sobota, 26 października 2019

~45~

   Zimno zaatakowało ich ciała boleśnie i gwałtownie. Nie było czasu, by zdążyć przyzwyczaić się do lodowatej temperatury jaka panowała w głębokiej wodzie. Luna, na szczęście, tuż przed teleportowaniem się do zamku, nabrała w płuca sporo powietrza. Zdziwiła się zatem, że w rzeczywistości wylądowali w jeziorze. Wypatrywała Draco, z którym rozłączyła się w czasie teleportu i niebywale ją to zmartwiło. Czy pływał gdzieś dalej, czy wydostał się już na powierzchnię? Naprawdę zaniepokoiła ją jego sytuacja.
- Lovegood! – usłyszała swoje nazwisko, wypowiedziane w lekko stłumiony sposób. Draco podpłynął do niej, mając na głowie dziwny bąbel, który umożliwiał mu oddychanie. Luna była zachwycona, gdyż nigdy nie widziała takiej magii.
- To bąblogłowy! – mruknął, wskazując palcem na błonę wokół jego twarzy. Też chciała coś powiedzieć, ale Draco zatkał jej usta, gdyż z łatwością zachłysnęłaby się wodą. Jednak chłopak zwrócił uwagę na coś jeszcze. Wokół nich zaczęły zbierać się niepokojąco groźne stworzenia. Upiorne syreny, ryby wielkości głowy z zębami jak brzytwy oraz parzące meduzy, które strzelały swoimi kończynami. Draco spokojnie się im przyglądał, ale kiedy jedna z syren podpłynęła bliżej, potraktował ją zaklęciem odrzucającym. To rozwścieczyło jej siostry.
- Kto zszedł w nasze głębiny, nie wyjdzie stąd żywy – zahuczała kolejna, wołając do walki pozostałe. Draco jednak zdążył grzmotnąć tak potężnym zaklęciem, wywołując w wodzie większą jasność niż jaka mogła trwać na powierzchni za dnia. Syreny i reszta stworzeń rozpierzchła się na widok światła, a ten moment wybrał Draco. Złapał Lunę za ramię i skierował różdżkę ku górze. Wtedy poczuła, jak nieznana siła ciągnie ją na powierzchnię.
- Niee! – ryknęła za nimi jedna z syren. Zaczęła się gonitwa. Draco spoglądał za siebie coraz bardziej zdenerwowany, Luna odliczała sekundy. Wydawało się to wiecznością, gdyż syreny coraz bardziej zbliżały się do potencjalnych ofiar. Luna czuła, jak jedna łapie ją za kostkę, ale mimo tego, dalej sunęli ku górze. W stopę Dracona wbiły się ostre pazury, więc uwolnił się, kopiąc napastnika drugą nogą. Nawet nie wiedział, jakie stworzenie go zaatakowało. Zaczynało się robić chłodniej. Przestali słyszeć za sobą głosy. Udało się. Wyskoczyli na powierzchnię jak z wyrzutni. Luna zaczerpnęła powietrza.
 *
   Stojąc w środku nocy na lądzie, Draco i Luna nie byli w stanie osuszyć się za pomocą zaklęć. Oddychali i trzęśli się jakby przed chwilą stali na przedsionku śmierci. Draco nie potrafił zaczerpnąć tchu, znowu Luna siedziała nad brzegiem i nie mogła powstrzymać drżenia. To było niesamowite zakończenie ich wspólnej wyprawy.
- Ciekawe co z Viktorią – mruknęła, by przełamać barierę ciszy. Draco jednak od razu nie odpowiedział, najpierw zajmując się swoim ubraniem.
- Pewnie da sobie radę – odpowiedział szorstko, nie patrząc na dziewczynę.
- Co teraz?
   Draco wrzał z niesamowitego gniewu, który chciał uwolnić i dzieliły go sekundy od powiedzenia Lunie przykrych słów, ale poczuł nagle nieprzyjemny ból. Jego noga wrzała z gorąca.
- Cholera! – wymsknęło się z jego ust, choć zęby zaciskał jak podczas skurczu.
- Nie wygląda dobrze – rzekła Krukonka, przyglądając się z bliska ranie, lecz Draco nawet nie wiedział, kiedy podeszła.- Zaklęcie nie wystarczy. Choć mogłabym…
- Chyba żartujesz – wycedził.- Nie dam się badać komuś takiemu jak ty, Lovegood.
- W takim razie idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie! – burknął, czując coraz bardziej pulsujący, tępy ból, który rozsadzał jego całą nogę.- Nie chcę pytań, skąd się to wzięło. Ugryzienie wampira może być bardzo bolesne i jako jedne z niewielu jest najbardziej charakterystyczne. Od razu pielęgniarka będzie się pytać, skąd u nas wampir…
   Wypowiedział to z trudem, z każdą chwilą czując większy pociąg do położenia się na chłodnej ziemi. Od momentu teleportacji do znalezienia się w jeziorze, czuł napięcie i nie skupiał się na bólu, ale teraz miał wrażenie, jakby ktoś próbował mu tę nogę odciąć żywcem.
- Ty głupia smarkulo.. Gdybyś w ostatniej chwili nie powiedziała „woda”, ominęłoby nas ciekawe spotkanie z syrenami..
- Nie wiedziałam – wyszeptała, ale syk, jaki wydał z siebie chłopak, zagłuszył jej słowa.- W tej jaskini.. rzuciłam zaklęciem prosto w ścianę.. i ją zburzyło.. Wtedy zobaczyłam wodę…
- Jeśli przez ciebie Rodley zginie, własnoręcznie będę cię torturować.
   Draco padł na kolana. Luna poczuła się niezręcznie i zaczęła martwić się o Viktorię. Jednak musiała zająć się Ślizgonem, który o własnych siłach nie był w stanie się ruszyć, a co dopiero iść. Najpierw przeszedł jej przez głowę dyrektor, ale gdyby ten dowiedział się o ich wyprawie, nie byłoby ciekawie. Reszta opiekunów, nawet Slughorn nie mogli dowiedzieć się o ich tajemniczych wycieczkach. Musiała poradzić sobie sama.
- Lovegood! Słyszysz, tępa kretynko?
- Przeproś za to, co powiedziałeś, a ci pomogę – mruknęła nad wyraz spokojnie, zapominając, że jej ciało również drżało z zimna. Śnieg w tym roku miał spaść niebawem i dzieliło ich od tego parę dni. Z jej ust, z każdym oddechem, wydostawały się kłęby pary, a woda na jej rzęsach i włosach zdążyła zamarznąć.
- Chyba cię.. Aaaa! No dobra! Przepraszam! – zajęczał błagalnie, co usatysfakcjonowało dziewczynę.
- Muszę zakryć tą ranę czymś ciasnym, by zatamować krew – powiedziała delikatnie, pieszczotliwie bandażując skaleczoną nogę. Draco syczał, choć powstrzymywał się, dopóki Luna nie zabezpieczyła rany.- W zamku zrobimy resztę. Znam kilka eliksirów, które by ci pomogły. Ale musimy iść do pracowni, bym mogła je uwarzyć..
- W mojej sypialni mam własną pracownię i potrzebne składniki – powiedział, tym razem, nie unosząc się gniewem.- Viktoria dała mi recepturę na eliksir, który uśmierza ugryzienia.
- Ale nie staniesz się wampirem?
  Zdołał jedynie spojrzeć na nią z pożałowaniem.
- Nie.. Musiałbym wymienić się z nim krwią.
- To tak jak w spektaklu Johnnego Bardy’iego Idola .
- Nie wiem kto to…
- To wspaniały magiczny reżyser! W jednym z jego przedstawień dziewczyna pragnąc życia wiecznego, szuka po całym świecie tej możliwości. Żaden kamień, ani eliksir, ani zaklęcie nie przypada pod jej gust. Dopiero jeden z wampirów chce podarować jej krew w zamian za miłość. Był szpetny jak mało który potwór, ale za taki dar zostali parą na wieki.
- Brzmi jak tanie romansidło.
- Nie wiem, ale mi i mojemu tacie od zawsze się to podobało.
- Auć! Poczekaj chwilę! Noga..
- Za chwilę będziemy.
   Luna pomagała sobie zaklęciem, które podtrzymywało Dracona w górze, kiedy ona szła razem z nim. Kroczyli długo w milczeniu, choć Luna pilnowała, by chłopak nie przysnął. Sama drżała z zimna i czuła, jak katar spływa po jej wargach, ale musiała skupić się na zadaniu. Zbyt polubiła Draco, by mogła go zostawić. Ba! Nawet największego wroga nie zostawiłaby w potrzebie.
- Idź tędy – wymruczał koło jej ucha, kiedy stali pod dziedzińcem.- Wejdziemy dolnym wejściem, a tam mamy prostą drogę do lochów.
   Luna nigdy nie błądziła po lochach, które należały do Ślizgonów. Wielce była zaskoczona, kiedy ujrzała ogromne, kamienne wrota.
- Czarny Pan zwycięży – mruknął Draco, a drzwi otwarły się na oścież ukazując krótki, oświetlony drobnymi lampami korytarz. Prowadził on wprost do pokoju wspólnego.
- Dziwne hasło – skomentowała Luna, z zaciekawieniem obserwując otoczenie. „Mroczny” było słabym słowem, które opisałoby salon. Głęboka, ciemna zieleń i zimny szary kolor dodawały komnacie dostojeństwa, obrazy ukazujące pola walki, a nawet surrealistyczne postaci nadawały upiorności. W całym zamku nie było aż tak obrzydliwych i strasznych obrazów. Reszta skąpana była w mroku i Luna nie mogła dojrzeć, co jeszcze ukrywa ten straszny salon. Myślami musiała wrócić z powrotem, do Draco, który powoli mdlał na jej barkach z wyczerpania.
- Twój pokój, Draco. Twój pokój.
   Leniwym ruchem dłoni wskazał jej drogę. Z każdym krokiem jej serce biło coraz mocniej. Czy ktoś się obudzi? A może ktoś spacerował po komnacie? Tego bała się najbardziej. Slytherin był sławny z ilości swoich szpiegów. Musiała się zatem pospieszyć.
 *
  Gdy Draco ostatkiem sił otworzył drzwi do swojego prywatnego pokoju prefekta, nie było czasu, by się po komnacie rozglądać. Choć wystrój i barwy kusiły, by poświęcić im więcej uwagi, Luna miała ważniejszy cel. Uratować Draco, który, jeśli to było możliwe, był o wiele bardziej blady niż normalnie. Ułożyła go na wygodnej, szerokiej kanapie, a potem rozciągnęła napięte mięśnie, które pod wpływem ciężaru chłopaka ścierpły. Szybkie spojrzenie. Mówił, że ma własną pracownię.
- Lovegood… Tam – wykrztusił Draco, delikatnie machając dłonią we wskazanym przez niego kierunku. Biurko, a za nimi mnóstwo regałów, kociołek, półki z eliksirami i składnikami, na ścianach przydatne narzędzia, w słoikach martwe, zasuszone zwierzęta. Istny obraz prosto z horroru.
- Do.. kociołka. Woda. Szybko.
  Zrobiła, jak kazał, choć uważała, by niczego nie zepsuć.
- Ognista Whiskey, korzeń palącej zmory, liść fioletowej ortici. W tej.. kolejności.
   Brakowało czasu, by pytać się o te dziwne składniki. Za pomocą zaklęcia Accio, przywoływała do siebie ingrediencje i wrzucała do kociołka.
- Zamieszaj trzy razy w prawo, a potem dwa w lewo, b-bardzo.. wolno.
   Draco słabł. Nie potrafił utrzymać otwartych oczu.
- A na koniec.. poczekaj pięć minut, dopóki nie stanie się czerwone jak krew.. By zgęstniało, dodaj krople własnej krwi, Lovegood.
   Wystraszyła się? Nie mogła. Wzięła do ręki najbliżej leżący nóż, zdezynfekowała narzędzie, a następnie nacięła palec zręcznym ruchem dłoni. Eliksir zdążył przybrać kolor, o jakim mówił Draco. Leniwie obserwowała, jak czerwona posoka spływa po jej bladych, chudych palcach.
- Lovegood, zimno mi.
   Zobaczyła przed kanapą i fotelami kamienny kominek, w którym od razu rozpaliła ogień. Dalej musiała czekać, aż eliksir przyjmie właściwe cechy.
- Draco, już.. Już gotowe.
   Wypełniła całą fiolkę i szybko podała chłopakowi, który coraz wolniej oddychał. Nie mogła płakać. Nie mogła płakać. Wyglądał krytycznie. Był cały pod jej władzą. Ale nie mogła stracić kogoś, kogo zdążyła polubić. Wtedy Draco przeraźliwie zaczął kaszleć. Miotało całym jego ciałem, rana rozgrzała się piekielnie mocno, ale o dziwo, chłopak nie wył z bólu. Ostatecznie, spojrzał na ranę, oparł się bezwładnie o poręcz kanapy i odetchnął. Eliksir zadziałał!
- Lovegood, pozwalam ci zostać. Gdyby coś się działo, szukaj Rodley.
   Mogła sama skoczyć na równe nogi i biegać po jego pokoju z radości. Udało się! Luna Lovegood sama przygotowała eliksir i dzięki temu uratowała przyjaciela. Była z siebie dumna. Jednak z braku sił nie była w stanie nawet podskoczyć. Usiadła na jednym z foteli, który stał blisko kominka, dzięki czemu czuła przyjemne ciepło ogarniające jej zmarznięte członki. Jednak nie pozwoliła sobie na sen. Draco mógł rzeczywiście pochwalić się przepięknym pokojem, który należał tylko do niego. Jedną trzecią pokoju zajmowała pracownia, w której Luna zdążyła zrobić niezły bałagan. Po środku siedzieli oni wśród wypoczynkowych mebli, dwóch małych, lśniąco czystych stolików, przed rozpalonym kominkiem. A dalej, po drugiej stronie, między kolejnymi obrazami, zielono-srebrnymi wstawkami, za kotarą prezentującą godło Slytherinu stało łóżko. Mosiężne, wielkie łóżko w towarzystwie ogromnej szafy. Zauważyła również ukryte drzwi, które mogły z pewnością prowadzić do jego prywatnej łazienki. Nadzwyczajne. Kolory… Obrazy, pomimo tego, co przedstawiały… Zasłony… Mrok… Sen…
*
   Drobne światło zdołało przedrzeć się przez małe okienko u szczytu komnaty, które to oblało bladą, choć spokojną twarz Dracona. Zbudził się dość szybko, gdyż owionęło go zimno, niepokój i świadomość czyjejś dodatkowej obecności. Lovegood. W fotelu. Szlag. Dziewucha zapewne nie wiedziała, bo i skąd, że uwielbiano go odwiedzać z samego rana. Co by było, gdyby Astoria lub Blaise zastali ten niecodzienny widok w jego komnacie? Plotkom, pytaniom i ciętym ripostom nie byłoby końca. Nie mógł jej zatem obudzić, gdyż pora na wykradanie się z pokoju wspólnego była za wczesna, a poza tym, nie chciało mu się. Uratowała go, więc wolał zostawić ją w spokoju.
  Delikatnie złapał ją za ramiona, objął jej chudą talię, mimo, że jej kłaki zaatakowały jego twarz, a ręka prawie nie uderzyła go w nos. Szybko położył ją na łóżko i zakrył tą część komnaty ulubioną kotarą. Czas na jakieś porządki. Poruszał się zwinnie, jakby zapomniał o nodze. Eliksir okazał się być potężny, a to dlatego, że wszystko zależało właśnie od ostatniego składnika. Krew Lovegood musiała być mocna, gdyż nie odczuwał żadnych skutków ubocznych. Czuł się jak noworodek. Potem wziął gorącą kąpiel i przywdział nowe ubrania. Tamte nadawały się do śmieci. W chwili, gdy pracownia ponownie błyszczała, a zegar wybił siódmą rano, do pokoju wpadł Blaise. Draco udał, że czyta książkę.
- Mam list dla ciebie, stary.
- Dzięki.
   Od razu poznał pieczęć. Była identyczna jak ta na sygnecie, który nosił na palcu.
- Nie było cię wczoraj cały dzień.
- Musiałem załatwić jedną sprawę.
   Draco nie musiał szukać wymówek. Jego przyjaciel domyślał się oczywiście spotkań Śmierciożerców, choć mijało się to z prawdą.
- Astoria była nie w humorze.
- Była u mnie wczoraj – odpowiedział beznamiętnie.- Wytłumaczyliśmy sobie pewne sprawy.
- Dobrze, Malfoy. Trzymaj ją krótko.
   Blaise na szczęście nie czekał na dalsze informacje. Wolał zostawić Dracona samego z listem, nie mając pojęcia, że w tym samym pokoju, za kotarą śpi Krukonka. Oczywiście, Lucjusz omawiał z nim tylko sprawy Czarnego Pana. O matce nie wspomniał, nie mówiąc o trosce wobec syna, której prawdopodobnie nie posiadał. Jeżeli chodziło o nowe rzeczy, napomknął o powrocie Dracona do domu, który byłby dla niego najlepszą decyzją.
- Ostatnia rzecz, którą bym chciał, to ujrzeć twoją twarz.
   Ups. Musiał się hamować. Nie chciał, by Lovegood coś usłyszała. A potem znowu naszło go zmęczenie. Padał. W dolinę snu.
 *
   Luna obudziła się w innym miejscu. A dobrze pamiętała, że zasnęła w fotelu, przy ciepłym kominku, mając przed sobą leżącego na kanapie Dracona. Ostatnie, co pamiętała, były obrazy i kolory ścian, które podziwiała. Obecnie leżała na ogromnym łożu, w kompletnej ciemności. Tylko gdzieś z bliska słyszała ciche pojękiwania, a od czasu do czasu syk i przekleństwa. Może to był sen? Ale ostatnio jej sny tyczyły się jednego, więc odrzuciła tą możliwość.
- Zostaw mnie! – to był zdecydowanie głos Dracona.- Muszę.. muszę.. cię zabić..
   Luna zamarła. Zdążyła odsunąć ciężką kotarę, by zobaczyć śpiącego chłopaka. Miał koszmary, tego była pewna. Świadczyły o tym jego lekkie drgawki, mówienie przez sen, niespokojne tiki.
- Już spokojnie – dziewczyna szybko zareagowała, choć wcale nie chciała go budzić. Święcie wierzyła, że uspokajanie w takich przypadkach było o wiele bardziej korzystne, a działające sonniki (o tym jej papa pisał niegdyś obszerne artykuły) mogły przywrócić błogi sen. Zatem zaczęła gładzić go po twarzy, jak najdelikatniej mogła.
- Ja muszę cię zabić! Nie rozumiesz? – krople potu wystąpiły mu na gładkim czole.
- Tak, rozumiem. Ale nie musisz tego robić – wyszeptała Luna, wprost do jego ucha, nadając każdemu słowu słodki dźwięk. Już po chwili chłopak uspokoił się, choć jego ciało nadal drżało. Ach, jego blade lico, przymknięte oczy, równe brwi i wąskie usta nadawały twarzy dostojeństwa. Luna nigdy nie miała czasu ani lepszej okazji, by przyjrzeć się jego rysom z bliska. Mógł naprawdę uchodzić za przystojnego, choć Luna nie znała się na urodzie chłopców.
   Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Luna nigdy wcześniej nie czuła takiego napięcia. Zniknęła za kotarą i w mgnieniu oka użyła na sobie zaklęcia skamieniałości. Jej niekontrolowane ruchy zostały sparaliżowane, a nawet oddech uciszony. Mogła tylko mieć nadzieję, ze to sama profesor Rodley.
- Draco? – to jednak nie był głos Viktorii.
 *
   Spało mu się okropnie, choć tuż przed obudzeniem, jego koszmary ulotniły się jak kurz. Nigdy wcześniej nie czuł takiego spokoju. Szkoda jednak, że trwał tak krótko.
- Draco?
   Delikatny, acz stanowczy głos oderwał go od sennego świata, w którym nie chciał już być. Stojący na wieży Dumbledore, Bellatrix paskudnie uśmiechająca się w cieniu, Severus trafiający zaklęciem w dyrektora. A potem Czarny Pan, szczęśliwy i nie do zniesienia jednocześnie. Ech.. Niech będzie chwała Merlinowi, że ktoś w końcu go obudził.
- To ja – obok pojawiła się Astoria. To pewnie dlatego musiało mu się tak dobrze spać. - Miałeś dać znać.. A co więcej, odwdzięczyć się za to chłodne wczorajsze pożegnanie.
- Ach – zaśmiał się, lekko jeszcze znużony.- Możemy iść razem na drugie śniadanie, spacer, a potem mile spędzić niedzielny wieczór..
- No, to mi się podoba – zamruczała ponętnie. Ach, stęsknił się za jej ciepłym ciałem. Niestety, tylko ciałem, gdyż niczego innego wartościowego nie miała.
- Pozwól mi tylko dojść do ładu, a potem..
- To twoje okulary?
   Jakie okulary, do jasnej.. Szlag. Lovegood musiała zostawić swoje śmieszne akcesoria na jego stoliku! I to na środku pokoju!
- Znalazłem je wczoraj i wydały mi się dość osobliwe, więc je wziąłem.
- Są śmieszne, Draco.
  Osobliwe to eufemizm słów „dziwny” lub „śmieszny”. Jakby widział Lovegood. Draco idealnie zachował kamienną twarz, nawet nie okazał, jak bardzo się zdziwił, gdy sam je tam zobaczył. Na szczęście, Astoria nie dopytywała się dalej. Wyszła z komnaty szybciej niż przypuszczał.
- Lovegood…
   Pojawiła się po chwili, jakby przed chwilą wstała. Ale miała bardzo dziwną twarz. Co prawda, wyglądała na zmęczoną, ale jej twarz była bardziej spięta niż normalnie.
- Kiedy zaczniesz uczyć mnie teleportacji? Co?
- Myślisz, że jak Rodley rozkaże mi cię niańczyć, to następnym razem spytasz się o dokarmianie?
  Zignorowała jego przytyk. Za to przeciągle westchnęła i nie była już tą Pomyluną Lovegood, którą kojarzył.
- Nie – twardo odpowiedziała – Chodzi mi o teleportację. To ważne.
   Draco uniósł znacząco jedną brew, gdyż jeszcze wcześniej nie słyszał u niej takiego specyficznego tonu. Co ją ugryzło? Ona naprawdę była.. osobliwa.
- Twoje rzeczy – wskazał ręką jej okulary, wspomniał o leżącym płaszczu za biurkiem, który rzuciła w pośpiechu oraz o rękawicach, pozostawionych na jego biurku.
- W sumie za uratowanie mojej nogi, Lovegood, pożyczę ci książkę – przeciągłym spojrzeniem rozejrzał się po regałach.- Ale masz tydzień, by mi ją oddać.
   Wtedy Luna cicho zapiszczała. Już miał ją zbesztać, ale w porę spostrzegł się, co wywołało u niej tą reakcję. Zauważyła wszystkie egzemplarze ostatniej gazety, którą jej ojciec przysłał. Tak, Draco po incydencie w Sowiarni, zabrał gazety do siebie, próbując zręcznie ukryć je przed resztą świata. Wolał jednak tego dnia nie wspominać.
- Weź je. One nie są mi potrzebne – mruknął, a potem sięgnął po jeden z najgrubszych tomów.- Tydzień, Lovegood. Słyszysz?
   Uniosła w końcu zaspane, błękitne oczy. Sześćset stron. Zobaczymy, czy da radę przeczytać.
- Dziękuję.
- Przepytam cię i o tym pogadamy. Na praktykę przyjdzie jeszcze pora.
  Nie wiedział, kiedy się to stało. Nagle poczuł na sobie jej ciężar, zakurzone kudły, twarz, dłonie, talię, piersi… Wtulała się w niego jak w bóstwo, ale szybko odstąpiła, zanim zdążył ją przekląć.
- Ty…
- Do zobaczenia, Draco.
  Jak ona się z tym zabrała? Zaraz.. Czekaj!
- Lovegood! Nikt cię nie może zobaczyć, kretynko! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz