wtorek, 27 sierpnia 2019

~43~

   We własnej domowej kuchni czuła się najlepiej, otoczona kolorowymi ściennymi malunkami, przedmiotami taty oraz ze stojącym na blacie budyniem waniliowym. Zajadała się już drugą porcją, kiedy ze schodów zszedł papa wraz ze znanym jej mężczyzną, którego inni nazywali tak śmiesznie.. Argie? Czy jakoś tak. Kończyli poważną dyskusję, zdążyła zauważyć, a co więcej rozpoznać po zwężonych oczach taty i zmieszanej minie mężczyzny. Czy i tym razem będą torturować tatę?
- W takim razie przyjedziemy dopiero za jakiś czas – powiedział gość.
- N-nie ma tu nic podejrzanego.. N-nie ma sen..su..
- To się okaże – odwarknął.
- Tatko?
   Było jej smutno, gdy papa wyglądał na rozżalonego. Odwrócił się do niej i posłał w jej stronę słaby uśmiech, który jej nie wystarczył. Zamiast taty, podszedł do niej drugi mężczyzna.
- Jak się czujesz, łasiczko?
   Nie lubiła tych zwierząt i nie lubiła, gdy tak do niej mówił. Jednak coś w jego oczach podpowiadało jej, że lepiej dla niej nie sprzeciwiać się jego słowom.
- Widzę, że malujesz.
   To były rysunki, które zawsze pozostawiała na stole, a tata nigdy tego nie sprzątał, dlatego wiele zamazanych kartek służyło jako podkładki pod talerze. Świadczyły o tym ogromne plamy, zaschnięte pozostałości po jedzeniu, a nawet budyniowe ciapy. Jednak rysunki to była malutka część tego, co znajdowało się jeszcze na blacie. Kredki, koraliki, stare gazety, wysuszone liście i rośliny oraz robaczki w malutkich słoiczkach dopełniały całości. Rookwood jednak nie zwrócił na to uwagi. Podniósł dziewczynkę i posadził na swoich kolanach.
- Namaluj coś dla mnie – powiedział czułym szeptem, który wcale nie wydał się jej groźny, lecz zachęcający do tego, by rzeczywiście spełnić jego prośbę. Pokazała mu, jak potrafi zaczarować kredki, które unosiły się same i malowały to, o co prosiła. Mogła utrzymać w powietrzu jednocześnie pięć z nich i używać wszystkich naraz. Rookwood był pod wrażeniem jej umiejętności.
- Ksenofiliusie, czuję, że łasiczka trafi do Ravenclaw! Jest niebywale mądra!
   Papa nie odezwał się. Stał z boku jak strażnik małej królewny i bacznie obserwował całe zajście. Luna namalowała potok, za którym znajdowała się jej krzywa wieża i ogromne łodygi roślin, które tatko hodował w ogrodzie. Nad potokiem stały dwie osoby, trzymające się za ręce.
- Sądząc po kokardzie, którą ma ta postać, mogę uznać, że to ja?
- Yhm – odparła, skupiając się mocno na dokończeniu rysunku.- To dla ciebie.
- Czuję się zaszczycony. Jednak obowiązki wzywają – dodał, kiedy jego lewa ręka dość gwałtownie zadrgała.
- Kiedy znowu przyjdziesz? – zapytała, choć zauważyła jak tatko wzdycha głęboko.
- Dla ciebie, łasiczko, mogę być zawsze – odrzekł i opuścił jej dom, wypowiadając pod nosem słowa, których już nie dosłyszała.
 **
   Ginny patrzyła zaniepokojona na członków Gwardii zebranych w Pokoju Życzeń. Neville siedział obok niej niedostępny i zamyślony, bliźniaczki obgadywały osoby, o których Ginny nie miała bladego pojęcia, Colin stał oparty o ścianę milczący jak nigdy, a Seamus i Dean rozglądali się po komnacie, dotykając gratów, które ostatnim razem Ginny zastała tu jeszcze z Harrym. Czekali jeszcze na Nigela, Zachariasza oraz Hannę, którzy mieli przekazać interesujące oraz przydatne informacje. Dla dobra wszystkich członków, tym razem ona musiała poprowadzić kolejne spotkanie. I już zaczęła bać się tego, co musiała ogłosić.
- Słuchajcie, jeśli mamy czekać na resztę, opowiecie nam w końcu, jak było z tym smokiem? – zapytał Seamus, odkładając na bok starą, przerdzewiałą klatkę. Naraz wszyscy spojrzeli na Ginny i Neville’a zaciekawieni. Chłopak uniósł głowę, zaskoczony faktem, że wszyscy zwrócili na nich uwagę, znowu Ginny od razu zamierzała ich zbyć, chcąc skupić się na czymś ważniejszym. Jednak podniecenie, jakie ogarnęło jej przyjaciół było wręcz namacalne, więc nie mogła im odmówić.
- Co nam szkodzi – odparła ruda, wzdychając na samo wspomnienie tamtego chłodnego, strasznego wieczoru. Niech im będzie, ku przestrodze.
 *
  Klara czuła, że palący ból głowy atakuje ponownie, o czym świadczyły powracające zwidy. Wychodząc chwiejnym krokiem z komnaty do zajęć z Numerologii, czuła, że nie potrafi ustać już na nogach. Ciężko oddychając, oparła się plecami o ścianę, przepuszczając wychodzących z klasy uczniów. Miała wrażenie, że wszyscy patrzą na nią z litością lub pogardą, ale szybko to uczucie mijało, kiedy odwracali wzrok. Rozluźniła niebieski krawat, który zbyt ciasno oplatał jej kołnierz. Tak było o wiele lepiej, kiedy z większą łatwością mogła nabrać świeżego powietrza. Lekki powiew, który otulił jej twarz był dziwnie nieznany, aczkolwiek wydawał się nader przyjemny. Jednak gdy otworzyła oczy, ujrzała pusty korytarz, choć miała wrażenie, jakby przed chwilą ktoś przechodził tuż obok niej. Wszyscy uczęszczający na zajęcia dawno stamtąd odeszli, więc pozostała przy wersji, że jej umysł wytworzył pewne wyobrażenie. Musi coś zjeść. Była diabelnie głodna i to przywróciło ją na ziemię. Nie bacząc na zimno oraz drżące nogi, pocieszała się myślą o smacznym posiłku.
 *
- Nie wierzę, że Śmierciożercy są zdolni do takiego stopnia zrobić coś takiego – pierwszy odezwał się Dean po wysłuchaniu całej historii o walce ze smokiem.
- Lunie udało się tak po prostu go osłabić? – zapytała, nie dowierzając jedna z bliźniaczek. Obie siostry spojrzały na siebie skonfundowane.
- A, właśnie – wtrącił Colin, który nadal stał z boku.- Gdzie Po.. Luna?
   Neville spojrzał na niego piorunującym wzrokiem. Coraz bardziej bolała go nieobecność Luny.
- Tym razem się nie zjawi – odparła zimno Ginny.- Możemy przejść do rzeczy?
   Nikt tego nie skomentował, choć zauważyła, jak patrzą z niedowierzaniem i podejrzliwością. Od zniknięcia Harry’ego, to ich wszyscy traktowali jako zastępczą trójcę, więc nieobecność któregokolwiek z nich była nie do przyjęcia. Odkąd Zachariasz i Hanna przybyli dwadzieścia minut temu jako ostatni, uznano, że nie warto już czekać. Przed nimi wkroczył Nigel, który jako jedyny pałał tu lekkim optymizmem.
- Co udało się nam osiągnąć? – zapytał Neville, kiedy zauważył, że Ginny nie zamierza sama kontynuować.
- Śledzimy Ślizgonki, ostatnio zaproponowała to Lavender – zaczęła jedna z bliźniaczek.- Podsłuchujemy je i czekamy, dopóki ktoś nie puści pary z ust.
- I jak?
- Na razie tępią młodszych, ale nic nie mówią o planach Śmierciożerców.. Same głupoty – westchnęły na koniec obie.
- Colin? Nigel?
- Obraliśmy sobie Amycusa za cel.. – odpowiedział pierwszy.- Ale skubany często chodzi z obstawą.
- Nie jest ciekawie. Śmierciożercy zbijają się w grupy.. A co będzie, jak dojdzie ich więcej? – Nigel uśmiechnął się pogardliwie, opierając się o krzywy stolik, podobnie jak jego towarzysz.
- Do zamku ma zawitać jeden z najlepszych szpiegów Sami-Wiecie-Kogo – powiedział Seamus.- Rookwood.
- Wszyscy już o tym czytali w Proroku – warknęła Ginny.- Nie możemy dać się im osłabić.
- Mam kilka zebranych o nim informacji– dodał Zachariasz, który wyjął z kieszeni szaty jakiś cienki notatnik, z którego zaczął podawać informacje na temat Śmierciożercy.
- Zachariasz, zbieraj jak najwięcej takich rzeczy – Neville podszedł do chłopaka, by zajrzeć do jego bogatego w ciekawostki notatnika – Dzięki temu może znajdziemy ich słabe punkty.
- Hanna, wiecie już dlaczego nauczyciele chorują? – Gryfonka zwróciła się do cicho siedzącej dziewczyny.
- Z N-Nevillem przetestowaliśmy kilka próbek na szczurach. Objawy jednej z nich pasują idealnie.
   Chłopak kiwnął głową na znak potwierdzenia tej informacji.
- Jednak nadal nie wiemy, kto ich truje – odparł Seamus.
- Dojdziemy do tego, prędzej, czy później – odpowiedziała mu Ginny, a ton jej głosu zmroził na chwilę wszystkich obecnych. Jednak gdyby wiedzieli, o czym tylko myśli, wcale by tak nie zareagowali. Dumała nad „zdradą” Luny. Nad tym, że powinna tu z nimi być. Nad tym, że jej znajomość z Rodley mogła nieźle im pomóc. Czy było jednak za późno?
*
   Rozciągające się przed nią ściany zaczęły pląsać przed jej oczami i choć do Wielkiej Sali miała niewiele drogi, musiała przystanąć. Wspomnienia z Zakazanego Lasu wbiły się do jej głowy z niewyobrażalną siłą. Bała się, że tu zostanie. Bała się, że zaraz coś ją zaatakuje, przed czym będzie musiała uciekać. Veritaserum stojące przed nią na stoliku oraz Snape uśmiechający się z pogardą, wręcz zachęcający ją do wypicia eliksiru były pierwszymi obrazami, jakie ukazał jej umysł.
- Nie.. – jęknęła.- Nie chcę tego.
- Dobrze się czujesz?
   Klara otworzyła z trudem oczy, czując na czole zimny pot. Przed nią stały Annette i dwie nieznane jej dziewczyny. Co się okazało, były Ślizgonkami. Od razu przypomniała sobie wydarzenie z opustoszałej klasy, gdzie Annette była przesłuchiwana przez czarnowłosą, młodą Ślizgonkę, a Amycus Carrow prawie odkrył jej kryjówkę. Zrobiło jej się na nowo niedobrze.
- N-nie.. To znaczy.. Zrobiło mi się trochę słabo.
   Niech to.. A jeśli Annette wykorzysta te dwie Ślizgonki, by zrobić jej krzywdę? Takie rzeczy były na porządku dziennym i nie było dnia, kiedy ktoś nie poszedł spać poobijany.
- Zostawcie nas – odparła Annette władczym głosem w stronę dziewczyn, które nie miały nic przeciwko temu rozkazowi. Wtedy Klara poczuła, jak jej koleżanka z tego samego dormitorium mierzy ją wrogim spojrzeniem.
 *
   W Pokoju Życzeń trwała w najlepsze ostra dyskusja. Kłócono się właśnie nad sprawą przybycia nowych Śmierciożerców. Seamus i Dean ochoczo próbowali zgłosić się do szpiegowania Rookwooda, Zachariasz znowu odradzał im tego, podając coraz to straszniejsze informacje o szpiegu Voldemorta. Colin i Nigel byli za Gryfonami, wierząc, że to jeden z najlepszych pomysłów na odnalezienie ich słabych punktów. Ginny próbowała to zażegnać, Hanna siedziała skulona, Neville od czasu do czasu się wtrącał, znowu bliźniaczki wyglądały jednakowo, śledząc z otwartymi buziami zagorzałą kłótnię. W końcu ruda nie wytrzymała i użyła jednego, potężnego zaklęcia, by uciszyć spierających się chłopaków.
- Uważam osobiście – powiedziała stanowczo, mierząc swojego byłego chłopaka nienawistnym spojrzeniem, a w jego pobratymców rzucając płomieniami.- Śledzenie to dobry pomysł, ale z umiarem.. Zmieniajcie się co jakiś czas. Zachariasz, notuj za każdym razem dziwne zachowania. W końcu musimy znaleźć tego, który jest odpowiedzialny za trucie nauczycieli.
   Chłopaki na dźwięk jej głosu jednakowo zamknęli swoje usta.
- Jutro z Hanną wypróbujemy tą truciznę na kilku z nich. W chwili ich nieobecności zakradniemy się do ich pokoju i wlejemy każdemu po kropli – odparł pierwszy Neville.
- To powinno ich zniechęcić na jakiś czas, a polepszy dzień wielu uczniom – odparł entuzjastycznie Nigel.
- Ginny.. – odezwał się Dean.- A ty kim się zajmiesz?
- Myślałam nad tym dużo – odpowiedziała mu tajemniczo, skupiając na sobie oczy wszystkich zebranych.- Myślę, że skupię się na profesor Rodley.
   Widziała doskonale jak wstrząsnęła nimi ta informacja. Dziewczyny zbladły, Neville odwrócił wzrok, nawet Nigel przestał się uśmiechać.
- Jesteś pewna? – zapytał Zachariasz.- To jedyna osoba w moim notatniku, o której nie mam żadnych informacji. Nikt nie wie, skąd przybyła, skąd Snape ją zna ani dlaczego spędza tyle czasu z Malfoy’em.
  Zapytajcie się Luny. Ona powinna dobrze wiedzieć.
- Dlatego wolę sprawdzić, czy jest naszym wrogiem, czy…
- Sojusznikiem? – zadrwił Colin.- Osoba, która zadaje się z tymi zdrajcami – naszym dyrektorem oraz Ślizgonami, a ponad to, robi niezłe przedstawienie w Wielkiej Sali i wypędza stamtąd Bellatrix, którą musiała od dawna znać.. Ginny, proszę cię.
   Colin jako jej dobry przyjaciel z tego samego domu i tej samej klasy potrafił być wybuchowy, nabuzowany i natrętny, ale zawsze w takich sprawach kierował się rozsądkiem. Widziała, że nie podobała mu się jej opinia.
- Rodley to wielka tajemnica – odparł Seamus, kiwając młodszemu koledze, że w zupełności się z nim zgadza.- Jeśli do tej pory nikt nie wie, kim ona jest, czy komukolwiek z nas się uda?
- Nie proszę was, byście mi w tym pomogli – odpowiedziała ruda.- Zostawcie to mnie. Dam sobie radę.
 *
   Annette zbliżyła się do Klary na odległość wyprostowanej ręki. Bardzo krótkiej ręki. Klara poczuła, jak ściska ją w gardle.
- Powiedz mi, Klara, dlaczego jesteś taka wystraszona? – zapytała dziewczyna, obgryzając spierzchnięte wargi, z których Klara nie umiała odwrócić wzroku. Albo bała się spojrzeć prosto w oczy koleżanki?
- S-słabo mi tyl..ko – odparła drżącym głosem.
- Słabo na mój widok?
- D-dlaczego?
- Bo widzę jak zbladłaś, odkąd mnie zobaczyłaś – ten dziki uśmiech nie schodził z ust Annette, chyba, że był to tylko wytwór jej wyobraźni – Słuchaj, Klara.. Mam do ciebie pytanie..
    Klara przełknęła ślinę, choć spodziewała się, o co zostanie zapytana.
- Masz coś do mnie?
   Szybko pokręciła głową, nie mogąc odwrócić wzroku od jej pogardliwego uśmiechu. Słyszała z oddali, jak wilk zaczyna upiornie wyć, a tuż obok niej koszmarne stwory czatują na jej ruch.
- Nie.
- To dlaczego zadałaś mi na urodzinach to dziwne pytanie? Zniszczyłaś mój dzień, kretynko!
   Klara była zaskoczona. Jeszcze nigdy wcześniej nie słyszała, by Annette zwracała się w ten sposób do kogokolwiek. To przywróciło ją na ziemię.
- Annette, widzę, że dzieje się coś złego – powiedziała Klara swoim naturalnie delikatnym głosem.- Jeśli ktoś cię szantażuje lub ci grozi, powiedz o tym.. Masz wokół siebie przyjaciół.
   To na chwilę rozkojarzyło dziewczynę, która nie spodziewała się, że przed chwilą wystraszona Klara przyjmie nagle pozycję obronną. Grymas wściekłości wyskoczył na jej twarz i na raz wymierzyła dłoń w twarz bladej dziewczyny.
- Skończ bredzić! Mam się dobrze!
   Klara jeszcze nigdy wcześniej nie oberwała w ten sposób, dlatego na krótką chwilę straciła oddech, a co więcej, świadomość.
- Lepiej dla ciebie, jeśli odczepisz się ode mnie – warknęła Annette.- Albo jeszcze inaczej się policzymy.
- Idziesz już?! – z drugiego końca korytarza odezwała się jedna ze Ślizgonek.
- Tak! – Krukonka odpowiedziała im natychmiast.
   Klara nie patrzyła w jej stronę. Bała się zobaczyć na jej twarzy czystą i chorą nienawiść.
 *
   Po raz pierwszy Ginny przeżyła tak głęboką dyskusję z członkami Gwardii. Z jednej strony spodziewała się, że kiedyś musi dojść do podziału zdania, lecz nie sądziła, że okaże się to takie problematyczne dla niej i Neville’a jako przywódców spotkania.
- Damy radę – oznajmił na koniec Nigel, do końca pałając pozytywną energią, a nawet klepiąc przyjaciół po ramieniu. Potem wszyscy na raz wyszli z Pokoju Życzeń, pozostawiając Gryfonów pilnujących korytarza.
- Dlaczego nie powiedziałaś całej prawdy o Lunie? – zapytał na koniec Neville.
- Nie wiem.. Jestem na nią zła, ale jednocześnie mówiąc im o jej zdradzie, czuję, że byłabym wobec niej nie w porządku.. po prostu nie mogę jej tego zrobić – odparła ruda, czując ponownie zakłopotanie na myśl o znajomości jej przyjaciółki z profesor.
- Zawsze możemy z nią jeszcze porozmawiać – rzekł chłopak z wyczuwalną w głosie dla dziewczyny nadzieją.
- Neville, nie mówię, że to koniec naszej przyjaźni, tylko musimy.. eh.. zwolnić – westchnęła ruda – Nie podoba mi się to, w co wciągnęła się Luna, ale.. czy mam prawo jej czegokolwiek zabraniać?
   Na tej kwestii zakończyli spotkanie. Neville szybko pożegnał się z dziewczyną, by pognać na zarobiony jeden ze szlabanów, znowu Ginny skierowała się ku Wielkiej Sali. Starając się dużo nie myśleć o sprawach Gwardii, rozmyślała o niedokończonych pracach domowych i esejach. Wtem ujrzała znajomą osobę. Wiedziała, że skądś ją pamiętała. Białowłosą, bladą dziewczynę siedzącą na pierwszym stopniu głównych schodów. Nad jej głową rozciągały się znienawidzone przez prawie wszystkich nowe zasady Hogwartu. Ta jednak wydawała się zamyślona, wręcz wyglądała jak odbicie lustrzane Luny, która tak samo potrafiła błądzić myślami daleko i wcale nie przejmować się otoczeniem. Jednak ta wyczuła intensywne spojrzenie, jakim darzyła ją ruda. Rozpoznała ją natychmiast i choć najwidoczniej chciała podejść, uciekła zanim Ginny zareagowała. Ginny była ciekawa, co takiego spowodowało jej reakcję, ale myśl o ciepłym posiłku sprowadziła ją prędko na ziemię i wnet zapomniała o innych problemach.
**
   Może świadomość podpowiedziała jej, że nie ma czasu na podejmowanie innej decyzji lub tajemnicza magia prowadziła jej nogi w stronę lochów. Nie wiedziała, dumając nad tym, że nie ma innego wyjścia jak porozmawiać z tą, która wzbudzała taki sam strach jak profesor Snape. Czy jednak nie była to tylko bujda wymyślona przez bogobojne uczennice? Być może dała się ponownie nabrać na plotki rzucane przez środowisko? Myślała tak, by tylko móc się pocieszyć. By nie zatrzymywać się po drodze.
   Sala do Obrony Przed Czarną Magią mieściła się w lochach, odkąd zarządziła o tym profesor Rodley. Nikt nie zmierzał tam w innym celu niż odbyć z nią zajęcia. Jednak Klara wiedziała, że nie na zajęcia do niej idzie. Zdała się na ostatnie strzępki swojego rozsądku i trzymała się tego, dopóki nie doszła do klasowych drzwi. Obok znajdował się gabinet, ale czy naprawdę chciała do niego pukać?
- Proszę – usłyszała za drzwiami ten znajomy z zajęć melodyjny głos, który potrafił brzmieć nadzwyczaj mroczno.
  Co było dziwne już na samym początku? Klara nie zdążyła wcześniej zapukać. Profesor siedziała w pustej klasie, przy biurku nad stertą porozrzucanych pergaminów i cierpliwie sprawdzała je po kolei.
- Muszę się wyrobić z tym wszystkim przed świętami. Nie posiadam super mocy, by sprawdzić eseje w ekspresowym tempie.
   Klara poczuła w sobie pewną zmianę. Czy to strach uleciał z niej jak powietrze, czy ciekawość zastąpiła całą resztę nieprzyjemnych uczuć?
- Nie bój się, panno Ainsworth. Zapraszam.
 *
   Luna czuła wewnętrznie, że w ten chłodny wieczór, który spędzała sama, musi porozmawiać z osobą, która wyleczy jej duszę z wszelkich negatywnych uczuć. Gazeta ojca nie wystarczała. Niedbale rzuciła ją na łóżko, co rzadko robiła, gdyż wszystkie rzeczy podarowane jej przez papę traktowała z należytym szacunkiem. Tym razem kipiała z emocji. A oglądanie twarzy jej przyjaciela, która wylądowała na okładce „Żonglera” wcale nie pomagało jej tych uczuć ostudzić.
   Księżyc odsłaniał w pełni swoje wdzięki, nie przyćmiewany przez niepożądane chmury na gwieździstym, czystym niebie. To był widok, który co najmniej, mógł jej pomóc zapomnieć, co to są męczące nargle. Siedząc tak sama w sypialni Ravenclaw i oczekując natchnienia, przez jedną z szyb przeleciał patronus, którego wcześniej nigdy nie widziała. Patronus, uformowany w kształcie kruka wręcz wleciał do komnaty, akrobatycznie zrobił w powietrzu kilka kółek, a na koniec zatargał zasłonami, by usiąść na łóżku. Potem przemówił kobiecym głosem:
- Luna, przyjdź do mnie.
  Nie pomyliłaby tego głosu z żadnym innym. Poczuła, jak jej nogi same pod nią pląsają i wręcz wyrzucają ją z pokoju. To radosne uniesienie, podobne w chwilach, gdy wyruszała na spacer do lasu, towarzyszyło jej aż pod gabinet samej profesor Rodley.
 *
- Naprawdę proszę się nie bać – powtórzyła profesor, czyniąc przyjazny gest ręką wskazujący dziewczynie miejsce w wygodnym fotelu.
- N-nie chcę przeszkadzać w p-pracy.. – jęknęła Klara, bacznie obserwując twarz kobiety, obawiając się przy tym, czy nie zobaczy jakiegoś krzywego grymasu. Jednak od początku twarz profesor była łagodna i obojętna.
- Rzadko miewam gości innych niż pan Malfoy i panna Lovegood.
- Luna często panią odwiedza?
- Można powiedzieć, że się przyjaźnimy.
   Klara nie spodziewała się, że usłyszy takie słowa z ust tej, która w szkole wzbudzała większy strach niż Śmierciożercy.
- Co cię tu sprowadza, panno Ainsworth?
   Przez chwilę zawahała się. Czy powinna jej jednak powiedzieć? W rzeczywistości, nie było już odwrotu.
- Nie wiedziałam, do kogo zwrócić się z pewną sprawą.. – mruknęła Krukonka, wpatrując się tępo w podłogę. Nagle kątem oka dostrzegła, jak profesor gwałtownie wstaje od biurka.
- Proszę wybaczyć mój brak gościnności. Napijesz się herbaty, czekolady, soku?
   Klara, gdyby mogła, spuściłaby szczękę do ziemi. Czy to była ta sama kobieta, która podczas wszystkich zajęć wydawała się absolutnie niedostępna i wrogo nastawiona? Czy to była ta sama osoba, do której wszyscy uczniowie byli sceptycznie nastawieni, a nawet stawiali ją na równi z najmroczniejszymi czarnoksiężnikami?
- Myślę, że polubisz moją czekoladę. Dodaję do niej odrobinę ostrości, przyprawiam moimi ziołami i wychodzi z tego prawdziwy rarytas.
   Profesor Rodley zamachała różdżką, by po chwili postawić na stole wyśmienicie ozdobiony dzbanek i pasujące do kompletu trzy filiżanki. Zdążyła zauważyć konsternację na twarzy dziewczyny i zaśmiała się ciepło.
- Zawsze jestem przygotowana na niespodziewanego gościa.
   Klara próbując zatuszować swoją nieśmiałość, sięgnęła po czekoladę, od której nie umiała odkleić ust, po tym gdy pierwszy łyk upiła z pewną dozą niepewności.
- Wyśmienite.
   Rodley patrzyła na nią w ciszy, również rozkoszując się późnym deserem.
- Mówiłaś o pewnej sprawie..
- Ach, tak - chrząknęła szybko, czując jak ta lekka ostrość drapie ją w gardle – Ja.. nie mieszam się w pewne sprawy.. To znaczy, nie biorę udziału w żadnych szkolnych intrygach..
- Skąd to zaufanie wobec mnie, panno Ainsworth?
   Spodziewała się tego pytania.
- N-nie mogłam iść do profesora Filtwicka, odkąd leży prawie nieprzytomny i niezdolny do rozmowy - odparła niemal od razu.
- Czy to cię usprawiedliwia?
   Klara westchnęła dość głęboko, myśląc nad jeszcze jednym argumentem.
- Luna pani ufa..
   Rodley uniosła jedną brew, odkładając na bok filiżankę z czekoladą.
- Kontynuuj.
   Klara nie zaczęła od razu. Cały czas oczy profesor obserwowały ją z taką intensywnością, jakby doszukiwały się oznak nieszczerości. To ją w pewnym sensie onieśmielało, ale również sprowadzało na ziemię, by pamiętała, do czyjego gabinetu odważyła się zapukać.
- Przez przypadek podsłuchałam pewną rozmowę... Chyba wiem, kto stoi za otruciami. Wiem też, że niektórzy uczniowie spoza Slytherinu są szantażowani.
   Tu na moment zamarła, gdyż nie była pewna, czy sama profesor nie stoi za całym domem Ślizgonów, w końcu zadawała się z Malfoy’em. Ta jednak nie zareagowała natychmiast. Tylko jej wzrok dalej bacznie śledził dziewczynę.
- Czy mogę wejść do twojego umysłu, panno Ainsworth?
   Klara rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Jeszcze nigdy nie słyszała tak poważnej prośby skierowanej do niej i wypowiedzianej tak naturalnie miękkim głosem. Śmierciożercy w czasie swoich poobiednich rozrywek uwielbiali siłą wkradać się do obcych myśli i szperać w nich, dopóki ich ofiary nie padały na ziemię nieprzytomne.
- Nie obawiaj się. Zrobię to delikatnie, a ty mi pomożesz, pokazując to, co najważniejsze.
   Nie sprzeciwiała się temu. Wolała zgodzić się na propozycję profesor niż opowiadać to swoimi słowami. Po raz pierwszy ktoś obcy wkradał się do jej głowy. Kobieta wyszeptała kilka słów pod nosem, z zamkniętymi oczami i machając przy tym różdżką jak wczuwający się w pracę kompozytor. Wtedy Klara poczuła, że coś w stylu niewidzialnej mazi wpływa przez jej oczy, uszy i usta i dostaje się do mózgu. Wtenczas zobaczyła siebie, z innej perspektywy jak ucieka korytarzem przed goniącym ją wilkiem. Wilka oczywiście nie było, ale Klara dobrze pamiętała, że wtedy wcale nie było jej zabawnie, kiedy umysł płatał jej figle. By się przed nim ukryć, schowała się w jednej z klas, co okazało się niebywale niebezpieczne, kiedy kilka chwil później weszły do niej Ślizgonki, a wśród nich Annette. Na koniec zobaczyła Amycusa Carrowa. Klara nie widziała twarzy profesor, nie była też pewna, czy widzi dokładnie to, co ona.
- Słyszę twoje myśli, panno Ainsworth. Pozostań jeszcze w tym wspomnieniu i na nim skup całą swoją uwagę.
   Młoda, czarnowłosa czarownica, która prowadziła zażartą rozmowę z Annette, od czasu do czasu zwracając się do Śmierciożercy, przykuwała uwagę jej umysłu. Kiedy obrazy przelatywały w szybszym tempie niż działo się to naprawdę, Klara zdążyła przypomnieć sobie inne sceny. Urodziny Annette, ucieczkę przed Luną, przesłuchanie przez dyrektora, Zakazany Las. Poczuła znajomy chłód, usłyszała z daleka wycie wilka.
- Proszę.. – jęknęła, choć profesor dawno uciekła z jej głowy.
- Dziękuję, panno Ainsworth.
   Rodley machnęła ponownie różdżką, ale w stronę malutkiego okna, przez które po chwili wyleciał jej błękitny patronus w kształcie kruka.
- Napij się czekolady.
   Klara nie sprzeciwiła się jej nakazowi, gdyż od stóp drżała na całym ciele, targana świeżymi i bolesnymi wspomnieniami. Wciąż nie była pewna, czy zrobiła tak, jak powinna.
- Wiem, że jeszcze jedna sprawa nie daje ci spokoju..
- J-ja.. nie wiedziałam, że to pojawi się w mojej głowie.
- Takie rzeczy nie ulatują z dnia na dzień. Jest wiele spraw w twoim umyśle, które nie dają ci spokoju. Myślę, że wiem, jak temu zaradzić.
   Klara po raz pierwszy poczuła lekki strach, podsycany widokiem stanowczej, groźnej profesor i jej utkwionego w martwym punkcie wzroku.
- Pij – powiedziała, kierując się ku książkom w gablocie.- Ja w tym czasie poszukam jednej rzeczy.
   Czy mogła już iść? Czy to był już koniec? Jak mogła ją zapytać o to, czy te informacje mogą jakoś pomóc? I o czym mówiła, proponując jej pomoc?
   Wtedy drzwi do gabinetu otwarły się na oścież i wpadła przez nie delikatnie stąpająca Luna, obwieszona starymi kapslami, z rozwichrzonymi włosami, całkowicie nieświadoma obecności swojej przyjaciółki. Czy to możliwe, by Luna czuła się tak swobodnie w tym oddalonym od całego świata gabinecie? Na dodatek, w obecności profesor Rodley? Tak. To była ta sama Luna, z którą dzieliła sypialnię w dormitorium Ravenclaw. Roztrzepana, zamyślona, marzycielsko uśmiechnięta.
- Sądzę, że powinniście porozmawiać – rzekła profesor, by w końcu zwrócić uwagę Luny na siedzącą w kącie Klarę. Luna na widok przyjaciółki niezmiernie się ucieszyła. Od razu usiadła na kanapie i pierwsze, co zrobiła, to przytuliła Krukonkę.
- W końcu nie latają wokół ciebie gnębiwtryski – mruknęła, mierząc spokojnym wzrokiem otoczenie wokół głowy Klary, roztrzęsionej i zaskoczonej. Na ten widok strach przestał pompować jej serce, lecz na jego miejscu pojawiły się czułość i tęsknota.
 *
   Profesor nie zamierzała im przeszkadzać. Szukała w przeróżnych tomach zaklęcia lub eliksiru na zmyślone wizje i męczące wspomnienia. Rzadko używane czary, które mogły okazać się niebywale niebezpieczne, ale w przypadku Klary były one wręcz potrzebne. Dziewczyna straciła poczucie rzeczywistości, co od razu wyczuła profesor po spenetrowaniu jej umysłu. Dawno nie była świadkiem takiego chaosu, mieszanki urojeń i śladów przeszłości. Nierealne obrazy mieszały się ze strasznymi retrospekcjami, pozostałościami po wizycie w Zakazanym Lesie. Takie dziecko nie powinno przeżywać czegoś tak potwornego. Nieludzka żądza Alecto Carrow doprowadziła młodą dziewczynę prawie do skrajnej rozpaczy. Złapałaby ją w swoje ręce, pokazałaby prawdziwe okrucieństwo i odpłaciłaby dawne urazy.
- Och, jest – triumfalny uśmiech wpełzł na jej usta, gdy natrafiła na dokładną recepturę potrzebnego eliksiru. Dwie dziewczyny były tak zajęte rozmową, że nawet nie zwracały uwagi na to, co robi profesor. Niech rozmawiają. Niech Luna jeszcze raz wyleje swoje sekrety. Czyż to nie Draco przyszedł ostatnio i marudził, że Lovegood zwierza mu się jak bliska przyjaciółka i to doprowadza go do ostatecznej furii? Pomijając swoje zaskoczenie i jednocześnie zadowolenie z tego rozwoju wydarzeń, nie rozumiała go, dlaczego nie cierpi bliskości Luny. Oczywiście, Viktoria święcie wierzyła, że Dracon potrzebował za przyjaciółkę kogoś takiego jak Luna. Nie mógł tkwić tylko w mrocznym, niejasnym świecie swojej opiekun. Dlatego wpadła na genialny pomysł, który pozwoliłby Draconowi i Lunie spędzać ze sobą znacznie więcej czasu. Ślizgonowi pozwoliłby zrozumieć młodą Krukonkę, a Krukonce zbliżyć się do zamkniętego w sobie Ślizgona. I wszystko wróci do porządku. Luna nie tylko będzie ponownie pogodzona z panną Ainsworth, lecz znajdzie na dłużej nowego przyjaciela.
  Ach, była z siebie dumna. Jeszcze trochę czasu, a Draco osiągnie to, czego nieświadomie pragnął. Przy okazji, ona również.

środa, 21 sierpnia 2019

~42~

   Około drugiej w nocy, z niedzieli na poniedziałek, w pokoju wspólnym Slytherinu tylko ogromny zegar ścienny tykał w swoim własnym rytmie. Cisza była całkowicie zrozumiała. Pierwsze poniedziałkowe zajęcia zaczynały się bardzo wcześnie rano. Zbyt wcześnie, a to dlatego, by uniemożliwić starszym uczniom zabawy do późna.
   Tylko jedna osoba pozostała, wyglądając, czy rzeczywiście nikomu nie przyjdzie na myśl wrócić do salonu z powodu bezsenności czy głodu lub kierując się innymi zamiarami. Rosalie dobrze znała ludzi, wręcz potrafiła przenikać ich dusze. Wystarczyło spojrzeć na twarz człowieka, by dowiedzieć się, jakie uczucia nim miotają, jakie ma pragnienia, kogo dosłownie nienawidzi i tak dalej… Musiała przyznać przed sobą, że była w tym dobra i nie raz kierowała się swoją intuicją. Na zaledwie piętnastoletnią dziewczynę budziła postrach wśród swoich rówieśniczek. Nikt nie dorównywał jej w szpiegostwie, rzucaniu okrutnych klątw oraz w walce, gdzie nie bała się używać zakazanych zaklęć. Jeśli ktoś mówił o niebezpiecznych ludziach z jej domu, to na ustach gościło jej nazwisko i czuła z tego powodu dumę. Zależało jej tylko, by przypodobać się JEMU. Marzyła o czarnym znaku na przedramieniu, marzyła, by ścigać, szpiegować i torturować. Marzyła, by dorównać Śmierciożercom. Właśnie teraz czekała, do równej drugiej, by użyć całej nowopoznanej i zakazanej wiedzy w celu zdjęcia klątwy z kominka i skontaktowania się z tym, który wyczekiwał na jej wieści.
   Nagle w oddali trzasnęły drzwi. Rosalie nadstawiła uszu, choć nie ruszyła się z miejsca w panice, jak to mieli niektórzy Ślizgoni tchórząc na odgłos cichego szmeru. O nie, nie była taka jak oni. Pozostała na miejscu, trzymając w rękach przypadkową księgę, nawet nie wiedziała jaką. Nikt się jednak nie zjawił. Pewnie niektóre młodociane Ślizgonki biegały z jednego do drugiego pokoju, co mogło być naprawdę irytujące. Rosalie uspokoiłaby je raz a porządnie.
- Czas na akcję – wymruczała i uklęknęła przed kamiennym kominkiem. Mamrotała pod nosem zaklęcia, podrygiwała różdżką, całkowicie skupiona na swoim zadaniu. Nie minęło pięć minut, jak przejście przez kominek było otwarte, choć nie zamierzała nigdzie wędrować. Kiedy wybiła godzina druga, a zegar ścienny poinformował ją o tym, przygrywając żałosną melodię, kominek rozświetlił się zielonym ogniem, który wcale nie ogrzewał, nie trzaskał, nawet nie parzył. Rosalie dotknęła go ręką i nic nie poczuła. Na miejscu jej palców pojawiła się twarz.
- Bardzo dobrze, płomyczku – odezwał się mężczyzna. Rosalie westchnęła.
- Starałam się..
- Czysto wszędzie?
- Tak, tak – odparła, rozglądając się jeszcze na boki.- Gdyby coś się działo, dam ci znać..
- Grzeczna dziewczynka. Augustus Rookwood nie krył ironii i grymasu pogardy. Choć poprzez płomienie jego twarz była zniekształcona i niewyraźna, to nawet taka spostrzegawcza osoba jak Rosalie nie mogła tego dostrzec.
- Nie mogę się doczekać, kiedy tu przybędziesz – powiedziała, próbując opanować swoje podekscytowanie, ale na darmo.
- Skup się na robocie, płomyczku – rzekł srogo.- Co masz mi do przekazania?
- Udało mi się przekonać kilku uczniów, by dla mnie szpiegowali.
- Yhm – odparł, a w jego głosie dziewczyna wyczuła zadowolenie.
- Będą obserwować Rodley.
- Rodley – powiedział z sarkazmem.- Bawi mnie ona.
- Powiedz mi o niej coś więcej.
- Nie – rzekł stanowczo.- To nie twoja sprawa. Ty masz tylko zdobywać o niej informacje. Resztę zostaw mnie.
- Zatem.. – kontynuowała zawiedziona.- Rodley trzyma się z Lovegood. Jedna z uczennic opowiedziała mi o tym same ciekawe rzeczy.
- Co znaczy „trzyma się”? Muszę to wiedzieć!
- Od reszty dowiedziałam się, jak widzieli, że odwiedza jej gabinet i wcale nie wygląda na niezadowoloną jak z niego wychodzi. Niektórzy sądzą, że nauczycielka trzyma nad Krukonką piecze. Augustusie, dlaczego? To mnie dziwi..
- Powiedziałem, kretynko, że zostaw to mnie – warknął.- Nie jest dobrze, ehh.. Ona dobrze wie, co robi. Co jeszcze o nich wiesz? Gadaj!
- Jeszcze jedno – odpowiedziała szybko dziewczyna.- Podsłuchałam jej rozmowę z jednym z jej przyjaciół. Opowiedziała mu o Rodley. Są naprawdę blisko siebie. Ale oni coś knują, ten chłopak, chciał wykorzystać koneksje Krukonki, by odkryć, kim jest profesor..
- Haha! – zaśmiał się wrednie, ale dla dziewczyny był to najpiękniejszy śmiech.- Nigdy im się nie uda. Och, nie.. Znam dobrze Viktorię i jeśli ona postanowiła chronić Krukonkę, zrobi to wszelkimi możliwymi sposobami.
- Uważasz, że naprawdę ją chroni?
- Powiedziałem, że ją znam! I dlatego wiem, że tak jest. Poza tym, wiem też, jak Rodley potrafi być przekonywująca, więc i Luna zapewne poddała się temu urokowi.
   Rosalie musiała szybko przetrawić te informacje.
- Widzą ją też w towarzystwie Dracona.. Ale to chyba normalne, jeśli to Rodley jest jego opiekunką.
- Przeklęty Ślizgon! Masz na niego haka?
- Zawsze takowy znajduję, mój drogi..
- Nie mów tak do mnie. Nie przypominam sobie, byśmy byli sobie bliscy.
   To Rosalie bardzo zabolało, ale mimo wszystko, chciała o to walczyć i nawet jeśli miała wlać truciznę do pucharu samego Severusa Snape’a, by tylko zadowolić Rookwooda, zrobiłaby to bez wahania.
- Malfoy nie zainteresuje się dziewczyną – powiedział Augustus.- Znam go. To pyszny idiota, patrzący tylko na siebie. Luna jest zbyt delikatna, by zwrócił na nią uwagę.
- Czekaj! – coś nagle jej się przypomniało – Zakradnę się do jego sypialni. Złamię zaklęcia i przeszukam jego pokój. Może coś znajdę.
- Dobrze. Nawet mam lepszy pomysł – powiedział Rookwood, usatysfakcjonowany pomysłem małej Ślizgonki.
- Tak? – zrobiłaby wszystko, o co tylko by poprosił.
- Użyj Amortencji. Spraw, by się w tobie zakochał.
   Rosalie pomyślała, że tylko raz użyłaby tego eliksiru, ale na mężczyźnie, z którym właśnie rozmawiała.
- A wtedy powie ci wszystko. Lunę zostaw i nic jej nie rób.
- Wiem, że to eliksir, który warzą szóstoklasiści..
- Wierzę w ciebie, płomyczku – odparł ciepłym głosem, a Rosalie nagle uwierzyła, że dałaby radę to zrobić nawet teraz.
- Coś jeszcze, mój… yy.. Augustusie?
- Na razie tyle.. Resztę załatwimy, jak przybędę do zamku. Jeśli będziesz sama warzyć eliksir, zajmie ci to mnóstwo czasu, dlatego nie kontaktujmy się już przez kominek.
   I będzie mogła go nareszcie zobaczyć.
- Do zobaczenia, płomyczku.
- Żegnaj, mój drogi…
  Rosalie wypowiedziała te słowa dopiero kiedy zniknął.
 **
   Nie minęła godzina od kolacji, kiedy pierścień podarowany jej przez Severusa rozżarzył się na jej palcu. Rzeczywiście, nie parzył jej skóry ani nie zostawiał śladu, kiedy sygnet z wizerunkiem węża w ten sposób dawał jej sygnał. Rzucając szkolnymi sprawami, Rodley popędziła do gabinetu dyrektora, gdzie powinien był przebywać Snape. Delektowała się każdą chwilą, przechodząc zimnymi korytarzami i czując bijący z zewnątrz chłód. Była przyzwyczajona do tak niskich temperatur odkąd pamiętała i gardziła ciepłem. Przy lekkim wietrze, dochodzącym z otwartych okien jej wierzchnia szata powiewała w rytmie stanowczych kroków. Nie zwracała uwagi na uczniów, krzątających się o zbyt późnej porze po korytarzach, nie w jej zwyczaju było karać kogoś szlabanami. Liczyło się obecnie spotkanie z Severusem.
- Zimna krew - wyszeptała w stronę gobelinu. Odkąd panna Weasley, pan Longbottom i Luna wkradli się do gabinetu, Severus zmieniał hasła prawie codziennie, co było kłopotliwe nie tylko dla niej. 
- Wejdź, Rodley - poznała ten głos zza drzwi, który irytująco akcentował jej nazwisko.
- Witaj, Severusie - odparła i bez zaproszenia usiadła na jego biurku.
- Są krzesła.
- Wolę być wyżej.
   Zmierzył ją surowym wzrokiem, mruknął pod nosem o jakiś rzeczach na temat poprawnego wychowania, ale Rodley pozostała na biurku, nie obawiając się, że zostanie zrzucona z tego wygodnego miejsca.
- Czytałaś zapewne Proroka Codziennego?
- Niestety...
- Zatem wiesz, kto zawita w naszej szkole? - Snape naprawdę był nie w sosie, poznała to od razu, kiedy błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu.
- Taak.. Rookwood. Stęskniłam się za nim.
- Nie rób sobie żartów, Rodley.
- Ależ nie robię - uśmiechnęła się skrycie, choć wiedziała, że ją przejrzał - No dobrze... - westchnęła - Mam z Augustusem na pieńku i jak chcesz to skomentować?
- Czuję się wręcz zaszczycony, że sławna profesor Rodley prosi mnie sama o zdanie.
   Mierzyli się oboje wzrokiem, sami dobrze wiedząc, co sobie przez te spojrzenia wypominali.
- Znam go bardzo dobrze, Severusie. Co chcesz więc przez to osiągnąć?
- Rookwooda też bardzo dobrze znam - rzekł oschle mężczyzna.- Jest o wiele razy sprytniejszy niż cała reszta Śmierciożerców. Czarny Pan zgodził się go wysłać do zamku, by coś dla niego konkretnego zdobył lub by wynagrodzić go za jego czyny. Augustus ostatnio wzrósł w oczach Pana.
   Viktoria znała również doskonale Severusa. Jego zmrużone oczy, zacięte wąsko usta i spięte mięśnie na twarzy sugerowały jej, że jest zły, zamyślony i próbuje odkryć prawdę. A ona dobrze ją znała.
- Sądzę, Severusie, że Augustus ma.. - nie wiedziała, dlaczego tak szybko chciała mu o tym powiedzieć. Powinna to zrobić? Było już za późno, gdyż zmierzył ją zachłannie wzrokiem - On czegoś pragnie. A raczej kogoś.
- Skąd to możesz wiedzieć?
   Choć było to niepotrzebne, zmierzyła wzrokiem cały gabinet. A nawet jeśli dyrektorowie podsłuchiwali, nie zrobiliby z tą wiedzą nic użytecznego.
- Tak, jak już powiedziałam, znam go bardzo dobrze.
- A zatem?
- Odkąd był młodzieńcem tuż przed zgładzeniem Czarnego Pana, Augustus wykonywał jedno wybrane dla niego zadanie. Wymagało ono trochę czasu, więc miał długi kontakt z pewną młodą dziewczyną, w której się zakochał. Ta dziewczyna dzisiaj ma szesnaście lat i uczy się w tej szkole.
   Resztę historii Viktoria opowiedziała mu jak bajkę dla dzieci. Severus wydawał się nad wyraz zaskoczony tym, co słyszał, ale nie przerywał. Rozumiał. Kiedy kobieta skończyła, stwierdzając powód jego przyjścia do szkoły, Severus nawet nie ironizował. Było to poważne.
- Ostatnio o tym mówiliśmy, jakie masz powiązania z panną Lovegood.
- I wiem, jaką masz opinię na ten temat, Severusie, ale nic już nie zmienię.
   Mężczyzna w końcu postanowił usiąść przy biurku, za co Viktoria chwalebnie dziękowała, gdyż miała dość śledzenia go wzrokiem z jednego kąta sali do drugiego.
- Ale nawet na dobre to wyjdzie - rzekł ku jej zdumieniu.- Będziesz jej pilnować, by nie wpadła w jego łapy. Już mam nawet do tego osobę.
- Cieszę się.
- Za wcześnie - odparł od razu.- Nie podzielam twojego zdania, choć dla ciebie to żadna nowość. Jesteś niezniszczalna, Rodley, ale ile to będzie trwało?
- Znasz mnie dobrze, Severusie - powiedziała miękkim i ciepłym głosem.- Znasz moją siłę.
  Nie mogła powstrzymać się, by nie musnąć palcami jego gładkie policzki.
- Aż za dobrze - złapał jej dłoń w silny uścisk, ale nie puścił od razu. Chłód jej dłoni był przyciągający i przyjemny. A pierścień z wizerunkiem węża ściskał boleśnie jej palce. Nie przeszkadzało to im, dopóki Severus pierwszy nie odrzucił jej gładkiej ręki.
- Pamiętaj, Rodley. Ty pilnujesz Rookwooda. Nie życzę sobie, by w tym zamku ktoś jeszcze załatwiał swoje sprawy. Wystarczająco Carrow narozrabiała.
- Uznam to za wyczekiwane spotkanie po latach, Severusie - uśmiechnęła się delikatnie, ale od razu przeszła do drugiej wspomnianej przez niego kwestii.- Carrow. Został jeszcze brat.
- Nic mu nie możemy zrobić. Czarnemu Panu się podoba, że ćwiczy na uczniach Zaklęcia Niewybaczalne i każe im testować je na innych.
- Wiesz, że ja..
- Nie wykorzystuj zbytnio swojej nietykalności, bo ktoś w końcu znajdzie na ciebie sposób.
- Gdybym zbytnio ją wykorzystywała, Severusie, nie byłoby tych Śmierciożerców, ja byłabym opiekunem Slytherinu i twoją prawą ręką. Ale jak widzisz, nie odkrywam się zbytnio, tylko popijam aromatyczne herbatki w lochach w towarzystwie Draco i przekazuję prostą wiedzę z Obrony Przed Czarną Magią.
- Czego tym razem będziesz go uczyć?
- Myślę, że lepiej dla niego, jeśli przećwiczy swoje zdolności z kimś innym, powtórzy zaległe lekcje, poczuje, jak to jest zapomnieć. Wiesz, że młoda Lovegood pokonała go w walce, zauważając jego wadę w szybkim czasie?
- Ćwicz go, by następnym razem to on pokonał pannę Lovegood - widziała, że ta informacja zdecydowanie nie spodobała się Severusowi - Czyli ostatecznie przyjmujesz i Krukonkę pod swoje skrzydła?
- Tak, Severusie - powiedziała stanowczo, a w jej głosie zabrzmiała stal. Mężczyzna uniósł jedną brew, nie spodziewając się po niej takiego tonu.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Czego teraz będziesz.. ich.. uczyć?
- Luna musi poznać sztukę teleportacji, kilka potrzebnych zaklęć, a wiem, że opanuje je szybko. Co więcej, chcę ich zabrać w podróż.
- Rodley, absolutnie - zawarczał, mierząc ją kolejnym ze swoich naturalnych spojrzeń.- Raz dałem ci fory! Nie wykorzystuj tego!
- Są ze mną, a sam przecież przyznałeś, że mam ogromną siłę. Draco potrafi już wiele, Luna nie jest głupia, lecz pojętna, więc damy sobie radę. Powinni się uczyć walczyć w praktyce.
- Zabijania też ich uczysz?
- Nie, Severusie.
   W jej głosie zabrzmiała pewna groźna nuta, którą Severus nie chciał po raz drugi usłyszeć. To była jedyna kobieta w jego życiu, przy której bywało, że czuł się niezręcznie. Ale była to też wina jego głupich decyzji sprzed lat i nieprzemyślanych kroków, które w pewnym sensie go zgubiły. To wszystko miało właśnie związek z siedzącą na jego biurku kobietą.
- To naucz ich kłamać, kombinować i kamuflować – powiedział władczo.- Kiedy tylko przybędą tu nowi Śmierciożercy, zaczną zabierać na przesłuchania tych, co rzucają się w oczy.. Rodziny mugolskie dawno przestały interesować Czarnego Pana, teraz chce zwrócić uwagę na podejrzanych.
- Dlatego przychodzą nowe zastępy jego ludzi.
- Rookwood jako szpieg nie będzie się w to mieszał, znam go, ale jeśli panna Lovegood, tak, jak mówisz, nie będzie miała z nim lekko, lepiej niech już teraz nauczy się przydatnych rzeczy, gdyż na nią zwróci pewnie uwagę. Zacznij od Oklumencji, Rodley.
- Niech tak będzie – rzekła z prawie niewidocznym uśmiechem.
- I nie szczerz się! Jeszcze mogę zmienić zdanie!
- Wcale się nie szczerzę – prychnęła oburzona i pokręciła gniewnie głową wraz z czarnymi falami włosów, które opadły na jej bladą twarz.
- To idź już… Mam coś innego do roboty.
- A kiedy znajdziesz dla mnie czas?
- A co według ciebie robiliśmy przed chwilą? – zapytał gniewnie.
- Omawialiśmy szkole sprawy. Ja chcę porozmawiać o czymś innym, Severusie.
- Nie mam czasu na pogawędki, bo tak zachciało się wybrednej kobiecie! Masz Dracona do rozmowy, a teraz Lovegood! Nie szukaj kolejnej ofiary!
   Viktoria musiała przyznać, że rzadko słuchała rozkazów innych, ale tym razem nie zaoponowała i w ciszy wyślizgnęła się z gabinetu. Snape zawarczał pod nosem, kiedy wyszła, choć nie omieszkał się przyznać przed sobą, że wyglądała ponętnie siedząc na jego biurku.
**
   Neville dobrze wiedział, że życie w zamku odkąd pojawili się w nim Śmierciożercy jest czystą udręką. Zwłaszcza dla Gryfonów, na których słudzy Czarnego Pana uwzięli się z przyjemnością. Neville zdążył się nawet do tego przyzwyczaić. Nie potrafił jedynie zrozumieć, dlaczego to obecne życie zmieniło tak wielu jego przyjaciół. Ginny zamykała się w sobie coraz częściej, znowu Luna znalazła wsparcie u ludzi, którymi Gryfon gardził w zupełności. Wracając z wieczornych zajęć i myślami błądząc po niewiadomych ścieżkach, chłopak usłyszał nagle spanikowane głosy, śmiech i ciche szemranie.
- Zostawcie ją! – głos dziewczyny zapiszczał z sąsiedniego korytarza. Neville nie mógł stchórzyć i szybko pobiegł to sprawdzić.
- Haha! Zjeżdżaj! – tym razem odezwał się jakiś chłopak. Donośny pisk młodej dziewczyny sprawił, że Neville przyśpieszył kroku.
- Rzuć na nią Crucio!
- Nie!! Proszę! – przejmujący szloch przeszedł w rozdzierający płacz.
   Neville wyjrzał zza rogu, by ocenić własne korzyści ze zbliżającej się walki. Nie mógł pozwolić na to, by ktokolwiek miał krzywdzić drugą osobę. Pod ścianą stały dwie młode dziewczyny, z jakiego domu Neville nie wiedział, ale próbowały się obronić przed trójką zgryźliwych Ślizgonów. Ci zaczepiali je, popychali, a co więcej, paskudnie sobie z nich żartowali.
- Expelliarmus!
   Gryfon wyskoczył w końcu, kiedy zauważył, jak jeden z trójki Ślizgonów próbuje dobrać się do szaty młodszej z dziewczyn. Wszyscy zdumieni odwrócili się w jego kierunku, zaskoczeni tym niespodziewanym atakiem. Neville wykorzystał i tą przewagę. Drugiego natychmiast spetryfikował, a z trzecim zaczął walkę. Niesiony złością i pogardą wobec takiej przemocy, Gryfon nie bronił się, lecz ciągle rzucał zaklęciami. W końcu i jedna z dziewczyn pomogła mu, pozbawiając trzeciego chłopaka różdżki. Dopiero, gdy nie mogli dalej walczyć, zaczęli błagać o litość. Dziewczyny, jak się okazało po symbolu na ich szatach, były z Hufflepuffu.
- To wy zdecydujcie, co chcecie im zrobić - Neville skierował się w stronę Puchonek. Starsza ostentacyjnie podeszła do spetryfikowanego chłopaka i jednym kopnięciem złamała mu nos. Drugiego uraczyła kopniakiem między nogi, a trzeciemu, który dobierał się do jej młodszej koleżanki, wypaliła na twarzy obelżywe znamię. Neville był pod wrażeniem, choć przez moment sam obawiał się, czy dziewczyna i jemu czegoś nie zrobi w przypływie szoku.
- Dziękujemy ci – odparła jednak, całując go krótko w policzek. Zanim zdążył im coś odpowiedzieć, uciekły z korytarza.
  Rzeczywiście, życie w zamku diametralnie zmieniło swój przebieg. Widział to nawet po twarzach wystraszonych Ślizgonów. Jednak chciał walczyć, pomagać i dążyć do zwycięstwa, nawet jeśli miało się to dziać drobnymi kroczkami. Nawet jeśli miał zacząć od walki ze zwykłymi Ślizgonami.

czwartek, 1 sierpnia 2019

~41~

  Po zajęciach z Eliksirów Ginny powróciła wraz z Luną do pokoju wspólnego Gryfonów. Ruda jeszcze na śniadaniu zauważyła, że coś działo się z jej przyjaciółką. Była zbyt osowiała i nawet jej oczy nie wyglądały tak jak zawsze. Nie były rozmarzone i zamyślone, ale po prostu smutne. Ginny usiadła jak najbliżej Luny, roznieciła ogień w kominku i wyczarowała dwie szklanki aromatycznego napoju.
- Widzę, że coś jest nie w porządku.
- Tak, Ginny – odpowiedziała jej krótko i znowu zamilkła. Ruda nie zamierzała się poddawać. Wokół niej nie pozostało wielu przyjaciół, nie licząc Neville’a, po zniknięciu trójcy. Nie było dnia, żeby nie martwiła się o Harry’ego, nie czytała artykułów na jego temat, nie szukała wzmianek o jego prawdopodobnym odnalezieniu. Ona również potrzebowała wsparcia, ale by je uzyskać, musiała zmusić Lunę, by powróciła myślami do pokoju wspólnego.
- Ma to związek z Nevillem?
   Krukonka uniosła głowę i wlepiła błękitne oczy w przyjaciółkę.
- Nie. Neville’a bardzo lubię i nie pozwolę go skrzywdzić, ale jedna osoba obraziła wczoraj mojego ojca.
- To nieładnie – Ginny tak naprawdę czuła szczęście, że Luna w końcu wydusiła to z siebie. Potrafiła trzymać w sobie emocje nawet do kilku dni, aż wreszcie zwierzyłaby się komuś z podejrzanym spokojem w głosie.- Od razu bym tej osobie przywaliła. Kto to był?
- Ktoś, kto uważa się za ważnego i trzyma urazę wobec siebie za swoje niezliczone błędy i nie chce się przed sobą przyznać, że może być dobrym człowiekiem.
- Wystarczyło nazwisko, Luna.
- Malfoy.
- CO?!
   Kilku Gryfonów odwróciło głowy w ich kierunku, mierząc dziewczyny wystraszonym lub gniewnym spojrzeniem. Znowu niektórzy w ogóle nie zwrócili na nie uwagi. Rudowłosa nie potrafiła zebrać powietrza, wpatrywała się w Krukonkę speszona, mając w głowie mnóstwo pytań, co do ich wyjątkowego spotkania. Dlaczego Malfoy miałby obrażać ojca Luny? Nie, żeby nie był pyszny i wstrętny w stosunku do ludzi, ale nigdy wcześniej nie miał styczności z jej przyjaciółką!
- Luna, powiedz mi, co się dzieje? Malfoy coś odkrył, czy może naraziłaś się mu?
  Krukonka milczała.
- Czy ty mówiąc o dobrym człowieku, miałaś jego na myśli?
- Zmienił się, nie dostrzegłaś tego?
- Luna, on jest wrogiem Harry’ego, jest Śmierciożercą, jego ojciec chciał nas kiedyś zabić! A teraz zadaje się ze Śmierciożerczynią, która na dodatek, pracuje w naszej szkole!
   Nie przejmowała się, że inni mogli słyszeć jej ostatnią wypowiedź, gdyż każdy Gryfon podzielał jej zdanie, co do tajemniczej profesor Rodley.
- Dlaczego uważasz, że Malfoy miałby się zmienić? Powiedz, wie o Gwardii? Czy po prostu jako cyniczny typ miał ochotę kogoś postraszyć?
- Nie wie o niczym.. Czytałam wczoraj „Żonglera” i on po prostu próbował to skomentować, więc chciałam mu jeden egzemplarz podarować, ale wtedy obraził mojego papę.
- Czekaj.. czekaj – Ginny nie potrafiła uwierzyć w to, o czym mówiła Luna. Wszyscy wiedzieli, że miała takie przejawy i lubiła bredzić, ale o czymś, co dotyczyło Malfoy’a nigdy wcześniej nie słyszała.- Malfoy miałby zwrócić uwagę na „Żonglera”? – Luna natychmiast spojrzała srogo na przyjaciółkę – Nie, żebym uważała twoją gazetę za coś.. yy.. dziwnego, ale Malfoy na pewno.. I co cię podkusiło, by zaproponować mu egzemplarz?
- Próbowałam być miła.. – mruknęła białowłosa.
- Luna.. – Ginny głośno westchnęła, nie mogąc się psychicznie pozbierać po tym, co usłyszała.- On jest niebezpieczny, jest zdrajcą, cynikiem i łajdakiem… Ty widzisz w każdym dobro.. ale on nie ma ani krztyny dobra.
   Widziała po twarzy Krukonki, że w to nie uwierzyła. Luna potrafiła być do bólu uparta i święcie wierzyć we wszystko, co mówiła. A Ginny przebywając z nią od dziecka zdążyła poznać wszystkie jej wyrazy twarzy.
- Dlaczego akurat Malfoy? Prędzej bym uwierzyła, gdybyś powiedziała, że Śmierciożercy będą przynosić nam śniadania do łóżka niż w to, że Malfoy jest.. dobry.
- Malfoy? – zagrzmiał głos nad nimi, ale był to na szczęście Neville. Ginny również zauważyła, że chłopak zachowuje się nad wyraz dziwnie. A to dlatego, o czym ruda jeszcze nie wiedziała, po wczorajszej akcji nie potrafił spojrzeć Lunie w oczy. Przez to wszystko wydawał się bardziej oschły, wręcz rozzłoszczony na każdego dookoła.
- Wyobraź sobie, że zaczepiał wczoraj Lunę..
- Wiem o wszystkim. Luna nie opowiadała ci, że z nim walczyłem?
- Czego się jeszcze dzisiaj dowiem? – odparła widocznie zła. Rude włosy nadawały jej twarzy ostrości, przez co Neville zapomniał o swojej goryczy i skulił się w fotelu. Luna przez cały czas milczała, kiedy Neville opowiadał dalszą historię. Ostatnie wydarzenie pominął, kończąc na tym, jak Luna im przerwała.
- No to ładnie.. Chyba nie odpędzimy się od Śmierciożerców – Ginny jęknęła, zakrywając dłońmi twarz.- Gdyby była tu Hermiona, wiedziałaby jak sobie z tym poradzić, Ron by zażartował, a Harry.. Harry..
- Już dobrze – Neville szybko wstał i przytulił łkającą przyjaciółkę.
- Ginny – wtrąciła Luna ożywionym nagle głosem.- Malfoy nic nam nie zrobi..
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Opowiedz jej to, co mi ostatnio. Ginny na to zasługuje.
   Wzrok rudowłosej wlepił się łapczywie w twarz Krukonki. Luna rzeczywiście wyglądała na zakłopotaną, ale nie miała teraz wyjścia, by się wymigać. Powtórzyła historię o Rodley, tym razem, dodając kilka wątków dotyczących Dracona. W końcu wydało się, że Malfoy mając kontakt z profesor, miał go również z Luną, która od czasu do czasu rozmawiała z intrygującą kobietą.
- Nie! Nie mogę w to uwierzyć! Nasza Luna!!
   Ginny nie obchodziło to, że kilkoro starszych uczniów zwróciło na nią uwagę. Popędziła do sypialni, a za nią pobiegła Luna. Neville milczał i wzdychał zrezygnowany na kanapie. Przed chwilą dowiedział się jeszcze wielu innych ciekawych rzeczy na temat najbardziej znienawidzonej przez niego osoby. Ruda trzasnęła drzwiami, wpadając do swojej sypialni.
- Nic nam o tym wcześniej nie mówiłaś!
- Viktoria prosiła, bym o niej z nikim nie rozmawiała..
- Viktoria? To wy jesteście na ty?! – Ginny warknęła, nie mogąc opanować szału, jaki ją opętał.- Oczywiście, że nie chce, bo jest Śmierciożerczynią!
- Nie jest.
- Aż tak dobrze się znacie?
- Czy kiedykolwiek jakiś Śmierciożerca by ci pomógł? Porozmawiał z tobą i poczęstował herbatą? Nauczył cię przydatnych rzeczy i próbował przekonać, że znienawidzona przez wszystkich osoba w szkole mogła się zmienić?
- Jesteś rąbnięta.. Zawsze tak było – powiedziała wściekle Ginny.- A ja tobie ufałam. Uważaliśmy cię za naszą przyjaciółkę. Harry również, lubił z tobą rozmawiać. A ty wszystkich zdradziłaś, zadając się z Malfoy’em i.. i z tą kobietą!
- Ginny, wcale tak nie jest – odparła zimno Luna, która ponownie poczuła ukłucie, takie samo, jak wczorajszego dnia.
- Wiesz, dlaczego naprawdę się z tobą zaprzyjaźniłam? Bo nikt inny by cię nie polubił.. Czułam nad tobą litość... Ale nie sądziłam, że aż do takiego stopnia możesz oszaleć.
- Ginny.. – wyjąkała Luna.
- Idź stąd – zawarczała zajadle, a jej samej wydało się to przesadzone, gdyż nigdy wcześniej tak nie reagowała. Było jednak za późno. Luna powoli wycofywała się z sypialni, bez słowa.
 **
   Było dawno po zajęciach, kiedy korytarze zaczęły świecić pustką, a słońce za oknami żegnało się z dniem. Zimny powiem wiatru od czas do czasu próbował zaskoczyć samotnie spacerującą Lunę, ale ta wydawała się tym nie przejmować. Choć drżała na całym ciele, a jej usta zdążyły zsinieć już z chłodu, myślami błądziła daleko. Była rozczarowana. Choć to za mało powiedziane. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak rozgoryczona, opuszczona i zniechęcona do życia. Przed jej oczami stawał papa i pocieszał ją, że będzie trzymał się cały i zdrowy, aż nagle jego włosy pociemniały i mierzyła ją osądzającym wzrokiem Ginny. Koło niej stał Neville i nawet nie patrzył w jej kierunku, tylko wytykał palcem profesor Rodley, oddaloną i niedostępną dla całego zgromadzenia. Zdawała się nie zwracać uwagi na Lunę. A na koniec pojawiła się Klara, uciekająca z Zakazanego Lasu, uciekająca od Luny, z którą nie miała ochoty rozmawiać. Reszta dziewczyn z dormitorium śmiała się z jej porażki. Poczuła, jak łzy spływają po jej policzku, słone i obce dla dziewczyny. Rzadko płakała, ale teraz nie umiała się powstrzymać. Chlipała i pociągała nosem, nie przejmując się, że jej twarz zdążyła zmoknąć jak od deszczu. Nie chciała być samotna, ale bała się iść do kogokolwiek, czy do Viktorii, czy do Ginny. Pamiętała ich słowa. Ruda ją wyrzuciła, a profesor obawiała się ich częstych spotkań, które mogły Lunę narazić na niebezpieczeństwo. Klara od niej uciekała, Neville nie chciał jej nawet spojrzeć w oczy, a Malfoy zbyt często obrażał wszystkich, których kochała. Nie wiedziała, kiedy zawędrowała do Zakazanego Lasu, do pastwiska testrali, które były jedynymi istotami potrafiącymi ją wysłuchać.
- Wybaczcie, że nic wam nie przyniosłam.
   Czując pod dłonią ich twardą, ciepłą i wysuszoną skórę, wiedziała, że jest w drugim domu. Dotykała ich skrzydeł, gładziła kościste pyszczki, jeździła dłonią po ich wystających kręgosłupach. Dawno już przestała płakać.
- Drętwota!
   Słysząc już wcześniej podejrzany za nią szelest, który przekonał Lunę, że nie jest tu sama, zdążyła wywinąć się zaklęciu. Czerwona smuga odbiła się od drzewa, a wszystkie testrale w panice wzbiły się w powietrze. W czasie powstałego szumu i dzikich wrzasków spanikowanych istot, zdążyła ukryć się za drzewem i wyjąć różdżkę.
- Wracaj, smarkulo! Kto ci pozwolił szwendać się tu samej? – rzekł ten sam Śmierciożerca, który wcześniej ją zaatakował. Nie był sam. Obok niego pojawili się i inni. Ktoś złapał ją za poły szaty i pociągnął przez zarośnięte chaszcze.
- Mam ją! – krzyknął Draco.- Lovegood, ani słowa.
- Puść mnie! – próbowała się wyrwać, ale chłopak zręcznie zdążył ją zakneblować.
- Dziwnie to zabrzmi, ale zaufaj mi. Daj mi to rozegrać.
   Dziewczyna nie zdążyła nic dodać, kiedy podszedł do niej jeden z mężczyzn i brutalnie obracał jej twarzą, by przyjrzeć się jej lepiej.
- Kojarzę ją.
- Taak.. – warknął drugi zachrypniętym głosem.- Brała udział w naszych zawodach, a potem zwiała ze swoimi przyjaciółmi.
   Luna nie wiedziała, co to jest panika, ale w chwili, gdy po plecach przeszedł jej zimny dreszcz uznała, że doświadczyła tego uczucia prawdopodobnie po raz pierwszy. Zwłaszcza wtedy, gdy jeden z nich przyjrzał jej się dokładniej, stojąc zbyt blisko i łaskocząc czubek jej nosa swoją różdżką.
- Masz ochotę się nią zająć? – zapytał Draco, nie zważając, że Luna spojrzała na niego z wymowną prośbą w oczach.
- No nie powiem.. kuszące..
- A.. czekaj – wtrącił ponownie Ślizgon.- Nie miałeś przypilnować tych Puchonów, co ostatnio dostali szlaban?
- Niech to szlag. Snape nie będzie zadowolony, jeśli spóźnię się z robotą – prychnął mężczyzna i w końcu odwrócił wzrok od dziewczyny.- Zajmij się nią ty, Draconie. Mnie czeka robota.
- Ehh.. A miało być tak pięknie – zawarczał, choć Luna poczuła, jak ciągnie ją do siebie, jakby nie miał zamiaru nikomu jej już oddać.- Idziemy, Lovegood. Trzeba wymyślić ci odpowiednią karę…
*
  Gdy tylko trafili do zamku, Luna natychmiast oparła się o chłodną ścianę i sparaliżowana tak stała, nie przejmując się Ślizgonem, który patrzył na nią, jak na wariatkę.
- Ruszysz się, Lovegood? – zapytał w końcu, dość spokojnym tonem.- Daj mi gdzie indziej nazwać cię niewyobrażalną idiotką. Sama po Zakazanym Lesie i to o tej porze! Choć w twoim przypadku, problemy same do ciebie przychodzą.
- Ktoś ma jakiś problem? – zapytała rozkojarzona.
- Nie – Draco westchnął przeciągle.- Czasami zastanawiam się, kto wybrał cię do Ravenclaw.. Chodzi mi o to, że jesteście na szkolnej liście, razem z Weasley i Longbottomem, którzy powinni dostać od reszty manto. Gdyby mnie tam nie było, nie wiem, Lovegood, czy dotrwałabyś do jutra.
- Draco..
   Drgnął, słysząc swoje imię wypowiedziane przez tą kretynkę. Jednak odwrócił się i spojrzał na nią wymownie.
- Dziękuję. Po raz kolejny.
- No, przynajmniej masz maniery.
   Dziewczyna szła za nim posłusznie, choć nie wiedział, co z nią zrobić. Była wyziębiona, cała drżała, nie mówiąc już o jej zachrypniętym głosie. Do Viktorii nie zamierzał zaglądać, wiedział, że ostatnio sprawdza za dużo prac, więc została jedynie kuchnia, gdzie skrzaty mogły zaoferować dziewczynie kubek czegoś rozgrzewającego.
- Pamiętaj, że nie robię za twoją niańkę.. choć nawet nie wiesz sama, ile dla ciebie zrobiłem.
- Wiem, Draco. Mówiłam, że jesteś dobry.
   Wzdrygnął się po raz kolejny. Ta dziewczyna doprowadzała go do spazmów i granic wytrzymałości. Jednak nie mógł jej zostawić samej, każda sekunda dzieliła ją od omdlenia.
- Co cię podkusiło, by tam iść?
- Szłam odwiedzić testrale.
- Ach, zapomniałem, że masz fioła na ich punkcie. Choć dumam, dlaczego.
- To piękne stworzenia.
- Chyba mamy inne poglądy.
- Potrafią latać.
- Motyle również, a są o wiele ładniejsze.
- Przywiązują się do ludzi, jak domowe zwierzęta, ale wszyscy uważają, że są obrzydliwe z powodu swojego wyglądu.
- Wolę swoje własne psy. Wchodź.
- Kuchnia?
- Nie, więzienie dla marudnych idiotek, które chodzą późno po opuszczonych i zimnych miejscach, nie zważając na to, że ktoś może je zaatakować. Właź.
   Wepchał ją prawie siłą, ale musiał przyznać, że miał z tego ubaw. Z przyzwyczajenia zamówił miętę, gdyż nie miał zamiaru pytać się Lovegood, czy woli coś innego. Nie zapraszał jej tu na przyjemną pogawędkę.
- Wyglądasz o wiele dziwniej niż normalnie, Lovegood. Czy to przez Śmierciożerców, którzy cię wystraszyli? Jeszcze wczoraj mówiłaś, że dałabyś radę się obronić.
- Być może. Miałam szansę walczyć, dopóki ktoś mnie nie znalazł za drzewem i ciągnął po krzakach.
  Rzeczywiście, na jej policzku widniały dwie rysy, ale Draco nie zamierzał przyglądać się urodzie, której, co prawda, jej brakowało. Wściekł się, że miała jeszcze o to pretensje.
- Ale są to tylko domniemania. Powinnaś mnie usłyszeć, ale skupiłaś się na czymś innym.
- Też prawda. Ale i tak ci dziękuję..
- Nie.. nie dziękuj mi po raz setny, nie nazywaj dobrym, ani nie wymawiaj mojego imienia.
- Nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy..
- I nie wspominaj o tej gazecie..
- Masz przyjaciół, którzy nigdy by cię nie opuścili?
   Tego, co prawda, nie spodziewał się. Miałby zwierzać się Lovegood? Tylko tego jeszcze brakowało w jego ekstremalnych przeżyciach.
- Chyba mam.. A po co pytasz?
   I wtedy mu opowiedziała. Nie wiedziała, dlaczego. Może jedynym sensownym powodem był fakt, że nikt inny nie chciał z nią rozmawiać. Malfoy spadł jej jak z nieba, choć w nieprzyjemnych okolicznościach. Przynajmniej teraz siedziała z nim w ciepłym, przytulnym miejscu, przy gorącej herbacie i nie potrzebowała niczego więcej. Nie przerywał jej, choć miał ku temu powody. I za to była mu wdzięczna.
- Gdyby Blaise lub Teodor opowiadali mi same bzdury, również nie miałbym ochoty z nimi przebywać.. Ale.. – widząc jej załzawione oczy, westchnął przeciągle, by tylko powstrzymać się od przekleństwa.- Spróbuj dać im czas.. A jeśli to nie zadziała, w prosty i w męski sposób wyciągnij pierwsza ręka i rozeznaj się, na czym stoisz. Nigdy bym nie wierzył Weasley’om, nie mówiąc o tym idiocie Longbottomie.. Co ty w nim widzisz, Lovegood?
- To mój przyjaciel.. Ma szczere serce i jest.. jest.. dobry.
- To wy nie chodzicie ze sobą?
- Nie. To znaczy on chce, ale ja..
- Rozumiem, Lovegood.. Daruj sobie resztę.
   Draco musiał przyznać, że czuł się z lekka zażenowany tą sytuacją, ale dał się ponieść chwili i wysłuchał dziewczyny. Czy Viktoria nie poświęcała mu mnóstwo czasu? NIE. Chwila. Siedziała przed nim Lovegood. A Viktoria była z innego świata.
- Powiedz mu to, nie ciągnij tego, Lovegood.. – powiedział wreszcie i szybko zmienił temat.- Napij się, bo nie wyglądasz za dobrze.
- Mięta?
- A co? Nie lubisz?
- Nie, nie.. Po prostu z czymś mi się skojarzyła, ale nie pamiętam, co to była za sytuacja..
- To dalej się główkuj, lepiej ci w tym idzie, jak milczysz.
   Siedzieli zatem do końca w milczeniu, co dla chłopaka było istnym wybawieniem. Dziewczyna wpatrzyła się w pracę skrzatów i świdrowała je wzrokiem, pewnie wyobrażając sobie przedziwne i nieistotne rzeczy.
- Jesteśmy kwita, Lovegood.
- Hm?
   Spojrzała na niego swoim oryginalnym wzrokiem, a błękitne źrenicy rozszerzyły się w zaciekawieniu. Gdyby miał inny gust, z pewnością by w nich zatonął. Szlag! O czym on myślał? Za długo przebywał z tą idiotką i dlatego tak to wszystko się potoczyło.
- Za to, co wczoraj opowiadałem o twoim ojcu..
   Nagle spochmurniała, a na jej twarzy zakwitł grymas niezadowolenia.
- Jesteśmy kwita. Za to, co powiedziałem.. a dzisiaj cię uratowałem.
- Och, rozumiem, Dra..
   Chrząknął znacząco, przerywając jej stanowczo. Po raz pierwszy w swoim życiu, Draco odczuł zakłopotanie, gdy ktoś wypowiadał jego imię w sposób, jaki robiła to ona. Pierwszą sylabę przeciągała delikatnie, a drugą podciągała, wywołując wrażenie, jakby chciała coś dodać.
- Dziękuję.
   Musiała. Choć miał tego słowa dość. Gdyby znała więcej faktów, leżałaby na ziemi, całując jego stopy. Ale z drugiej strony, nie mógł taki być. Niech wie, jeśli kiedykolwiek dowie się o jego incydentach szczególnie związanych z jej osobą, że robi to bezinteresownie. Jeszcze by sobie coś pomyślała.
  Luna została w kuchni sama, ale czuła się tu idealnie. Zdołała porozmawiać z Draco, oschle, co prawda, ale wyrzuciła z siebie wszystkie żale, a on tego nie skomentował! Naprawdę go polubiła pomimo jego pychy i wygórowanego ego i uwierzyła, że jeszcze kiedyś będzie mógł z nią zamienić choć jedno miłe słowo.
 **
  Ginny dopiero późnym wieczorem zeszła do pokoju wspólnego, gdzie nadal siedział Neville. Trzymał na kolanach książkę do Zielarstwa, ale czytał ją tylko prowizorycznie. Spojrzał czule na przyjaciółkę, która w potarganych włosach podeszła do kanapy chwiejnym krokiem.
- Próbuję zabić czymś czas.. i myśli.
- Ja znowu położyłam się spać..
- Ginny, nie możemy odwrócić się od Luny, wiesz, jaka ona jest..
- Wiem – powiedziała twardo.- Ale nie mogę.. Nie mogę przełknąć tych informacji.
- Co sądzisz o tym, by Luna dla dobra Gwardii zaczęła szpiegować Rodley i Malfoy’a?
- Dopóki wszystko się nie uspokoi, Luna nie pojawi się na spotkaniu.
- Ginny..
- Neville, nie – jej stanowczy głos uciszył chłopaka na dobre.- Kolejny raz dowiaduję się o czymś ostatnia. Dlaczego Luna mi nie zaufała? Mnie? Tobie? Ale tej przeklętej wiedźmie, o której nic nie wiemy?
- Co prawda, profesor trzyma się z Malfoy’em i to powinno nam wystarczyć, by uznać, że jest naszym wrogiem…
- Właśnie. Jeśli ona potraktowała czymś Lunę, nasza przyjaciółka może rzeczywiście szpiegować, ale nas i to jest niebezpieczne..
- Ale to.. to.. Luna!
- Ale szybciej zaufała Rodley, nie nam..
   Neville zamknął książkę zrezygnowany, odłożył stos notatek na stolik i przetarł zmęczony oczy.
- Ty ją nadal kochasz, Neville.
   Chłopak spojrzał na nią zmieszany.
- Jednak cały czas każe mi czekać albo nie dopuszcza do siebie.. Tyle listów pisaliśmy do siebie przez całe wakacje, ale od momentu, kiedy spotkała..
- Tą kobietę? – Ginny uniosła znacząco brwi.- Zmieniła się?
  Neville pozostawił komentarz dla siebie.