niedziela, 8 grudnia 2019

~47~

  Pomimo nietypowych gości, którzy zawitali w zamku oraz atmosfery, jaka zapanowała po ich przyjeździe, nic nie mogło ostudzić emocji związanych z nadchodzącym meczem. Z początkiem roku dyrektor postanowił, że każdy mecz odbędzie się z udziałem Ślizgonów, a uczniowie wiedzieli, że tylko po to, by na koniec roku mieli przewagę i zdobyli Puchar Quidditcha. Snape trzymał się swojej zasady, także lodowego poranka Slytherin czekał na utarczkę z Ravenclaw. Jak można się było spodziewać, reszta szkoły dopingowała Krukonom.
  I tak mimo żałobnej atmosfery, gdzie wszyscy przypisywali zwycięstwo Ślizgonom, znalazły się przypadki, które miały bardziej pozytywne podejście. Luna chcąc pokazać swój zapał i oddanie własnemu domowi, przywdziała niebieski płaszcz, do którego doszyła skrzydła i głowę orła w miejscu, gdzie powinien znajdować się kaptur. Dziewczyna wydawała się dumna ze stroju i nie zwracała uwagi na złośliwe komentarze. W końcu, robiła z siebie ciekawe widowisko, stojąc na środku dziedzińca i wypatrując Klary. Przyjaciółka również ubrała niebieskie dodatki, niosąc na ramieniu ożywionego, małego orła. 

- Lovegood, po meczu utniemy ci ten paskudny łeb! – zawył jeden chłopak, którego średnio kojarzyła, oprócz tego, że był z jej roku.
- Och, ale który?! – zaśmiał się drugi, kończąc swoją inteligentną wypowiedź potokiem przekleństw i rubasznym śmiechem.
- Nie zwracaj uwagi – wtrąciła Klara, która zdążyła wszystko usłyszeć.
- W końcu idziemy się wyluzować, prawda?
- Dokładnie – potwierdziła dziewczyna, mile zaskoczona opanowaniem Luny.
   Ich dalszą rozmowę zakłóciły wrzaski dochodzące z błoni Hogwartu. Prawie cała szkoła zebrała się na boisku i przygotowywała do dopingu.
- Sport rządzi się swoimi prawami – skomentowała Klara, popychana po drodze przez rozwścieczonych zapałem chłopaków.
  Nikt nie zwracał uwagi na Śmierciożerców. Trwał tak wielki rozgardiasz, że żaden ze strażników nie był w stanie nad tym zapanować. Sam ten fakt zachęcił resztę niepewnych uczniów, by nie zwracali na nich uwagi. Wrzaski stawały się coraz bardziej donośne. Piosenki na cześć Slytherinu roznosiły się po polach, ale i Krukoni nie byli dłużni. Uczucia szału i walki wręcz skraplały się w powietrzu. Im bliżej stadionu, tym każdy mógł wyczuć dudnienie rozchodzące się po ziemi.
  Luna pamiętała, jak zdarzało się jej komentować mecze. Wtedy potrafiła wyobrazić sobie graczy jako latające natarczki skopiaste. Zamiast miotły posiadały tajemne moce, które aktywowały się przy każdym natarciu. Zwykła gra w Quidditcha była jak dla niej nudna, więc dodatkowa przyjemność z wyobrażania sobie mocy, jakie mogli mieć gracze, była o wiele bardziej interesująca.
- Wierzysz, że Krukoni wygrają?
- Oczywiście – odpowiedziała Luna, z lekka oburzona.- Inaczej nie byłoby po co dopingować. Nie ubierałabym tych rzeczy, gdybym nie wierzyła w ich zwycięstwo.
- Ale wiesz, że każda drużyna ma po połowie szansę na wygraną?
- Ślizgoni są zbyt zadufani w sobie, to ich zgubi.
- Ostatnio tak nie mieli, grając z Puchonami.
- Pamiętaj, że potrzeba dobrych kibiców. Puchoni nie są tak dobrymi kibicami. Spójrz na mnie i na siebie. Dlaczego to nie miałoby wesprzeć naszego domu?
   Kiedy weszły na jedną z trybun, spotkały Ginny i Neville’a, którzy siedzieli skuleni obok siebie na najwyższej ławce. Z ledwością Luna ich rozpoznała, gdyż ukryci pod szerokimi kapturami swoich płaszczy byli wręcz nierozpoznawalni. Mróz dawał popalić, zwłaszcza na takiej wysokości. Wzajemnie ogrzewali swoje dłonie i byli pochłonięci rozmową. Luna jednak nie podeszła, pamiętając gorzkie słowa swojej rudej przyjaciółki. Tęskniła za nimi, ale to nie było w stanie pomóc jej przezwyciężyć samej siebie. Być może, rozpoznają ją za tym potężnym łbem orła? Bo któż inny mógłby być tak wystrojony?
- A oto przedstawiciele pierwszej i niezwyciężonej drużyny!
   Znała ten głos. Słyszała go w swoich snach. Z każdym wypowiadanym nazwiskiem gracza jej strach powiększał się. Patrzyła w kierunku trybun dla nauczycieli, jednak było zbyt wietrznie, mgliście i chłodno, by mogła dłużej ustać.
- Coś się stało?! – krzyknęła Klara, omal nie zagłuszona przez chór zagorzałych kibiców Slytherinu.
- N-nie, nic – odparła Luna zbyt cicho, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Zapomniała na raz o Ginny, Neville’u, o Klarze, która z powrotem chciała usadowić ją na ławce oraz o całym meczu, jaki się rozpoczął. Liczył się ten znajomy głos.
- Czekamy z niecierpliwością na ich zwycięstwo, więc cała szkoła niech wyda jeden chóralny okrzyk na ich cześć!
   Połowa stadionu zawyła, wykrzykując za tym imiona swoich graczy. Czy było to dziwne, że druga część milczała? Luna nie mogła się skupić, a Klara powstrzymać grymasu pogardy.
- A oto i druga drużyna!
  W powietrze wzbiły się niebieskie płaszcze. Wtedy odezwały się wszystkie pozostałe domy, które zagłuszyły okrzyki Ślizgonów. Z wyczarowanych płomieni powstał ogromny orzeł, który rozpostarł swoje skrzydła, spod których wylecieli gracze Ravenclaw. To zrobiło na kibicach niewyobrażalne wrażenie. Nawet Luna była zachwycona. I dumna.
 *
- To Luna, prawda? – zapytał Neville, skinieniem głowy wskazując dziewczynę.
- Och, racja – odparła chłodno Ginny.- Nie da się jej pomylić z nikim innym.
- Może z nią porozmawiamy?
- Może – odpowiedziała ruda. Neville posmutniał, słysząc ten sztywny, stanowczy ton. Nie lubił, kiedy Ginny zachowywała się w ten sposób, choć sam nie wiedział, co myśleć o całej tej sprawie z Luną. A co więcej, o spotkaniu z Malfoy’em! Czyżby ich znajomość rzeczywiście była tylko przypadkowa?
- Neville, skup się – wtrąciła.- Nie masz o czym myśleć. Zostaw to mnie.
- Chcesz zebranie zrobić w dzień balu?
- Tak. Nikt nie zauważy, że spotkamy się w większej grupie.
- Idziesz z kimś?
- Neville, nie zamierzam się tam bawić..
- Ale to bal.
- Najwyżej pójdę z tobą…
   Nad ich głowami przeleciał jeden z graczy, a tuż za nim trzech z przeciwnej drużyny. Musieli mocno schylić głowy, by nie wylądować kilka rzędów dalej.
- Chyba, że chcesz zaprosić..
- Nie wiem, Ginny – Neville dawno nie był taki spięty. Dziewczyna rozpoznała to po grymasie, jaki pojawił się na twarzy chłopaka.
- Ach, rozumiem. Luna.
- Kocham ją, ale ona tego nie odwzajemnia.
   Nie patrzył na nią. Nie chciał widzieć współczucia, zrozumienia, czy litości. Nie miał ochoty na ten temat rozmawiać, wręcz wolał sprawy związane z Gwardią i ze Śmierciożercami.
- A oto pierwszy punkt dla Ślizgonów – zabrzmiał nieznajomy dla Gryfonów głos.
- Przecież znokautowali ścigającego z Ravenclaw! – oburzyła się dziewczyna, doskonale znając zasady, jakie panowały na boisku.
- Myślisz, że wynik jest przesądzony?
- Neville, to jest oczywiste. Jak to, że jutro oberwiemy kolejnymi Cruciatusami na improwizowanym Mugoloznawstwie.
 *
   Ravenclaw przegrywał. Nawet jeśli drużyna kruków grała fair, nie liczyło się to dla sędziów i komentatora, którym był Rookwood. Slytherin ogrywał przeciwników, używając nieczystych sztuczek. To przestało podobać się Lunie, jak i Klarze, które zagorzale kibicowały swojemu domowi.
- Myślisz, że używają jakiś czarów? – zagaiła ponownie Klara, zaniepokojona stanem Luny, która naprawdę wyglądała na nieobecną.
- Czary są na boisku zakazane – odpowiedziała po chwili, nadal śledząc graczy z Ravenclaw.
- Tak, jak używanie niewybaczalnych na terenie szkoły.
- Ach!
- To już kolejne punkty dla Slytherinu! Czy warto dalej liczyć, moi drodzy kibice?
- Ta piłka nie miała prawa przejść przez obręcz – skomentowała Luna, dobrze znając się na regułach gry. Reszta uczniów, która razem z nimi przebywała na tej samej trybunie, również zauważyła pewne nieścisłości. To był już drugi mecz w tym roku szkolnym, w którym przewagę miał Slytherin. Poprzednio nikt nie dopytywał się o grę, gdyż z reguły Puchoni byli słabsi w Quidditcha. Ale teraz było to jasne. Ślizgoni za wszelką cenę chcąc wygrać, używali magii. Było wręcz niemożliwym, by Krukoni ani razu nie zdobyli punktu.
- Został jeszcze znicz – odezwała się Klara, która wypatrywała Szukającego, ale lodowaty wiatr i mżawka nie pozwoliły na dłuższe poszukiwania.
   Wtedy Luna zauważyła gracza Slytherinu, który wyprzedzał Krukona. Lecieli za zniczem. Nie czekając na to, aż pałkarze zbiją chłopaka, wyciągnęła różdżkę spod płaszcza. Levicorpus. Miotła Ślizgona osunęła się spod jego ciała i zawisła w powietrzu. Wszystkie trybuny zawyły z przerażenia. Chłopak panicznie trzymał się jedną ręką miotły, która za nic nie chciała się ruszyć. W tym momencie Krukon złapał małą piłeczkę. Wszystkie niebieskie płaszcze chóralnie podniosły jeden krzyk. Flagi Ravenclaw zawisły w górze. Komentator milczał, choć zbędny był jego komentarz. Nawet zaczarowanym głosem nie byłby w stanie przebić się przez wrzask, jaki powstał na boisku. Klara piszczała, Luna dumnie patrzyła, jak Szukający Ravenclaw majestatycznie szybuje w powietrzu. Oko za oko, zieloni.
- Sto pięćdziesiąt punktów daje przewagę Krukonom, którzy wygrywają – usłyszały grobowy głos komentatora.
- Muszę już iść – powiedziała Luna, zakładając swój kaptur z głową orła.
- Gdzie się spieszysz?
- Później ci powiem. Wtedy zniknęła wśród szalejącego, niesionego szczęściem tłumu.

  Zdezorientowana Klara patrzyła za przyjaciółką i próbowała tłumaczyć jej zachowanie tym, że Luna potrafiła mieć dziwne pomysły. Wtedy zauważyła dwie zakapturzone postacie przeciskające się przez wrzaskliwych kibiców. Rozpoznała tę rudowłosą dziewczynę – Ginny Weasley. Wtedy Klarze przyszła na myśl pewna rzecz. Schodząc za nimi schodami, odczekała, dopóki nie znaleźli się z dala od innych.
- Czego chcesz? – Ginny wymierzyła w nią swoją różdżką w chwili, gdy Klara znalazła się tuż za nimi. Dopiero po chwili Ginny złagodniała.- To ty. Dzielisz z Luną dormitorium.
- T-tak – odparła, drżąc z niepokoju. Patrzyli na nią bez emocji.- Myślę, że pewna informacja bardzo się wam przyda.
- Wolę nie wierzyć obcym.
- Twoja sprawa – odparła Klara.
- Chodź, Neville – zwróciła się do chłopaka, który zerkał w górę. Trybuny cały czas szalały, co potrząsało niebezpiecznie drewnianą konstrukcją.
- Daj mi chwilę – zatrzymała ją jeszcze raz.- To Amycus Carrow stoi za otruciami.
   Neville i Ginny widocznie zainteresowali się tę informacją.
- Dlaczego mamy ci wierzyć? – warknęła ruda, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Nie musisz – odpowiedziała białowłosa.- Robię to dla Luny. Ona jest dobra. Tak samo profesor Rodley, która też już o tym wie.
   Wzrok Gryfonki był bezcenny. Okazywał zdumienie i lekkie niedowierzanie. Neville otworzył aż usta.
- Do zobaczenia.
   Wtedy szybko wróciła na trybunę, by przez ostatnie pięć minut móc pokrzyczeć na cześć swojej drużyny, zanim Śmierciożercy zaczęliby wszystkich rozpraszać.
 **
   Z nieba leciał deszcz wraz ze śniegiem, a ze stadionu roznosiły się wrzaski na cześć zwycięstwa jednego z domów. Draco był pewny, że wygrywali Ślizgoni, dopóki nie usłyszał hymnu Ravenclaw. Był tak zaskoczony, że zapomniał całkowicie o nieprzyjemnej pogodzie i o powodzie, dla którego stał na dziedzińcu. Chłodny deszcz przesiąknął przez jego płaszcz, zaczynając dobierać się do swetra i koszuli, które miał na sobie.
- Witaj, synu – odezwał się znajomy dla Dracona głos.
- Lucjuszu – odparł chłopak, odwracając się do ojca z uniesioną głową.- W końcu przybyłeś, za chwilę przejdzie tędy chmara dzieciaków, wracająca z meczu.
- Zatem przenieśmy się gdzieś indziej – mężczyzna w ogóle nie dał po sobie poznać, że przeszkadza mu fakt nie mówienia do niego „ojcze” przez jego jedynaka.
- Potem o tym zdecydujemy, jeśli będzie o czym mówić – kontynuował ozięble Ślizgon.- Myślę, że ta rozmowa nie zajmie nam więcej niż kilka minut.
   Draco niecierpliwił się. Nie miał ochoty na rozmowę z osobą, którą przestał szanować dawno temu. Jednak Severus tak usilnie go prosił, by porozmawiał z Lucjuszem, że nie mógł odmówić ojcu chrzestnemu.
- Zapewne dalej dobrze się uczysz?
- Nie jestem w pierwszej klasie, byś miał kontrolować moje wyniki w nauce.
- Próbuję zagaić jakąś sensowną rozmowę – odpowiedział chłodno Lucjusz. Odkąd stracił różdżkę, nie nosił przy sobie laski z głową węża, która pomagała mu od zawsze ukryć nerwowe drgania ręki, gdy czuł się niezręcznie. Dłonie otulone skórzanymi rękawicami schował zatem do kieszeni płaszcza, co niestety uwłaczało jego królewskiej pozie. Draco jednak nie zwracał na to uwagi, co chwilę odwracając głowę w kierunku czegoś bardziej interesującego, niż osoba jego ojca.
- Nie mam, o czym z tobą rozmawiać – powiedział stanowczo Draco.
- Wstydzisz się mnie?
- Nie. Po prostu, nie mam o czym z tobą rozmawiać – chłopak widział na twarzy Lucjusza zaniepokojenie, złość i smutek jednocześnie. To go jednak nie wzruszyło.- Pytasz się mnie o naukę, choć mam siedemnaście lat. Zatem, to nie powód twojego przyjazdu. Odrzucam również możliwość, że chcesz przekazać mi jakąś misję, gdyż uważam, że zrobiłby to ktoś bardziej odpowiedniejszy niż ty. Nie ma również sensu, byś powstrzymywał mnie od znajomości z Viktorią, bo i tak cię nie posłucham. Cóż zatem chcesz?
   W chwili, gdy Draco wypowiedział imię profesor Rodley, Lucjusz spiął się i wzdrygnął, jakby mowa była o naprawdę paskudnej, trującej roślinie.
- Matka pragnie, byś wrócił do domu.
  Z ust chłopaka wyrwało się dosyć soczyste przekleństwo. Lucjusz jednak nie skomentował reakcji syna.
- Rozmawialiśmy już o tym, odkąd wróciłeś do Hogwartu. Zapewniałem Narcyzę, że pod protekcją Severusa, nic ci się nie stanie, ale zaczyna robić się coraz niebezpieczniej. Jak donosi Severus, w szkole powstają przeciwnicy Czarnego Pana, którzy w każdej chwili mogą cię zaatakować w odwecie za Dumbledora.
- Wierzysz, że jakaś banda dzieciaków mi przeszkodzi? Nie wierzysz w moje możliwości, Lucjuszu? – zadrwił Draco, patrząc na mężczyznę z powątpiewaniem.- Ojciec chrzestny ma inne ważniejsze sprawy na głowie. Zapomniałeś wymieć jej nazwiska. Co, nie przejdzie ci przez gardło?
- R-Rodley nie jest godna, by stać u twego boku – wysyczał mężczyzna.
- Ta Rodley nauczyła mnie więcej, niż wy przez całe moje życie.
- Draco, nie zachodź za daleko – Lucjusz zasyczał ostro, przekazując w swoim głosie stanowczy nakaz posłuszeństwa. Draco się jednak tym nie przejął.
- Ale to prawda.
- Nie na długo. Po świętach wracasz do nas. Musimy załatwić kilka ważnych spraw. W końcu, i na ciebie czekają zadania.
- Myślę, że niepotrzebnie o tym mówisz, ojczulku.
  W tym momencie, starszy mężczyzna uniósł gwałtownie dłoń i wymierzył Draconowi policzek. Zaskoczony Ślizgon nawet nie jęknął. Patrzył tylko wrogo na swojego „ojca”.
- Wolę, gdy mówisz do mnie po imieniu, aniżeli miałbyś ze mnie drwić – warknął zachrypniętym głosem.- Jestem twoim ojcem! Wracasz po świętach do domu, czy to ci się podoba, czy nie. Zapomniałeś, kim jesteś?! Powiem ci. Malofy’em!
- Po co mi to mówisz?
- Bo mam dość twojego podejścia do mnie oraz postawy, jaką okazujesz Czarnemu Panu. Wykonasz kilka jego misji, nawet, jeśli miałbyś tylko zabijać po to, by powrócić w jego łaski. A z tobą, cała nasza rodzina.
- Chyba nie mam wyboru – odparł zimno chłopak, nie spuszczając wrogich oczu z bladej twarzy Lucjusza. Obfity deszcz, padający z coraz większą siłą, przemoczył ich całkowicie. Krople mroźnego deszczu spływały po twarzy niewzruszonego jak i wściekłego Ślizgona oraz wsiąkły w jasne włosy Lucjusza, który próbował przez ten moment się opanować. Ta chwila trwała wieczność.
- Nie masz, synu. Chciałem to załatwić ugodowo, ale nie dałeś mi wyboru. Jesteśmy w niełasce, Draco. Musimy więc naszą godność odzyskać.
- Najpierw załatw sobie nową różdżkę – odpowiedział mu chłopak i uciekł do zamku, czując nieziemską wściekłość i rozżalenie.
 *
   Pajac i kretyn! Będzie miał swoją godność, której tak naprawdę nigdy nie odzyska! I swojego syna również! Draco zgrzytał zębami, krocząc przez kręte korytarze Hogwartu. Miał nadzieję, że usłyszą go z daleka i czym prędzej uciekną, gdy zobaczą jego twarz z wyrazem czystej nienawiści. Miał ochotę odejmować punkty, zsyłać na szlabany, rzucać klątwami. Chciał to z siebie wyładować. Do domu?! Jego dom był tam, gdzie Viktoria. Nie istniał już dla niego dwór Malfoy’ów ani Śmierciożercy! Ani Czarny Pan! Był w stanie w tej chwili stawić się przed obliczem ich przywódcy i zedrzeć Mroczny Znak żywcem z własnej skóry. W porę się opamiętał, gdy zobaczył grupkę Krukonów świętujących zwycięstwo swojego domu. Lepiej trafić nie mógł.
- Niech żyją Kru-ko-ni!! – zawołali chórem chłopcy, którzy entuzjastycznie dzielili się wspaniałymi wyczynami ich graczy.
  Draco stanął niedaleko i czekał tylko na moment.
- A widziałeś Johnnego jak wyminął pałkarzy tuż przed atakiem?
- No pewnie! Ale wolę zagranie Smith oraz Woole’a, którzy otoczyli Ścigającego Zielonych!
- Mówisz o Slytherinie, durniu? – wtrącił Draco, odnajdując idealną chwilę na przerwanie ich rozmowy.
  Chłopcy jednocześnie odwrócili głowy, ale żaden nie zareagował. Wszyscy poznali naczelnego prefekta.
- Głusi jesteście?! Odpowiadać, kretyni!
   Krukoni na dźwięk jego groźnego głosu podskoczyli, a jednemu flaga Ravenclaw zleciała z ramion na ziemię.
- Co za bezczelność. Myślicie, że jesteście w zamku sami? Zapomnieliście, jakie panują tu zasady?!
- N-nie, oczywiście, że nie – odpowiedział jeden z odważniejszych.
- Nie okłamujcie mnie. Crucio.
   Draco nie pamiętał, kiedy chwycił za różdżkę. Nie pamiętał, kiedy wymierzył w chłopaka Niewybaczalnym. Oczy przysłaniała mu wściekłość i przez chwilę wyobrażał sobie, że na miejscu chłopaka stoi jego ojciec.
- Przestań! Nie masz prawa! – w obronie kolegi podskoczył drugi Krukon, ale i on dostał zaklęciem. Trzeciego Draco ogłuszył, a czwartego odrzucił na ścianę. Po całym przedstawieniu usłyszał tylko cichutkie jęki, jakie mogli wydawać z siebie pół przytomni chłopcy. Ślizgon odszedł czym prędzej, co gorsza, nienasycony. Kto jeszcze? No, kto? Czekam.
  Wtedy usłyszał ten znajomy, irytujący głos. Rookwood. Wyczuł, że nie był sam. Z kim on zatem rozmawiał?
- Tęskniłem, kruszynko. Bardzo. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Proszę, przypomnij sobie.
- Rookwood, dar.. Lovegood. Co ona tu, do cholery, robi?!!
- Draco – Śmierciożerca udał, że cieszy się na jego widok. Ślizgon spojrzał na niego groźnie.- Tyle czasu. Co słychać?
- Nie twoja sprawa – warknął zbyt mocno. Pomyluna patrzyła na niego łagodnie, choć wolał, by w tej chwili się bała. Dlaczego nie okazywała strachu? Znał przecież jej historię z Rookwoodem, więc powinna trząść portkami przed Śmierciożercą.
- Ohoho, ktoś tu jest wkurzony – zadrwił Augustus, śmiejąc się w swój kpiarski sposób.
- Tak, ty mnie wkurwiasz i Lovegood, której nie powinno tu być.
- Draco – zaczęła, ale Ślizgon wymierzył w nią różdżką.
- Nawet nie śmiej..
- Spróbuj zrobić jej krzywdę – usłyszał Rookwooda, który brzmiał naprawdę stanowczo. Śmierciożerca również stał z wyciągniętą różdżką, mierząc nią w Dracona.
- A ty spróbuj cokolwiek zrobić. Pamiętaj, że to Severus ma władzę. Myślisz, że zależałoby mu na tobie? Pff..
- Nie wiem, smarkaczu, ale zostaw kruszynę. Nie zasługuje na taki widok.
  Luna wyglądała mniej niż na wystraszoną. Nawet nie zwracała uwagi na to, że obaj mierzą w siebie różdżkami.
- Draco, zabierz mnie stąd – wyszeptała, co mógł usłyszeć tylko on. Zmierzył ją gniewnym spojrzeniem i nie skomentował, choć miał na to ogromną ochotę.
- Mam was zostawić? Hm, dobrze.
  Draco nie myślał wcześniej o Lovegood, która w tej chwili była najlepszym celem, na którym mógł się wyżyć. Mimo jej proszącego wzroku, nie zwrócił na dziewczynę uwagi. Trzymał na twarzy swój ironiczny uśmiech, kiedy chował różdżkę i udawał znudzonego całą tą sytuacją. Rookwood również złagodniał, ale tylko przez to, że chłopak zgodził się w końcu ich zostawić.
- Rób jej co chcesz – powiedział Draco.- Nic mnie ona nie obchodzi.
  Udał, że nie słyszał błagalnego jęku Krukonki. Udał, że nie poczuł się zaniepokojony miną Śmierciożercy, która wyrażała wszystko. Grał cały czas. Wtedy, gdy się uśmiechał, wtedy, gdy odwracał się, wtedy, gdy nie patrzył na zrozpaczoną dziewczynę.
- Masz różdżkę – wyszeptał do niej.
- Zabrał mi ją.
- No, kruszyno, wracaj do mnie.
   Ślizgon dopiero wtedy poczuł, że wyżył się na tyle wystarczająco, że powróciły jego ludzkie uczucia. Z każdym krokiem, słyszał pojękiwania Luny i jej dziewczęcy szloch. A w tle, nieprzyjemny chichot Rookwooda. Co obiecał Viktorii? Przecież.. Ehh.. Krukoni wygrali, ojciec go uderzył i zmusił do powrotu do domu, Rookwood groził mu różdżką.. Powinien zatem zignorować tę całą sytuację.
- Nie! Odejdź!
  Gdyby nie te słowa…
*
- Mówiłem ci, że Lovegood nie powinno tu być, nieprawdaż?
- Uwziąłeś się na mnie, czy co? – Rookwood wydawał się z każdą sekundą coraz mniej zadowolony.
- Lovegood ma szlaban. A tego odwołać nie można.
- Dlaczego zatem jeszcze pięć minut temu pozwoliłeś zostać jej ze mną?
- Uwielbiam robić ci niespodzianki, a potem odbierać prezenty, Rookie.
- Ty gnoju – warknął Śmierciożerca, ale Draco w porę się obronił.
- Spieprzaj stąd. W tej chwili!
   Augustus nie zadawał kolejnych pytań, za to jego wzrok wyrażał zbyt wiele. Luna nadal stojąc pod ścianą, patrzyła za mężczyzną w ten zlękniony sposób, który łatwo można było pomylić z głęboką zadumą.
- Lovegood, zanim cokolwiek..
- Dziękuję – Draco ponownie poczuł silny uścisk ramion i ku swojemu zaskoczeniu, pozwolił na to dziewczynie. Dopóki nie usłyszał jej łkania.
- Przestań, Lovegood, jeszcze ktoś nas zobaczy.. Poza tym, szkoda mi płaszcza.
- Przecież i tak jest mokry.
   No tak. Stojąc na deszczu z Lucjuszem całkowicie zapomniał, jak wyglądał. Zanim pomyślał, Lovegood rzuciła na niego odpowiednie zaklęcie, które przyjemnie ogrzało jego zziębnięte ciało.
- Nie prosiłem.
- Ale twój ubiór już tak – uśmiechnęła się słabo.
- A ty gdzie masz swoje ubranie? W tym swetrze byłaś na dworze?
- Zgubiłam je, wracając do zamku.
  Draco westchnął, rezygnując z żałosnego komentarza, który dotyczył jej stanu umysłu. A właściwie, jego sprawności. W tym czasie, Krukonka ruszyła korytarzem.
- Gdzie idziesz? – w sumie, mało go to obchodziło.
- Do dormitorium, świętować zwycięstwo.
   Wtedy natychmiast spochmurniał.
- I tak nie zdobędziecie Pucharu.
- Nie to się liczy. Ważniejsze są dzisiejsze pozytywne emocje, uśmiech na twarzy i radość, że wspólnie coś dzielimy.
- Masz dziwną filozofię.
   Jednak, ku swemu zdziwieniu, pomyślał o chłopakach, których pod wpływem gwałtownych emocji niesłusznie skarcił. Wtedy ruszył za Luną.
- A co zrobicie jutro?
- Będziemy dalej żyć.
- Jesteście tacy pewni, że wasze dzisiejsze świętowanie nie zostanie przez kogoś przerwane?
- Dlatego cieszymy się, ile możemy.
- Nie myślicie wcale o konsekwencjach?
- Świętowaniem nie ranimy nikogo. To Śmierciożercy wszystko psują. A dopóki nikt z Krukonów nimi nie jest, nie myślimy o konsekwencjach.
- Jesteś, Lovegood, śmieszna.
- Po prostu nie rozumiesz mojego toku myślenia. Jestem tak normalna jak reszta.
   Zanim zdążył parsknąć, poczuł obcą magię, która najpierw szarpnęła jego ciałem, a potem utwierdziła w miejscu.
- Czułeś to?
- Ty również?
- Poczułam niesamowite ciepło, które oblało moje ciało.. To wspaniałe.
- Bardziej martwi mnie fakt, że nie potrafię się ruszyć.
  Luna również spróbowała zrobić krok do przodu, ale bezskutecznie.
- Co jest?!
- Chyba wiem..
- No?
- To czar skalnej błotnistki.. Najpierw utwierdza ludzi, potem oblewa ich błotem i zjada żywcem.
  Mina Dracona była niewarta komentarza. Jednak po chwili, czując, że nic nie może być gorsze od ich obecnej sytuacji, ryknął śmiechem. Nigdy wcześniej nie był świadkiem takiej własnej reakcji. Luna wyglądała niesamowicie poważnie, co jeszcze bardziej go śmieszyło. Płakał ze śmiechu, wspominając wszystkie dzisiejsze złe przypadki.
- Obudź się, Lovegood. Kto chciałby cię zjeść?
- Spójrz w górę.
  Draco ze łzami rzeczywiście podniósł wzrok. Nad głową ujrzał tylko zwykłą roślinę, która rozrastała się z każdą sekundą.
- To niby chce nas zjeść? Powtórzysz tę swoją historyjkę?
- Draco, to na pewno skalna błotnistka. Wygląda zupełnie jak ona..
   Nagle wokół nich urosła przeźroczysta tarcza, wydająca niebiańską poświatę. Luna zamarła w zachwycie, znowu Draco spojrzał na to podejrzliwie. Nad sobą usłyszeli tajemniczy głos.
 Kto trafi w sidła mej mocy,
 ten jedno zadanie zrobić musi.
 Pod osłoną gwieździstej nocy,
 Widzisz dziewczę, co się smuci.
 Cóż więc trzeba dlań wykonać?
 Jedną rzecz, ot prosta sprawa.
 Trzeba pannę pocałować,
 A zwolniony zostaniesz spod tegoż prawa.

- Nie mówisz poważnie?!
- To jednak nie skalna..
- Lovegood! – Draco stracił kompletnie nad sobą panowanie.
- W jaki sposób zmieniasz swoje emocje tak gwałtownie?
- Twoja obecność na to wpływa – odpowiedział Draco, nadal niedowierzając, że właśnie został zmuszony, by pocałować tę zidiociałą dziewczynę!
- No to pięknie.. Jeszcze ktoś nas usłyszy – westchnął chłopak, rozglądając się niepewnie na wszystkie strony.
- Udasz, że dajesz mi reprymendę. Jesteś w końcu prefektem naczelnym.
- Powinnaś zatem przede mną drżeć.
- Nie boję się żadnych odznak. Ani tatuaży, które siłą wam malują.
- Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz kompletnego pojęcia.
- Ty tak robisz cały czas.
- Ale ja to ja, Lovegood!
   Wtedy z bocznego korytarza wyszła grupka Ślizgonów. Zdenerwowani, zniechęceni i zmęczeni przeszli obok pary niewzruszeni. Draco udał, że grozi Lovegood, ale mimo tego nikt nawet na nich nie spojrzał.
- Stoimy na środku korytarza.
  Za chwilę przeszedł obok nich jakiś profesor, ale i on nawet nie odwrócił głowy.
- Oni nas nie widzą, Draco – wtrąciła łagodnie Luna.- Dopóki tego nie zrobisz, nie ruszymy się.
- Co mam niby zrobić?!
- Noo..
- Nic, Lovegood, nie zrobię!
- Nogi mnie bolą.
- Niech bolą. Powiodłaś mnie w to miejsce, masz za swoje.
- To spróbuj pocałować mnie w policzek, jak przyjaciel..
  Draco spróbował, choć nie był za tym pomysłem. Mimo przyjemnego zapachu wanilii, jaki wyczuł od dziewczyny, odskoczył od niej, na ile pozwalała mu nieznana siła.
- Nic.
- No to będziemy czekać, dopóki ktoś tego nie zdejmie. Kto to w ogóle wymyślił?!!
   Luna po chwili przykucnęła, gdyż miejsca było tak mało, że nie mogła nawet rozprostować nóg. Draco nie miał pomysłów, co zrobić z sytuacją, w jakiej się znaleźli, dlatego pozostała mu tylko rozmowa.
- Czego Rookwood chciał?
- Pogadać..
- O czym?
- Nie wiem. Dostawiał się do mnie.
  Ślizgon wzdrygnął się na wspomnienie obleśnego Śmierciożercy i jego oszpeconej twarzy. Nieważne, jak bardzo nie lubił dziewczyny, to jednak wyobrażenie ich sobie razem, wzbudzało w nim niepokój, gniew i zniesmaczenie.
- Wiesz, dlaczego się na tobie uwziął?
- To długa historia. Nie lubię ich opowiadać, jak jestem głodna.
- Cholera, też bym coś zjadł.
   Draco wiedział, że nikt nie był w stanie mu pomóc. Patrząc na białe włosy Luny, które były na wysokości jego kolan, wspominał, że był przecież w o wiele gorszych sytuacjach. Jeden pocałunek, pójdą coś zjeść, wrócą do własnych sypialni i zapomną o sprawie.
- Lovegood – chrząknął, czując w sobie narastający stres.- Wstań.
   Do tej pory całował niewiele dziewczyn, ale były to te, które sam wybierał. Luna, co prawda, nie była odpychająca, ale na wspomnienie jej śmiesznego charakteru i bzdur, jakie potrafiła opowiadać, odczuwał bolesne skurcze. Widział po jej oczach, że nikt wcześniej jej nie całował. Drgała wtedy, gdy gładził jej miękką szyję i puszyste włosy.
- Może da się to i-inaczej od-odczarować?
  Niemożliwe! Po raz pierwszy widział na jej twarzy tak intensywne rumieńce! Była słodsza od wielu dziewczyn, z jakimi miał do czynienia w podobnych intymnych momentach.
- Lovegood, wystarczy, byś stała w miejscu. I.. zamknij się.
  W końcu dotknął wargami jej ciepłych ust, które również zadrżały pod wpływem nieznanego dotyku. Nagle Luna panikując w tej niezręcznej sytuacji, spróbowała otworzyć usta, by kazać mu przestać. Jednak Draco zapominając, kogo ma przed sobą, wpuścił w jej wnętrze język. Wtedy dziewczyna całkowicie znieruchomiała. Pieścił jej wargi mokrym, szorstkim językiem, a ona, choć niepozornie, próbowała do niego dołączyć. Nagle poczuła, że w tych ramionach jest jej dobrze. Chciała więcej. Draco zapomniał się, ale wydawał się tym nie przejmować. W jednej chwili trzymał ją za włosy, następnie szczelnie za ramiona, a na koniec otulał ją całą, jak kochankę. Zapach wanilii wdzierał się w jego wrażliwe nozdrza, a który ulotnił wszystkie jego złe emocje. Luna nie czuła się już niezręcznie. Chciała tak trwać. Zawsze i przy nim. Nawet nie zauważyli, jak czar dawno prysł, a magiczna roślina, która oplatała ich swoimi czarami, dawno znikła.
  Korytarz był ten sam, deszcz odbijał się od szyb, w zamku trwała błoga cisza. Pierwszy oderwał się Draco. Luna jednak trwała nadal w tym letargu z zamkniętymi jeszcze oczami. Chłopak nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Potrząsnął dziewczyną dość mocno, by wyrwać ją ze świata, w którym trwała już tylko ona.
- Wracaj.. wracaj.. do.. kuchni.. nie.. co ja pieprzę.. do sypialni.
  Bez pożegnania odwrócił się na pięcie i uciekł. Luna patrzyła za nim bez słowa. Patrzyła długo, zapominając o głodzie, zimnie i patrolach. Trwała w wieczności. W miłosnym zauroczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz