środa, 16 października 2019

~44~

  Poranek w sypialni prefekta był nieznośnie chłodny i przez to nieprzyjemny. Draconowi brakowało pieszczotliwej dłoni, która pogładziłaby go po oziębłym policzku, a co więcej, rozgrzanego ciała, które leżałoby w niego wtulone. Och.. A potem przyszła rzeczywistość, która przypomniała mu o obowiązkach.
- Cholera, to już dzisiaj – odparł, zerkając na szafkę nocną z postawionym na niej magicznym kalendarzu, który w powietrzu wyświetlał nazwę dnia. Sobota. Świetnie. Gdyby miał ochotę na coś więcej, z radością czekałby, jak co tydzień, na przybycie Astorii, ale myśl, że dzisiaj miał być daleko od zamku zmusiła go do powrotu na ziemię. Nawet wtedy, gdy zapukała, nie poniosła go fantazja.
- Wejdź – powiedział stanowczo, zakładając czarny wełniany golf.
- Ty już na nogach? – zapytała zaskoczona Ślizgonka, mierząc chłopaka podejrzliwym spojrzeniem. Oczywiście, że chciała go zastać półnagiego w łóżku.
- Mam coś ważnego dzisiaj do załatwienia – odparł.- Mogę wrócić późno lub dopiero jutro. Różdżka, płaszcz…
- Draco…
- Eliksiry, stary but...
- Po co ci stary but, Draco?
   Rzecz biorąc, zapomniał się, pakując przy niej wszystkie rzeczy. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że to na Świstoklik.
- Pracuję nad czymś ważnym..
- Z tą debilną profesor?
- Nie nazywaj jej tak przy mnie – powiedział dość ostro, podchodząc blisko dziewczyny. Od razu się speszyła, a nastroszone piórka schowała pod szatą.
- Przepraszam.. Ale, Draco..
- Wybacz, że dzisiaj tego dnia nie spędzimy wspólnie, ale.. mam pewien obowiązek wobec Vi.. Rodley.
- I możesz wrócić jutro?
  Naburmuszyła się. Bardzo. Ale Draco już wyobrażał sobie jak się jej odwdzięczy.
- Wrócę, a wtedy nie wypuszczę cię z moich ramion.
- Dobrze, bo myślałam, że masz jakąś kochankę.
- J-ja?!! – zaśmiał się speszony, choć musiał przyznać, że jej obrażona mina bardzo go bawiła.- Astoria..
   Klęknął przed nią, całując ją uprzednio w miękkie, odsłonięte kolano. Była śliczna. Jej twarz okalały czarne loki, a oczy świeciły złowieszczo spod lekko przymrużonych powiek. Usta miała wąskie, lecz za to policzki pełne i rumiane, nosek zadarty, a czoło należycie arystokratyczne jak na dumną rodzinę Greengrass przystało. Lucjusz był wybornie szczęśliwy, słysząc, z kim zadaje się jego syn i już układał plany na ich przyszłe małżeństwo, nie przejmując się uczuciami Dracona. Chłopak był zafascynowany dziewczyną, uwielbiał jej ciało, włosy i oczy, podobało mu się, jak zgrabnie porusza się, spacerując, a co więcej, szalał za jej władczym, pewnym głosem, który i jego czasem potrafił przywrócić do pionu. Dobrze się uczyła, nie wtrącała się w niepotrzebne sprawy, miała swoje zaufane koleżanki i po prostu była idealną kandydatką na dziewczynę, a nawet na narzeczoną.
  Ale był jeden problem. Draco jej po prostu nie kochał. Nigdy w jego głowie nie zaświtała nawet myśl, że mógłby zwierzyć się jej absolutnie z wszystkiego. Rok wcześniej nawet przed nią uciekał, pragnąc być sam. Jej chłodne, neutralne podejście do sprawy czyniło go wobec niej oschłym. Była zazdrosna o inne dziewczyny, to prawda, ale raczej nie obchodziło jej nic poza tym. Kiedy pragnęła jego bliskości, walczyła o nią, ale z umiarem. Nie bawiła go, nie wytrącała z równowagi swoim charakterem. Była na co dzień bezbarwną, zimną dziewczynką, która wabiła chłopców swoim wdziękiem.
- Draco? Słuchasz mnie? Patrzysz w moją twarz jak urzeczony.. – powiedziała ostro, lekko nim szturchając.- Podoba mi się to, muszę przyznać, ale za daleko odpłynąłeś.
   No tak. Wina Lovegood, z którą za dużo przebywał. Sam zaczął myśleć o niebieskich migdałach, zamiast skupić się na obowiązkach. I dlaczego, kurwa mać, myślał znowu o tej idiotce?! I to w takim momencie?
   By pozbyć się niechcianych myśli, pocałował Astorię w usta jak tylko namiętnie potrafił, a ona z lubością oddała mu pocałunek.
- To na dzień dobry, skarbie – powiedział czule do jej szyi, którą zaczął pieścić.- A na dobry wieczór wymyślę coś innego.
- Już czekam – odpowiedziała zawzięcie, jakby pragnęła go tu i teraz. Co nie mijało się z prawdą. Opuściła jego sypialnię pierwsza, gdyż Draco skupił się ponownie na pakowaniu. Różdżka – najważniejsza. Ochronna szata – w komodzie. Płaszcz – na sobie. Kilka minut później był całkowicie przygotowany, a na myśl przyszło mu kilka ciętych ripost co do ubioru Lovegood, który już sobie wyobrażał. Nie było nic lepszego na poprawę humoru niż dogryzienie dziecinnej kretynce.
  Szlag! W pokoju wspólnym przesiadywali Śmierciożercy. Oho, szykowali się do przedpołudniowej rozrywki pod tytułem „Jak zniszczyć przyjemną sobotę pozostałym uczniom”.
- Draco! Mieliśmy nadzieję, że do nas dołączysz! – pierwszy odezwał się Amycus, który razem z Rowlem zaczepiali młode Ślizgonki. Wiele osób z rana zostało już przez nich rozbudzonych.
- Przykro mi, mam coś innego na głowie – odparł zimno, co zirytowało rozłożonych na kanapach mężczyzn.
- Jak przyjdą Dołohow i Rookwood to nie będziesz miał co innego do gadania niż „Tak, sir”, „Przepraszam, sir”, „Zrobię ci loda, sir”.
- Och, przestań być obleśny, Carrow – warknął Draco, któremu już zrobiło się niedobrze na wyobrażenie tego, co usłyszał przed chwilą.- Zobaczymy, kto będzie jęczał, jak przyjdą.
   Naprawdę, gówno go obchodziło, że w szkole ma pojawić się nowa obstawa. Nie, że liczył na ochronę Viktorii, ale nowi Śmierciożercy nie mieli nawet powodu, by mu coś zrobić. Czuł się zatem bezpiecznie. Jeszcze do wyjścia słyszał ich zduszony rechot oraz rubaszne nawoływania w stronę dziewczyn. Niech ich piekło Merlina pochłonie. On też miał ich dość.
 **
   Trzymając w dłoni stary, dziurawy but, Viktoria wypowiadała wiele zaklęć, by aktywować go jako Świstoklik. Nie były to czary znane Lunie, wywodziły się z innego języka i brzmiały dość mroczno. Na moment poczuła, jak w pokoju zrobiło się chłodniej i ciemniej. Ale nie bała się. Nie miała czego, stojąc u boku profesor i opanowanego Dracona. Ślizgon od samego początku mierzył wzrokiem jej ubiór, które sprawiła sobie z myślą o wyprawach. Składało się ono ze skórzanego palta, które nie przepuszczało chłodu, wody i chroniło przed ogniem, butów twardych jak pancerz, ale jednocześnie lekkich i wygodnych oraz spodni ciasno przylegających do jej nóg, które zabezpieczały jej skórę przed obtarciami, zadrapaniami i poparzeniami. Całości dopełniały wielkie okulary chroniące oczy, z których to Ślizgon nie omieszkał się po cichu wyśmiewać. Starała się na to nie zwracać większej uwagi, gdyż bardziej martwiła się o niego i jego zbyt cienki strój.
- W tych okularach ci do twarzy, Lovegood – wyszeptał, kiedy na chwilę Viktoria przerwała swoje starania.- Wyglądasz prawie jak Trelawney.
- Dziękuję za komplement – odpowiedziała mu serdecznie.
   Draco spojrzał na nią, jak na stojącego przed nim jego ojca chrzestnego grającego na skrzypcach tango. Wtedy przerwała im profesor.
- Gołąbki, czas na podróż. Złamałam wszystkie bariery w zamku, ale tylko na jedną chwilę.
- Mogliśmy iść poza bramę – wtrącił chłopak.- I co za gołąbki?
- To zbyt ryzykowne o tej porze dnia – profesor zignorowała przytyk chłopaka do jej słodkiego wezwania - Śmierciożercy czatują w tamtych okolicach, a nie potrzebujemy niechcianych pytań. Znowu wieczorem będą tak wypici, że nie odróżnią nas od chadzających po błoniach centaurów.
   Viktoria postawiła but na pierwszej ławce. Potem Luna poczuła się jak w bajce. Dotknięcie Świstoklika gwałtownie targnęło jej ciałem, ale widziała dobrze w całym tym wirze, który ich otoczył, że również Viktoria i Draco starają się utrzymać przedmiot. Potem rozbłysło światło, a następnie owionęło ich zimno i jeszcze gorsza ciemność, jaka mogła się im kiedykolwiek przyśnić.
 **
   Draco całą swoją wolą powstrzymał się, by nie zwymiotować. Wolał o wiele bardziej teleportację, nad którą mógł zapanować, a Świstokliki tylko go denerwowały. Przed jego oczami rozbłysło mocne światło.
- Auć, Viktoria! Musiałaś tak gwałtownie zapalić tę różdżkę?
- Mogę ją zgasić, ale coś mi się wydaje, że w tej ciemności prędzej złamałbyś nogę, potykając się o jakąś wystającą skałę niż zdążył powiedzieć Lumos.
- Punkt dla ciebie.
- Luna?
   Viktoria rozświetliła więcej przestrzeni, szukając dziewczyny wśród wilgotnych skał. Na szczęście, klęczała skulona kilka cali od nich, nad jakąś dziwnie świecącą rośliną.
- Błahatek cienisty – mruknęła jakby do siebie, na co Draco prychnął pogardliwie.
- Luna! Na kwiaty przyjdzie pora później – powiedziała Viktoria, jednocześnie nasłuchując.- Wiedzą, że tu jesteśmy.
- Kto? – Draco doskoczył do kobiety, próbując odgadnąć jej wyraz twarzy. Przyłożyła jedynie palec do ust, zachowując subtelną ciszę. Jednak cisza, jaka ich otaczała była przerażająca. Od czasu do czasu woda skapywała ze skał i tworzyła przy tym upiorny rytm wraz z ich bijącymi w oczekiwaniu sercami. Viktoria posłała ogromną kulę światła w stronę, w którą patrzyli, ale zniknęła im z oczu skręcając w zaułek.
- Musimy iść cały czas przed siebie – rzekła w końcu, obdarzając Dracona i Lunę ciepłym spojrzeniem.- Mamy dużo do przejścia. Mam nadzieję, że jesteście w nastroju na jakąś pogawędkę.
   Luna zapaliła i swoją różdżkę, by rozjaśnić jeszcze bardziej nierówną drogę, którą kroczyli. Okrążały ich skaliste, strome i ostre skały. Biło od nich przeraźliwe zimno, a wilgoć, którą czuli wręcz oblepiała ich ciała. Draco szedł na samym przedzie, jak strażnik, który miał chronić przed nieoczekiwanym atakiem, znowu Viktoria zamykała tyły, od czasu do czasu odwracając się dla pewności.
- Co TA wyprawa ma związanego z poprzednią? – zapytał w końcu chłopak, a jego głos odbił się echem od wilgotnych ścian.
- Kula, którą ostatnio zdobyliśmy, potrzebuje krwi, by aktywować swoją moc. A wtedy zrobiłaby dla mnie wszystko.. Jeśli dobrze pamiętam, to tak jak w tym mugolskim filmie „Władca Pierścieni”, kojarzycie?
  Oboje spojrzeli na nią skonfundowani, ale nie zniechęciło to profesor, by kontynuować swoje opowiadanie.
- To pradawna kula Pierwszych Wampirów. Dzięki niej mogę wiedzieć, kto i gdzie się znajduje. Mogę nawet kontaktować się z tymi osobami, przekazywać informacje do ich umysłów.
- I będziesz wtedy wiedzieć, co robię pod prysznicem? – zadrwił chłopak, ukrycie będący pod wrażeniem tego, jaką moc dawała jej wyżej wymieniona kula.
- Jeśli robisz jakieś niecne rzeczy, to nie wiem, Draco…
  Chwilę chichotali, by rozluźnić napiętą atmosferę. W końcu, nie wiedzieli, dokąd dokładnie zmierzali lub w każdej chwili mogli napotkać jakąś przepaść.
- A co nas czeka tutaj? – wtrąciła Luna, rozglądając się dookoła.
- Tu powinniśmy trafić na jednego z pierwszych wampirów, ale nie wiem, jaką mocą on dysponuje. Teoria mówi jedno, a praktyka drugie.
- Świetnie. Można rzec, że dzisiaj może to być nasz ostatni dzień na ziemi..
- Draco, nie bądź taki pesymistyczny.
- Tylko wtedy, kiedy przypominam sobie, jaką ty masz moc, uspokajam się.
   Viktoria tylko zaśmiała się delikatnie, rada, że pomimo niepewnego miejsca, w którym byli, czas uciekał im dość szybko. Draco dopiero po drodze rozpoznał dźwięk, jaki wydobywał się zza skał, a był to szum wzburzonych fal, który na zmianę rozbrzmiewał, a potem cichł. Musieli kroczyć naprawdę krętą drogą. Luna raczyła ich co chwilę jakimiś opowieściami prosto z gazet ojca, co rozśmieszało profesor i irytowało Dracona. Miał ochotę skoczyć z klifu, kiedy słyszał, jakimi bzdurami ich raczyła.
- W sumie to mogę was poinformować o moich planach – profesor nie zwróciła nawet uwagi, że na dźwięk jej głosu oboje Draco i Luna lekko podskoczyli. Dobrze, to znaczy, że skupiali się na drodze – Chcę zorganizować bal na święta.
- Pogięło cię? – Draco nie potrafił powstrzymać swojego oburzonego tonu. Luna za to odwróciła się w stronę profesor, by tylko pokazać uniesiony kciuk na znak aprobaty.
- Uczniom tego brakuje, a ja wtedy wykorzystam ten czas, by aktywować kulę. Nie wiem, czego będę dalej potrzebować.
- Czyli prosto mówiąc, zmusisz dzieciaki i resztę do zabawy, profesorów zwolnisz na jeden dzień z pracy, a Śmierciożercom dasz alkohol, by znieczulić ich zmysły.
- Mniej więcej.
- Masz jeden problem.
- Jaki? – zapytała zaciekawiona, a Luna, która wszystkiemu się przysłuchiwała, również nadstawiła uszu.
- Rookwood nie pije i nie da się znieczulić.
   Viktoria widziała, jak Krukonka zadrgała i spuściła głowę. Przybycie Śmierciożercy do zamku zbliżało się nieuchronnie z dnia na dzień i negatywnie wpływało na dziewczynę.
- Nie, Draco. Ty się nim zajmiesz.
- Nie pozwolisz mi się bawić?
- Nie lubisz przecież takich zgromadzeń – odparła nazbyt słodko.
- Wkurwisz tym wszystkich.
- Severusa zostaw mnie – rzekła stanowczo, pozbywając się natychmiast swojego poprzedniego tonu. Nawet Luna zadrżała.
- I co ty będziesz wtedy robić w swoim zapadłym na dnie zamku gabinecie?
- Użyję zdobytych składników, by aktywować kulę. Może być dość głośno, hucznie i niemiło. Ale wszyscy będą zajęci balem i dudniącą muzyką. A wy pomożecie mi to uprzednio zorganizować.
- Jeszcze czego.
- Ty i Luna.
- Mam pracować z Lovegood? Chyba coś ci się przyśniło! – Draco nie zważał na to, że obgaduje dziewczynę, która szła tuż za nim.
- Luna ma świetną wyobraźnię, ty potrzebne umiejętności, a poza tym, jesteś nietykalny, więc będzie tak, jak zechcecie. Nikt was nie ruszy. Poza tym, ma być bajecznie i wesoło. A po to, by zdekoncentrować WSZYSTKICH.
  Luna usłyszała, jak Draco przeklina pod nosem. Profesor była jednak przygotowana na jego objaw niezadowolenia, gdyż zbyła je milczeniem. Ich kroki dudniły coraz bardziej, grunt pod nogami wyrównywał się z każdym calem, co oznaczało, że zbliżali się do wielkiej jamy.
- Widzisz coś, Draco? – zapytała Luna, czego chłopak się raczej nie spodziewał i nie odpowiedział od razu.
- Mniej skał dookoła – odpowiedział krótko i rzucił kolejny promień światła, by zobaczyć, czy mają przed sobą prostą drogę. Droga schodziła coraz niżej, a przed nimi pojawiły się schody w dół.
- Zanim tam zejdziemy – zatrzymała ich Viktoria, występując na przód – co do waszej współpracy.
- Rodley, nie kończ – Draco przewrócił oczami, ale za to dostał pstryczek w nos.
- Co do WASZEJ współpracy.. Nauczysz Lunę nowych umiejętności. W tym, teleportacji. Ja nie będę miała tyle czasu co dotychczas, czeka mnie wiele podróży.
   Draco milczał z zaciętą miną. Luna patrzyła zamyślona.
- Jeszcze jutro. Ona musi wiedzieć, jak się przenosić, bo następnym razem, jeśli zostanie sama, nikt jej nie pomoże.
- Nie dość, że mam być jej obrońcą, to jeszcze mam grać nauczyciela?!
- Obrońca? – wtrąciła dziewczyna.- To miłe.
- Nie przerywaj, Lovegood.
   Jednak Draconowi nie było dane dokończyć. Przeraźliwy syk przerwał ich rozmowę, zmuszając ich do przygotowania różdżek. Zrobiło się poważnie.
 **
- Ssss – rozległo się w pustej jaskini. Viktoria rzuciła promieniem światła w górę, by rozjaśnić wszystko dookoła. Usłyszeli rozpaczliwe jęki, wycie i przekleństwa. Na samym dnie jamy leżeli ludzie. Mnóstwo krzyczących w niebogłosy ludzi.
- Czy to są.. – zaczęła Luna, ale Viktoria szybko za nią dokończyła.
- Wampiry. Młode i łaknące krwi.
   Czuła jak po jej plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Wiedziała, że już niedługo będzie miała możliwość sprawdzić się w walce, która nieuchronnie ich czekała.
- Kto śmie przerywać nasz odpoczynek? – usłyszeli ponownie potworny syk. Raz mieli wrażenie, że dochodzi zza nich, raz z dołu, a raz z daleka. Odbijał się echem od ścian, tworząc upiorną melodię. Wreszcie z ogromnego otworu na samym dnie jaskini, który przypominał przejście, wyszedł okryty w stare płótno stwór. Do człowieka nie był podobny, to dostrzegli od razu, przyglądając się jego śnieżnobiałej cerze.
- Czarodzieje, magowie, jak raczycie nas nazywać – odpowiedziała mu Viktoria dość władczo, unosząc przed siebie swoją różdżkę. Luna i Draco swoje trzymali w pogotowiu. Nie byli pewni, czy wampir nie zaatakuje ich przy każdej sposobności.
- Magowie – powtórzył zajadle wampir.- Wróżbici. Ci, którzy tworzą magię. Niemili wobec nas przeciwnicy.
- Niemili to określenie dość ubogie, bym rzekła.
- Doszły mnie słuchy, że Lustrzana Kula została porwana.
- I jaki to ma związek z nami?
- Moi szpiedzy idealnie podali mi opis tych złodziei.
   Viktoria zeszła niżej, nie słuchając błagalnych próśb Dracona. Luna widziała po jej zaciętej twarzy, że nie boi się niczego. Nagle skoczyła tak zwinnie jak kot przy wtórze spanikowanych krzyków jej towarzyszy. Luna zamarła, Draco wpatrywał się zszokowany w dół. Profesor nic się nie stało, gdyż chwilę wcześniej zamortyzowała swój upadek. Potężne zaklęcie odrzuciło kilkoro wampirów, przez co wokół kobiety utworzyło się idealne koło. Przywódca wampirów zszedł z kilku stopni, by zbliżyć się do profesor.
- Kim jesteś, że śmiesz tu przychodzić i zakłócać nasz spokój?
   Tego ani Luna, ani Draco nie dosłyszeli. Ale to, co powiedziała profesor wstrząsnęło wszystkimi wampirami. Poczęli ze strachem wpatrywać się to w kobietę, to w swojego przywódcę.
- Czego zatem żądasz?
- Twojej krwi. Ale spokojnie – uprzedziła go gwałtownym ruchem dłoni, gdyż wokół niej zaczynało być niespokojnie – tylko kilka kropli.
- Jeśli pokonasz większość tych nieopierzonych – powiedział szeptem, które boleśnie wdarło się do ich uszu.- Wygrasz, a wtedy odwdzięczę się. Masz moje słowo, Poszukiwaczko Wampirów.
   Luna i Draco zdążyli szybko zejść na dół, starając się zbytnio nie zbliżać do gniewnych stworów. Chłopak cały czas trzymał za rękaw Luny, powstrzymując ją od dalszego biegu.
- Zaskoczymy ich od tyłu, Lovegood – powiedział, zanim zdążyła się odezwać.
   W tym czasie Viktoria przygotowała swoją różdżkę. Jej ruchy były leniwe, powolne i jednocześnie mylące. Pierwsze wampiry, które skusiły się wyjść przed szereg, widziały swoimi oczami pewne zwycięstwo. Nic bardziej mylnego.
- Omicidio! – zawołała natychmiast, kiedy kilkoro z nich rzuciło się na nią. Padli bez życia.- Tagliare!
   Draco z przerażeniem ujrzał po raz pierwszy w swoim życiu, jak niewidzialny topór odrąbuje głowy wampirom z niebezpieczną szybkością. To wystraszyło kilku przeciwników, którzy odsunęli się na tyły. Jednak pozostało zbyt wielu, którzy w szale krwi i walki rzucili się na kobietę. Draco czuł, że trzeba jej pomóc.
- Kiedy rzucisz zaklęcie bombardujące, Lovegood.. Lovegood, słuchaj mnie, idiotko! – warknął, pociągając ją za włosy, co od razu przywróciło ją na ziemię.- To ja wypchnę to zaklęcie dalej, by zrobić przejście do Viktorii, jasne?
  Jednym skinieniem głowy zgodziła się, a on nie pytał dalej.
- Bombarda Maxima!! – ryknęła, choć w jaskini trwała jatka w najlepsze. Wtedy on, poczuł w dłoniach znajomą siłę. Magia rozpierała jego pierś, więc musiał ją wypchnąć jak najdalej. Połączył swoją siłę z siłą zaklęcia, które rzuciła Luna. Wnet trafiło ono w tylni rząd stworów. Rozczłonkowane ciała poleciały we wszystkie strony, więc Luna na szybko użyła tarczy, by obronić siebie i Draco przed krwawym deszczem ciał. Było strasznie. Śmierdziało spalonym ciałem, krwią i wilgocią. Wrzasków nie było końca.
- Jeszcze raz! – powiedział Draco.
- Dlaczego powiedziałeś, że jesteś moim obrońcą?!
- Tak sobie żartowałem, Lovegood! – krzyknął, po raz kolejny wypychając z siebie sporą ilość magii. Luna była pod wrażeniem.
- Mogę rzec, że jesteś dobrym przyjacielem!
   Dracona zatkało i na chwilę zapomniał o całym zgiełku. Do czasu, kiedy jeden z wampirów zauważył intruzów i zaatakował. Draco od razu zmiótł go z powierzchni, ale wiedział, że czasu mają mało. Zaraz zauważą ich pozostali.
- Nie twoim, Lovegood! Nigdy! Jesteś nienormalna!
- Jestem tak samo normalna jak ty i reszta!
- W snach! Czaruj! Nie gadaj!!!
   Zgiełk był coraz bardziej donośny. Luna i Draco zaczęli używać zaklęć palących, gdyż szybko zauważyli, jak młode wampiry uciekały na widok ognia.
- Dalej, dalej!! Do Viktorii!!!
   Musieli uciec ze swojego miejsca, gdyż z góry nadciągały nietoperze, ogromne, straszne, niebezpieczne. Na szczęście, rozproszyło to inne wampiry, które nawet nie zauważyły biegnących między nimi dwójki czarodziejów. Viktoria jedną ręką odganiała wampiry po prawej stronie, drugą czarowała tarczę, od której nieopierzeni odbijali się jak piłeczki. Tworzyła wokół siebie ogniska, na które nadziali się nieuważni, a resztę ognia rzucała w latające stwory. Ogień trawił ich blade, śliskie ciała, które wpadały w szał, wiedząc, że nie uratują się z tej pożogi. Profesor zaciekle walczyła dalej, czując za sobą, jak inni czatują, jak chcą na nią skoczyć. Ale i oni zostawali odpychani przez niewidzialną siłę, która miażdżyła ich wiotkie ciała. Była w swoim piekle. A może w niebie? Wtedy usłyszała nawoływania Luny.
- Teleportujcie się! W tej chwili!
- Nie ma mowy!
- Rób, co mówię, Draco!
   Walczyli dobrze. Zdali swoją próbę, gdyż z niewielką łatwością przedarli się do środka. Zdolne dzieci.
- Koniec! Bierz Lunę i stąd spieprzajcie! Inaczej do końca roku nie dasz rady z wypracowaniami, panie Malfoy!
   Luna atakowała z prędkością, o jaką nikt by jej w życiu nie podejrzewał. Jej codzienna powolność, ruchy, chód i mówienie mogły doprowadzić człowieka do śpiączki, ale w walce okazywała się taka, jaką Viktoria sobie idealnie wyobrażała. Nawet Draco nie mógł przestać patrzeć w jej kierunku zaskoczony. To go zgubiło. Jak w zwolnionym tempie, profesor widziała atakującego od tyłu wampira, który wgryzł się w nogę chłopaka. Ten jednak bez wyrzutów sumienia potraktował go uśmiercającym zaklęciem. Luna otoczyła ich tarczą.
- Walczysz dumnie, Viktorio – odezwał się przywódca.- Zaciekle jak na twój ród przystało…
- Przyślij mi ich więcej, bo zaczynam się nudzić.. Fallire!
   Kilku na raz objęło się soczyście pomarańczowym ogniem. Nie zważała na ich wrzaski.
- Powiedz mi tylko, po co ci Lustrzana Kula? – wysyczał spokojnie, jakby rozgrywająca się przed nim scena walki była tylko generalną próbą na scenie.
- By zemścić się na tych, którzy mi podpadli.
   Luna rzucała prostymi zaklęciami, bojąc się użyć gorszych czarów, którymi Draco dysponował w każdej sekundzie. Mroziło ją na sam dźwięk słów, które wypowiadał. Ale oboje stali oparci plecami do siebie i w ten sposób bronili swoich tyłów. Krew lejąca się z nogi Dracona zaczęła odciągać wampiry od walczącej Viktorii, która na dodatek rozmawiała z przywódcą w nieznanym języku.
- Widzę, że zasługujesz na moją krew, ale musisz ją wypić – powiedział ostro, akcentując ostatnie słowo.- Tak aktywujesz kulę, Viktorio. Jak cię teraz zwą?
- Rodley – odparła warknięciem.- Draco! Teleportuj się z Luną! Jesteś ranny! Masz szlaban na kolejny tydzień!
   Luna skupiła się na walce, gdyż nie miała sekundy spokoju na to, by odetchnąć. Ręka paliła ją z bólu, ale nawet w tym momencie zdołała pomyśleć, że potrzebuje do kompletu rękawiczek, które uchroniłyby jej skórę.
- Lovegood, chwyć się mojej ręki! Zaraz się przenosimy!
   Zrobiła, jak jej kazał. Była przygotowana na kolejne szarpnięcie, choć miała wrażenie, że mijały wieki, odkąd stali ze sobą scaleni. Wiedziała, że coś jest nie tak. Tarcza zaczynała blednąć, a wampiry zbliżały się do nich coraz bardziej.
- Bombarda Maxima!!
- Lovegood, już!
- Woda!
   Donośne pyknięcie zaświadczyło o tym, że zniknęli. Viktoria odetchnęła, ale nie na długo. Luna, zanim zniknęła, rzuciła zaklęciem w grupę wampirów, które zdążyły umknąć czarowi. Niestety, w tym samym czasie, kolorowy snop magii trafił w skalną ścianę. A przez nią do środka zaczęła dostawać się morska woda.
- Będziesz dalej mnie sprawdzał, czy z tym kończymy?! – zawołała kobieta, nadal trzymając zaklęcia osłaniające. Nie musiała powtarzać, bo obok niej wyrósł przywódca. Jego twarz nie przypominała ludzkiej. Oczy świeciły się złowieszczo, ostre zęby prezentowały się upiornie, gdy się uśmiechał, a goła głowa błyszczała przy rozpalonym ogniu spalonych, martwych ciał. Przed nim nie musiała się bronić. Wszystkie pozostałe wampiry, jeszcze żywe ukłoniły się przed stojącym przed nimi stwórcą. Ponury dźwięk wydobył się z ich gardeł, tworząc muzykę, której nigdy wcześniej Viktoria nie miała dane usłyszeć.
- Pij, Viktorio – powiedział.- Pij, łuno zachodu. Na twój widok słońce gaśnie, magia staje się bezwartościowa, potężni przed tobą klękają. Pij.
   Potem była już tylko słodka krew, krew i krew..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz