyjaciółkę, która była gotowa do konfrontacji w każdej chwili.- Czasami rozmawiamy.. Choć nie za bardzo darzę go sympatią..
- To ja was zostawię, by nie wyglądało to na podejrzane zjawisko.. Och, Luna.. Mam już dość tego grania..
- Do zobaczenia, Ginny – powiedziała smutno Luna, czując przykrość, że tak szybko musiała pożegnać się z przyjaciółką, ale widocznie Solomon pragnął zamienić z nią słowo.
   Podszedł bliżej, mijając zaciekawionych uczniów, którzy ponownie uciekli z zamku, kiedy deszcz zakończył swoje zawodzenie. Schylił głowę, by nie zahaczyć o mokre liście i usiadł w tym samym miejscu, co wcześniej Ginny.
- Cześć.. L-Luna..
- Dlaczego jesteś taki nieswój? – postanowiła być o wiele pewniejsza od niego, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi.- Masz dla mnie jakieś listy?
   Prefekt chciał się uśmiechnąć, ale widziała w jego oczach odpowiedź. Nie miał nic.
- Pewnie pytasz o list od ojca.. Ale niestety, nie mam go.. Za to jest coś innego, co kazano mi tobie przekazać.. Zaczarowana wiadomość, co znaczy, że nikt poza tobą nie mógł tego otworzyć, a więc..
- Istnieje takie zaklęcie?
- Działa tylko na drobne rzeczy.. – odparł, podając jej zwitek papieru, zawinięty w rulonik i otoczony cienkim sznurkiem. Luna nie poczuła nic, co mogłoby się zmienić w wyglądzie przedmiotu, a bez większego problemu spróbowała odwiązać sznurek.
- Ja do ciebie mam również sprawę..
   Luna odwróciła uwagę od karteczki, w której kryła się tajemnicza wiadomość i spojrzała na prefekta, jakby spodziewała się, że zaraz wyjawi jej, że dostrzegł, że szpiegowała razem z Ginny.
- Nie widziałem Klary od czwartku.. Jako, że ostatnio trzyma się tylko z tobą, może wiesz, gdzie przebywa?
   Temat Klary sam dla niej był sekretem. Pragnęła udzielić Solomonowi pozytywnej odpowiedzi, ale musiał doczekać się kolejnego rozczarowania. To raczej Krukonka miała nadzieję, że to prefekt narzuci na tą sprawę jakieś światło, ale oboje nie mieli o niczym pojęcia.
- Alecto Carrow kazała jej zostać po naszych zajęciach.. Potem jej nie widziałam..
- Carrow?! Merlinie.. Ale na pewno nie wiesz..czy to ma jakiś związek z waszym ostatnim wyczynem pod Sowiarnią?
   Oczywiście, że tak. Wszyscy o tym wiedzieli, tylko nie Malfoy, który nawiązałby do tego tematu od razu, gdyby się o nim dowiedział.
- To i mnie by nie było tutaj, Solomon – odpowiedziała, próbując go jakoś uspokoić, ale tak naprawdę pogmatwała tą sprawę jeszcze bardziej. Musieli wrócić do punktu wyjścia.
- To nic.. – odrzekł zrezygnowany.- Jeśli będę coś wiedział, znajdę cię.. O to samo proszę ciebie.
   Luna kiwnęła mu na pożegnanie, przyglądając się, jak chłopak wstaje i odchodzi, w przygarbionej postawie krocząc do zamku. Luna kompletnie zapomniała o tym, że przecież nie tylko ona martwiła się o Klarę. Jej tajemnicze zniknięcie było zdumiewającą zagadką, gdyż kto zainteresowałby się tak cichą, łagodną i skromną dziewczyną? Musiała ją jednak w duchu przeprosić, gdyż teraz zżerała Lunę ciekawość, co było napisane w tajemniczej wiadomości. Rozpakowała karteczkę z łatwością, jakby żadne zaklęcie wcale na niej nie ciążyło.
- .. Jeśli chcesz porozmawiać, przyjdź o północy na most” D. – przeczytała to jedno, krótkie zdanie, które wywołało u niej chwilowy zamęt w głowie.
   Teraz? Tak bardzo miała ku temu powody, by porozmawiać z nim jeszcze niedawno, a on wcale nie okazywał zainteresowania jakąkolwiek konwersacją z Krukonką. Dlaczegóż tak szybko miałby zmienić zdanie? O tym musiała przekonać się jednak sama, mimo że godzina wcale nie była zachęcająca. Najwyżej specjalnie się spóźni, by pokazać mu, że nie zrobi idealnie wszystkiego o co ją prosi, kiedy chce. Luna zapomniała o wszystkim. O kłopotach Gwardii, o troskach Ginny, ranach Neville’a, rozmowie z Solomonem. Odliczała do północy.
 **
   Ciemność i mgła spowiły ścieżkę, które pogarszając umiarkowaną widoczność, uniemożliwiły tym samym bezpieczne przejście. Za drzewami zaszeleściło, jakby coś próbowało wywęszyć słodki zapach dziewczyny, która uciekała od kilku godzin ścieżką mogącą ją zabrać z powrotem na błonia. Nagle w krzakach trzasnęło, wydało jej się, że ktoś może ją gonił. Gdyby potrafiła zamienić się w animaga, jej próba mogła okazać się o wiele łatwiejsza, ale postać człowieka uniemożliwiała szybszy bieg. Przeklinała pod nosem na swoją głupotę, strach oraz obrazy wyobraźni, która kreowała gorsze widoki w jej głowie, niż to, co widziała słabymi ludzkimi oczami przed sobą. W górze zahuczała sowa, która na chwilę odwróciła uwagę dziewczyny, wystraszonej i spanikowanej doszczętnie, roztrzęsionej i zmarzniętej do szpiku kości. Spierzchniętymi wargami wymawiała zaklęcia, ale bez pomocy różdżki na nic się one zdały. Klara przykucnęła pod jednym omszałym pniem, by na chwilę odpocząć przed kolejną próbą odnalezienia powrotnej drogi do zamku.
 **
   Stukot starych oficerek Luny rozniósł się echem po moście, choć krople deszczu zagłuszały odgłos, bębniąc o daszek. Widoczność była marna, mgła spowijała wejście do Zakazanego Lasu, a zamek widoczny był tylko dzięki drobnym świetlistym punkcikom, które dopiero z bliska można było rozpoznać jako okna. Luna przedostała się na most bocznymi korytarzami i ścieżkami, uważając po drodze na czatujące patrole, ale dzisiejszy wieczór wszyscy Śmierciożercy spędzali w Wielkiej Sali na zabawie, pijąc litry alkoholu. Dziewczyna czekała na Dracona, bez obaw, że cokolwiek może ją zaskoczyć. Przypuszczalnie, gdyby wiedziała, że liścik, który dostała jeszcze tego samego dnia był wierutnym kłamstwem, poczułaby przeogromny niepokój. Dopiero ból w plecach wywołany nagłym i gwałtownym kopnięciem przekonał Krukonkę, że była to zwykła pułapka. Przez chwilę czuła, że nie wstanie, ale oddychając spokojnie i opanowując zdenerwowanie, zrobiła to za pozwoleniem dwóch postaci, kryjących się w cieniu. Rozpoznała bez problemu, że to kobiety – jedna była pulchna i dość przysadzista, znowu druga szczupła i wyższa od pierwszej. Szok nie pozwolił Lunie na rozpoznanie w nich Alecto Carrow i Pansy Parkinson, dopiero ich szydercze głosy, wypełnione jadem przypomniały jej kim są.
- Mówiłam ci, byś była cierpliwa? – zwróciła się do Śmierciożerczyni prefekt Slytherinu.
- A jakże.. Teraz bądź cicho, bo mam ochotę się zabawić.. – syknęła Carrow i ruszyła w stronę Luny.
   Krukonka widząc nadchodzącą kobietę, próbowała wyjąć różdżkę, ale najwidoczniej, gdzieś się zapodziała. W chwili, gdy upadła na ziemię, jedna z nich musiała chytrze odebrać jej własną broń, uniemożliwiając jakąkolwiek obronę. Jedynym rozwiązaniem była szybka ucieczka do Zakazanego Lasu, ale Alecto pozbawiła ją i tej możliwości, zaplątując jej nogi sznurem wyczarowanym przez proste zaklęcie.
- Moja myszka nie ucieknie mi dzisiaj… - powiedziała Śmierciożerczyni zajadle, łapiąc Lunę za włosy i nie zważając na jej jęki.- Koty lubią bawić się swoją zdobyczą, zanim ją zjedzą lub porzucą… A nikt ci nie pomoże, nawet Malfoy, na którego zmyślone życzenie tak chyżo i wartko się tu zjawiłaś, dziewucho..
- Co powiesz, Alecto, kiedy chodzi o miłość? – parsknęła Pansy, niezadowolona, że kobieta wspomniała jej Dracona.- Załatwmy ją, a przy okazji wytrzepiemy z jej głowy ostatki miłosnych wyobrażeń..
- Puść mnie.. – wykrztusiła z siebie Luna, czując, jak bolesne okazuje się wyrywanie z głowy kilku naraz włosów, nie mogła się więc szarpać, gdyż wzmocniłoby to uścisk Śmierciożerczyni, a ją pozbawiło kolejnych białych loków.
- Ani mi się waż tu odzywać, wstrętna suko! – zawarczała Alecto i rzuciła Lunę w sam środek kałuży.- Głupia dziwko, nieletnia! Smarkula i latawica! Myśli, że potrafi być lepsza niż sługa samego Lorda.. Że zna wycackane zaklęcia, podane pewnie przez tą dziwkę Rodley.. Posługuje się nimi, rzuca je we mnie!!!
   Tutaj Luna poczuła, jak Alecto kopie ją w brzuch, chlapiąc wodą całe jej ubranie, które i tak już teraz lepiło się do jej zmarzniętego ciała. Śmierciożerczyni przykucnęła, by mieć lepszy dostęp do Krukonki, chwyciła ją za głowę i zanurzyła w błotnistej mazi. Luna zakrztusiła się pod wodą, wpuszczając brudną ciecz do płuc, a po chwili, gdy Alecto uniosła jej głowę, zachłysnęła się powietrzem i z powrotem została wepchnięta w błoto. Pansy patrzyła z triumfem jak kobieta traktuje tą małą zdrajczynię. Najchętniej dosłałaby tu jeszcze kilku innych pobratymców, by zabawili się na swój sposób, ale wysiłki Alecto również sprawiały jej radość.
- Czego chcesz?! – krzyknęła Luna, próbując odwrócić uwagę Śmierciożerczyni od zabawy w podtapianie.
- Naraziłaś się mi, idiotko! Myślisz, że profesor cię obroni, ale jej nie ma! Haha! Nawet nie wiedziałaś, że zniknęła z paniczem Draconem wczoraj wieczorem i nie wiadomo jak długo jej nie będzie! Dlatego dałaś się nabrać tak łatwo!
   Moment nadarzył się świetny, kiedy Alecto odwróciła się na chwilę, a Luna z przygotowaną papką błota w dłoni, wymierzyła w twarz nieświadomej niczego Śmierciożerczyni. Kobieta przewróciła się natychmiast, puszczając Lunę, a chwytając za swoje oblicze, ubrudzone błotem i zieloną mazią. Furia targnęła Śmierciożerczynią, która choć próbowała wstać, tarzała się po mokrej i śliskiej od deszczu ziemi. Deszcz zmazywał brud z policzków Luny, czuła to, gdy Pansy Parkinson wymierzyła w nią różdżką.
- Co zrobisz, kiedy nie masz swojej broni, co? Ja się tak łatwo nie podejdę jak Carrow – wybełkotała, ledwie słyszalna w huku łomocących o dach kropel.- Crucio!!
   Luna właśnie tego się obawiała. Przed oczami mignęły jej wspomnienia, te dobre i szczęśliwe, jak i te nieprzyjemne, które dawno powinien zatrzeć czas. Zmywały się w całość, tworząc dziwne zbiorowiska nieprawdziwych i fałszywych obrazów. Widziała siebie wyśmiewaną na środku klasy, dostrzegła, jak znajduje swoje rzeczy porozrzucane po zamku, nawet miała wrażenie, że poczuła palce ludzi dźgające ją, kiedy zrobiła coś głupiego i śmiesznego. A przecież zawsze wierzyła, że jest tak samo normalna jak pozostali. Dlaczego nie chcieli jej uwierzyć?
   Mocne uderzenie w brzuch wywołało kolejną falę bólu, mimo że Pansy już dawno opuściła różdżkę, zszokowana i nieswoja, patrząca się w dal, w pustkę daleko za Luną. Alecto poklepała Pansy po ramieniu, a gdy podeszła do Luny, kilka razy wymierzyła jej policzek i z pięści tak mocno, że Krukonka straciła czucie na twarzy. Ciepło oblało jej ciało i policzki, krew zmyła się z deszczem. Kilka minut później Luna zobaczyła pod sobą niewyobrażalną przepaść. Połowa jej ciała wisiała poza balustradą, a za kark trzymała ją ponownie Alecto.
- Jedna sekunda i już cię nie ma! Dowiedzą się, że zdrajczyni zrzuciła się z mostu! Co ty na to? Podoba ci się? Taki nagłówek w gazetach pomoże ci osiągnąć wieczną sławę! Szkoda tylko, że najpierw musisz zginąć…
   Krukonka nie wydobyła z siebie nawet szeptu, którego i tak Alecto nie mogłaby usłyszeć. Luna płakała, choć wcale nie powinna, bo przecież nie bała się śmierci, nieprawdaż? Zaraz poczuje ulgę.. A odgłos deszczu zamilknie na dobre..
   Alecto ryknęła, kiedy czerwona smuga zaklęcia trafiła prosto w nią. Zdążyła krzyknąć jeszcze na Pansy, ale Luna nie widziała, co się dzieje. Chciała lecieć w dół, poszybować i rozbić się na skałach, jak tragiczna bohaterka z jej zakazanych książek z dzieciństwa.
- Jak mogłyście!!!
   Ten głos. Znała go. Chyba. Poczuła na swojej talii ciepłe dłonie, już nie było pod nią przepaści, nie czuła bólu, nawet deszcz nie sięgał jej potarganych i ubłoconych włosów.
- Victoria, jest niedobrze!
   Zapach mięty przedostał się do jej nozdrzy, uspokajając ją i usypiając. Chyba zdołała się uśmiechnąć, choć pewnie jej wyraz twarzy wyglądał jak najbrzydszy grymas. Usta jej opuchły jak po użądleniu, nie umiała otworzyć jednego oka, nie wiedziała, czy prawego, czy lewego.
- Widzę doskonale! – profesor Rodley stanęła nad Krukonką, niebywale strwożona, a nawet przerażona.- Wy..
   Alecto i Pansy stały nieruchomo uwiązane zaklęciem, które zdążyła na nie rzucić Victoria. Przerażone patrzyły, jak podchodzi do nich w rozwianej czarnej pelerynie, z roziskrzonymi oczami, czerwonymi od złości, z zaciśniętą do białości dłonią, w której spoczywała gotowa do zaklęć różdżka.
- Daj mi chwilę, Draco..
   Chłopak zdążył podnieść Krukonkę, która zapadała w błogą nieświadomość. Cucił ją delikatnymi zaklęciami, obawiając się, że może zapaść w jakąś śpiączkę lub co gorsza, przez obrażenia mogło dojść do uszkodzeń wewnętrznych. Nie interesował się tym, co robiła profesor, gdyż nawet jego oczy nie były w stanie znieść widoku tych dwóch szmat, które dopuściły się masakry na młodej uczennicy. Czyżby nagle opanował go smutek? Nienawidził jej.. Nie.. W sumie, to nie lubił Luny, ale żal na widok jej okrwawionej i okaleczonej twarzy ścisnął go w środku. Czyżby nowy Dracon odezwał się właśnie w tej chwili?
   Luna płynęła. Widziała niebo, które z jej perspektywy wyglądało jak tafla wody. Delikatne i rozgrzane ręce niosły ją pewnie, kołysząc jak do snu. Słyszała gdzieś daleko rozmowy, ciche szepty, a nawet nieszkodliwe przekleństwa. Wiedziała, że jest już bezpieczna.
 **
    Klara leżała ubłocona od czubka głowy po buty w jakimś niskim dole, tuż przed mostem prowadzącym do zamku. Zostało jej już tylko przebiec ten kawałek i znajdzie się z powrotem w ciepłym, upragnionym łóżku. Jeszcze wykradnie jednego dropsa od Vandy, a potem będzie mogła zapaść w błogi sen. Nie była świadoma, co działo się tu jeszcze kilka minut wcześniej. Na chwiejnych nogach podążyła mostem w stronę oświetlonego zamku, ukrytego poniekąd za dorodną, gęstą mgłą. Jej nogi chwiały się pod nią, w uszach huczało, w głowie myśli tworzyły niewyobrażalne kreacje i obrazy. Widziała pająki i trolle goniące ją po drewnianym moście. Musiała uciekać, daleko. Szybciej, szybciej. Upadła tuż obok Alecto Carrow, przemoknięta, zmarznięta i wyczerpana.

sobota, 15 grudnia 2018

~29~

  Sala do Mugoloznawstwa była zaskakująco wypełniona po brzegi uczniami szóstego roku, którzy przyszli na swoje zajęcia. Jak bywało nieczęsto, wszyscy siedzieli w ciszy, oczekując nadejścia nauczycielki. Nawet Ślizgoni nie zaczepiali pozostałych. Wieść o przykrym incydencie Śmierciożerczyni i rzuconym na nią uroku przez samą obecną w klasie Lunę Lovegood rozniosła się tak błyskawicznie, że przestano nawet na temat Krukonki żartować.
   Jedynym odgłosem jaki rozchodził się po pomieszczeniu było brzęczenie insektów, które próbowały wydostać się na zewnątrz, stukając o szybę. Klara malowała drzewa i kwiaty w rogu notatnika i przyglądała się, jak po chwili ożywają pod naciskiem węglika. Węglik był to jej ulubiony przybór do pisania, na którego czubku przypięty był czarny, iskrzący się kamień, nadający kształt temu, co spod niego wychodziło. Tym samym, Klara próbowała nie zwracać uwagi na innych uczniów, którzy jednak czując pokusę musieli od czasu do czasu zerknąć w stronę Krukonek. Luna zdawała się nie przejmować ich zainteresowaniem. Jak zwykle, siedziała przy ławce twarzą zwrócona do okna, myślami błądząc kilka korytarzy poniżej, przy gabinecie, który obecnie stał dla niej zamknięty.
- Mam czasem ochotę powiedzieć niektórym, by zajęli się sobą, ale z drugiej strony.. – odezwała się Klara, gryzmoląc nadal w swoim notatniku.-..Już wystarczająco wykazałam się ostatnio odwagą i moje możliwości po prostu się wyładowały.
- Ignoruj ich, są nieszkodliwi.. Jak my, z resztą.. – odpowiedziała jej Luna, nie patrząc nawet na swoją sąsiadkę z ławki, znowu Klara zbadała Lunę wzrokiem niepewna słów przyjaciółki.
- Powinnyśmy dostać szlaban, a tu cisza – Krukonka próbowała dalej zagaić dziewczynę rozmową, ale na nic zdały się jej próby.
- Myślisz o szlabanie jakbyś na niego zasługiwała.. – ławkę przed Klarą i Luną zajęła Annette, która pojawiła się w klasie spóźniona, ale od razu dała wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza się nikomu z tego tłumaczyć. Nikt również nie chciał jej o to pytać, choć było to ciekawe i niebywałe zachowanie tuż przed zajęciami z samą Alecto Carrow.
- Nie twoja sprawa – Klara zareagowała zbyt nerwowo, ale dzięki temu odpędziła od siebie Annette oraz jej długi węszący nos.
  W chwili, gdy Annette odwróciła się w stronę tablicy, do klasy wkroczyła Śmierciożerczyni. Jeśli chociaż większość uważała, że w pomieszczeniu było zbyt duszno, to w momencie rozpoczęcia zajęć powietrze zgęstniało jeszcze bardziej. Każdy obawiał spytać się choć o otwarcie okna, gdyż tym samym zwróciłby na siebie uwagę, a tego starano się unikać w kontaktach z rozdrażnioną Alecto.
- Myślicie, że jesteście tacy cwani? – warknęła znad biurka, szukając w jego szufladach pewnej rzeczy, ale najwidoczniej ta pewna rzecz była bardzo ważna, gdyż Śmierciożerczyni czerwieniała na twarzy z każdą sekundą nieefektownych poszukiwań.- Gdzie są, do diabła, eseje, które ostatnio dla mnie pisaliście?! Wszystko magicznym trafem chowa się przede mną! Ha! Myślicie, że jesteście tacy mądrzy, że mnie przechytrzycie? Napuszczenie chochlików do mojej sypialni to była pestka, ale zdążyłam już ukarać kilkoro uczniów.. Co to był za widok, gdy próbowali uciekać przed jadowitymi pająkami.. Haha – zaśmiała się nerwowo, nie przestając wytrwale szukać w szafkach przy biurku – Albo ktoś zaczarował moje posiłki, by zamieniały się w sterty obrzydliwych rzeczy.. Niezłe zaklęcia, trzeba przyznać, zostały użyte.. Ale kolejni podejrzani odbyli swoje kary.. Ktoś następny? Chowanie esejów przede mną może skończyć się źle dla całej klasy.. Gdzie one są?!
  To było pytanie na które nawet Tiara Przydziału nie umiałaby odpowiedzieć. Krukoni, jak i Ślizgoni patrzyli po sobie wzajemnie z nieukrywanym zdziwieniem. Czy znajdzie się ktoś na tyle odważny, by mógł powiedzieć prawdę lub chociaż zadać pytanie?
- To może panna Bloodtraitor?! Hm? Ha!
  Annette skuliła się w krześle pod naporem wrogiego wzroku.
- Nie pisaliśmy żadnego eseju w przeciągu dwóch miesięcy – rzekła Luna, palcami stukając w blat ławki, jakby wyczuwała pod swoimi opuszkami instrument, na którym mogła grać lub był to co najmniej objaw lekkiego zniecierpliwienia. Domyśliła się już do tego czasu, że wszystko to, co wymieniła Śmierciożerczyni jako próby zniechęcenia jej do dalszego bytowania w zamku było sprawką Gwardii, lecz to musiała jak najbardziej zachować dla siebie.
- Kto śmiał się odezwać, kiedy nie pozwoliłam tej osobie otwierać mordy?! – Alecto wyprostowała się gwałtownie, kiedy usłyszała znajomy głos. Musiała zadać jednak to pytanie, gdyż nie mogła powstrzymać się dzisiaj od nawet najobrzydliwszych, nieprzyjemnych komentarzy.
- Powiedziałam prawdę, by oszczędzić pani zbędnych poszukiwań – Luna odezwała się ponownie, badana z wielu stron spanikowanymi spojrzeniami, a pod ławką zdołała już zarobić kopniaka od przerażonej Klary.
  Alecto rozjuszona dzielną postawą Luny, która wcale nie przypadła jej do gustu, zważając na drgające powieki i kąciki ust oraz na zbielałe kłykcie u rąk, które Śmierciożerczyni zdążyła już mocno zacisnąć, Luna miała po prostu przechlapane. Uczniowie czekali zniecierpliwieni i w napięciu na rozwój ciekawych wydarzeń, ale całe zajście zakończyło się tylko krótką ripostą nauczycielki.
- Powrócimy do tego, panno Lovegood, jak również do nielegalnych spotkań, które są organizowane za naszymi plecami.. Nie powiem, ale zasługuje pani na większą audiencję, a ja nie mogę się tego doczekać – błysk w jej oku zauważyła tylko Krukonka, potem Alecto odeszła, by zacząć zajęcia, bez wspominania o „zagubionych esejach”.
  Powrotu do tematu rzekomych spotkań Luna nie mogła się spodziewać, gdyż w chwili zakończenia zajęć, Śmierciożerczyni zażądała, by w klasie pozostała tylko Klara. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, choć wiedziała, że gdyby Alecto miała zamiar wspomnieć coś o incydencie przy Sowiarni, rozkazałaby zostać i Lunie, a tak się nie stało. Co więcej, wygoniła wszystkich natychmiast, gdy pochowali swoje rzeczy, ostrzegając, że lepiej dla nich, jeśli spotka ich w Wielkiej Sali, a nie pod drzwiami.. W ten sposób Luna rozdzieliła się z przyjaciółką i sama podążyła na dolny korytarz, by skierować się z pozostałymi uczniami na posiłek. Nie miała wcale apetytu, gdyż po drodze myślała o zbyt wielu osobach i sprawach związanych z nimi. Czy Carrow mogła w tej właśnie chwili torturować Klarę, kiedy Luna beztrosko zmierzała do Wielkiej Sali? Gdzie była teraz Rodley? Czy już dowiedziała się o incydencie z Mechelbotem? Lub co najmniej Malfoy, czy poinformowali go inni Ślizgoni, że David został poturbowany przez Krukonki? Czy Neville, zakochany w niej po uszy, wyjdzie z tego całego ambarasu?
  Wielka nieświadomość i niewiedza ściskały Lunę za serce, nie pozwalając jej nawet odetchnąć świeżym, angielskim powietrzem. Właśnie.. Malfoy.. Mówił jej kiedyś, by uważała, rozmawiając potajemnie z Longbottomem.. Nigdy jej nie powiedział, ile usłyszał z ich rozmowy ani czy obieca zachować milczenie w tej sprawie.. Cholewka! Musiał poskarżyć Śmierciożercom, że ona – Luna Lovegood spotyka się potajemnie z dawnymi członkami Gwardii. Czego być może jeszcze prefekt Slytherinu nie wiedział było to, że Luna jest zdolna zaatakować samą Śmierciożerczynię, a co mogło przeciążyć szalę jej przewinień. Musiała z nim porozmawiać o tym, czy to on zdradził prawdę Czarnym Sługom, gdyż w tym momencie cała Gwardia była zagrożona.
  Wzburzone rozmowy i okrzyki uniesień oderwały Lunę od jej własnych przemyśleń, zwracając uwagę na coś bardziej zdumiewającego. Dziwne odgłosy i szczery entuzjazm, tak rzadki w murach tego zamku doszedł do jej ucha, kiedy właśnie schodziła po schodach, kilka cali od jadalni. Okazało się, że kilkoro Gryfonów i Puchonów zebrało się w jednym punkcie wokół stołu Ravenclaw, którzy tym samym tworzyli nieoczekiwane i nielegalne zgromadzenie. O dziwo, na sali nie było żadnego Śmierciożercy, a kilku nauczycieli udawało, że nie dostrzega tego zjawiska. Luna, jako, że stół należał do jej domu, podeszła niedaleko, by zbadać sytuację, a gdy dostrzegła Ginny pośród osób tłoczących się w tym jednym miejscu, nie omieszkała się jej zapytać o to dziwne zajście.
- O, Luna – ruda uśmiechnęła się na widok przyjaciółki, choć jej ręce drżały i była dosyć nerwowa.- Posłuchaj, co mówi Terry! Są wieści o Harrym!
  Luna nie musiała dalej pytać, zdołała nawet chwycić strzęp gazety, na którym widniała informacja o ucieczce przyjaciół z banku Gringotta i to na smoku! Kto by pomyślał, że Harry mógł być tak pomysłowy?
- Najważniejsze, że nic im się nie stało.. Harry miał już do czynienia ze smokiem.. Podejrzewam, że zdołali uciec.. – Ginny westchnęła głęboko, okazując jednocześnie troskę o przyjaciół, jak i radość, która kumulowała się w jej sercu.
- Co to za zbiorowisko?!! – rozmowy, szepty oraz żarliwe debaty zostały uciszone w nieoczekiwanej chwili przez jednego ze Śmierciożerców. Za nim pojawił się dyrektor, który zbadał najpierw większość uczniów swoim zimnym, pochmurnym wzrokiem, a następnie kazał odstąpić wszystkim od siebie o krok.
- Kto z was ogłosił tą informację?
  Snape domyślając się, że nie uzyska tak szybko odpowiedzi, zwrócił się do swojego towarzysza.
- Wszystkim porcja Veritaserum na otrzeźwienie – kąciki jego ust powędrowały w górę, tworząc jeden z najgorszych pogardliwych uśmiechów na jaki było stać Severusa Snape’a. To był jeden ze skutecznych sposobów wyciągnięcia prawdy na szybko. Terry Boot wystąpił z „tłumu”, by przyznać się do swojego uczynku.
- Boot, nie spodziewałem się.. Nie ma Longbottoma, to ktoś go musiał zastąpić – odrzekł Snape, obdarzając chłopaka srogim spojrzeniem.- Larry, weź go, kilka Cruciatusów pomoże mu ochłonąć..
- To niesprawiedliwie!
- Jak to!
  Snape uciszył buntowników jednym, gwałtownym ruchem ręki.
- Jeśli ktokolwiek z was wspomni Pottera, spotka go ta sama kara.. Bez dyskusji albo wszyscy dołączą do pana Boota..
  To wystarczyło, by zakończyć bezowocną dyskusję z dyrektorem. Ginny śledziła gniewnym wzrokiem mężczyznę prowadzącego Terry’ego aż zniknęli w głębi korytarza. Miała ochotę się zbuntować, postawić, ale nic nie mogło przekonać jej, by zrobiła to przed obliczem dyrektora. Luna odciągnęła ją od tłumu i posadziła przy sobie na ławce, by mogła z dala od wszystkich ochłonąć.
- Musimy o tym porozmawiać.. – ruda nachyliła się nad ramieniem przyjaciółki, patrząc w kompletnie inną stronę.. – O Gwardii.
- Zanim zaczniecie posiłek – Snape odezwał się ze wzniesienia, skupiając na sobie uwagę obecnych na sali i uniemożliwiając tym samym rozmowę Luny i Ginny.- Zaszła tu przed chwilą nieprzyjemna sytuacja.. Warto jednak przypomnieć, że jakiekolwiek sprzeciwienie się wobec nakazów i zakazów wyrzeźbionych tu obok na ścianie zamku może doprowadzić do nieprzyjemnych wydarzeń..
  Głos Snape’a rozchodził się po sali i odbijał od ścian jakby celowo chciał dostać się do wszystkich par uszu choć był tak niski i głęboki. Z reguły Snape nie krzyczał ani nie podnosił na tyle głosu, by mógł go słyszeć cały zamek, lecz w tym momencie każdemu wydawało się, że jest on najpotężniejszy ze wszystkich, jakie do tej pory uczniowie mieli okazję usłyszeć.
- Mowa o Harrym Potterze, tym zdrajcy i uciekinierze jest surowo karana. Zabrania się również niepotrzebnych zgromadzeń.. A nawiązując do tego, odkryto, że na terenie zamku organizowane są nielegalne spotkania.. Radzę zaniechać tego pomysłu, gdyż inaczej.. grozi to wydaleniem z zamku.. natychmiastowym wydaleniem..
  W tym miejscu dyrektor rozejrzał się po komnacie, badając, czy dyscyplina została zachowana, czy do wszystkich dotarła ta wiadomość, choć nie było to możliwe do sprawdzenia.
- Życzę wszystkim smacznego obiadu.. – zakończył jadowicie, sprawiając tym samym wrażenie, że wcale nie życzył tego szczerze.
- Udław się – wyszeptała Ginny, czerwona na twarzy i podekscytowana ostatnimi słowami Snape’a dotyczącymi Harry’ego.- Niech go Merlin porwie..
- Spotkajmy się jutro na dziedzińcu.. W publicznym miejscu i tam porozmawiajmy, nie stwarzając podejrzeń – powiedziała jej Luna, zamierzając pozostawić rudą w towarzystwie innych nabuzowanych Gryfonów, którzy nawet nie mieli ochoty nakładać niczego na talerz po tak nieprzyjemnym przemówieniu. Nikt więc nie dziwił się, że Luna chciała wyjść, odebrano to bowiem za znak oburzenia z jej strony. Nie mijało się to z prawdą, gdyż Luna była rozdrażniona, ale z innego powodu. Domyślała się, kto mógł zdradzić dyrektorowi prawdę o ich potajemnych spotkaniach i musiała się spotkać z tą osobą już teraz. Czuła potrzebę powstrzymania Malfoy’a od szpiegowania jej przyjaciół i co więcej, od donoszenia przez niego tych informacji siłom wyższym. Poczucia wstrętu oraz gniewu, które powinny być jej obce, mierziły jej umysł, nie dopuszczając do niego ziarna spokoju. Zmierzyła w stronę lochów, w kierunku gabinetu, w którym najprawdopodobniej mógł znajdować się ten typ. On, przed którym tak wiele dobrych jej ludzi ostrzegało ją, snuło uprzedzenia, odradzało bliższych kontaktów. Teraz musiała zmierzyć się z tym problemem sama, w głębi serca również czując, że spotka tam Victorię.
 **
  Draco chodził po gabinecie profesor Rodley, oczekując aż w końcu kobieta wyjdzie ze swojej sypialni i porozmawia z nim choć przez chwilę. Nie mógł się tego doczekać, tak samo jak wyprawy, którą mieli oboje ponownie odbyć w ten weekend. Drzwi uchyliły się nieznacznie, a zza nich wychyliła się głowa Victorii, której mokre włosy opatulone ręcznikiem chowały się w jego spiralach. Tym samym do nozdrzy Ślizgona doszedł przyjemny zapach szamponów i płynów do kąpieli.
- Możesz wyjść i ze mną porozmawiać?
- Widzisz przecież, że nie jestem gotowa, a zajmie mi to jeszcze trochę czasu, zanim całkowicie się uporządkuję.
- Kto normalny kąpie się w południe?
- Nie mam dzisiaj zajęć, smoku, także cała łazienka jest do mojej dyspozycji.. A o czym chciałeś konkretnie porozmawiać?
- O naszej wyprawie, bo przecież to takie oczywiste i normalne, że jutro wyjeżdżamy.. Nie trzeba wcale tego omówić..
- Przestań być taki sarkastyczny – ucięła mu krótko nauczycielka i westchnęła.- Przyjdź wieczorem, dobrze?..
  Pukanie do drzwi odwróciło ich uwagę, Victoria zamarła, znowu Draco odwrócił tylko głowę, odczekał kilka sekund i zwrócił się do swojej profesor ponownie.
- Victoria, nie jestem pewien kilku rzeczy.. Co ci jest? Przejmujesz się, że ktoś pukał w drzwi?
- To ona.. – powiedziała profesor i schowała się w swoim pokoju.- Powiedz, że mnie nie ma..
- Z ogromną chęcią..
- Także, lepiej już idź, smoku.. Przyjdź później – doszło do niego zza drzwi, co wcale nie ucieszyło chłopaka, lecz zwiększyło poziom gniewu, jaki miał zamiar z siebie wyładować na czekają po drugiej stronie Krukonkę.
- A niech to – bąknął pod nosem i z hukiem otwarł ciężkie wrota, by tym samym udawać, że wychodzi ze środka.
  Rzeczywiście, na korytarzu stała rozmarzona dziewczyna, o twarzy zadziwiająco dzisiaj zaciętej i spochmurniałej. Draco skupił się wpierw na jej wizerunku i zachowaniu niż na przywitaniu, jakie oczekiwała z jego strony.
- Nie ma Rodley, więc nie masz tu czego szukać..
- Gdyby jej nie było, otwieranie nie zajęłoby ci..
- Od czasu do czasu przesiaduję sobie w jej gabinecie i czytam książki..
- To skąd te głosy?
  Draco spróbował powstrzymać drgające policzki, które były zwiastunem wybuchu złości, ale musiał zachować jak największą powagę.
- Czary, dziewczyno.. To nie była Rodley, jeśli do tego zmierzasz..
- No cóż.. Spróbuję kiedy indziej – odpowiedziała, a Draco od razu zauważył, jak wyraz smutku wystąpił na jej twarz.- Mam również sprawę do ciebie.
  Ślizgon powstrzymał po raz kolejny gwałtowne emocje, a w szczególności uczucie zaskoczenia, lecz nie zamierzał pytać się, dlaczego szukała i jego.
- Nie mam czasu, Pomyluno Lovegood – odparł od niechcenia, nie mając z nią ochoty rozmawiać, choć tak bardzo paliła go ciekawość, czego od niego chce ta mała paskuda.
- Muszę z tobą porozmawiać.. Miałam choć małą nadzieję, że..
- To ją porzuć.. – warknął, mając największą ochotę stąd zniknąć..
  Luna nie kontynuowała rozmowy, tylko patrzyła na niego poważnie, smutno, z wyrzutem w oczach, które barwiły wszystkie uczucia na kolor niebieski. Widział tylko te wielkie oczy, morskie, zimne, nieprzejrzyste..
- To żegnaj, nie będę cię namawiać.. – odparła i odeszła pierwsza, zostawiając Dracona zmieszanego i skrępowanego pośród swoich wyrzutów i żali. Miał ochotę zapytać ją, o czym chciała z nim porozmawiać, ale gniew, jaki odczuwał wobec niej i zazdrość związana z Rodley były większe i przemogły go. Przemogły jego dobrą stronę.
 **
  Victoria nie chciała uciekać przed Krukonką, ale musiała. Była do tego zmuszona z powodu tego, by ją chronić przed złym urokiem, jaki wokół siebie roztaczała i zakazanymi czarami, których nie powinna uczyć tak młodej uczennicy. Profesor czuła, że posiada w sobie urok, który źle wpływał na umysł Luny, doprowadzał ją prawie do szaleństwa, do pragnienia widzenia się z nią, uczenia się od niej.. stawania się nią.. Victoria była zmuszona zdecydować, czy to kontynuować, czy pozwolić jej wrócić. Wiedziała, że urok mógł działać w dwie strony i właśnie zaczęła się obawiać, że doprowadzi ją to do nieuniknionego obłędu.
 **
- Przygotowałaś wszystko? – w progu pokoju nauczycielskiego, który świecił prawie pustkami stanęła Pansy Parkinson, kierując swoje pytanie do jedynej obecnej tam osoby – Alecto Carrow.
- Jesteś pewna, że uda się ją w ten sposób namówić?
- Oczywiście.. Zadurzona jest w nim po uszy, umiem takie rzeczy dostrzegać – odparła od niechcenia Ślizgonka, widocznie zmęczona tematem, jaki musiały drążyć.
- Jutro to musi zostać jej przekazane.. – odparła Śmierciożerczyni, unosząc w dłoni zwitek zagiętego pergaminu i uśmiechnęła się jadowicie, wyobrażając już sobie najprzeróżniejsze scenariusze.
- Doczekasz się tego.. – powiedziała do przesady przesłodzonym tonem prefekt Slytherinu.- Cierpliwości, Alecto..

sobota, 8 grudnia 2018

~28~

  Skradanie stało się w Hogwarcie czymś standardowym. Sposób ten jako jeden z wielu na bezpieczne przetrwanie w zamku był praktykowany przez większość uczniów. Pomimo tego, ile razy każdy przechodził obok wyrzeźbionych na ścianie przy Wielkiej Sali zasad Śmierciożerców, wszyscy łamali przykazania Czarnych Posłanników. Luna czekała w ukryciu za zbroją rycerza na pojawienie się Klary i dobrze wiedziała, że nie stosuje się do jednej z reguł ustanowionej kilka dni wcześniej, która dotyczyła zakazu szpiegowania i skradania. Miała też okazję, by przeczytać pozostałe punkty, na które nie zwracała wcześniej uwagi. A głosiły one w ten sposób:
 1. Lord Voldemort jest jedynym władcą, którego każdy czarodziej jest zobligowany do zaakceptowania jako swego Pana.
 2. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie Severus Snape jest w pełni ustanowionym legalnie zarządcą tejże placówki i zobowiązany do dzielenia się władzą z posłannikami Czarnego Lorda.
 3. Nauczyciele szkoły mają za zadanie współpracowanie z dyrektorem i jego pomocnikami, prowadzenie zajęć sumiennie bez szerzenia poglądów zagrażających Czarnemu Panu.
 4. Uczniowie szkoły są zobligowani do pomocy każdemu Posłannikowi, posłuszeństwa względem nich, utrzymywania porządku w zamku, powstrzymywania niechcianych czynów innych uczniów.
 5. Slytherin jest uważany jako jedyny najczystszy i najszlachetniejszy dom w Hogwarcie, wobec którego pozostali uczniowie mają odnosić się z szacunkiem.
 6. Zakazuje się:
- prowadzenia potajemnych spotkań,
- szpiegowania w celach innych niż pomoc w zatrzymywaniu wrogów,
- organizowania dodatkowych, niezgodnych według zasad dyrektora, zajęć w szkole i na jej terenie,
- obrażania zwolenników Czarnego Pana, dyrektora i uczniów Slytherinu,
- prowadzenia podejrzanych akcji,
 7. W przypadku złamania jakichkolwiek zasad, umożliwione jest wprowadzenie najsroższych kar. Wobec osób niestosujących się według zasad, są to:
- zaklęcie Crucio,
- areszt całonocny,
- szlaban,
- pobyt w Zakazanym Lesie,
- oraz inne kary stosowane przez Śmierciożerców według ich zachcianek.
 8. Po kolacji zabronione jest przebywanie w zamku poza swoim dormitorium.
 9. Podczas niezapowiedzianej wizyty Czarnych Posłanników w pokojach wspólnych, uczniowie mają za obowiązek przyjąć i służyć im w każdej sytuacji. Tyczy się to również innych okoliczności poza dormitoriami.
 10. Prefekci Slytherinu jako najbliżsi przyjaciele dyrektora i Śmierciożerców mają być traktowani z szacunkiem, a ich decyzje są najzupełniej zgodne z wolą dyrektora.

 
  Zasady, które właśnie przeczytała Luna były ukształtowane na wzór tych wprowadzonych kiedyś przez Umbridge. Tym razem wszystkie dziesięć reguł umieszczono w jednym miejscu z widocznym podpisem Snape’a na kamiennej ścianie. Aktualnie, brzmiały one jednak groźniej, poważniej i na dodatek w szkole rządziła nie jedna Umbridge, lecz kilkunastu Śmierciożerców na czele z dyrektorem i prefektami Slytherinu.
  Draco.. Wiedziała, że najrozsądniej było nie utrzymywać z nim kontaktu, gdyż należał do osób, których dotyczyły prawa wypisane na ścianie. Co by uczynił publicznie? Zastosował się do praw i obowiązków sporządzonych samoczynnie przez łaknących władzy Posłanników Voldemorta? A może zignorowałby ją, jak na dumnego Ślizgona przystało? Jednak tym razem to nie on w dużym stopniu zaprzątał jej umysł, lecz wczorajsze wydarzenie z Alecto i rozmowa z Victorią. Wiedząc, że musi komuś wyznać swoje zmartwienie, zdecydowała się spotkać z Klarą, na którą czekała. Co więcej, podczas śniadania Neville przekazał jej liścik, w którym prosił o spotkanie przy Sowiarni pomiędzy zajęciami. Miała ponad godzinę, by załatwić te dwie sprawy. Chciała jak najprędzej wyrzucić z siebie te obawy i rażący smutek spowodowany bezczynnością.
  Dostrzegając Klarę w nadciągającym tłumie dziewczyn, Luna ruszyła w stronę wyjścia i przez jakiś czas szła równomiernie z grupą naprzeciw. Dochodząc do drzwi wejściowych, Klara oderwała się od reszty i skierowała się w tą samą stronę, co Luna. Połączyły się dopiero za dziedzińcem.
- Witaj! – Klara wyglądała na uradowaną i jednocześnie odniosła ulgę, że nikt nie przeszkodził im po drodze – Od wczoraj wzmożono patrole, śledzą każdego, kto zachowuje się nienaturalnie.. Słyszałam od Solomona..
  Luna nie odezwała się, gdyż w tej chwili zauważyła coś ciekawszego na niebie. Nad Zakazanym Lasem szybowały testrale, których Klara nie mogła zauważyć.
- …ukarali go Cruciatusami i teraz leży w szpitalu.. Luna?
- T-tak.. Tak, słyszałam – odpowiedziała niepewnie, nie wiedząc, o co się rozchodziło.
  Przez jakiś czas szły w milczeniu, dopóki nie trafiły na ścieżkę prowadzącą do Sowiarni. Dopiero tam Klara chwyciła Lunę za ramię, przytuliła się do dziewczyny i stała w takiej pozycji kilka chwil. Luna za to nie wiedziała, czy ma się poruszyć, czy położyć swoją rękę na głowie koleżanki, czy również odwzajemnić uścisk. Klara wyglądała na poważnie zmartwioną, niewyspaną, o czym świadczyły sińce pod oczami oraz zmęczoną długo trwającym płaczem.
- Co się stało z Vandą? – jej głos przybrał chłodny ton, który wyrażał najczulsze zmartwienie.- Nie chciała ze mną rozmawiać.. Nie odzywa się do nikogo.. Ale kiedy mówię o tobie, od razu zaczyna się o ciebie pytać..
- Byli u nas Śmierciożercy – odpowiedziała spokojnie Luna, próbując nie zdradzać najmniejszych oznak zakłopotania, lecz nic takiego nie czuła. Historię wczorajszego dnia mogłaby opowiadać jak bajkę na dobranoc, która dla niej gmatwała się w chwili przyjścia profesor do pokoju wspólnego.
- Co oni jej zrobili? – zapytała, delikatnie łkając. Luna usiadła na kamieniu przy Sowiarni i chwilę wpatrywała się w małe kamyczki, które leżały pod jej stopami. Te małe szczegóły odciągały ją od odpowiedzi. Czuła się tak jak gdyby wszystko naokoło nie chciało usłyszeć tej prawdy.
- Razem z Annette miały być ukarane za rozmowę o profesor Rodley – odpowiedziała ostatecznie, czując przy tym ulgę, że wypowiedziała nazwisko nauczycielki.
- Czy ta ręka zabandażowana.. O, mój Merlinie – jęknęła białowłosa, nie mogąc przełknąć kolejnych słów. Luna widziała bardzo dobrze wymalowaną troskę i rozgoryczenie na twarzy koleżanki. Ile miała w sobie czułości..
- A dlaczego Annette nie ucierpiała? – wyrzuciła z siebie z gniewem.
- Najpierw zabrali się za Vandę i gdy mieli zając się Annette, Carrow mnie dostrzegła.. Teraz nie wiem, kto mnie wyciągnął z tłumu.. Wszystko działo się tak.. szybko.
- Przepraszam.. Przecież tak samo ucierpiałaś.. – przed nią klęknęła Klara.- Ale Annette znowu się udało! Czy warto ufać ludziom?
  Luna spojrzała na dziewczynę i jej szeroko otwarte oczy, w których paliły się jaskrawe źrenice. Podobne pytanie zadała jej Luna wtedy, gdy razem z Neville’em spotkali nieoczekiwanie Dracona, a Krukonka wróciła do sypialni, by o tym porozmawiać z przyjaciółką.
- Annette nie można ufać – oznajmiła cicho i zanim mogła kontynuować, zauważyła na ścieżce postać obcej osoby, która wraz z listem kierowała się w stronę Krukonek. Trwały w ciszy, dopóki nie poczuły się bezpiecznie same. Musiały czuwać cały czas, gdyż tą drogą przechodziło więcej uczniów i można było spotkać kogoś niepożądanego.
- Gdybym była przy tym.. – zaczęła ponownie Klara i oparła czoło o drążą rękę na tym samym kamieniu, na którym siedziała Luna.- A czy ona.. pomogła jej?
- Stała w jednym miejscu – Luna wiedziała, że jej odpowiedzi pozbawione są najmniejszej wrażliwości, lecz nie mogła pozbyć się jeszcze gorzkiego smaku rozstania z Rodley. Tak bardzo zazdrościła teraz Malfoy’owi tego, że mógł siedzieć z nią bezkarnie i rozmawiać na wiele ciekawych tematów.
- Jesteś odważna, Luna – wyszeptała jej Klara, która uśmiechnęła się, próbując wytrzeć piekące ją łzy. Czyż to samo Luna nie powiedziała Draconowi?
- Nie nazwałabym tego odwagą – odrzekła.- Nie można zostawiać nikogo, kto cierpi.. Narażamy po to życie, prawda?
- Słyszałam też, że przyszła po ciebie Rodley.. Zrobiła ci coś? – Klara zignorowała pytanie dziewczyny, nie mając pojęcia, jak może na nie odpowiedzieć. To pytanie zakuło ją jak szpilka w delikatne, wrażliwe miejsce. Klara tak samo dobrze dostrzegła, że między nauczycielką, a jej przyjaciółką zawiązała się mocna nić przyjaźni.
- Nie chce narażać mojego życia.. nie mogę przez to rozmawiać z nią w publicznych miejscach zbyt często. To jedna z niewielu osób, które można nazwać przyjaciółmi, a odmawia mi tej znajomości..
- Przykro mi.. – Klara schyliła głowę, by nie patrzeć w te błękitne, chłodne oczy. Milczała, wpatrując się w sztywną ziemię, oziębłą z powodu zbliżającej się zimy.
  Kiedy siedziały od dłuższego czasu na zewnątrz, każda zatopiona w swoich rozmyślaniach, nie zwracały uwagi na ludzi, przechodzących niedaleko, ani nie słyszały innych, obcych rozmów toczących się blisko nich. Wystarczyło zamilknąć na jakiś czas i trwać w tej niepewności. Ale obecnie nie liczyło się żadne zagrożenie, czy niepożądany człowiek, który mógł przeszkodzić im w tym nieruchliwym postanowieniu.
- O, przecież wzięłam ze sobą gazetę – powiedziała Luna, pragnąć w końcu rozładować atmosferę i wyciągnęła z torby Żonglera, którego otwarła na losowej stronie.
- To artykuł napisany przez twojego tatę? – Klara okazała zainteresowanie i razem z Luną zagłębiły się w czytaniu, jeszcze bardziej nie zwracając uwagi na otoczenie. Czas uciekał, choć dla nich się on nie liczył. Luna wiedziała, że musiała poczekać na Neville’a, którego bardzo chciała zobaczyć, więc nawet nie patrzyła na zegarek. Gryfon pojawił się w momencie, gdy dziewczyny rozwiązywały zagadkę pod jednym z opowiadań o dzikich Rodionach, które w mniemaniu pana Ksenofiliusa pochodziły z południowej Walii.
- Luna! Tak się martwiłem – powiedział na powitanie, ściskając Krukonkę mocno i z widoczną determinacją. Klara zdziwiła się tym widokiem, gdyż nie spodziewała się, że chłopak mógł tak zareagować na widok swojej przyjaciółki. Chyba, że kryło się za tym coś więcej..
- Neville – ucieszyła się Luna i trzymając go uparcie za ramię, nie spuszczała z niego swoich ogromnych, rozmarzonych oczu.- Nie spotkałeś nikogo..
- Nie, na szczęście nie – odrzekł, oddychając niespokojnie, rumieniąc się przy tym nieznacznie.- Myślałem o tobie i..
- Jak tam.. – wiedziała, że chciała spytać się go o sprawę z Gwardią, lecz poczuła, że nie był to dobry pomysł. Neville posmutniał, kiedy domyślił się, jakie pytanie chciała zadać Luna.
- Wiesz, że nie możemy się z nimi widzieć.. Poza tym, Śmierciożercy patrolują co wieczór dormitoria, sprawdzają, czy nikt niepożądany nie kręci się po korytarzach o zbyt późnej porze.. Gdybym mógł jeszcze raz z tobą zatańczyć jak wtedy..
  Luna westchnęła, przypominając sobie tamten wieczór i zapach mięty, jaki unosił się wokół nich. Zapach miłości. Klara wiedziała, że nikt nie zwracał na nią uwagi, to jednak plan odsunięcia się na bok z dala od zakochanej pary był więcej niż konieczny. Wstała bezszelestnie z podłoża, wzięła do ręki Żonglera i zatopiła się w czytaniu, by dać przyjaciołom chwilę spokoju. Przy okazji rozglądała się dookoła, nie tracąc pary z oczu, lecz także każdego osobnika, który przechodził gdzieś blisko.
- Chciałbym dać popalić Carrow! – jęknął zdenerwowany, nie puszczając dłoni dziewczyny, czując, że jej dotyk jest dla niego jedyną ostoją.
- Nie chcę byś się narażał.. Dla mnie to nie było takie straszne..
- Jak to możliwe? – zapytał zaskoczony.
- Potrafię być niezależna – odrzekła z niejasnym uśmiechem na twarzy.
- A co zrobiła ci Rodley? Ta wiedźma ponoć jest straszna!
- Nie nazywaj jej tak – powiedziała gniewnie, marszcząc swoje gładkie, blade czoło. Jej oczy lekko się zwęziły, kosmyk włosów opadł na rozgrzany policzek, a usta wykrzywił grymas niezadowolenia, który rzadko pojawiał się na twarzy Luny.
- Co ty w niej widzisz? Nie pamiętasz, co zrobiła, gdy w zamku pojawiła się…
  Imię Śmierciożerczyni nie mogło przecisnąć się przez usta chłopaka, gdyż nawet ich dźwięk powodował nieznaczny ból. Krukonka chcąc uniknąć tego tematu dla dobra Neville’a, jak i swojego, przytknęła swój palec do jego ust i uśmiechem doradziła mu, by lepiej zmienili temat.
- Czy Gwardia powstanie na nowo? – powrót do poprzedniego tematu był dla obojga ulgą. Neville wyszeptał to pytanie, jakby przestał wierzyć w cokolwiek.
- Jesteśmy silni i damy radę..
- Musimy zebrać się ponownie, by powstrzymać  akcje jak na przykład ta, przez którą wczoraj musiałaś przejść – powiedział stanowczo i odszedł na bok, by zebrać myśli, które kołtuniły się w jego głowie.
- Przecież nic mi się nie stało.. Obroniłam się – mruknęła, wyobrażając sobie ponownie to wydarzenie.
- Mówią o tobie, Luna – wydusił wreszcie z siebie, gdyż ta jedna myśl tarzała jego rozsądkiem, nie pozwalając mu na chwilę skupienia.- Użyłaś jakiegoś nieznanego zaklęcia.. Powaliłaś dwóch Śmierciożerców!
- Bratu Alecto nic nie zrobiłam. To ją potraktowałam jednym poważnym czarem..
- A tarcza? Ponoć drugi raz wyczarowałaś coś takiego.. Skąd to znasz? Od Rodley?
- Proszę, nie mówmy o tym teraz.. Jak z Ginny? – Luna rzadko przybierała błagalny ton głosu, ale zbaczanie na temat nauczycielki, którą uwielbiała, działało na nią niepokojąco.
- Ginny.. – Neville zauważył, że nie może denerwować dziewczyny, więc spróbował zażartować.- Ostatnio pomyliła zaklęcia i wywróciła w pokoju wszystko do góry nogami. Nie mogłem się tam dostać, gdyż schody.. wiesz.. zamieniły się w zjeżdżalnię i słyszałem tylko jeden wielki krzyk. Podobno widok był niesamowity..
- Hm.. Mogę sobie to wyobrazić. Zaklęcia Ginny są potężne – powiedziała rozchmurzona Krukonka i chwilę trzymała obraz Ginny w swojej głowie, zanim ponownie nie zamienił się w smutne oblicze profesor.
- Luna! – to krzyk Klary wyrwał dwójkę ze spokojnego i cichego stanu, przyprawiając ich za to o strach i niepokój. Krukonka, która skromnie z boku czytała Żonglera, stała obecnie w ramionach jednego ze Ślizgonów. Grupa starszych chłopaków najprawdopodobniej przyszła na zwiady, a ich uśmiechy świadczyły o tym, że znaleźli coś ciekawego i godnego uwagi. Neville napiął mięśnie, które wyprężyły się spod jego ramion, a na twarzy wyskoczyły ciemne rumieńce. Luna patrzyła spokojnie na kreujące się widowisko przed nimi, gdyż nikt na razie nie postanowił ruszyć się pierwszy.
- O, Pomyluna Lovegood.. Jaka niespodzianka – odrzekł David Mechelbot, który pojawił się jako ostatni. Spojrzał na Klarę, a potem zauważył w jej dłoni Żonglera.- Czyż ta gazeta nie jest zakazana? Gongler?
- Zostaw to i puść ją – Luna wystąpiła do przodu, próbując zaskoczyć Ślizgonów tak impulsywną reakcją, ale było to nieprzemyślane i cała zgraja cofnęła się o kilka kroków razem z uwięzioną Klarą.
- Luna – mruknął Neville cicho, który najmniej pragnął, by rozpętało się tu piekło.
- Słyszysz, co podpowiada ci Longbottom? – warknął David, obejmując panowanie nad grupą Ślizgonów, gdyż jako jedyny z nich wszystkich znał Lunę i Neville’a.- Posiadasz niezły szereg obrońców!
- Auuuaa!! – krzyknęła Klara, kiedy bezczelni chłopcy rzucili się na nią, by wyrwać jej z rąk gazetę, a przy okazji potarmosić za włosy i poszarpać ubranie.- Zostawcie mnie!
  David zacmokał niezadowolony, kiedy Luna spróbowała podbiec i pomóc przyjaciółce, ale okazało się to nieudaną próbą. Neville stał bezczynnie i tylko obserwował sytuację.
- Jeśli chcesz jej pomóc, musisz ją zastąpić..
- Nie! – wrzasnął wściekle Neville, wyciągając i swoją różdżkę zza pazuchy.
- Kochaś cię broni, najwidoczniej – powiedział David i znowu spojrzał na dziewczynę.- Czyż nie spowodowałaś ostatnio zbyt wielu kłopotów? Musisz ponieść konsekwencje..
- O czym mówisz? – Luna spojrzała na niego beznamiętnie, wiedząc, że swoją cierpliwością zbije go z rytmu.
- Haha! A cóż z tą wiedźmą Rodley się działo? Doszły mnie pewne słuchy..
  David badał Lunę wrogim spojrzeniem, przypatrywał się jej kolorowym spodniom, rozpiętej kurtce, wyciągniętej różdżce, którą trzymała w zaciśniętej dłoni. Ona za to wiedziała, że mogłaby ich rozrzucić jednym zaklęciem, gdyż szło jej w tym zawsze dobrze, lecz nie mogła narażać Klary, która wiła się na chłodnej ziemi, dookoła rozbawionej szajki.
- My się zmierzymy! – Neville wystąpił do przodu i stanął ze Ślizgonem twarzą w twarz.- Luny nie tkniecie, a tamtą puścicie..
- W sumie, to już się nam znudziła – odparł jeden z nich, godząc się chętnie na propozycję Neville’a. W końcu chcieli wyżyć na kimś swoje prawdziwe siły. David patrzył zmieszany na chłopaka, nie będąc pewnym, jaką najlepiej podjąć decyzję. Kiedy Luna kłóciła się z Gryfonem, a pozostali szykowali się do prawdziwej bójki, ostatecznie przystał na jego propozycję. Neville rzucił się na Davide’a i jeden mocny cios wystarczył, by powalić Ślizgona na ziemię. W czasie, gdy chłopaki bili się na oczach zbierającego się ciekawskiego tłumu, Luna nie mogła zareagować, bojąc się, że kolejny incydent z jej udziałem może wzbudzić kontrowersje. Z reguły nie przejmowała się takimi sprawami, ale wizja nadciągającej Rodley była dla niej zbyt realna i przez to bolesna. Chwilę później Luna straciła przyjaciela z oczu, gdy cała banda, pięciu czy sześciu, rzuciło się na niego. Klara ubrudzona po czubek głowy, ze łzami w oczach i rozszarpaną gazetą, podbiegła szybko do Luny i zatonęła jej w ramionach z płaczem, nie patrząc na to, co robili Neville’owi. Luna siedziała bezradna, z osuszonymi policzkami, z uczuciem obojętności i bierności wobec całego wydarzenia.
- Zostawcie go! – krzyknęła Klara, ale żaden z nich nie zareagował. Dopiero, gdy David zmęczył się na tyle, że musiał chwilę odpocząć, podszedł do dziewczyn i rozłożył przed nimi ramiona w geście triumfu. Gdyby nie Luna, która powstrzymała Klarę w ostatniej chwili, Krukonka dźgnęłaby go różdżką w najczulszy punkt. David osłonił się natychmiast i kiedy doszło do niego, co zamierzała zrobić dziewczyna, zamachnął dłonią w powietrzu, by wymierzyć w jej twarz. Luna była o wiele szybsza - skierowała swoją broń w Ślizgon i atakując kilkoma zaklęciami, odrzucała go coraz dalej i dalej, dopóki nie upadła na kolana z ogromnego zmęczenia. Pozostali nie wiedząc, co się dzieje, odstąpili od Gryfona, zmęczonego i ledwo żyjącego Neville’a, który bronił się zaciekle na tyle, na ile mógł. Klara ze skierowaną w nich różdżką zastąpiła im drogę i wzorując się na przyjaciółce, zaczęła ich atakować jak złowieszcze zwierzę. Luna błyskawicznie do niej dołączyła i najprzeróżniejszymi zaklęciami przepędzały chłopaków, nie szczędząc ciekawego widowiska dla zebranych naokoło. Kiedy Klara trwała w tej samej pozycji, nie przestając wyżywać się na grupie, Luna już klęczała przy zakrwawionym Neville’u, który z opuchniętym okiem, poharatanymi policzkami, rozciętą wargą i złamanym nosem wpatrywał się w nią jak w zaczarowany obrazek. Chciał dotknąć palcami jej policzka, lecz był za słaby by to zrobić. Luna zrobiła to za niego i chwilę przytrzymywała jego brudną dłoń przy swoich ustach.
- Neville.. Dlaczego? – jęknęła tak cicho, że tylko najmniejsze stworzonka latające wokół niej mogłyby dosłyszeć taki szept.
- K..mam c.. – wybełkotał z trudem, czego dziewczyna nie mogła zrozumieć.
- Mam co? – zapytała, próbując domyśleć się, o co mu chodziło.
- Ko..ch-ch.. cię – spróbował jeszcze raz, lecz tym razem to mocny kaszel nie pozwolił mu na porozumienie się z Luną. Z nosa popłynęło mu więcej krwi, znowu oczy wypełniły się przeźroczystą posoką.- Kocham.. cię.
- Neville – mruknęła Luna i położyła swoją głowę na jego klatce, tracąc uczucie chłodu, zmęczenia oraz bezgranicznego bólu. Klara wstrząśnięta i opadła z sił, uklęknęła niedaleko, groźnie wpatrując się w przechodniów, którzy woleli odejść jak najszybciej niż wtrącać się w cudze sprawy, które i tak przestały być już dla nich sensacją.
  Ale wśród rozchodzącego się tłumu znalazła się pewna dziewczyna wypatrująca po drodze deszczu, która przypadkiem okazała się świadkiem ciekawszego występu. Wzbudził on jej podziw, a także zaciekawienie w szczególności jedną osobą leżącą na piersi walecznego chłopaka. Lśniący krawat Slytherinu iskrzył się pod szyją obserwatorki, zaciśnięty elegancko i schludnie, nie obawiający się, że małe krople deszczu mogą zniszczyć jego prosty wygląd. Poprawiła go niepewna, czy wygląda tak samo jak jeszcze kwadrans temu, ale zwinne, małe paluszki musiały to sprawdzić, z natury niecierpliwe i nadgorliwe. Odeszła, zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę.
 **
  W pokoju wspólnym Slytherinu panował nieprzyjemny chłód. Nigdy nie było inaczej, nawet jeśli zapalono by kilka kominków jednocześnie, by spróbować ogrzać to miejsce. Jedynym sensownym wytłumaczeniem na to zjawisko były głęboko osadzone pod zamkiem pokoje, ale niektórzy śmieli twierdzić, że to mrok oraz oziębłość kryjąca się w samych Ślizgonach była drobną przyczyną nieprzyjaznego chłodu.
  Za przeciwległą ścianą salonu mieścił się mały pokój wypoczynkowy, w którym często Ślizgoni przebywali w przerwie między zajęciami lub spędzali czas w swoim bliskim towarzystwie. Od wczesnego poranka miejsce to zajmował Draco, który wraz z Blaisem szykowali notatki i czytali książki na zbliżający się test. Malfoy doskonale wiedział, że musiał nadrobić kilkanaście zaległych przedmiotów, więc w spokoju, obok najbliższego przyjaciela kumulował w głowie nową wiedzę.
- Masz zamiar nadrobić u Slughorna zaległe eliksiry? – zapytał Zabini cichym i dyskretnym głosem, przerywając koledze zajęcie.
- Stary mi odpuści.. Wie, że jestem dobry z jego przedmiotu, a poza tym, nie raz załatwiałem mu przydatne składniki, których nie byłby w stanie dostać tak łatwo w sklepie.
  Ton Malfoy’a był szyderczy, lecz bynajmniej kierował go w stronę Blaise’a. Wiedział, że gdyby udowodnił nauczycielom swoje obecne umiejętności, puściliby go wolno, ale wymogi jakie postawił mu Snape były nie do przekroczenia. To sprawiało, że drażniły go długie godziny ślęczenia nad książkami, kiedy mógł swój wolny czas poświęcić czemuś innemu. Miał przeogromną ochotę iść do Victorii, lecz ta od dwóch dni odmawiała mu spotkania. Temat profesor rozpoczął Zabini, który przeczuwał, że Draco musi być wściekły z jej powodu.
- Planujecie coś znowu?
- Nie wiem – odparł mu zbyt grubiańsko, ale szybko się poprawił.- Czekam na odpowiedź.. Po zajęciach nie ma dla mnie czasu, nie widzę jej podczas posiłków..
- Stary, chyba nie zakochałeś się w swojej nauczycielce! – zaśmiał się Blaise i pogardliwie uśmiechnął się, kiedy Malfoy spojrzał na niego groźnie.
- Nie opowiadaj bzdur.. – powiedział Draco i odrzucił od siebie książki, które miał zamiar przeczytać. Jego umysł potrzebował chwilowego wytchnienia, więc pozwijał pergaminy i odłożył wszystko na bok.- Martwi mnie tylko ta jej długa niedyspozycja..
- A ile wy się znacie, byś tak zajmował sobie nią głowę? – zapytał ponownie Blaise, który podążył za śladami przyjaciela i również oderwał wzrok od notatek.
- Od wakacji.. Ale to nie ma znaczenia.. Mam wrażenie jakby nasza przyjaźń trwała od moich wczesnych lat..
- A już myślałem, że przynajmniej od tamtego roku..
- Masz coś na myśli, Blaise? – Draco zwracał się do przyjaciela po nazwisku, podkreślając je przy tym dobitnie, kiedy był na niego zły, by zwiększyć nacisk na emocje, jakie obecnie piętrzyły się w młodym Malfoy’u.
- Twoje dziwne zachowanie świadczyło o tym, że byłeś taki.. odseparowany.. Ale twoja nieudana misja jest odpowiedzią na to, o co pytam..
- Nie przypominaj mi tamtego żałosnego wydarzenia! Victoria nie ma z nim nic wspólnego! Wtedy jej jeszcze nie było..
- Zapomniałeś, Draco, że miałeś przyjaciół wokół siebie..
- Nie drażnij się ze mną.. Dobrze wiesz, że nie mogłem nikomu o tym powiedzieć i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to było uciążliwe.. – warknął Draco, zakrywając dłonią połowę twarzy z powodu zażenowania. Nie lubił przypominać sobie tego najcięższego epizodu z poprzedniego roku szkolnego i wolał o nim jak najszybciej zapomnieć..
- Wiesz już przecież, że z moich ust nie wyszłoby nawet jedno słowo na twój temat..
- To nie ma znaczenia, Blaise! Byłbyś pierwszy, któremu powiedziałbym prawdę, ale nie było czasu.. Poza tym.. Nieświadomość czasem popłaca i jest bezpieczniejsza.. Czarnoskóry przyjaciel zmarszczył estetycznie okrojone czarne brwi na swoim czole, dając upust zdziwieniu, jakie poczuł. Był nawet zdumiony słowami przyjaciela, gdyż od dłuższego czasu gryzły go pewne niewyjaśnione aspekty, a głównie ten, który właśnie omawiali. Nie wiedział, czy mógł nadal uważać Dracona za przyjaciela po takich nieoczekiwanych wydarzeniach jak atak na Dumbledora. Był mu jednak w stanie przebaczyć. Pierścień w kształcie kości trzymającą trupią czaszkę lśnił na jego środkowym palcu, przykuwając uwagę chciwego Blaise’a.
- Jeśli teraz jestem pewny, że między nami wszystko w porządku.. Co z Pansy? Przykleiła się do mnie jak rzepa, gdy ty nie chcesz zamienić z nią nawet zdania..
  Draco westchnął zmęczony, niechętny do rozmowy na temat swojej byłej dziewczyny. Jej zachowanie doprowadzało go do uczucia rozdrażnienia, ale nie było innego sposobu jak raz na zawsze z tym skończyć.
- Nie podoba mi się to, co wyprawia.. – skomentował blondyn, mając przed oczami Pansy, znęcającą się nad innymi uczniami, kuszącą go przy tym swoimi wdziękami..
- Albo to, co mówi – dokończył za niego Zabini i czekał, aż przyjaciel zainteresuje się jego słowami, by w ten sposób mógł kontynuować.- To ona rozpowiada na temat profesor Rodley nieprzyjemne rzeczy.. Od tamtego incydentu z Bellatrix.. Uch, co za popłoch.. Nie może przestać narzekać, że ty i Lovegood cały czas..
- Zaraz, zaraz.. Ty i Lovegood.. Co to ma znaczyć? Nie przyznaję się pod żadnym warunkiem do tej idiotki Krukonki.. Wypluj te słowa..
- To raczej Pansy powinna coś takiego powiedzieć.. Jest zazdrosna, Draco, rozgłasza różne teorie, ale są to na szczęście, TYLKO teorie i nikt normalny nie bierze sobie tego do serca..
- Co za.. kretynka! – pod nosem Draco zaklął jeszcze gorzej, ale nie zamierzał dzielić się słowami niższego gatunku ze swoim dumnym przyjacielem.
- Powiedz mi, Draco.. Co ty masz wspólnego z tą Lovegood, którą wszyscy nazywają Pomyluną? To pytanie jest moje i powinno zabrzmieć całkowicie poważnie, tak jak i odpowiedź, której się spodziewam..
- Przychodzi do Victorii, dlatego często ją tam widziałem.. Ale nie mam z nią nic wspólnego, oprócz tego, że zdarzyło mi się przez przypadek podsłuchać istotnych informacji z rozmów z jej przyjaciółmi.. Knują coś, parszywe gnoje.. – dokończył z miną całkowitej pogardy i obrzydzenia, jakby mówił o bezdomnych ludziach zamieszkujących obok jego sypialni. Chciał jak najszybciej zmienić ten temat, by Blaise nie zmusił go do innych, niechcianych wyznań.
- Uspokoiłeś mnie – westchnął Blaise i odkorkował butelkę wina, którą matka przysłała mu ostatnio w prezencie.
  Malfoy przyglądał się z boku, jak zwinnie jego przyjaciel otwiera butelkę wina, jak sprawnie przekłada palce wokół szyjki i wyciąga korek, który zdobył bez użycia różdżki. Od czasu do czasu mogli pozwolić sobie na chwilowe wytchnienie i napić się trunku, tym bardziej, że nikt nie był sprawdzany w Slytherinie z takich poczynań, a nawet przytakiwano takiemu zachowaniu, które mogło wyjść tylko na korzyść jego domownikom. Draco miał przeogromną ochotę na łyk zimnego, czerwonego trunku, domowego wyrobu matki Balise’a, która uwielbiała sprawiać synowi tak drogie prezenty.
- Wypijmy za naszą arystokratyczną krew, której nie zdołają zbrukać nawet zdrajcy krwi – Zabini uniósł kieliszek, podając drugi Draconowi i po konkretnym toaście chwilę upajali się smakiem.
  Ale nie mam z nią nic wspólnego.. Gdyby to mogło być takie łatwe, jak słowa które wypowiedział. Przyznał sam przed sobą jeszcze niedawno, żeby jak najłatwiej zakończyć tą niepotrzebną znajomość, musi zerwać z nią kontakty.. Ale czy.. być może Victoria w końcu przejrzała na oczy i nie pozwalała mu na spotkania ze sobą, by w ten sposób mógł mniej razy widzieć się z Lovegood? Ale dlaczego przez tą głupią idiotkę musiał przypłacać utratą audiencji swojej profesor?
- O, tu jesteście, chłopcy – to Pansy trzymała lekko uchyloną zasłonę, która oddzielała pokój wspólny od saloniku, w którym siedzieli Draco i Zabini.- Szukałam cię, Blaise. Mieliśmy razem dokończyć ten esej z Zaklęć, pamiętasz?
- Ach, tak, tak – odparł od niechcenia czarnoskóry chłopak i jakby Pansy tu nie było, zwrócił się w stronę kieliszka i notatek, które zostawił z boku. Pansy nie czekając na zaproszenie, gdyż czuła się całkowicie swobodnie w towarzystwie swoich pobratymców, jak często nazywała dawnych przyjaciół, usiadła obok Zabiniego, nie dlatego, że nie chciała być blisko Dracona, ale dzięki temu mogła lepiej widzieć dawnego ukochanego i przyglądać się dokładnie jego dostojnej twarzy.
- Alecto dzisiaj dopiero wyszła ze szpitala – zaczęła nowy temat, czując, że sama będzie musiała zmusić przyjaciół do rozmowy.
- A tej debilce co się stało? Przecięła sobie palec? – zadrwił Draco, nie podnosząc wcale wzroku znad książki, którą właśnie otworzył.
- Posłała ją tam Lovegood, kojarzysz, prawda? – Pansy czekała na to, na tą reakcję, która właśnie nastąpiła. Draco podniósł głowę w stronę dziewczyny, wlepiając w nią zdumione oczy. Książka stała się nieważna, odłożył ją na bok i dopiero po kilku sekundach zaśmiał się szyderczo.
- A co ona niby mogła zrobić Śmierciożerczyni? Podłożyć jej nogę albo oblać ją kwasem przez przypadek jak to bywa z takimi matołami jak Lovegood?
- Nie, mój drogi.. Miała okazję przedstawić swoje zdolności dzięki zaklęciom, które wyczarowała na oczach gromady Krukonów! Bezczelna idiotka! I to pewnie ta.. profesor nauczyła ją tego, nieprawdaż?
- O czym ty bredzisz, Pansy? – z boku wtrącił Blaise, który w ciszy, z ciekawością słuchał tego opowiadania.
- Posłużyła się dwoma nieznanymi zaklęciami, być może zakazanymi! Przy jednym tak poraziło Alecto, że nie potrafiła się ruszyć, a cały dzień kuliła się na łóżku w szpitalu, jęczała, płakała i kazała się wszystkim wynosić.. A drugie to była jakaś tarcza..
- Esfera.. – wyszeptał Draco, domyślając się dalszego ciągu..
- Co mówisz? Wyglądasz na zaskoczonego – stwierdził Blaise, dostrzegając jak jego przyjaciel chwilowo podąża nieznaną ścieżką swojej wyobraźni, przytłumiony myślami.
- Nie, nic.. Kretynka nabawiła się niezłego szlabanu, zapewne…
- Nie, Rodley ją wzięła do siebie..
  Draco ponownie zareagował dość nerwowo, ale Pansy niczego nie zauważyła, zajęta dzieleniem się szczegółami z życia szkoły. Pasjonowały ją kary i szlabany wystawiane uczniom, na których próbowała przeróżnych umiejętności magicznych, co najbardziej ją cieszyło z pośród wszystkich opowiadań. Blaise jednak nie wydawał się zainteresowany, choć wymrukiwał czasem jakieś odpowiedzi w jej kierunku, za to Draco wydawał się nieobecny.
- Nikt nie ukarał jej odpowiednio? – zapytał, tłumiąc gniew, jaki poczuł sięgając wspomnieniami wstecz do wielu wydarzeń z jej udziałem.
- Nie wiem.. Z Rodley wolę się nie zadawać i tak naprawdę nikt tego nie wie.. Ale Alecto z pewnością zajmie się odpowiednio idiotką na swoich zajęciach.. Co więcej, otrzymała swoją karę.. Wczoraj Mechelbot zaatakował głupią.. I zgadnij kogo jeszcze! Longbottoma! Myślałam, że padnę, gdy to usłyszałam..
- Co się stało? – przerwał jej Draco, nie mając zamiaru słuchać historii wrażeń, jakie przeżyła Pansy.
- Szpiegowała pod Sowiarnią, razem z jeszcze jedną dziewczyną, niebiańsko podobną do Lovegood oraz z Longbottomem. W końcu zastał ich David ze swoją grupą, a pan burak i cienias Longbottom stanął w obronie tych wariatek!
- Dobra, wystarczy, Pansy! – w końcu Blaise, dla dobra swojego i Dracona, przerwał dziewczynie wywody na różne niepotrzebne im tematy, dając jej plik notatek, by mogła z tego ułożyć sensowny akapit na wypracowanie z Zaklęć. – Przyjdź później..
  Draco poczuł niewysłowioną ulgę, kiedy opuściła ich Pansy, a Zabini mógł wrócić do lektury wypracowań na temat Historii, pozwalając Draconowi zagłębić się w spokoju w swoich myślach. To, co zostało mu przedstawione jeszcze kilka minut temu było kolejnym dowodem na to, że Lovegood była jednocześnie dziwna i niebezpieczna. Zagrażała przede wszystkim Victorii, która nieumyślnie dzieliła się z Krukonką swoimi zaklęciami, których używała w walce z potworami, a Lovegood śmiała wykorzystać je na terenie zamku! Co za lekkomyślna kretynka, która rujnowała mu stopniowo jego humor i relacje z profesor od początku roku! Nie byłoby tak, gdyby Rodley nie interesowała się niezmiernie głupią dziewczyną. A on, tym bardziej, nie zaczął wokół niej węszyć. Czuł gniew na nią, że po raz wtóry wchodziła mu w drogę, że kolejny raz był zmuszony słuchać opowiadań o niej… Ale co również go dziwiło, ponownie naszło go dziwne przekonanie, czy wszystko było z nią w porządku… Czemuż to Mechelbot uwziął się na nią? Śmieszył go incydent, w którym obiecał ją chronić, ale czy na pewno tak było? Poczuł impuls, kaprys. Nic więcej. Zwiódł ją na manowce.. Nie był więc zobowiązany, by atakować Davida. I dobrze jej tak. Niech nie myśli, że jeśli Rodley nad nią czuwa, on zrobi to samo. O nie..
- Nie po raz pierwszy zastaję cię tak zamyślonego… Z głowy Dracona wyparowały wszystkie myśli związane z Pomyluną, kiedy usłyszał ten najczystszy i najsłodszy głos na świecie. Za zasłoną, lekko zmarszczoną w miejscu, gdzie trzymała je delikatna dłoń, stała Astoria, zerkając na prefekta zmysłowo. Blaise nie musiał zadawać pytań, by domyślić się, że nadszedł na niego czas i lepiej usunąć się parze z drogi. Zatem wyszedł, całując po drodze dziewczynę w policzek. W końcu Draco mógł zostać z nią sam, ze swoimi lubieżnymi myślami, przepełnionymi wyobrażeniami o najgorętszej ekstazie, jaka mogła go czekać przy jej zbawiennym dotyku.
- Mój zadumany myślicielu.. Najmądrzejszy prefekcie.. Książę tego domu.. – rzekła, opatulając każdy wyraz pieszczotliwym głosem. Dracona przeszedł znajomy i przyjemny dreszcz, kiedy jej ciepły oddech oblał jego twarz.
- Chodź tu do mnie, królewno – powiedział szeptem, próbując objąć ją w pasie, ale dziewczyna zwinnie uciekła przed jego dotykiem.
- Nie, nie – zacmokała, chichocząc z jego zdumionej twarzy.- Najpierw powiedz nad czym tak głęboko się zastanawiałeś, a ja postaram się wybrać odpowiednią metodę, by temu zaradzić..
- To nieważne.. Same bzdury chodziły mi po głowie, nikomu niepotrzebne, zajmujące czas.. Astoria..
  Draco w tej chwili pragnął mieć ją przy sobie. A gdy uchwycił ją w końcu w pasie, nie zdołała wymknąć się z jego uścisku, gdyż był zbyt mocny, by w ogóle mogła się z nim siłować.
- Książę potrzebuje pieszczoty.. Zasłużonej – wymruczał do jej ucha i z łatwością stwierdził, jakie rumieńce wywołały te słowa na jej twarzy.
- Chodźmy do ciebie – odpowiedziała, zagryzając wargi, co jeszcze bardziej pobudziło chłopaka do dalszych starań. Zostawili za sobą salonik i skierowali się ku sypialni naczelnego prefekta Slytherinu.
  **
  Luna siedziała skulona w kącie korytarza pod drzwiami prowadzącymi do szkolnego szpitala. Nie mogła uzyskać pozwolenia od pani Pomfrey na odwiedziny, więc jedynym dla niej wyjściem trzymania się blisko przyjaciela, było siedzenie za ścianą, naprzeciw jego łóżka. Stukała od czasu do czasu czubkiem różdżki w obdrapaną warstwę farby na ścianie, która od kilku chwil przykuwała jej uwagę. Niestety, to nie wyznanie Neville’a zaprzątało jej chaotyczny umysł, lecz co więcej, sama profesor Rodley, której Krukonka nie potrafiła zrozumieć. Gdy tak siedziała pod szpitalem, a za oknami niebo okrywał mrok, postanowiła ostatecznie, że odwiedzi ją wbrew swojej własnej woli, wbrew woli nauczycielki i spróbuje wyjaśnić kilka spraw, zwrócić się do niej o pomoc. A jeśli nawet tak ostatecznie postanowi, pobudzi choćby samego Malfoy’a, by ruszył arystokratycznym, przepojonym dumą umysłem i jej pomógł.
  W końcu, podejrzane dźwięki dochodzące z sąsiedniego korytarza obudziły dziewczynę, która szybko usunęła się z miejsca, by nie przeżyć dzisiaj kolejnej, wstrząsającej przygody.

wtorek, 4 grudnia 2018

~27~

Najdroższy Ojcze!
 Wybacz mi, że tak długo do Ciebie nie pisałam, ale panująca obecnie sytuacja w Hogwarcie nie pozwalała mi na przekazywanie informacji. Ale opowiedz mi, Tato, jeśli masz czas odpisać, co dzieje się w naszej ukochanej Wieży? U mnie stancheza okrutna nie opuszcza mnie na krok, czuję mdłości, nie potrafię się skupić, jedynie myśl o domu ratuje mnie przed zagładą umysłu…
  Za to muszę Ci o czymś opowiedzieć! Poznałam w szkole dwie osoby. Pierwsza z nich to kobieta, nauczycielka, która bardzo mnie polubiła! Rzadko zdarzało się to wcześniej, Tato, ale potrafi ze mną porozmawiać! Przynajmniej jedna normalna osoba więcej oprócz rudej i N. Ma nadmiar super naturalnych umiejętności! Jeśli kiedykolwiek udałoby się to zrobić, przeprowadzę z nią o tym wywiad! I umieszczę go w Twojej gazecie! Zgodziłbyś się, Ojcze?? Druga osoba to indywiduum, o istnieniu którego byłam zawsze świadoma, ale nigdy nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Nie miałam o nim żadnego zdania wcześniej, oprócz tego, co usłyszałam od znajomych.. Myślę, że zaczynam go poznawać na swój własny sposób i jest w nim coś ciekawego. Nazwałam go osobistym pomocnikiem, gdyż kiedykolwiek wpadnę w tarapaty (oczywiście nie stresuj się tym faktem!), ratuje mnie! Niestety nie mogę wyjawić jego nazwiska w liście, bo nie chcę wywołać kłopotów. Uważaj na swoje wydawnictwo, bardzo Cię proszę! Jak prawdziwy Krukon mam oczy dookoła głowy i widzę, co się dzieje.. Przybywa coraz więcej Śmierciożerców, a ostatnio odwiedzili nas niesamowici goście, sami najbliżsi kompanii Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Wśród nich był ten , który tak zawsze Tobie groził. Proszę, uważaj na siebie. Muszę już iść, gdyż nie starcza mi papieru. Kocham Cię, Luna.


 Mięła w swoich drżących dłoniach szorstki kawałek pergaminu, czekając pod klatką schodową na przybycie Solomona. W końcu, chłopak zjawił się i na pierwszy rzut oka nie wyglądał za dobrze. Choć szedł w kierunku dziewczyny z widoczną pewnością siebie, spoglądał nerwowo na boki, jakby obawiał się, że ktoś niechciany zatrzyma go w pół drogi.
- Witaj, Po.. Luna – chrząknął, udając, że nic takiego złego nie powiedział, że człowiek ma prawo przejęzyczyć się czasem, a że wszyscy nazywali Krukonkę Pomyluną, co stało się ludzkim przyzwyczajeniem, to nie jego wina..- Co masz dla mnie?
- List do ojca.. – chciała jak najszybciej to skończyć i zniknąć mu z oczu, gdyż nie darzyła sympatią kuzyna Klary.- Dasz radę?
- Mam nadzieję – rzekł, zaciekawiony wpatrując się w kawałek pergaminu, który Luna mu podała.- A nie miałaś koperty?
- N-nie.. Ja rzadko piszę listy i nie potrzebuję nic z tych rzeczy, więc..
- Ok., ja mam jakieś zapasy w torbie.. Dobrze się czujesz?
- J-ja? – Luna z reguły nie była taka roztrzęsiona. Zazwyczaj nie przejmowała się tym, co działo się wokół niej, ale nie mogła powiedzieć Solomonowi, że kiedy chodziło o jej rodzinę, trzęsła się z niepokoju. Doskonale wiedziała, że ojciec nie odpisze jej, dopóki nie dostanie listu, a potrwa to przynajmniej kilka dni, więc musiała czekać rozdrażniona aż tyle czasu.
  Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć naczelnemu prefektowi Ravenclaw, przy chłopaku pojawił się inny Krukon. Po nim od razu było widać, że coś poważnego jest na rzeczy, kiedy podbiegł do nich zdyszany i zasapany. Złapał kolegę za ramię i nie patrząc wcale na dziewczynę, choć dostrzegł, że także jest z tego samego domu, co on, wycedził przez zęby:
- W naszym pokoju wspólnym..są.. Oni. Nie wiem, co się tam teraz dzieje, ale zdążyłem uciec w samą porę. ..
- O, nie.. Merlinie – skomentował Solomon i cofnął się o dwa kroki z przerażeniem w oczach.- Tak dawno ich nie było.. Szlag!
  Luna dobrze wszystko słyszała. Zapominając na moment o swoim ojcu, szybko zainterweniowała.
- Solomon, zajmij się moim listem.. A ty.. Idź po profesor Rodley..
- Zgłupiałaś?!
  Chłopak był przerażony. Luna zajęta swoimi problemami, nie mogła zauważyć, jak ostatnio wszyscy omijali nauczycielkę szerokim łukiem. Po incydencie z Bellatrix, prawie każdy podejrzewał, że ich profesor musi mieć powiązanie z grupą Czarnego Lorda, a z takimi ludźmi lepiej było się nie zadawać. Luna dobrze znając kobietę budzącą grozę w każdej osobie, nie zwracała na to uwagi i dlatego zwracanie się o pomoc do Rodley nie było niczym nadzwyczajnym, a co więcej, mogło im pomóc.
- Przecież to jej boją się Śmierciożercy! – spróbowała na szybko usprawiedliwić swój pomysł i widziała, że zadziałał, gdyż Solomon kiwnął z aprobatą.
  Z wyznaczonymi zadaniami, trójka rozeszła się w pośpiechu, a Luna pobiegła od razu do swojego dormitorium. Bała się, że zobaczy brutalną scenę walki, krzywdzenie dzieci lub co gorsze, znęcanie się psychiczne nad uczniami. Przygotowywała w umyśle wiele bestialskich obrazów tortur, mimo że chciała jak najmocniej zapobiec takiej fali wyobrażeń, by jej rozum pozostał nieskalany. Dostając się bez trudów do środka, zastała ciszę i tłok. Te dwie rzeczy nie pasowały do siebie zupełnie, gdyż mając na myśli tłum, kojarzył się on od razu z potokiem dźwięków. Tym razem, w pokoju wspólnym Krukonów panował bezgłos. Uczniowie od najmłodszych do najstarszych stali w rzędach, tworząc tym samym okrąg, w centrum którego działa się jakaś scena. Trwali w milczeniu, ze spuszczonymi głowami, czasem z przymkniętymi oczami, oddychając jak najsłabiej, by móc przestać potrząsać powietrzem. Po chwili Luna usłyszała ciche łkanie i towarzyszący temu bezczelny rechot kobiety, którą dobrze znała.
  W centrum uwagi, dookoła którego stali zgromadzeni uczniowie, znajdowała się Alecto z jedną z młodych uczennic i skierowane ku sobie siedziały przy niskim stoliku. Luna dostając się do drugiego rzędu, o mały włos nie doprowadzając kliku uczniów do ataku histerii, ujrzała, że na podłodze, naprzeciw Śmierciożerczyni spoczywała Vanda, szlochając jak mała dziewczynka, z piórem w ręce i z pergaminem przed sobą.
- Jeszcze raz, dziewucho – zwróciła się do niej starsza kobieta.- Napiszesz wyraźnie.. Jestem kłamczuchą.. Albo nie.. Jestem beznadziejną, bezczelną i głupią kretynką.. Teraz! Pisz! Smarkulo!
- Proszę, nie – zajęczała Krukonka, ale zanim skończyła błagać, Alecto wymierzyła jej z liścia. Śmierciożerczyni pastwiąc się nad niewinną dziewczyną, widocznie znajdowała w tym fakcie uciechę, gdyż jej usta wykrzywiał pogardliwy uśmiech. Niedaleko stał jej brat i przeszukiwał uczniów, każąc wyciągać im z kieszeń wszystko, co mogli ukrywać. Nikt nie reagował, jak nakręcone lalki czekali na właścicieli, by mogli poruszyć ich porcelanowymi kukłami. Jednak lalki nie byłby z nich ładne, gdyż w ich oczach kryło się czyste przerażenie.
  Vanda zapisując na niewiele zapisanej kartce słowa, przerywała co chwilę trzęsąc się z bólu, łkając pod nosem lub wykrzywiając twarz w grymasie cierpienia. Luna nie mogła dostrzec bez wychylania się, co sprawiało u niej takie zachowanie.
- Pisz!!! Słyszysz? Która to? A, ty! Podejdź tutaj! – wskazała tłustym palcem na Annette, która nawet nie spojrzała przed siebie, kiedy Śmierciożerczyni wypowiedziała jej imię.- O czym rozmawiałyście? Przyznaj się.. Chcesz zastąpić swoją koleżankę? Nie ma z niej pożytku i zabawy..
  Luna już dawno nie czuła takiego oburzenia. Choć rzadko emocje w niej wzburzały, krzywda ludzka nie mogła zostać przez nią zignorowana, tym bardziej osób, które znała.
- Boli! – krzyknęła Vanda, a kilka osób westchnęło na dźwięk tak bezpośrednio wyrażający jej cierpienie. Annette zaczęła łkać, ale nie podniosła głowy, by spojrzeć na koleżankę. Luna dostrzegła, że to całe zgromadzenie zaczęło się od nich, od jakiegoś incydentu, który rozwścieczył Śmierciożerców.
- Nie masz prawa już nigdy więcej mówić o Rodley w mojej obecności! Chcesz coś dodać, idiotko? – zwróciła się do Vandy, pochlipującej przy stoliczku nad kartką papieru umazaną jej krwią.
  Wystarczyło, że Luna przypomniała sobie kary Umbridge, by poczuć ten sam ból, jaki przeżywała krzywdzona dziewczyna. Krwawe pióro czarowało jednocześnie i na kartce i na dłoni słowa wypisywane przez torturowaną. Annette zdołała na moment spojrzeć na wijącą się z bólu koleżankę i wtem ujrzała Lunę, na której utkwiła wzrok. Luna za to poczuła się speszona, a nawet poczucie winy zakuło ją w piersi, przygłuszając każdy oddech i myśl.
- Lovegood! – to Amycus na polecenie swojej siostry wyrwał ją z tłumu, na środek pokoju zbyt gwałtownie i brutalnie, by Krukonka mogła utrzymać się na nogach.
- Ciamajda! – Alecto szarpnęła za szatę dziewczyny, by postawić ją z powrotem na nogi – Dla ciebie także mam ciekawy poemat do napisania! Zajmie ci to całą szerokość ramienia!
  Vanda patrzyła zrezygnowana na kartkę papieru, z niedowierzaniem zerkając na swoją zakrwawioną dłoń. Annette nie potrafiła wyrzec słowa, choć wydawało się, że chce powstrzymać Śmierciożerców i rzec choćby jedno słowo. Nie mogła. Luna poczuła, że ma tylko jedną szansę, zanim odbiorą jej różdżkę i zmuszą do tortur na oczach ogromnej liczby Krukonów, w tym młodych dzieci. Wymierzyła różdżką w Alecto, która zaskoczona stanęła nieruchomo, od razu spodziewając się ataku. Jednak kiedy Luna stała jeszcze niepewna swojego zamiaru, Śmierciożerczyni odzyskała szybko rezon i sięgnęła po swoją broń.
- Jak śmiesz?!!
- Soffrire! – Luna przypomniała sobie ostatnią poradę profesor i tylko to przyszło jej do głowy w chwili, gdy wyobraziła sobie obrazy najgorszego cierpienia. Choć nie wiedziała, co czeka kobietę, a także pozostałych Krukonów i jakie skutki niosło ze sobą to zaklęcie, nie dało się tego cofnąć. Śmierciożerczyni najpierw znieruchomiała, tępo wpatrując się to w Lunę, to w brata, a nawet w Vandę, która zdołała wycofać się z centrum uwagi pod nogi innych uczniów. Jej oczy skierowały się ostatecznie w jakąś nieznaną dal, przestrzeń poza tym dormitorium, którą tylko kobieta mogła zobaczyć. Oddychała nierówno, sapała, zagryzała wargi, ale milczała. Obok niej jej brat próbował wyrwać ją z tego otępienia, ale nie potrafił do niej dotrzeć.
- Co jej zrobiłaś, dziwko?!! – wrzasnął na Lunę i skierował ku niej różdżkę, lecz Luna dobrze pamiętając nowe zaklęcia, błyskawicznie zadziałała.
- Esfera!
  Zaklęcia rzucane przez mężczyznę odbiły się od potężnej wyczarowanej tarczy, która przykuła uwagę uczniów jakby było to dzieło sztuki lub co więcej, kolejny cud świata. Koło zaczęło się rozpadać i coraz więcej młodych chowało się za Luną i jej cudowną tarczą, potrafiącą bronić dłużej niż zwykłe jedno chwilowe Protego.
   Alecto zaczęła wrzeszczeć, co powstrzymało Amycusa od rzucania zaklęciami w stronę niewinnej Luny. Śmierciożerczyni klęła, płakała, machała dłońmi w powietrzu, chcąc się od czegoś oderwać lub cokolwiek przed sobą powstrzymać. Luna nie zauważyła żadnej krwi lub co najmniej rany, nie wiedziała, co powoduje taką reakcję. Co uczyniło to zaklęcie? Jak mogła je odwołać?
- Finite – wypowiedziała Victoria, która zjawiła się w pokoju razem z prefektem i chłopakiem, który wcześniej powiadomił ich o obecności Śmierciożerców w dormitorium.- Nie powiem, ale podziwiałam tą scenę od kilku minut.. No cóż.. Nie będę roztrwaniać się nad tą sprawą.. Panno Lovegood, proszę za mną..
  Luna wiedząc, że musi ukrywać swoją radość, przytrzymała jeszcze te uczucia, które malowały się na jej twarzy podczas całego incydentu. Udawała przerażoną, zamyśloną, nieobecną, ale to wystarczyło, by przekonać pozostałych, że idzie odbyć swoją karę za znęcanie się nad Śmierciożercami. Tym bardziej, że teraz prawie wszyscy wierzyli, że Rodley jest z nimi powiązana i być może ich broni.
- Proszę iść z tym do pani Pomfrey – nauczycielka zwróciła się do Vandy, która jeszcze trzymała swoją obolałą dłoń przy sobie, brudząc bordową posoką jasną koszulę.- Amycusie, zabierz swoją siostrę do sypialni.. Po tak mocnym zaklęciu potrzebuje ciszy.
  Mężczyzna patrzył na profesor, ale nie rzekł nawet słowa podziękowania. Trzymał w swoich wątłych ramionach zmęczoną Alecto, nadal nieobecną, dryfującą w swoim świecie. A Luna tak jak zastała dormitorium w ciszy, w takiej samej atmosferze go opuszczała. Nie spodziewała się, że profesor zacznie z nią rozmawiać w czasie drogi. Rozumiała za to, że bezpieczniej było zachować milczenie, a jej wcale to nie przeszkadzało. Głębokie zamyślenie, które gościło na twarzy Krukonki było jedynym uczuciem, jakie pozostało po krótkim acz burzliwym konflikcie z Alecto.
   Mijających Śmierciożerców patrolujących korytarze obdarzała spojrzeniem szybkim i zwinnym, jakby nie chcąc w ten sposób przykuwać uwagi i niepotrzebnie tworzyć profesor problemy. Nauczycielka ignorowała ich zupełnie, zwłaszcza, gdy patrzyli na nią z mieszaniną wściekłości i wzgardy.
- Nad kim dzisiaj będziesz się pastwić?
- Myślisz, że wszyscy się ciebie boją?!
  I nie tylko takie komentarze słyszała Luna pod adresem swojej nauczycielki.
- Prowadzisz tą winowajczynię? – zaatakował ich znienacka kolejny sługa, który chciał przestraszyć je swoją gwałtowną interwencją, lecz nie zdołał zaskoczyć profesor.- Słyszałem o Carrow, więc nie szczędź tej idiotki.. Przecież teraz jesteś mistrzem..
- Wymierzę jej odpowiednią i wystarczającą karę – odpowiedziała mu chłodno i oschle, przekreślając szanse na dalszą rozmowę.
   Luna nie mogła zliczyć, ilu spotkała po drodze Śmierciożerców, tak samo, ile kroków wykonała od dormitorium do gabinetu kobiety. Kim była ta istota? Jakimi umiejętnościami panowała? Skąd znała te niesamowite i nowe zaklęcia? Pytania mnożyły się w głowie dziewczyny nieustannie, która skupiała się na postaci nauczycielki myszkującej w swoim zabałaganionym biurku. Gdyby skupić się na przeszłości i wydarzeniach związanych tylko z profesor, Luna wypisałaby tysiąc faktów dziwnych i niezwyczajnych, które nawet ona nie byłaby w stanie wyobrazić ich w swojej głowie.
   Ekscentryczne zachowanie, jakie objawiała wywoływało wątpliwości a także zmieszanie nawet u potężnych i doświadczonych czarodziei. Snape wydawał się przy niej spięty, nauczyciele rzadko z nią rozmawiali podczas posiłków, które zjadała w samotności przy pustej części stołu, nikt wcześniej nie ingerował w jej zajęcia, nikt nie przychodził z radą dla nowej nauczycielki. Luna nie zdawała sobie sprawy, jaką przeszłość posiadała kobieta stojąca przed nią, kim była wcześniej? Znajomość z Malfoy’em nie mogła być przypadkowa, prowadziła bowiem ona do powiązania z rodziną Ślizgona, a co więcej ze Śmierciożercami. Popis, jaki wykonała na oczach całej szkoły przed obliczem Bellatrix był nie tyle zdumiewający, lecz szalony i obłędny. Tym faktem zainicjowała we wszystkich strach, nie licząc tylko dwóch osób, które miały okazję poznać ją bliżej. Luna należała do tej wąskiej grupy, a także Draco, który śmiał nazywać ją swoją opiekunką. Ile razem podróżowali? Co ona uczyniła chłopakowi, który zamienił się duszą z kimś innym? W jaki sposób zdołała na niego wpłynąć i jakich umiejętności musiała przy tym użyć? Nowe zaklęcia, którymi dzieliła się z Luną, taktyki obronne, ostrzeżenia, niezmierzona wiedza na temat ukrytych i sekretnych spraw. Wszystko to dokładało cegły do niepojętego obrazu nieodgadnionej profesor Rodley.. I na dodatek podejrzenie czytania w myślach.. To nie mogło być przypadkowe.. Kiedykolwiek Luna pomyślała o czymś kłopotliwym, czy zatrważającym, profesor pytała się właśnie o podobną sprawę..
- Luna.. – zaczęła profesor, zamykając szufladę swojego biurka w dość energiczny sposób.- Wiesz, co może ci się stać przez tak odważny występek?
- Pani Carrow nie da mi spokoju… - odpowiedziała za nią Luna, domyślając się, co poniekąd snuło się w głowie Rodley, choć ta świadomość wydawała się jej dziwna.. Kto mógł wiedzieć, o czym myślała profesor, kiedy sama wydawała się jedną, wielką zagadką?
- Oby tylko tak było.. Panno Lovegood.. Luna – poprawiła się od razu, niepewna jeszcze, czy może pozwolić sobie na utratę autorytetu. Lecz Krukonka nawet nie myślała, by przestać nauczycielkę szanować choć na chwilę.- Ja nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego cały czas.. Nieważne, jak bardzo zależy mi, byś była bezpieczna.. Wystarczy, że się spóźnię, a ktoś zrobi ci krzywdę..
- Dlaczego chce mnie pani chronić? – zapytała pośpiesznie, wyobrażając sobie scenę walki, w której nauczycielka przychodzi z odsieczą, a potem Luna ujrzała w swojej głowie ten sam gabinet, w którym siedziała, budzącą się z natarczywego snu, pod uważnym i czułym spojrzeniem kobiety.- Grozi mi większe niebezpieczeństwo niż pozostałym?
- Utracenie takiej osoby jak ty jest jak uszczerbek na zdrowiu.. Krzywda zadana temu światu, który na ciebie czeka z otwartymi ramionami. Dlaczego przywiązałam się do ciebie, nie pytaj mnie o to, bo na dzień dzisiejszy nie mogę ci odpowiedzieć..
  Luna zanurzyła się w swoich myślach, a w tym czasie profesor mogła zająć się swoimi błahostkami. Pozwoliła dziewczynie siedzieć w milczeniu niedaleko siebie, która wypełniała powietrze cichym oddechem i zapachem delikatnej wanilii.
- A to zaklęcie? – zapytała nagle Krukonka.- W jaki sposób ono zadziałało?
- Ach.. Soffrire.. To słowo oznacza cierpienie z języka włoskiego, przekształcone w zaklęcie rzucane tylko przez odważnych i pewnych siebie czarodziei. Przy czarowaniu zaklęcie wymaga działania najczarniejszych myśli osoby atakującej. Co sobie wyobrażałaś, kiedy celowałaś różdżką w zagubioną i nieopanowaną Alecto? Zaprowadziłaś ją do świata strachu, śmierci, bólu, który mogła zobaczyć tylko ona. Otworzyłaś przed nią ścieżkę szaleństwa..
- Dlaczego dała mi pani takie zaklęcie?! – Luna zlękła się, kiedy nauczycielka tłumaczyła jej działanie tego czaru.- To straszne!!
- Ale spójrz na to, że zdałaś ten test.. Nie mówiłam ci wcześniej, co masz robić, by kontrolować czar.. A jednak, uczyniłaś to.. Twoja wyjątkowa natura pozwala mi wierzyć, ze jesteś warta czegoś więcej. Warta doskonalenia tak otwartego i mocnego umysłu jak twój. To cząstka mojej odpowiedzi, której pragnęłaś, a którą mogę udzielić ci tylko w takim stopniu.
- Nie, ja po prostu jestem tak samo normalna jak inni – mruknęła, ogłuszona potokiem słów swojej profesor.
- Tak uważasz? – w oczach Victorii zamigotał ten błysk, który świadczył o tym, że za jej słowami kryło się coś więcej.- Chodzi mi o twoje umiejętności.. Czy kiedykolwiek odniosłaś poważne rany? Pomyśl o tym.. Masz potencjał, Luna i ja potrafię to dostrzec.. Ale najpierw, pozwól sobie na to poczekać.. nie demonstruj swoich nowych zaklęć przed dużą publicznością.. Chyba, że obrałaś już mnie za swój autorytet po ostatnim wydarzeniu.. – tu kobieta uśmiechnęła się jakby incydent z Bellatrix był przyjemnym wspomnieniem – Nie próbuj o mnie rozmawiać, nie przejawiaj zainteresowania moją osobą, gdyż ostatnio zauważyłam, że nawet najmniejsza wzmianka o mnie powoduje burzliwe konfrontacje.. Ta dziewczyna.. z zakrwawioną dłonią..
- To Vanda, moja koleżanka – Luna przypomniała sobie jej udręczoną cierpieniem twarz – Biedna.. Rozmawiała o pani z inną dziewczyną i to przywołało kłopoty.. Także i ja powstrzymam się od jakichkolwiek uwag..
- Masz rację, Luna – odrzekła profesor i zbliżyła się do uczennicy.- To jedyna szansa na to, by tobie nic się nie stało..
  Luna w dziwny sposób odczuła, że sama nie będzie doradzać nauczycielce, by również uważała, gdyż wydało jej się to niepotrzebne. Taka osobistość skrywająca wiele mocy, mogła poradzić sobie nawet z tłumem agresywnych olbrzymów.
- Będę się z tobą żegnać – powiedziała Victoria.- Zaraz mam zajęcia.
- Rozumiem, oczywiście – rzekła Luna i wstała z kanapy, na której od dłuższego czasu przesiadywała nieruchomo.- Do widzenia, pani profesor.
  Victoria odprowadziła ją wzrokiem, pozwalając sobie tylko na to, by to był ostatni przejaw głębokiej troski o uczennicę. Krzywiła się na myśl, że nie zbliży się do niej przez jakiś czas, gdyż wiedziała, że mogła tym samym wywołać niepotrzebną sensację wokół niewinnej Krukonki. Na tyle była narażona.. Tyle mogło ją spotkać, a musiała ją powstrzymać przed poszerzaniem niewyobrażalnych dla niej umiejętności z powodu durnych i kretyńskich Śmierciożerców!
 *
- Jest mi wielce przykro, że musimy rozstawać się w takich okolicznościach – powiedział Rookwood, bez pukania wkraczając do jej gabinetu.
   Victoria odwróciła się napięcie, już od dłuższego czasu wyczuwając jego obecność, wściekła na samą siebie, że nie może go powstrzymać.
- A mi nie, Augustusie – odrzekła beznamiętnie, lodowato i bez skrupułów, nie szczędząc jego uczuć.- W innej rzeczywistości przyjęłabym cię nawet z otwartymi ramionami, ale nie marz o tym za długo, bo marzenia potrafią zakłócić twój prawdziwy świat..
- No tak.. Nie praw mi morałów, gdyż nie obchodzi mnie nic, co zrobiłaś, o co chodziło z Bellatrix i jaki popis dałaś na oczach wszystkich, ale przyszedłem spytać się, czy ona tu jest..
- Odejdź natychmiast – zawarczała nauczycielka, nie tracąc powagi i stanowczości w swoim głosie, które i tak nie zraziły Śmierciożercy.
- Wiem, że ją odnalazłaś.. – wymruczał czule, acz pogardliwie, prawie zazdrośnie.- Chciałbym tylko dowiedzieć się, jak teraz wygląda.. Czy zmieniła się..
- Ty, który mógłbyś bez skrupułów zabić jej ojca nawet jutro, śmiesz pytać się o jej nieskalaną duszę?
- Nieskalaną? – zarechotał mężczyzna, któremu najwidoczniej komentarz profesor sprawił przyjemność.
- Zamilcz i odejdź.. Proszę cię.. Dla twojego i jej dobra.. – w oczach Victorii na chwilę pojawiła się najczystsza prośba, wyrażająca smutek i pragnienie spokoju.
- Wrócę tu jeszcze, Victorio – powiedział surowo i twardo, akcentując pierwsze słowo, jakby było ono zaklęciem, które pozwoliłoby mu na dokonanie tego czynu.- Muszę ją ujrzeć.. Muszę się dowiedzieć.. A o jej ojca się nie martw, zostawimy go w spokoju, dopóki ponownie nie zrobi czegoś głupiego.
  Wypowiadając te słowa, Rookwood kierował się ku wyjściu, by przestać już patrzeć na zmizerowany wyraz na twarzy profesor. Nie śmiał konfrontować się z jej uczuciami.
 *
   Victoria poczuła niekontrolowane drżenie całego ciała, kiedy tylko przypomniała sobie słowa Augustusa. Pragnęła wyrzucić go z pamięci, lecz bardziej marzyła tylko o tym, by cofnąć swoje słowa wobec Luny i móc jej bronić. Skrycie, nieuchwytnie i po cichu, czyli tak jak do tej pory.