niedziela, 15 grudnia 2019

~48~

  Luna siedziała na śniadaniu przy stole Krukonów i wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą. Wyglądała na zamyśloną. A przynajmniej wszyscy tak stwierdzali, którzy mijali dziewczynę.
  Tak naprawdę Luna próbowała w głowie odtworzyć swój sen z najdokładniejszymi szczegółami. A był on dość pogmatwany. Na początku, widziała gromadę zbliżających się ku niej wampirów, którzy straszyli ją, że szybko dopadną ją za to, co im uczyniła. Zostały one jednak szybko odpędzone, kiedy zza jej pleców wyskoczył Augustus Rookwood. I wtedy poczuła gorszy strach. Palący jej nieme gardło, puste, beznamiętne oczy oraz ściśniętą klatkę piersiową.
- Nie cieszysz się, że cię uratowałem, kruszyno?
   A potem znaleźli się w domu jej ojca i znowu była małą dziewczynką, która pozbawiona uczucia strachu, patrzyła na Rookwooda zaintrygowana. Była o wiele starsza niż poprzednio, a kolorowe obrazki i malunki z czasów jej dzieciństwa zniknęły ze stołu. Ile mogła mieć lat? Osiem? Dziewięć? Może więcej?
   Śmierciożerca chodził po kuchni podenerwowany. W jedną i drugą stronę, wcale nie zważając na pana Ksenofiliusa, który wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego.
- Kazała mi to zrobić, więc nie mam wyjścia!
   Luna nie wiedziała, o kim mówił. Miała tylko nadzieję, że w końcu na nią spojrzy. Nie musiała długo czekać.
- Słuchaj, kruszyno.. Musimy się pożegnać.
   Papa poruszył się niespokojnie. Jednak nie widziała jego twarzy, by rozpoznać emocje, jakie nim targnęły.
- Jak to?
- Zapomnisz, jaki byłem.. Zapomnisz mnie.
- Nie chcę.. – do jej słodkich, wielkich oczu napłynęły łzy.
- Cii.. Za chwilę naprawdę nie będzie robiło to na tobie żadnego wrażenia.
   Żal ściskał jej gardło. Płakała, gdy unosił nad nią różdżkę i wypowiadał słowa zaklęcia, którego nie znała. Potem nastąpiła zwykła obojętność. Wampiry, który obeszły jej ciało dookoła, uśmiechały się do niej podle.
- Kiedy wypiję twoją krew, zapomnisz ponownie. Tym razem na zawsze.
   Luna bała się. Znowu. Nie Rookwooda. Nie zaklęcia. Ale powtarzającego się w kółko koszmaru. Wampiry przegonił Draco. A potem podał jej dłoń i sen się skończył.
   Teraz siedziała zmęczona, wystraszona i samotna przy stole, prawie pustym, gdyby nie Klara, która nagle przyszła się przywitać.
- Słuchaj, przy wejściu stoi profesor.. Chciała się z tobą zobaczyć.
   Luna odpowiedziała lekkim skinieniem głowy, wcale nie patrząc na przyjaciółkę, która ostatnio wyglądała o wiele lepiej i częściej posyłała w stronę Luny swój uśmiech. Mógł on naprawdę rozweselić ludzkie serce, ale niestety, nie tym razem. Klara nie zdążyła dowiedzieć się niczego, gdyż została zaczepiona przez inne dziewczyny, a Luna już dawno zmierzyła w stronę wyjścia.
   Z boku korytarza usłyszała cichutki gwizd. Viktoria stała pod ścianą w ciemnej pelerynie, z kapturem na głowie i na pierwszy rzut oka można było ją bez problemu uznać za Śmierciożerczynię. Nic bardziej mylnego, kiedy odkryła swoją twarz i szczery, delikatny uśmiech.
- Już czas.
- Hm? – Lunie wydawało się, że się przesłyszała.
- Zabieram cię w jedno miejsce. Wybacz, że nie mogę dać ci chwili na to, byś zabrała swój płaszcz, ale naprawdę potrzebujemy czasu. Chwyć mnie.
- Zobaczą nas..
- Nie zobaczą. Uwierz mi.
   Luna ufała. Złapała profesor za przedramię, a następnie poczuła ten znajomy, nieprzyjemny zryw w żołądku, jakby stado testrali zerwało się jednocześnie do lotu. Potem poczuła tylko krople deszczu na twarzy, chłodny powiew wiatru i szum drzew. Przed jej oczami wyrosła ogromna posesja. A raczej pałac.
- Witam cię w moich skromnych progach. Oto Deszczowy Dwór.
 *
   Czy to wszystko należało do jej profesor? Ten wielki budynek, szumiące sosny i topole naokoło posesji oraz okazała brama, która wpuszczała na swój teren tylko zaproszonych gości? To był dom Viktorii?
- Jest tu przepięknie – zdołała wydusić, zanim Viktoria wtrąciła kilka słów od siebie.
- Nie wszyscy tak uważają. Wielu odjeżdżało stąd z uczuciem ulgi.
   Luna nie mogła zrozumieć tych „nie wszystkich”. Jak można było od razu nie pokochać tego miejsca? Wtem nagle zagrzmiało z oddali, lecz profesor zdawała się tym nie przejmować. Musiała być bardzo przyzwyczajona do panującego tu klimatu.
- Choć jesteśmy w Anglii i taka pogoda nie jest nam obca, to jednak ten obszar należy do czarodziei i jest w pełni pokryty magią. Żaden mugol nie ma tu wstępu, a przynajmniej tędy nie przejedzie. Niestety, jak wiesz, magia ma swoje efekty uboczne i czasami za często grzmi i pada deszcz.. Dlatego niech nazwa tego dworu cię nie dziwi. Wejdźmy do środka.
   Luna pragnęła zobaczyć wnętrze, jak tylko ujrzała budynek. Na słowa Viktorii poczuła niesamowitą ekscytację. Dopiero gdy przekroczyły żelazną bramę, zauważyła, że do głównych drzwi można przejść tylko po moście. Pod nimi rozciągała się rzeczka, która płynęła srogim nurtem w nieznane. Nie otaczała ona całego budynku, tylko przednią część, ale i tak wydało się to Lunie czarujące. Czuła się jak wróżka, która stąpa po szklanej tafli, by przejść na drugą stronę brzegu tuż nad porywającym, niebezpiecznym nurtem.
   Mahoniowe wrota ozdobione płaskorzeźbami w kształcie konwalii i chryzantem rozwarły się przed nimi, zanim zdążyły zapukać. Czyżby ktoś już był w środku i na nie czekał?
   Wnętrze dworu okazało się jeszcze bardziej okazałe niż zewnętrzne otoczenie. Choć salon, do którego wkroczyły był ciemny, wydawał się również przyjemny. Palący się z boku kominek rozgrzewał brązowe barwy i roztaczające się po marmurowych podłogach dywany.
- Eh.. kazałam je usunąć.. – profesor westchnęła, prowadząc Lunę ku ogniu.
   Tam rozgrzały się i odczekały, dopóki nie pojawił się dostojny skrzat domowy. Luna po raz pierwszy w życiu widziała skrzata ubranego w dopasowany do jego rozmiarów frak. Od razu poczuła się przy nim poważnie, dopóki nie usłyszała jego imienia.
- Kajtek, zabierz moje rzeczy i każ służbie przygotować kolację. Niech zostanie podana za godzinę.
- Tak jest, moja pani.
- Kajtek? – wyszeptała Luna, kiedy tylko skrzat oddalił się na bezpieczną odległość.
- No cóż.. Też byś próbowała wymyślić przezwisko do imienia Kajetan.
   Viktoria poprawiła swoje czarne włosy, pogniecioną szatę i biżuterię. Kiedy profesor zajmowała się sobą, Luna postanowiła przyjrzeć się wnętrzu dokładniej. Mahoniowe schody prowadziły na górne piętro, którego Luna nie była pewna, czy będzie mogła zobaczyć. Jednak szybko przykuła swoją uwagę do obrazów i rzeźb prezentujących swoje piękno w tym nadwornym salonie. Gdy spojrzała w górę, ujrzała dostojny żyrandol składający się z miliona kryształów i świeczek. Wszystko do siebie pasowało pod względem stylu i kolorystyki. Tak przynajmniej Luna odczuwała. Nie znalazła rzeczy, która by psuła wystrój i harmonię.
- Podoba się?
- Tu jest magicznie. Jeszcze nigdy nie byłam w takim domu.
- Długo pracowaliśmy nad dograniem wszystkich elementów, ale opłaciło się. Teraz nie wstydzę się przyjmować tu gości.
   Viktoria podążyła w drugim kierunku, w stronę przejścia, które wcześniej Luna pominęła. Prowadziło ono do wytwornej jadalni, z kolejnym kominkiem przy ścianie, ozdobami na ścianach i podłodze oraz z ogromnym stołem rozciągającym się na pół pomieszczenia. Charakterystyczną rzeczą, która czyniła stół wyjątkowym, były jego nogi przypominające węże unoszące się do ataku. Nikt w tym domu nie zapomniał, że profesor faworyzowała Slytherin i jego historię. Wokół stołu znajdowały się krzesła obite skórzanym materiałem, pasującym oczywiście kolorystycznie do reszty wystroju.
- Zgodzisz się na to, by przyjechać do mnie znowu? Tu chciałabym spędzić z wami wieczór świąteczny.
- Z chęcią. Do papy wracam dopiero na ferie...
- Miło mi, że ci się podoba. Chodź, pokażę ci jeszcze jedno pomieszczenie na tym piętrze. Lubisz czytać?
- Czasami.
- Ja uwielbiam. Chodź.
   Luna usłuchała profesor, która energicznym krokiem zaprowadziła dziewczynę do jeszcze jednych drzwi. Znajdowały się one pod schodami i prowadziły do jednej ogromnej biblioteki, gdzie Hermiona mogłaby oszaleć ze szczęścia.
- Wszystkie są twoje?
- Co do jednej. Czasami pożyczam niektóre okazy profesorom, gdyż wiele z nich przestano już dawno drukować i wydawać. Moje są w świetnym stanie – Viktoria jeszcze raz owionęła wzrokiem okazałe regały i półki, uginające się pod ciężarem grubych tomów. – Bym zapomniała.. Napijmy się tej dobrej czekolady, tym razem z miętą.
- Chętnie – Luna nie dała po sobie odczuć, że najchętniej zwiedziłaby resztę domu, ale nie chciała odmawiać przepysznej czekoladzie.
   Usiadły w fotelach, przy których wcześniej rozgrzewały się po przyjeździe. Kajtek, który natychmiast został wezwany, przyniósł za niedługi czas dwie filiżanki z talerzem apetycznie wyglądających smakołyków.
- Czy udało się wam spotkać i omówić sprawy z balem? – zagaiła pierwsza Viktoria, wygodnie rozsiadając się przy kominku.
- Od wyprawy do jaskini, nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać – Luna przypomniała sobie o niebezpiecznej walce i wampirach, które od tamtej pory nawiedzały ją w snach. Oczywiście, słowem nie wspomniała o spotkaniu pod jemiołą.
- Jesteś nieswoja, zauważyłam – profesor próbowała lekkimi podmuchami ostudzić gorącą czekoladę – Nawet zachwyt nad moim domem nie zakrył wszystkich twoich emocji.
- To prawda – Luna nie miała możliwości by zmienić temat. Viktoria nazbyt dobrze rozpoznawała kłamstwa – Bynajmniej chodzi tu o Draco. Te wampiry… które widzieliśmy w jaskini, pojawiają się często w mojej głowie, snach i wspomnieniach. Wszędzie. Nawiedzają mnie bardziej niż myśli o Rookwoodzie.
   Na dźwięk nazwiska Śmierciożercy, Viktoria poruszyła się niespokojnie.
- Nie potrwa to długo, dopóki przestaniesz obwiniać się za ich śmierć. Nie przeżylibyście inaczej, gdyby kilku z nich nie padło martwych.
- Mam zabić ich więcej, by poczucie winy zniknęło, a jednocześnie ich twarze w mojej głowie?
- Mniej więcej. W nowym roku będziemy mieć taką możliwość. Ale o tym nie dzisiaj. Opowiedz mi o tych snach.
   Dziewczyna uczyniła to z niewyraźnym oporem. Nie miała ochoty przywoływać tego wszystkiego jeszcze raz, ale jeśli mogła komuś o tym opowiedzieć, by tym samym mogło jej ulżyć, przestała się wahać. Viktoria nie przerywała, jak zawsze. Na koniec zaczęła rozmyślać nad innymi sposobami zwalczania takich snów, ale jednak skończyła na obietnicy kolejnej wyprawy, która mogłaby Lunie pomóc. Luna w końcu zatopiła się w smaku czekolady. Choć wyczuwała nutę mięty za każdym razem, gdy popijała z filiżanki, nie przeszkadzała jej ona w rozmarzeniu. Na raz zapomniała o wampirach, a w jej głowie naszła ją myśl o świętach. Ciepłe wspomnienia nawiedziły ją, ukazując papę, który zawsze miał problem z zawieszeniem równo lampek w ogrodzie oraz ciocię Caroline, która z młodym Alexem zawsze przyjeżdżali ich odwiedzić.
- Z kim spędzałaś święta? – zapytała zanim naszło ją poczucie winy, że to pytanie mogło być niestosowne. Ale z drugiej strony, tak mało wiedziała o swojej profesor, że pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej. Viktoria wydawała się być zdumiona pytaniem, co było dobrym znakiem.
- Pokażę ci coś.
   Niespodziewanie wstała i skierowała się ku schodom. Luna szybko za nią podążyła. W milczeniu doszły do jednego z pokoi, który mieścił się w tylnej części budynku. Prowadziły do niego kolejne drzwi wykonane z mahoniu, starannie wyrzeźbione i wypolerowane, bez żadnej rysy czy skazy. Luna coraz bardziej doceniała kunszt dworu, każdy dobrany szczegół i materiał.
- Oto moja sypialnia.
    Pierwsze, co rzuciło się Lunie w oczy były przeogromne okna ukazujące deszczową dolinę i lasy. Nieważne było inne umeblowanie. Liczył się obecnie widok, który rozciągał się przed nimi jak obraz.
- Nocą najlepiej widać pioruny, niebo jaśnieje jak podczas dnia.
- Wierzę – odparła Luna.
   Przed oknami stało łóżko o pościeli granatowej jak niebo nocą, czarnych poduszkach i kocach, z królewskim baldachimem dookoła. Czyż sam książę nie pragnąłby takiego łoża? Z lewej strony stała reszta rzeczy. Dwa fotele i mini kanapa, toaletka, garderoba i bibeloty powystawiane na półkach.
- Chciałam byś spojrzała w prawo.
   Choć ciężko było tak szybko odwrócić wzrok, Luna była zbyt ciekawa, co takiego Viktoria chciała jej pokazać. Przy prawej ścianie nie stały żadne meble. Inaczej zasłoniłyby ogromne drzewo genealogiczne, które rozciągało się od górnych rogów, aż po dolne.
- Wiele czarodziejów sprawia sobie takie ozdoby. By nie zapomnieć o swych korzeniach, tak uważają. A ja uważam inaczej. Nie chcę zapomnieć ich twarzy, gdybym przez przypadek ich spotkała i miała zabić.
   Luna zadrżała. Nie spodziewała się takich słów z ust profesor.
- Nie wspominam ich dobrze. Nikt nigdy się mną nie zainteresował.
- A mama? Ojciec?
   Lunie zdało się, że profesor parsknęła pod nosem lub wydała bliżej nieokreślony dźwięk.
- Matka przedwcześnie zmarła. A ojciec.. zniknął, tak po prostu.
   W miejscu, gdzie widniała twarz młodej Viktorii, a nad nią miejsca dla jej rodziców, jedno zostało doszczętnie wypalone.
- Zasłużył sobie na to – odpowiedziała Viktoria.- Dlatego święta przeważnie spędzam sama tutaj lub z moją przyjaciółką, kiedy ta ma czas. Poznacie ją niebawem.
   Matka Viktorii o imieniu Claudia uśmiechała się tak paskudnie i fałszywie, że Luna miała szczerą nadzieję, że jej profesor odziedziczyła mimikę po ojcu, nieważne, jak go nienawidziła. Nagle do sypialni zapukał Kajetan, by ogłosić, że przybył kolejny gość. Twarz Viktorii natychmiast pojaśniała, gdy tylko odwróciła wzrok od swojej rodziny.
- To pewnie Draco. Zaprosiłam go, byście mogli w spokoju tutaj porozmawiać.
 **
   Gdy schodziły na parter, Draco siedział przy kominku. Obsługiwały go inne skrzaty domowe, których wcześniej Luna nie widziała i przez chwilę zastanawiała się, jak liczna była służba jej profesor i gdzie się skrywała. Jednak przeciągłe westchnięcie chłopaka odwróciło jej uwagę od tego dylematu.
- Co ona tu robi? – zapytał Viktorii, która jako pierwsza zeszła ze schodów.
- Pamiętasz, jak mówiłam, że razem zdecydujecie, co pojawi się na balu?
- Myślisz, że dogadamy się? Spójrz na nią, czy na mnie – powiedział wyniośle.- Myślisz, że nasze gusta w jakimś stopniu są podobne?
- Nie ufam nikomu innemu. A co więcej, razem wymyślicie wiele ciekawych rzeczy.
- Już to widzę.
   Luna zignorowała przykry przytyk do jej gustu, ale nie miała innego wyjścia, jak zamilknąć w tej sprawie. Miała zamiar pokazać Draconowi, że stać ją na wiele interesujących pomysłów. Wcale nie myślała o tamtym pamiętnym korytarzu, gdzie razem utknęli pod magiczną jemiołą. Wcale nie pamiętała o żarliwym pocałunku. Wcale się nie rumieniła.
- Luna, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się profesor, widząc, że dziewczyna robi się dziwnie nieswoja.
- To niuchory – odpowiedziała krótko, wierząc święcie, że to one zaatakowały jej policzki. Draco nawet nie prychnął. Zatopił się w herbacie pachnącej miętą.
- Mięta.. – mruknęła pod nosem tak cicho, że już nikt nie zwrócił na to uwagi.
   Viktoria zaczęła różdżką wyczarowywać platformę, którą ukształtowała w Wielką Salę Hogwartu. Tam, gdzie miały stać stoły dla uczniów i nauczycieli nie było nic. Tylko ogromne witraże oraz charakterystyczne lampy podpowiadały, co to za miejsce. Draco zaintrygowany pomysłem profesor i sama nauczycielka zajęta czarowaniem, wcale nie zauważyli, jak Luna słabnie coraz bardziej.
- Mogłabym do łazienki zanim zaczniemy? – zapytała nieśmiało.
- Pewnie – odpowiedziała jej kobieta, nie odwracając nawet wzroku od planu Wielkiej Sali.- Na górze zaraz po prawej. Nie chciałabym wpuszczać się do łazienki dla służby, a dla gości znajduje się tylko na piętrze.
   Luna szybko wymknęła się z salonu. Bez trudu znalazła łazienkę, która zrobiła na niej piorunujące wrażenie. Wszystko było ze szkła. Prysznic, umywalka, nawet haki na ręczniki. A po środku znajdowała się wanna, jedyna z porcelany, lśniąca i zapraszająca do kąpieli. Luna jednak musiała się otrząsnąć. Szybko zamoczyła ręce w zimnej wodzie i opłukała bladą twarz. Z każdą minutą coraz więcej czerwonych plam pojawiało się na jej policzkach.
- Mięta.. Już teraz wiem – powiedziała do siebie i jeszcze raz chlusnęła sobie w oczy lodowatą wodą.
  Dobrze pamiętała zajęcia ze Slughornem i eliksirem miłosnym. Tyle razy czuła potem ten zapach. Neville nienawidził mięty, ale Draco.. zawsze nią pachniał. Niee. To nie mogło być możliwe. Czyżby ona.. Luna Lovegood, zakochała się w Ślizgonie?
- Luna?
   Do drzwi zapukała Viktoria, która przyszła na górę zaniepokojona długą nieobecnością dziewczyny.
- Już wychodzę. Zrobiło mi się bardzo ciepło – odpowiedziała wymijająco i otworzyła drzwi, by pokazać kobiecie, że czuje się lepiej. Choć wcale tak nie było. Jak ona teraz tam zejdzie i spojrzy mu w oczy?
- Mamy już poustawiane stoły. Teraz przyszła kolej na omówienie muzyki, jedzenia, napojów oraz innych niespodzianek – rzekła profesor z nieukrywanym entuzjazmem.
- Lovegood, jeśli nie chcesz tego zniszczyć, podaj jakieś sensowne pomysły – powiedział Draco, kiedy tylko ponownie pojawiły się na dole.
   Wielka Sala, a raczej jej iluzja wyglądała obecnie jak plan, który trzeba było uzupełnić, by pomieszczenie przypominało salę balową.
- Zespół mogę sam załatwić, to nie problem, tylko porozmawiam z odpowiednią osobą, a co do jedzenia – podajmy pieczeń z kaczki, ziemniaczki, pudding oraz smakołyki – odparł Draco, nie omieszkując pokazać swoją niechęć do całego tego pomysłu z balem. Kilka machnięć różdżką pokazało to, co Draco zaproponował. Lunie wydało się to za bardzo pospolite.
- Teraz ty, Lovegood – prychnął chłopak, ustępując jej miejsca przy planie Wielkiej Sali.
   Viktoria nie ukrywała swojego zaciekawionego wzroku. Wyczekiwała na to, co powie dziewczyna.
- Jest to bal dla uczniów, więc zaproponowałabym twórczość własną.
- Co? – zdumiał się Draco.
- My będziemy grać – odparła, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.
- A dokładniej co chcesz przez to powiedzieć? – wtrąciła profesor, hamując zapędy Dracona do wypowiedzenia kilku przykrych słów.
- Mamy w szkole wiele artystycznych dusz. Zachęćmy ich do zagrania swoich kawałków. A późnym wieczorem zaprośmy tych, co chcieliby zaśpiewać. Można to zrobić w formie konkursu. Ten, kogo publiczność uzna za zwycięzcę, otrzyma nagrodę.
- Czym niby miałaby być ta nagroda?
- Lot na testralu.
- Powiedz po prostu, że nagrodą jest śmierć.
- A ty zginąłeś? – odparła Luna, dobrze pamiętając, jak zakończyła się jedna z ich kłótni. Draco zamilkł natychmiast, nie mając zamiaru opowiadać o tym przy profesor.
- Niech będzie – odpowiedziała Viktoria, której pomysł skrycie się spodobał.
- Jedzenie zostanie podane na jednym ogromnym stole z prawej – Luna również wyczarowała coś od siebie i za chwilę na planie Wielkiej Sali pojawił się długi, obszerny stół z talerzami, przystawkami i wazami – a po drugiej stronie słodkie rzeczy i napoje. Stołów nie potrzebujemy w takiej ilości. Wszyscy mają się bawić razem. A gdyby ktoś chciał usiąść, postawimy ławeczki. Nie tylko w Wielkiej Sali, ale również na pobliskich korytarzach.
- Będzie o wiele więcej miejsca – skomentowała Viktoria, bacznie śledząc poczynania Luny na planie Wielkiej Sali.
- Dodatkowo z zaczarowanego sufitu będzie spadać złoty pył ze śniegiem oraz od czasu do czasu małe prezenty świąteczne. Na ścianach pojawią się przepiękne srebrne dekoracje, na stołach dominować będzie kolor biały, a nad drzwiami powiesimy błękitne kotary, które dodadzą uroku. O północy zorganizujemy pokaz ogni oraz taniec nimf, z którymi osobiście porozmawiam. Co więcej, każdy uczestnik balu dostanie przepołowioną karteczkę, której drugą część będzie szukał podczas całej imprezy. Te osoby, które znajdą siebie, zostaną połączone magiczną więzią i będą musiały ze sobą zatańczyć. Mam jeszcze pomysły co do dworu, ale nie wiem, jak pozbierać myśli.. Aha! Choinki! Zapomniałabym..
- Starczy! – wykrzyknął Draco, wybudzając Lunę z magicznego letargu.- Jak chcesz niby to wszystko tak prędko zorganizować?
- To wcale nie jest trudne.
- Znasz potrzebne zaklęcia?
- Znam.
- Nie obawiasz się, że Śmierciożercy to zniszczą?
- Profesor powiedziała, że się nimi zajmie.
- Dokładnie – wtrąciła kobieta, zanim Draco nabrał powietrza.- Dam im alkohol i po sprawie.
- Jak przekonasz ludzi, by zagrali swoje kawałki?
- Artystyczne dusze nie obawiają się sceny. Jutro wywieszę ogłoszenie.
- A kto będzie śpiewał?
- Jeśli dobrze będą się bawić, sami wejdą na scenę…
- I co to za pomysł z karteczkami?
- Uniemożliwi to reszcie szybką ucieczkę z balu. Dopóki nie znajdziesz swojej połówki, nie wyjdziesz.
- Jak to zamierzasz zrobić?
- Wypiszę na karteczkach symbole, a potem je przepołowię. W dzień balu każdy wylosuje swoją część.
- Skąd weźmiesz ognie?
- Zamówię u Weasley’ów. Jeśli się zgodzą, sami mogą przedstawić taki pokaz.
- Myślisz, że cię posłuchają?
- Ze względu na Ginny, mamy dobre kontakty.
- A nimfy?
- Powiedziałam, że z nimi porozmawiam.
- A prezenty spadające z sufitu? – Draco natychmiast zaśmiał się, zanim dokończył pytanie.
- Będą to życzenia. Mam już wiele pomysłów na nie.
- I masz na to czas?
- Przecież od jutra nie mamy zajęć.
   Draco w końcu zamilkł. Choć z trudem. Jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał tak wybujałych i głupich pomysłów na zwykły szkolny bal.
- Nie ro..
- Lepsze to, niż zwykłe, pospolite pomysły pozbawione kreatywności – rzekła Luna dziwnie wyniośle, czerwona na twarzy i widocznie podenerwowana. Chłopak wpatrywał się w nią dość długo, dopóki nie wyszarpnął z kieszeni różdżki i nalał do kieliszka brunatnego napoju.
- Zgoda..
- Czy ja dobrze słyszę? – zadrwiła Viktoria, nie spuszczając zdumionych oczu z chłopaka.- Czy ty się właśnie zgodziłeś?
- Chcecie mieć ten bal, to ja się nie wtrącam.
- Bardzo prosiłabym, byś porozmawiał z zespołem – powiedziała Luna, z trudem wypuszczając powietrze ze zdenerwowania. Ile będzie musiała na niego patrzeć?
   Draco jedynie przytaknął. Potem rozsiadł się na kanapie i zatonął w trunku. Luna nie czekała zbyt długo. Wiedziała, że swoją pracę wykonała, więc jak najszybciej po obfitej kolacji, poprosiła Viktorię o powrót do zamku. Nie chciała siedzieć dłużej przy stoliku z Draconem. Wspomnienia były nader bolesne i przytłaczające, a jego zacięta twarz jeszcze bardziej ją onieśmieliła. Chciała być tak jak on. Nie przejmować się tym, co między nimi zaszło. Nie denerwować się, że w święta siądą ze sobą i będą przekomarzać się jak dawniej.
   Ale gdyby tylko Luna Lovegood wiedziała, jak Dracona gryzł ten sam problem. Ukrywał to za maską zimnego, wrednego Ślizgona, ale nie mógł o tym zapomnieć. Chcąc jak najszybciej uciec od Lovegood, w końcu zgodził się na jej pomysły, choć wiele z nich wydawała mu się urwana z choinki.
- Resztę omówimy jeszcze podczas naszego świątecznego spotkania.
- O czym mówisz, Rodley?
- Zapraszam was do mnie na świąteczną kolację.
- Wiesz dobrze, że ja..
- Wiem – urwała mu zimno.- Dlatego masz pretekst, by jak najszybciej stamtąd uciec.
   Draco nie skomentował. Spojrzał tylko na Lunę, która podziwiała jeden z obrazów jak urzeczona.
- Ona też?
- Tak.
- Merlinie, oszczędź mi tego.
   Profesor jedynie zaśmiała się sympatycznie i puściła chłopakowi oczko, zanim ten zdążył zadrwić z Luny jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz