wtorek, 24 grudnia 2019

~49~

  Myślała, że świąteczny poranek okaże się o wiele przyjemniejszy niż naprawdę.
  Jeszcze rok temu budziły ją śmiechy i radosne nawoływania. Teraz, gdy tylko otworzyła oczy, poczuła chłód i wrogą ciszę. Nawet Marietta nie chciała wyjść z łóżka. Klara siedziała na swoim i czytała, Vanda zajadała się czekoladowymi cukierkami, Annette była nieobecna.
   Klara, gdy tylko zauważyła, że Luna otworzyła oczy, zamknęła książkę do Numerologii i usiadła na łóżku przyjaciółki.
- Wesołych Świąt, Luna – powiedziała ciepłym głosem i wyjęła z kieszeni koszuli mały pakunek.
- Masz dla mnie prezent?
- Tak, ale nie chcę nic w zamian – odpowiedziała z uśmiechem.- Potraktuj to jako podziękowanie za cierpliwość.
   Gdy Luna odpakowała drobny podarek, odkryła w środku bransoletkę. Nie była to zwykła ozdoba z koralików czy innych świecidełek, lecz własnoręcznie zrobiona bransoletka, wyszyta z różnych części. Wśród nich był wizerunek orła, zwykły guzik, błyszczący księżyc, wysuszony owoc, kawałek jakiejś rośliny, sznureczek zaplątany w supeł oraz malutka klepsydra, w środku której coś się znajdowało.
- To mój włos – wtrąciła Klara, widząc, jak Luna przygląda się klepsydrze. 
- To naprawdę jest ładne – powiedziała w końcu dziewczyna, będąc pod wrażeniem kreatywności swojej przyjaciółki.
- Masz wolny wieczór? – Klara szybko próbowała ukryć swój rumieniec, jaki wyskoczył na jej twarz po usłyszeniu tak miłego komplementu.
- Niestety – Luna pokręciła głową i nie dodała nic więcej, wiedząc, że nie może powiedzieć na głos przy pozostałych dziewczynach, gdzie będzie przebywać.
- Rozumiem. Chyba nawet wiem, gdzie go spędzisz – wyszeptała Klara.- Masz dla.. yhmm.. prezent?
   Luna wtedy uświadomiła sobie, że znowu zapomniała o prezentach. Jak mogła nie wziąć pod uwagę, by podarować coś Viktorii?
- Zapomniałaś – odpowiedziała za nią białowłosa.- Pomyśl prędko, w czym jesteś dobra. Stwórz coś własnego.
- Tak, tak – Lunę zdążyły pochłonąć już myśli.- Potrzebuję czegoś do szycia.
- Podoba mi się twój pomysł.
   Mając jeszcze trochę czasu do śniadania, Klara pomogła Lunie znaleźć potrzebne materiały, wyczarować przyrządy i zabrać się do pracy. Choć Vanda i Marietta w ciszy się im przyglądały, nie pytały, dla kogo się tak starają.
- Muszę wydziergać jeszcze jedną rzecz – odezwała się po długiej ciszy Luna.- Coś drobniejszego, ale równie użytecznego. Klara nie pytała, choć wiedziała dużo. Dzięki temu poranek świąteczny okazał się jednak o wiele cieplejszy.
 *
   Za pomocą transportacji Draco znalazł się w Hogsmeade już o dziewiątej rano. Nie zapominając o swoim celu, mijał bezinteresownie kafejki i sklepy przystrojone świątecznymi ozdobami. Gdyby przejmował się prezentami, pewnie kupiłby jakiś Astorii, lecz nie miał ochoty ani czasu na takie ceregiele. Klimatu sprzyjał padający śnieg, który Draco co chwilę strzepywał z płaszcza. To nie była jego bajka. Nienawidził świąt i wszystkiego, co się z nimi wiązało. Chciał mieć to za sobą i ponownie zająć się ważnymi sprawami.
   Pub pod Trzema Miotłami gościł w sobie najwięcej klientów, więc Draco jak najprędzej go minął. Przykre wspomnienia z tamtego roku spotęgowały jego niechęć do tego miejsca. Poza tym, wielu czarodziejów kojarzyło jego rodzinę, więc nie chciał się narażać. Minął również Miodowe Królestwo, które jak na jego gust było zbyt jasne i przesłodzone. Dopiero przy sklepie Scrivenshafta zatrzymał się, by obejrzeć wystawione pióra.
- Eh, nie mam czasu – odparł do siebie i ruszył dalej.
   W oddali zauważył szyld Gospody Pod Świńskim Łbem i tam się udał. Choć było to obskurne i nieprzyjemne miejsce, mógł rozgościć się tam w ciszy i mroku. Zauważył postać siedzącą w kapturze, tyłem do całego pomieszczenia.
- Witaj, matko – rzekł, stając nad kobietą.
- Synu – odparła znacznie cieplej niż się spodziewał.- Siadaj, zamówiłam ci ciepły trunek.
- Lepiej bym tu niczego nie pił.
- Lepiej byś posiedział ze mną dłużej.
   Draco nie zamierzał przekomarzać się z własną matką. W końcu i tak rzadko się z nią widział, nie denerwowała go, więc nie miał oporów zostać z nią tu dłużej.
- Ojciec chce bym wrócił.
- Ja także – odpowiedziała mu żarliwie, rada, że sam zaczął ten temat.
- Wiesz, że nie mogę.
- Nie myśl, że Lucjusz wzywa cię z tego powodu, bo za tobą tęskni – powiedziała o wiele chłodniej.- Przynajmniej tego nie okazuje.
- Dziękuję – odparł pogardliwie, zerkając na boki. Byli sami.
- On chce cię przygotować.
- Ojciec?
- Tak. Gdyż dobrze wie, co planują w szeregach Czarnego Pana. A ty musisz w końcu pokazać, że jesteś z.. nami.
- Czarny Pan jest zazdrosny o Rodley?
   Na twarzy kobiety pojawił się przykry grymas na dźwięk nazwiska profesor.
- Nie może jej nic zrobić. Co do ciebie ma obawy, że zapomniałeś o swojej pracy. Musisz wykonać pewne zadanie.
- Jakie?
- Dowiesz się w odpowiednim czasie. Pokaż dla mnie, że nie zmieniłeś stron.
- Matko – zaczął, ale szybko przystawiła mu palec do ust. Po chwili na stole wylądował kufel z napojem, który wyglądał dość niepokojąco. Na pewno nie zachęcał do picia, mimo to, Narcyza dorzuciła barmanowi kilka monet. Draco zapomniał jednak o przyziemnych sprawach, przypominając sobie szybko słowa Viktorii. Czyż sama nie mówiła mu, że Śmierciożercy zaczną go testować?
- Zrobię to dla ciebie, matko. Dla twojego dobra.
   Narcyza poczuła, jak nieznana siła ogarnia jej zmarznięte, osłabione ciało. Odsunęła na bok stres i niepotrzebne troski, w duchu ciesząc się szalenie, że Draco jej usłuchał.
 **
   Nie wszystkim sprzyjał świąteczny nastrój. Przede wszystkim, Ślizgonom i Śmierciożercom, którym najmniej podobał się pomysł z balem i cały ten świąteczny rozgardiasz. Skutecznie niszczyli choć namiastki miłego, świątecznego poczucia.
   Rosalie właśnie mijała grupkę Ślizgonów, którzy szydzili z jakiś młodych Krukonów. Dalej kilku Śmierciożerców paliło sobie fajki na środku korytarza, lecz żaden z nich nawet nie drgnął, kiedy dziewczyna przeszła obok. Nikt nie zwracał na nią uwagi. W ten sposób doszła do lochów i pracowni Slughorna. Odkąd zaczęła tam pracować z eliksirem miłości, ani razu nie została przez swojego opiekuna przyłapana. Znała na pamięć jego grafik, którego mężczyzna trzymał się bez zmian. Wiedziała, kiedy mogła wślizgnąć się do komnaty i zająć się swoimi sprawami, wcale nie obawiając się, że Slughorn mógłby sprawdzić pracownię.
- Takiego koloru oczekiwałam – powiedziała zadowolona, widząc bijącą perłową barwę z wnętrza kociołka. Tytoń wbił się gwałtownie w jej nozdrza, aż na moment ją zamroczyło. Nazbyt dobrze znała ten zapach.
   W komiku buchnęło zielonym światłem, które na chwilę rozjaśniło ponurą klasę, a młodą Ślizgonkę zaniepokoiło. Jednak od razu uspokoiła się, gdy zobaczyła przed sobą stojącego Rookwooda. Ten niewzruszenie otrzepał swój płaszcz, wcale nie przejmując się, że teleportacja w zamku mogła być niebezpieczna. Snape natychmiast karał każdego za taką niesubordynację.
- Spokojnie – odparł drwiąco, widząc minę dziewczyny.- Snape jest zajęty swoimi sprawami. Jak tam robota?
- Prawie gotowe – odparła, zadowolona z siebie, że mogła pochwalić się swoim osobistym sukcesem.- Kolor i zapach pasują.
- Dobrze. Kiedy mu to podasz?
- Malfoy mi nie ufa, więc raczej nie zrobię tego bezpośrednio. Mam za to inny pomysł.
- No? – ponaglił ją mężczyzna, gdyż sam był ciekawy.
- Podam to z winem, które podeślę mu po balu jako prezent od rodziny. Podrobię pismo, a rybka połknie haczyk.
- Zobaczymy. Jeśli się nie uda..
- Uda, Ro..
   Zmierzył ją morderczym spojrzeniem, więc nie dokończyła.
- Jak mam cię nazywać?
- Gdy jesteśmy sami, używaj mojego imienia, ale przy obcych, życzę sobie oficjalnego pozdrowienia.
- Oczywiście – westchnęła niemal natychmiast, zanim dokończył.
   Była uradowana, że mogła z nim w końcu porozmawiać.
- Życzysz sobie jeszcze czegoś?
- Myślę nad inną opcją, jeśli ta się nie uda – odparł zamyślony.- Muszę dorwać Lovegood, gdy Rodley i Malfoy będą uśpieni.
- Mogę podać jej truciznę.
- Rodley jest za to za sprytna. Bardziej niż ty.
   Choć ta uwaga się jej nie spodobała, wolała jednak sama pomyśleć nad czymś, co mogło Śmierciożercę usatysfakcjonować.
- To mierzmy w Malfoy’a.
   Spojrzał na nią spod brązowych kosmyków włosów, które bezwładnie opadały mu na zmarszczone czoło.
- Co masz na myśli?
- Przeszukam jego pokój, gdy ten będzie poza zamkiem. Bywa, że nie ma go dość długo.
- Szlag! Pewnie jeździ z Viktorią..
- Dokąd?
- Skąd mam wiedzieć? – odparł pogardliwie.- Dobra, pokaż tę miksturę. Jeśli się nie uda, zrobisz to, co sama zaproponowałaś.
   Rosalie porwała jedną fiolkę prosto z prywatnej szafki Slughorna. Reszty eliksiru szybko się pozbyła, jak i kociołka, który nie mógł pozostać dłużej w komnacie profesora.
- Bezpiecznie ją trzymaj. Za kilka dni spotkamy się w jednej z klas i razem dokończymy to, co trzeba.
   Klatka piersiowa Rosalie unosiła się coraz szybciej. Serce biło jej szalenie i nie wiedziała, jak to powstrzymać. Był tak blisko, wręcz ocierał się płaszczem o jej szatę.
- Augustusie – wypowiedziała jego imię niemal z nabożną czcią.
- Co?
- Tęskniłam – powiedziała szeptem, czując, jak jej głos zaczyna drżeć.
    Rookwood chwilę patrzył na dziewczynę, milczący i zamyślony.
- Wiesz, co masz robić – odparł niewzruszony.
   Bez pożegnania zniknął w kominku. Rosalie była wniebowzięta. Chciała poczuć więcej jego bliskości i już zaczynała knuć kolejny niecny plan na ich następne spotkanie.
 ***
   Wieczorem, gdy skrzaty domowe w dworze Viktorii uwijały się przy kolacji i ogólnych porządkach, Luna siedziała przy stole i czytała książkę o teleportacji, którą tuż po wyprawie pożyczył jej Draco. Choć wiele rzeczy nie potrafiła zrozumieć z powodu poważnej terminologii, zaciekle walczyła z każdym rozdziałem. Nawet nie zauważyła Viktorii, która po niedługiej nieobecności wróciła przebrana elegancko. Długa, czarna suknia iskrzyła się pod mdłym światłem. Dostojności dodawały koronkowe rękawy, oplatające jej szczupłe, lecz silne ramiona. Do kompletu nałożyła rubinowy wisiorek, który idealnie układał się pomiędzy jej piersiami i kusił swoim wyglądem.
- Wyglądasz pięknie – powiedziała Luna, na chwilę odrywając oczy od książki.- Ja.. nie wyglądam tak wytwornie.
- Nie szkodzi. Wyglądasz jak Luna – Viktoria obdarzyła ją uśmiechem, wcale nie przejmując się, że dziewczyna przyszła w zwykłym wełnianym swetrze, tęczowej spódniczce, która zwracała na siebie uwagę na tle czarnych, grubych rajstop. Wyglądu dopełniała popularna biżuteria dziewczyny – własnoręcznie zrobione kolczyki w kształcie bałwanków, różdżka włożona za ucho oraz bransoletka, która prezentowała interesujące rzeczy złączone w całość.
- Ubieram szykowne sukienki, kiedy mam okazję, gdyż w szkolę nie mogę pokazywać się tak uczniom, sama rozumiesz. Lubię to robić prywatnie, więc nie czuj się przy mnie skrępowana.
   Profesor dobrze zauważyła jej onieśmielony wzrok. Jednak zaraz rozweselił się, gdy na stół przyniesiono ciepłe smakołyki.
- Dracona jeszcze nie ma – mruknęła Viktoria i stanęła przy oknie, jakby miała wyglądać nieznajomego gościa.
   Luna na myśl o Draconie powstrzymała całą siłą woli silne drżenie. Ostatnie ich spotkanie potoczyło się tak jak wszystkie poprzednie, było między nimi chłodno, więc nie miała się czego teraz obawiać, prawda?
- Jak ci idzie teleportacja? Wspomagasz się teorią?
- Nie miałam jeszcze praktyki.
- Smok umywa się od swojego zadania? – pytanie Viktorii zabrzmiało dość srogo. Luna nie chcąc robić mu kłopotu, nie odpowiedziała. Szybko wepchnęła do buzi wielki, mięciutki placek, oblany białym cukrem.
- Co to jest?
- Pączek.
   Viktoria ukryła swoje rozbawienie, widząc, jak Luna zachwyca się zwykłym łakociem.
- Dzisiaj podam inne potrawy od tych, które znacie. Na prośbę mojej matki, w domu gotowano wiele przeróżnych dań.
   Poruszanie tematu rodziny było dla Luny onieśmielające i nie miała zamiaru dopytywać się o matkę profesor. Wolała skupić się na jedzeniu.
- Chyba jestem głodna.
- Chyba? – Viktoria zaśmiała się ciepło, co spotęgowało przyjemny nastrój, jaki powstawał między nimi w ciągu tych kilku minut.
   Szybko zanurzyły się w rozmowie o świątecznych posiłkach, o feriach spędzanych poza zamkiem oraz o niezapowiedzianych odwiedzinach rodziny. Luna żywo opowiadała o swojej cioci, kuzynie, tacie, wspominając nawet mamę.
- Nie pamiętam zbyt wiele, oprócz tego, że razem projektowałyśmy ozdoby. Wiele z nich zostało w naszym domu…
   Viktoria widząc, że ten temat może okazać się zbyt sentymentalny, zaprosiła Lunę do kuchni, gdzie dziewczyna mogła bliżej przyjrzeć się świątecznym przygotowaniom.
- A jak nastrój przed balem?
- Nie wiem – odparła Luna, która jeszcze kilka dni wcześniej odpowiedziałaby z większym entuzjazmem, ale planowanie z Draconem obdarło ją z resztek pozytywnych emocji.
- Wiem, że nie jest to dobra pora na takie pytanie, ale czy Draco sprawił ci jakąkolwiek przykrość?
   Lunę nie dziwiło to, że profesor prawdopodobnie czytała w myślach albo tak dobrze odczytywała emocje.
- Nie, skądże, jest tak normalny jak ja – odparła dość niechętnie.
- Hm.. Przy kuchence, która na prośbę kucharza sama zapalała ogień, smażyły się ryby oraz inne smaczne potrawy.
- Luna, o tę drugą sprawę również muszę zapytać – powiedziała dość ostro Viktoria, próbując karmelizowanego orzeszka w słonej posypce. Luna spojrzała na profesor, z trudem odrywając wzrok od pysznie wyglądających dań.
- Czy Rookwood sprawił ci jakąś przykrość? – w głosie kobiety zabrzmiała stal, która Lunie wydała się nie do przebicia. Musiała odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
- Zaczepił mnie po meczu, ale chciał tylko porozmawiać. Draco go w porę uprzedził i przegonił. Co prawda, chciał mnie wpierw z nim zostawić, ale Rookwood zaczął mówić same przykre rzeczy, o których nie miałam żadnego bladego pojęcia.. Chciał, bym sobie coś przypomniała..
- W porządku – Viktoria pogładziła zestresowaną dziewczynę po policzku, widząc, że ten temat sprawiał jej najwięcej przykrości. Aż w duchu przeklęła się za swój brak taktu.
- Pani – w progu kuchni pojawił się Kajetan.
- Tak?
- Przybył panicz Malfoy.
   Z twarzy skrzata nie dało się wyczytać żadnych emocji. Luna nie mogła uwierzyć, że nazwisko Dracona mogło zostać potraktowane tak obojętnie przez służącego. Viktoria wyszła pierwsza, by przywitać swojego gościa. Luna wolała zostać w kuchni i jeszcze poprzyglądać się pracy kucharzy. Na sam widok wystawnych potraw zaczęło jej burczeć w żołądku.
- To moja książka! – usłyszała z jadalni. No tak, Draco dał jej tydzień na przeczytanie tej kobyły i sam widocznie o tym zapomniał.- Lovegood!
   Miłe rozpoczęcie wieczoru…
- Ktoś dał ci w kość?
- Nie – odparł zimno, co zaprzeczyło natychmiast jego słowom. Przez uporczywie wbijający się w niego wzrok profesor postanowił jednak odpowiedzieć.- No dobra, miałaś rację. Śmierciożercy będą chcieli mnie przetestować.
   Luna nadstawiła ucha, choć wiedziała, że z żadnym wypadku nie była to jej sprawa. Odkąd Ginny wyrzuciła ją z Gwardii (co nadal ją bolało), nie zwracała już uwagi na podejrzane sprawy. Zwłaszcza na te dotyczące Śmierciożerców.
- Kiedy?
- Jeszcze nie wiem. Nie dostałem żadnych dokładnych wytycznych.
   Między nimi zapadła chwilowa cisza, którą Luna wykorzystała na to, by wyjść się przywitać. Siedzeniem w kuchni wcale by sobie nie pomogła i wiedziała, że musi w końcu się pokazać. Tak, jak się spodziewała, na jej widok Malfoy prychnął, udając ogromne rozbawienie. Jeżdżąc po niej wzrokiem i „podziwiając” jej strój, podśmiewał się pod nosem.
- Draco – odezwała się Viktoria ku uciesze Luny, która nie wiedziała, jak uciec z centrum zainteresowania.
- Tak? Powiesz mi, że mam ją przytulić na powitanie?
- Nalej wina.
   Chłopak zaskoczony tak miłą propozycją, szybko podszedł do barku z alkoholem. Luna wtedy schowała książkę do torby.
- Dzisiaj mi ją oddasz, Lovegood – powiedział, widząc, co robi dziewczyna.
- N-nie przeczytałam jej jeszcze – odpowiedziała mu pospiesznie.
- Nic mnie to nie obchodzi. Miałaś na to czas.
- Jest za gruba, by przeczytać ją..
- To znajdź sobie inną w bibliotece, choć wątpię, że będzie tak dobra ja ta..
- Luna – wtrąciła profesor, niezadowolona z tak przykrych przytyków chłopaka.- Skorzystaj z mojej biblioteki, pożyczaj tyle książek ile chcesz i trzymaj je tak długo dopóki ich nie przeczytasz.
   Malfoy z trudem ukrył złość, gdyż miał ogromną ochotę, by dokuczyć dziewczynie. Wiedział jednak, że nie może przesadzać, gdy Viktoria była w pobliżu. Luna zniosła to wszystko w milczeniu i usiadła przy stole. Draco z niechęcią usiadł naprzeciw niej, ale szybko skupił swoją uwagę na nakryciu, które wydało mu się bardziej interesujące od dziewczyny.
- Chciałam wam podziękować, że pojawiliście się dzisiaj w moim domu i że możemy razem spędzić ten wieczór. Życzę wam wesołych świąt, wytrwałości w nauce i więcej pokory – tu spojrzała karcąco na chłopaka, który wcale nie wydawał się tym przejmować – Możemy zacząć jeść.
   Do stołu w końcu podano potrawy. Luna poczuła, jak ślinka cieknie jej na sam widok obfitych dań. Wśród nich było kilka rodzajów mięs, równo pokrojonych kawałków, zmieszanych z ugotowanymi owocami i polanych ciemnym sosem. Zauważyła również świeże warzywa, które przyjemnie parowały i ogrzewały ich twarze. Na szklanej misce podana została świeżo upieczona ryba, którą jeszcze niedawno Luna oglądała na kuchence. Daniom nie była końca. Viktoria wydawała się zadowolona, że mogła zaproponować im szeroki wybór potraw. Nawet Draco patrzył jak urzeczony.
- Smacznego – Viktoria kiwnęła im głową i pierwsza nałożyła sobie warzyw. Luna nie wiedziała od czego zacząć, ale postanowiła, że musi spróbować wszystkiego, choćby po trochu.
 *
- Jestem.. pełny – odparł Draco, ciężko opierając się o drewniane oparcie krzesła. Zmęczony jak po wyczerpującej walce, patrzył nieprzytomnie w sufit, trzymając się za brzuch. Luna nadal zagryzała przysmaki podawane ciągle do stołu.- Gdzie ty chowasz drugi żołądek?
   Luna jednak nie odpowiedziała, zaintrygowana ciekawie wyglądającymi smakołykami.
- Bym zapomniała! – wykrzyknęła Viktoria, krzątając się pomiędzy jadalnią, a kuchnią. Po tak obfitym posiłku nie potrafiła usiedzieć w miejscu.- Mam dla was prezenty.
- Myślałem, że obejdziemy się bez tego.
- To dla ciebie, Draco – Viktoria podała mu ciasno owinięty pakunek, o dość podłużnej formie. Malfoy z ciekawością odpakował prezent. Ucieszył się jak dziecko, gdy zobaczył ozdobne pawie pióro z umieszczoną na końcu srebrną stalówką.
- Wiesz, czego chcę – odparł zadowolony.- Dzisiaj oglądałem pióra i gdybym miał więcej czasu, pewnie bym jakieś kupił..
- Uprzedziłam cię – zaśmiała się profesor, a następnie spojrzała na Lunę. Ociężała dziewczyna patrzyła rozmarzona na pióro, które Draco obracał w palcach. Nie spodziewała się, że i ona coś dostanie.
- Twój prezent znajduje się w mojej sypialni. Niestety, musisz go najpierw przymierzyć.
   Luna uniosła zaskoczona brwi i podążyła za Viktorią. Draco został w jadalni, nie mając sił, by ruszyć się z miejsca. W prywatnej komnacie profesor, na łóżku leżał wielki pakunek, który Luna powoli i ostrożnie otwarła.
- Suknia?
   Krukonka rozłożyła materiał na pościeli, nie mogąc uwierzyć, że prezent był dla niej. Długa, kremowa, falista sukienka wyglądała zbyt szykownie na zwykłe spotkanie.
- Będzie pasować na bal?
- Na bal? – Luna całkowicie zapomniała, że przecież nie miała nic odpowiedniego na to wydarzenie.- Dziękuję!
- Najpierw przymierz w razie ewentualnych poprawek.
    Za pomocą magii Luna pozbyła się swoich ubrań, zapominając, że rozebrała się do bielizny przy swojej profesor. Suknia ułożyła się na niej prawie idealnie. Viktoria przewiązała ją w pasie srebrną kokardą, a prześwitujące, satynowe rękawki dopasowała tak, by nie opadały z jej ramion. Luna lśniła. I ponownie nie mogła doczekać się balu, na którym na pewno zwróci na siebie uwagę.
- Jeśli tak lubisz sukienki, przebierz się na dzisiaj w jedną z moich.
   Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Viktoria natychmiast popędziła do garderoby, by stamtąd wyciągnąć niedługą, delikatną sukienkę w kolorze ciemnego różu. Luna od razu wydała się szczuplejsza, gdyż materiał delikatnie przylegał do niej w pasie.
- Też coś przyniosłam – Luna szybko przypomniała sobie o swoich prezentach. Choć nie spodziewała się, że Draco mógłby być zachwycony jej twórczością i już wyobrażała sobie jego złośliwe komentarze, to jednak, gdy zeszła na parter, jego grymas na twarzy okazał się bezcenny i sprawił, że negatywne emocje odeszły w cień. Jeszcze chwila, a zakrztusiłby się kandyzowanym owocem.
- Prawda, że Luna wygląda wspaniale?
- To twój prezent dla niej??
- Nie – odparła tajemniczo Viktoria.- Prezent pokaże dopiero na balu.
- To dzisiaj jakiś bal przebierańców? Zaraz mi przyniesiesz frak?
- Nie, dobrze Ci w tej koszuli – odpowiedziała mu twardo, usadawiając Lunę z powrotem przy stole.
- To dla was – dziewczyna bez chwili wahania wyciągnęła wełniane materiały z torby.
- Co to.. jest? – w pierwszej chwili Draco obawiał się wziąć do ręki to, co podawała mu dziewczyna.
- Ja mam sweter – powiedziała naprawdę rozbawiona profesor.- Luna.. masz świetne umiejętności krawieckie.. z pewnością oryginalne.
   Luna nie przejmowała się, że sweter podarowany od niej dla profesor był całkowicie niesymetryczny. Jeden rękaw był krótszy, a drugi był całkowicie wykrzywiony. Ale Viktorii jak najbardziej się podobał.
- Czy to.. szalik?
- Tak! – Luna nie kryła entuzjazmu.
   Draco rozwinął wełniany materiał, który był dłuższy niż stolik, przy którym siedzieli. Chwilę próbował z tym walczyć.
- Myślisz, że to w jakiś sposób jest zdatne do użycia? Przecież w tym można się zatopić, Lovegood.
- Wypada podziękować, smoku – warknęła profesor.- Luna przynajmniej coś dla ciebie przyniosła.
- No cóż.. nie mam nic dla niej – Draco zignorował fakt, że Luna wszystko słyszała, a wypowiadał się o niej, jakby jej z nimi nie było.
- Nic nie szkodzi – odparła, wcale się tym nie przejmując. Gdyby dostała coś od Malfoy’a z pewnością nie otrząsnęłaby się z tego do następnego roku.
- To dla ciebie, Viktoria – powiedział za to, wyjmując z kieszeni koszuli malutką kulkę, którą odczarował i doprowadził do normalnych rozmiarów. Była to malutka szkatułka, w której znajdowały się delikatne, brylantowe kolczyki.
- Dziękuję, Draco – odparła wzruszona.- Nie musiałeś.
- Wręcz przeciwnie.
   Draco ukradkiem zbadał wzrokiem milczącą Lovegood. Sama patrzyła z zachwytem na biżuterię, którą podarował profesor. Przez jedną sekundę poczuł się odrobinę głupio, że nic w zamian od niego nie dostała, ale po chwili przyszły trzeźwe myśli. On, który tak na nią narzekał, miałby kupować coś Lovegood, ale nic Astorii? To byłoby wtedy bardzo niesprawiedliwe. Później spojrzał na jej odkryte ramiona i uwydatnioną szyję. Jej skóra w tych miejscach była napięta i cienka, przez którą przebijały się drobne kości. Gdzie ona zmieściła to jedzenie? W sumie, w tej sukience wyglądała o wiele lepiej. Gdyby Lovegood częściej ubierała się przyzwoicie i normalnie, z pewnością uznałby ją za ładniejszą. Nigdy nie pobije Astorii, ale miała w sobie coś tajemniczego. Coś, co zauważył wtedy na zdjęciu w jej pokoju. Czyżby teraz bardziej przypominała swoją matkę?
- Draco, na czym się tak skupiłeś? – z myśli wytrąciła go Viktoria, która zdążyła ubrać kolczyki i kilka razy obejrzeć się w malutkim lusterku, które sobie przy okazji wyczarowała. Niech to szlag. Musiała właśnie w tym momencie zadać to pytanie.
- Myślałem nad tym, że czuję się nawet dobrze.
   Luna również zbadała go wzrokiem, co mu się raczej nie podobało. Jeszcze brakowało, by to ona zadała mu kolejne nie z tej ziemi pytanie.
 *
   Tuż przed północą siedli wygodnie przy kominku, z kieliszkami wina i butelką brandy dla Dracona. Nawet Luna czuła się o wiele lepiej, słuchając ciekawych anegdot Viktorii i ironicznych żartów Draco. Z ciekawością przysłuchiwała się opowieściom o ich wspólnych wyprawach, zanim Luna poznała profesor.
- A pamiętasz noc w jaskini wilkołaków?
- Nie przypominaj – Viktoria parsknęła śmiechem – Wtedy naprawdę myślałam, że nie ujdziemy z życiem.
- A ta historia z głębin jeziora? Pamiętam dokładnie, jak próbowałaś dogadać się z syreną.
- Mają tak cholernie ciężki język, że trudno było mi cokolwiek później powiedzieć w naszym języku. 
  Luna nigdy wcześniej nie słyszała, by profesor używała przekleństw tak swobodnie. Widziała, jak razem z Draconem wpadli w sidła wspomnień. Choć nie wiedziała, do czego się odnoszą w swoich opowieściach, wcale się przy nich nie nudziła.
- Ale teraz najwidoczniej moje wyprawy zostaną zastąpione czymś innym – powiedział chłopak, zmieniając ton swojego głosu na bardziej poważny. Luna nie wiedziała, o co mu chodziło.
- Sama matka przekazała mi o tym informację. Będę testowany jak roślina w szklarni. Nigdy nie będę przy nich wolny. Dopóki wszyscy nie zginą.
- Nie mów tak o Narcyzie.
- Nie chodzi mi o moich rodziców.
- Pamiętaj, z kim grasz w tym świecie. Po której jesteś stronie…
- Naprawdę jesteś po naszej stronie? – wtrąciła nagle Luna, która swoim pytaniem zaskoczyła Viktorię, a Draconowi przypomniała o swoim istnieniu.
- Lovegood, jeszcze jedno tak głupie pytanie..
- Nie jest głupie – przerwała mu dość gwałtownie.- Dzisiaj każdy zadaje sobie to pytanie. Twój przyjaciel okazuje się potężnym wrogiem, a wróg odwrotnie.
- Sugerujesz, że jestem twoim wrogiem?
- Kiedyś ci już powiedziałam, jesteś moim przyjacielem – powiedziała to spokojnie, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo wstrząsnęło to Draconem.
- Szkoda, Lovegood, ale ja nie czuję nic wobec ciebie – odparł zimno.- Nie obchodzi mnie, czy jesteś po tej samej stronie, co ja, czy nie.
- Obchodzi cię. Viktoria przyznała w jaskini, że jesteś moim obrońcą.
   Draco powstrzymał grymas wściekłości. Czasami miał ochotę wprowadzić specjalne prawo o ucinaniu języków za zbyt wielkie gadulstwo. Z pewnością by z niego skorzystał.
- Chciałem zabić Dumbledora..
- Nie wchodź w ten temat, Draco – uprzedziła go profesor, ale ten jej nie słuchał.
- To było zanim poznałeś Viktorię.
- A co ty możesz wiedzieć?
- Wiem to, że każdy ma prawo się zmienić.
   Dracona denerwował stonowany głos dziewczyny, gdy ten unosił się gniewem.
- Nic o mnie nie wiesz, Lovegood, a zgrywasz taką, która zjadła wszystkie rozumy.
- Znam się na emocjach i zdążyłam cię już poznać. Nie myśl, że nie obserwowałam cię, kiedy razem spędzaliśmy czas w gabinecie profesor.
   Draco głośno prychnął. Nie miał ochoty nawet tego komentować. Viktoria siedziała cicho.
- I co takiego zauważyłaś, Lovegood?
- Żal za to, co kiedyś uczyniłeś.
   Takiej odpowiedzi nawet profesor się nie spodziewała. Widząc, że Luna denerwuje się coraz bardziej, postanowiła wtrącić kilka słów, ale jednak to Draco przejął pałeczkę.
- Okłamywałem nauczycieli, szpiegowałem uczniów, szantażowałem słabych, a nawet miałem ochotę zabić samego Pottera. To twój przyjaciel, Lovegood, prawda? Jego i resztę nazywaj swoimi przyjaciółmi! Moje żale zostaw mi i się nie wtrącaj. Zrozumiałaś?
   Zegar wybił pierwszą, niezagłuszony przez śmiechy, czy głośne rozmowy. W salonie panowała niezmącona cisza. Viktoria postanowiła nie doprowadzić do kolejnej kłótni, więc zaproponowała Lunie nocleg. Dziewczyna z chęcią zgodziła się, gdyż poczuła się zmęczona i ociężała po długim, pełnym wrażeń dniu. Draco odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna znikła z jego pola widzenia.
- Nie przesadziłeś, smoku? – Viktoria stała pośrodku schodów i patrzyła na niego z ciemności.
- Dałem jej tylko reprymendę. Niech ją dobrze zapamięta, bo następnym razem nie będę taki łagodny.
- Luna wierzy w ciebie.
- Jakie ma do tego podstawy? Przecież ledwo mnie zna, przyjaźni się z moimi wrogami..
- Wrogami? Jeśli stoisz po tej samej stronie, co pan Potter, nie są to z pewnością twoi wrogowie, prawda?
- Vi..
- A to, że ktoś w ciebie wierzy jest złe? Luna ma dobre serce. Polubiła cię, choć mogła uznać cię za zwykłego dupka.
   Draco nie krył zaskoczenia.
- Ledwo ją znasz, nie chcesz jej poznać, a może się nią brzydzisz – odparła z pogardą, o którą by Viktorii w ogóle nie podejrzewał.- Ale ona poznała ciebie, oferowała swoją pomoc, a ty nadal patrzysz egoistycznie na wszystko wokół siebie. Zamknij tamten świat, skup się na bliskich ci ludziach, bo mogą okazać się przydatni, Draconie.
- Ale to Lovegood.
- Panna Greengrass nie dorasta jej do pięt, Malfoy. Dobranoc.
   Ostatnia riposta profesor tak nim wstrząsnęła, że szklanka brandy zastygła mu w dłoni, a usta zamarły półotwarte. Samo porównanie jego dziewczyny do Krukonki było wielkim zaskoczeniem. Co więcej, zwróciła się do niego po nazwisku, co go mniej więcej dziwnie zabolało. A na koniec, urwanie ich rozmowy tak zwykłym „dobranoc” było nie do pomyślenia. Draco jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się tak rozczarowany i rozgoryczony. Czyżby doprowadził Viktorię do ostatniego stadium gniewu? Wolał o tym nie myśleć. Zostało mu tylko iść i przespać się z tą myślą. I zapomnieć o Lovegood, Greengrass i Rodley razem wziętych.

niedziela, 15 grudnia 2019

~48~

  Luna siedziała na śniadaniu przy stole Krukonów i wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą. Wyglądała na zamyśloną. A przynajmniej wszyscy tak stwierdzali, którzy mijali dziewczynę.
  Tak naprawdę Luna próbowała w głowie odtworzyć swój sen z najdokładniejszymi szczegółami. A był on dość pogmatwany. Na początku, widziała gromadę zbliżających się ku niej wampirów, którzy straszyli ją, że szybko dopadną ją za to, co im uczyniła. Zostały one jednak szybko odpędzone, kiedy zza jej pleców wyskoczył Augustus Rookwood. I wtedy poczuła gorszy strach. Palący jej nieme gardło, puste, beznamiętne oczy oraz ściśniętą klatkę piersiową.
- Nie cieszysz się, że cię uratowałem, kruszyno?
   A potem znaleźli się w domu jej ojca i znowu była małą dziewczynką, która pozbawiona uczucia strachu, patrzyła na Rookwooda zaintrygowana. Była o wiele starsza niż poprzednio, a kolorowe obrazki i malunki z czasów jej dzieciństwa zniknęły ze stołu. Ile mogła mieć lat? Osiem? Dziewięć? Może więcej?
   Śmierciożerca chodził po kuchni podenerwowany. W jedną i drugą stronę, wcale nie zważając na pana Ksenofiliusa, który wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego.
- Kazała mi to zrobić, więc nie mam wyjścia!
   Luna nie wiedziała, o kim mówił. Miała tylko nadzieję, że w końcu na nią spojrzy. Nie musiała długo czekać.
- Słuchaj, kruszyno.. Musimy się pożegnać.
   Papa poruszył się niespokojnie. Jednak nie widziała jego twarzy, by rozpoznać emocje, jakie nim targnęły.
- Jak to?
- Zapomnisz, jaki byłem.. Zapomnisz mnie.
- Nie chcę.. – do jej słodkich, wielkich oczu napłynęły łzy.
- Cii.. Za chwilę naprawdę nie będzie robiło to na tobie żadnego wrażenia.
   Żal ściskał jej gardło. Płakała, gdy unosił nad nią różdżkę i wypowiadał słowa zaklęcia, którego nie znała. Potem nastąpiła zwykła obojętność. Wampiry, który obeszły jej ciało dookoła, uśmiechały się do niej podle.
- Kiedy wypiję twoją krew, zapomnisz ponownie. Tym razem na zawsze.
   Luna bała się. Znowu. Nie Rookwooda. Nie zaklęcia. Ale powtarzającego się w kółko koszmaru. Wampiry przegonił Draco. A potem podał jej dłoń i sen się skończył.
   Teraz siedziała zmęczona, wystraszona i samotna przy stole, prawie pustym, gdyby nie Klara, która nagle przyszła się przywitać.
- Słuchaj, przy wejściu stoi profesor.. Chciała się z tobą zobaczyć.
   Luna odpowiedziała lekkim skinieniem głowy, wcale nie patrząc na przyjaciółkę, która ostatnio wyglądała o wiele lepiej i częściej posyłała w stronę Luny swój uśmiech. Mógł on naprawdę rozweselić ludzkie serce, ale niestety, nie tym razem. Klara nie zdążyła dowiedzieć się niczego, gdyż została zaczepiona przez inne dziewczyny, a Luna już dawno zmierzyła w stronę wyjścia.
   Z boku korytarza usłyszała cichutki gwizd. Viktoria stała pod ścianą w ciemnej pelerynie, z kapturem na głowie i na pierwszy rzut oka można było ją bez problemu uznać za Śmierciożerczynię. Nic bardziej mylnego, kiedy odkryła swoją twarz i szczery, delikatny uśmiech.
- Już czas.
- Hm? – Lunie wydawało się, że się przesłyszała.
- Zabieram cię w jedno miejsce. Wybacz, że nie mogę dać ci chwili na to, byś zabrała swój płaszcz, ale naprawdę potrzebujemy czasu. Chwyć mnie.
- Zobaczą nas..
- Nie zobaczą. Uwierz mi.
   Luna ufała. Złapała profesor za przedramię, a następnie poczuła ten znajomy, nieprzyjemny zryw w żołądku, jakby stado testrali zerwało się jednocześnie do lotu. Potem poczuła tylko krople deszczu na twarzy, chłodny powiew wiatru i szum drzew. Przed jej oczami wyrosła ogromna posesja. A raczej pałac.
- Witam cię w moich skromnych progach. Oto Deszczowy Dwór.
 *
   Czy to wszystko należało do jej profesor? Ten wielki budynek, szumiące sosny i topole naokoło posesji oraz okazała brama, która wpuszczała na swój teren tylko zaproszonych gości? To był dom Viktorii?
- Jest tu przepięknie – zdołała wydusić, zanim Viktoria wtrąciła kilka słów od siebie.
- Nie wszyscy tak uważają. Wielu odjeżdżało stąd z uczuciem ulgi.
   Luna nie mogła zrozumieć tych „nie wszystkich”. Jak można było od razu nie pokochać tego miejsca? Wtem nagle zagrzmiało z oddali, lecz profesor zdawała się tym nie przejmować. Musiała być bardzo przyzwyczajona do panującego tu klimatu.
- Choć jesteśmy w Anglii i taka pogoda nie jest nam obca, to jednak ten obszar należy do czarodziei i jest w pełni pokryty magią. Żaden mugol nie ma tu wstępu, a przynajmniej tędy nie przejedzie. Niestety, jak wiesz, magia ma swoje efekty uboczne i czasami za często grzmi i pada deszcz.. Dlatego niech nazwa tego dworu cię nie dziwi. Wejdźmy do środka.
   Luna pragnęła zobaczyć wnętrze, jak tylko ujrzała budynek. Na słowa Viktorii poczuła niesamowitą ekscytację. Dopiero gdy przekroczyły żelazną bramę, zauważyła, że do głównych drzwi można przejść tylko po moście. Pod nimi rozciągała się rzeczka, która płynęła srogim nurtem w nieznane. Nie otaczała ona całego budynku, tylko przednią część, ale i tak wydało się to Lunie czarujące. Czuła się jak wróżka, która stąpa po szklanej tafli, by przejść na drugą stronę brzegu tuż nad porywającym, niebezpiecznym nurtem.
   Mahoniowe wrota ozdobione płaskorzeźbami w kształcie konwalii i chryzantem rozwarły się przed nimi, zanim zdążyły zapukać. Czyżby ktoś już był w środku i na nie czekał?
   Wnętrze dworu okazało się jeszcze bardziej okazałe niż zewnętrzne otoczenie. Choć salon, do którego wkroczyły był ciemny, wydawał się również przyjemny. Palący się z boku kominek rozgrzewał brązowe barwy i roztaczające się po marmurowych podłogach dywany.
- Eh.. kazałam je usunąć.. – profesor westchnęła, prowadząc Lunę ku ogniu.
   Tam rozgrzały się i odczekały, dopóki nie pojawił się dostojny skrzat domowy. Luna po raz pierwszy w życiu widziała skrzata ubranego w dopasowany do jego rozmiarów frak. Od razu poczuła się przy nim poważnie, dopóki nie usłyszała jego imienia.
- Kajtek, zabierz moje rzeczy i każ służbie przygotować kolację. Niech zostanie podana za godzinę.
- Tak jest, moja pani.
- Kajtek? – wyszeptała Luna, kiedy tylko skrzat oddalił się na bezpieczną odległość.
- No cóż.. Też byś próbowała wymyślić przezwisko do imienia Kajetan.
   Viktoria poprawiła swoje czarne włosy, pogniecioną szatę i biżuterię. Kiedy profesor zajmowała się sobą, Luna postanowiła przyjrzeć się wnętrzu dokładniej. Mahoniowe schody prowadziły na górne piętro, którego Luna nie była pewna, czy będzie mogła zobaczyć. Jednak szybko przykuła swoją uwagę do obrazów i rzeźb prezentujących swoje piękno w tym nadwornym salonie. Gdy spojrzała w górę, ujrzała dostojny żyrandol składający się z miliona kryształów i świeczek. Wszystko do siebie pasowało pod względem stylu i kolorystyki. Tak przynajmniej Luna odczuwała. Nie znalazła rzeczy, która by psuła wystrój i harmonię.
- Podoba się?
- Tu jest magicznie. Jeszcze nigdy nie byłam w takim domu.
- Długo pracowaliśmy nad dograniem wszystkich elementów, ale opłaciło się. Teraz nie wstydzę się przyjmować tu gości.
   Viktoria podążyła w drugim kierunku, w stronę przejścia, które wcześniej Luna pominęła. Prowadziło ono do wytwornej jadalni, z kolejnym kominkiem przy ścianie, ozdobami na ścianach i podłodze oraz z ogromnym stołem rozciągającym się na pół pomieszczenia. Charakterystyczną rzeczą, która czyniła stół wyjątkowym, były jego nogi przypominające węże unoszące się do ataku. Nikt w tym domu nie zapomniał, że profesor faworyzowała Slytherin i jego historię. Wokół stołu znajdowały się krzesła obite skórzanym materiałem, pasującym oczywiście kolorystycznie do reszty wystroju.
- Zgodzisz się na to, by przyjechać do mnie znowu? Tu chciałabym spędzić z wami wieczór świąteczny.
- Z chęcią. Do papy wracam dopiero na ferie...
- Miło mi, że ci się podoba. Chodź, pokażę ci jeszcze jedno pomieszczenie na tym piętrze. Lubisz czytać?
- Czasami.
- Ja uwielbiam. Chodź.
   Luna usłuchała profesor, która energicznym krokiem zaprowadziła dziewczynę do jeszcze jednych drzwi. Znajdowały się one pod schodami i prowadziły do jednej ogromnej biblioteki, gdzie Hermiona mogłaby oszaleć ze szczęścia.
- Wszystkie są twoje?
- Co do jednej. Czasami pożyczam niektóre okazy profesorom, gdyż wiele z nich przestano już dawno drukować i wydawać. Moje są w świetnym stanie – Viktoria jeszcze raz owionęła wzrokiem okazałe regały i półki, uginające się pod ciężarem grubych tomów. – Bym zapomniała.. Napijmy się tej dobrej czekolady, tym razem z miętą.
- Chętnie – Luna nie dała po sobie odczuć, że najchętniej zwiedziłaby resztę domu, ale nie chciała odmawiać przepysznej czekoladzie.
   Usiadły w fotelach, przy których wcześniej rozgrzewały się po przyjeździe. Kajtek, który natychmiast został wezwany, przyniósł za niedługi czas dwie filiżanki z talerzem apetycznie wyglądających smakołyków.
- Czy udało się wam spotkać i omówić sprawy z balem? – zagaiła pierwsza Viktoria, wygodnie rozsiadając się przy kominku.
- Od wyprawy do jaskini, nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać – Luna przypomniała sobie o niebezpiecznej walce i wampirach, które od tamtej pory nawiedzały ją w snach. Oczywiście, słowem nie wspomniała o spotkaniu pod jemiołą.
- Jesteś nieswoja, zauważyłam – profesor próbowała lekkimi podmuchami ostudzić gorącą czekoladę – Nawet zachwyt nad moim domem nie zakrył wszystkich twoich emocji.
- To prawda – Luna nie miała możliwości by zmienić temat. Viktoria nazbyt dobrze rozpoznawała kłamstwa – Bynajmniej chodzi tu o Draco. Te wampiry… które widzieliśmy w jaskini, pojawiają się często w mojej głowie, snach i wspomnieniach. Wszędzie. Nawiedzają mnie bardziej niż myśli o Rookwoodzie.
   Na dźwięk nazwiska Śmierciożercy, Viktoria poruszyła się niespokojnie.
- Nie potrwa to długo, dopóki przestaniesz obwiniać się za ich śmierć. Nie przeżylibyście inaczej, gdyby kilku z nich nie padło martwych.
- Mam zabić ich więcej, by poczucie winy zniknęło, a jednocześnie ich twarze w mojej głowie?
- Mniej więcej. W nowym roku będziemy mieć taką możliwość. Ale o tym nie dzisiaj. Opowiedz mi o tych snach.
   Dziewczyna uczyniła to z niewyraźnym oporem. Nie miała ochoty przywoływać tego wszystkiego jeszcze raz, ale jeśli mogła komuś o tym opowiedzieć, by tym samym mogło jej ulżyć, przestała się wahać. Viktoria nie przerywała, jak zawsze. Na koniec zaczęła rozmyślać nad innymi sposobami zwalczania takich snów, ale jednak skończyła na obietnicy kolejnej wyprawy, która mogłaby Lunie pomóc. Luna w końcu zatopiła się w smaku czekolady. Choć wyczuwała nutę mięty za każdym razem, gdy popijała z filiżanki, nie przeszkadzała jej ona w rozmarzeniu. Na raz zapomniała o wampirach, a w jej głowie naszła ją myśl o świętach. Ciepłe wspomnienia nawiedziły ją, ukazując papę, który zawsze miał problem z zawieszeniem równo lampek w ogrodzie oraz ciocię Caroline, która z młodym Alexem zawsze przyjeżdżali ich odwiedzić.
- Z kim spędzałaś święta? – zapytała zanim naszło ją poczucie winy, że to pytanie mogło być niestosowne. Ale z drugiej strony, tak mało wiedziała o swojej profesor, że pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej. Viktoria wydawała się być zdumiona pytaniem, co było dobrym znakiem.
- Pokażę ci coś.
   Niespodziewanie wstała i skierowała się ku schodom. Luna szybko za nią podążyła. W milczeniu doszły do jednego z pokoi, który mieścił się w tylnej części budynku. Prowadziły do niego kolejne drzwi wykonane z mahoniu, starannie wyrzeźbione i wypolerowane, bez żadnej rysy czy skazy. Luna coraz bardziej doceniała kunszt dworu, każdy dobrany szczegół i materiał.
- Oto moja sypialnia.
    Pierwsze, co rzuciło się Lunie w oczy były przeogromne okna ukazujące deszczową dolinę i lasy. Nieważne było inne umeblowanie. Liczył się obecnie widok, który rozciągał się przed nimi jak obraz.
- Nocą najlepiej widać pioruny, niebo jaśnieje jak podczas dnia.
- Wierzę – odparła Luna.
   Przed oknami stało łóżko o pościeli granatowej jak niebo nocą, czarnych poduszkach i kocach, z królewskim baldachimem dookoła. Czyż sam książę nie pragnąłby takiego łoża? Z lewej strony stała reszta rzeczy. Dwa fotele i mini kanapa, toaletka, garderoba i bibeloty powystawiane na półkach.
- Chciałam byś spojrzała w prawo.
   Choć ciężko było tak szybko odwrócić wzrok, Luna była zbyt ciekawa, co takiego Viktoria chciała jej pokazać. Przy prawej ścianie nie stały żadne meble. Inaczej zasłoniłyby ogromne drzewo genealogiczne, które rozciągało się od górnych rogów, aż po dolne.
- Wiele czarodziejów sprawia sobie takie ozdoby. By nie zapomnieć o swych korzeniach, tak uważają. A ja uważam inaczej. Nie chcę zapomnieć ich twarzy, gdybym przez przypadek ich spotkała i miała zabić.
   Luna zadrżała. Nie spodziewała się takich słów z ust profesor.
- Nie wspominam ich dobrze. Nikt nigdy się mną nie zainteresował.
- A mama? Ojciec?
   Lunie zdało się, że profesor parsknęła pod nosem lub wydała bliżej nieokreślony dźwięk.
- Matka przedwcześnie zmarła. A ojciec.. zniknął, tak po prostu.
   W miejscu, gdzie widniała twarz młodej Viktorii, a nad nią miejsca dla jej rodziców, jedno zostało doszczętnie wypalone.
- Zasłużył sobie na to – odpowiedziała Viktoria.- Dlatego święta przeważnie spędzam sama tutaj lub z moją przyjaciółką, kiedy ta ma czas. Poznacie ją niebawem.
   Matka Viktorii o imieniu Claudia uśmiechała się tak paskudnie i fałszywie, że Luna miała szczerą nadzieję, że jej profesor odziedziczyła mimikę po ojcu, nieważne, jak go nienawidziła. Nagle do sypialni zapukał Kajetan, by ogłosić, że przybył kolejny gość. Twarz Viktorii natychmiast pojaśniała, gdy tylko odwróciła wzrok od swojej rodziny.
- To pewnie Draco. Zaprosiłam go, byście mogli w spokoju tutaj porozmawiać.
 **
   Gdy schodziły na parter, Draco siedział przy kominku. Obsługiwały go inne skrzaty domowe, których wcześniej Luna nie widziała i przez chwilę zastanawiała się, jak liczna była służba jej profesor i gdzie się skrywała. Jednak przeciągłe westchnięcie chłopaka odwróciło jej uwagę od tego dylematu.
- Co ona tu robi? – zapytał Viktorii, która jako pierwsza zeszła ze schodów.
- Pamiętasz, jak mówiłam, że razem zdecydujecie, co pojawi się na balu?
- Myślisz, że dogadamy się? Spójrz na nią, czy na mnie – powiedział wyniośle.- Myślisz, że nasze gusta w jakimś stopniu są podobne?
- Nie ufam nikomu innemu. A co więcej, razem wymyślicie wiele ciekawych rzeczy.
- Już to widzę.
   Luna zignorowała przykry przytyk do jej gustu, ale nie miała innego wyjścia, jak zamilknąć w tej sprawie. Miała zamiar pokazać Draconowi, że stać ją na wiele interesujących pomysłów. Wcale nie myślała o tamtym pamiętnym korytarzu, gdzie razem utknęli pod magiczną jemiołą. Wcale nie pamiętała o żarliwym pocałunku. Wcale się nie rumieniła.
- Luna, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się profesor, widząc, że dziewczyna robi się dziwnie nieswoja.
- To niuchory – odpowiedziała krótko, wierząc święcie, że to one zaatakowały jej policzki. Draco nawet nie prychnął. Zatopił się w herbacie pachnącej miętą.
- Mięta.. – mruknęła pod nosem tak cicho, że już nikt nie zwrócił na to uwagi.
   Viktoria zaczęła różdżką wyczarowywać platformę, którą ukształtowała w Wielką Salę Hogwartu. Tam, gdzie miały stać stoły dla uczniów i nauczycieli nie było nic. Tylko ogromne witraże oraz charakterystyczne lampy podpowiadały, co to za miejsce. Draco zaintrygowany pomysłem profesor i sama nauczycielka zajęta czarowaniem, wcale nie zauważyli, jak Luna słabnie coraz bardziej.
- Mogłabym do łazienki zanim zaczniemy? – zapytała nieśmiało.
- Pewnie – odpowiedziała jej kobieta, nie odwracając nawet wzroku od planu Wielkiej Sali.- Na górze zaraz po prawej. Nie chciałabym wpuszczać się do łazienki dla służby, a dla gości znajduje się tylko na piętrze.
   Luna szybko wymknęła się z salonu. Bez trudu znalazła łazienkę, która zrobiła na niej piorunujące wrażenie. Wszystko było ze szkła. Prysznic, umywalka, nawet haki na ręczniki. A po środku znajdowała się wanna, jedyna z porcelany, lśniąca i zapraszająca do kąpieli. Luna jednak musiała się otrząsnąć. Szybko zamoczyła ręce w zimnej wodzie i opłukała bladą twarz. Z każdą minutą coraz więcej czerwonych plam pojawiało się na jej policzkach.
- Mięta.. Już teraz wiem – powiedziała do siebie i jeszcze raz chlusnęła sobie w oczy lodowatą wodą.
  Dobrze pamiętała zajęcia ze Slughornem i eliksirem miłosnym. Tyle razy czuła potem ten zapach. Neville nienawidził mięty, ale Draco.. zawsze nią pachniał. Niee. To nie mogło być możliwe. Czyżby ona.. Luna Lovegood, zakochała się w Ślizgonie?
- Luna?
   Do drzwi zapukała Viktoria, która przyszła na górę zaniepokojona długą nieobecnością dziewczyny.
- Już wychodzę. Zrobiło mi się bardzo ciepło – odpowiedziała wymijająco i otworzyła drzwi, by pokazać kobiecie, że czuje się lepiej. Choć wcale tak nie było. Jak ona teraz tam zejdzie i spojrzy mu w oczy?
- Mamy już poustawiane stoły. Teraz przyszła kolej na omówienie muzyki, jedzenia, napojów oraz innych niespodzianek – rzekła profesor z nieukrywanym entuzjazmem.
- Lovegood, jeśli nie chcesz tego zniszczyć, podaj jakieś sensowne pomysły – powiedział Draco, kiedy tylko ponownie pojawiły się na dole.
   Wielka Sala, a raczej jej iluzja wyglądała obecnie jak plan, który trzeba było uzupełnić, by pomieszczenie przypominało salę balową.
- Zespół mogę sam załatwić, to nie problem, tylko porozmawiam z odpowiednią osobą, a co do jedzenia – podajmy pieczeń z kaczki, ziemniaczki, pudding oraz smakołyki – odparł Draco, nie omieszkując pokazać swoją niechęć do całego tego pomysłu z balem. Kilka machnięć różdżką pokazało to, co Draco zaproponował. Lunie wydało się to za bardzo pospolite.
- Teraz ty, Lovegood – prychnął chłopak, ustępując jej miejsca przy planie Wielkiej Sali.
   Viktoria nie ukrywała swojego zaciekawionego wzroku. Wyczekiwała na to, co powie dziewczyna.
- Jest to bal dla uczniów, więc zaproponowałabym twórczość własną.
- Co? – zdumiał się Draco.
- My będziemy grać – odparła, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.
- A dokładniej co chcesz przez to powiedzieć? – wtrąciła profesor, hamując zapędy Dracona do wypowiedzenia kilku przykrych słów.
- Mamy w szkole wiele artystycznych dusz. Zachęćmy ich do zagrania swoich kawałków. A późnym wieczorem zaprośmy tych, co chcieliby zaśpiewać. Można to zrobić w formie konkursu. Ten, kogo publiczność uzna za zwycięzcę, otrzyma nagrodę.
- Czym niby miałaby być ta nagroda?
- Lot na testralu.
- Powiedz po prostu, że nagrodą jest śmierć.
- A ty zginąłeś? – odparła Luna, dobrze pamiętając, jak zakończyła się jedna z ich kłótni. Draco zamilkł natychmiast, nie mając zamiaru opowiadać o tym przy profesor.
- Niech będzie – odpowiedziała Viktoria, której pomysł skrycie się spodobał.
- Jedzenie zostanie podane na jednym ogromnym stole z prawej – Luna również wyczarowała coś od siebie i za chwilę na planie Wielkiej Sali pojawił się długi, obszerny stół z talerzami, przystawkami i wazami – a po drugiej stronie słodkie rzeczy i napoje. Stołów nie potrzebujemy w takiej ilości. Wszyscy mają się bawić razem. A gdyby ktoś chciał usiąść, postawimy ławeczki. Nie tylko w Wielkiej Sali, ale również na pobliskich korytarzach.
- Będzie o wiele więcej miejsca – skomentowała Viktoria, bacznie śledząc poczynania Luny na planie Wielkiej Sali.
- Dodatkowo z zaczarowanego sufitu będzie spadać złoty pył ze śniegiem oraz od czasu do czasu małe prezenty świąteczne. Na ścianach pojawią się przepiękne srebrne dekoracje, na stołach dominować będzie kolor biały, a nad drzwiami powiesimy błękitne kotary, które dodadzą uroku. O północy zorganizujemy pokaz ogni oraz taniec nimf, z którymi osobiście porozmawiam. Co więcej, każdy uczestnik balu dostanie przepołowioną karteczkę, której drugą część będzie szukał podczas całej imprezy. Te osoby, które znajdą siebie, zostaną połączone magiczną więzią i będą musiały ze sobą zatańczyć. Mam jeszcze pomysły co do dworu, ale nie wiem, jak pozbierać myśli.. Aha! Choinki! Zapomniałabym..
- Starczy! – wykrzyknął Draco, wybudzając Lunę z magicznego letargu.- Jak chcesz niby to wszystko tak prędko zorganizować?
- To wcale nie jest trudne.
- Znasz potrzebne zaklęcia?
- Znam.
- Nie obawiasz się, że Śmierciożercy to zniszczą?
- Profesor powiedziała, że się nimi zajmie.
- Dokładnie – wtrąciła kobieta, zanim Draco nabrał powietrza.- Dam im alkohol i po sprawie.
- Jak przekonasz ludzi, by zagrali swoje kawałki?
- Artystyczne dusze nie obawiają się sceny. Jutro wywieszę ogłoszenie.
- A kto będzie śpiewał?
- Jeśli dobrze będą się bawić, sami wejdą na scenę…
- I co to za pomysł z karteczkami?
- Uniemożliwi to reszcie szybką ucieczkę z balu. Dopóki nie znajdziesz swojej połówki, nie wyjdziesz.
- Jak to zamierzasz zrobić?
- Wypiszę na karteczkach symbole, a potem je przepołowię. W dzień balu każdy wylosuje swoją część.
- Skąd weźmiesz ognie?
- Zamówię u Weasley’ów. Jeśli się zgodzą, sami mogą przedstawić taki pokaz.
- Myślisz, że cię posłuchają?
- Ze względu na Ginny, mamy dobre kontakty.
- A nimfy?
- Powiedziałam, że z nimi porozmawiam.
- A prezenty spadające z sufitu? – Draco natychmiast zaśmiał się, zanim dokończył pytanie.
- Będą to życzenia. Mam już wiele pomysłów na nie.
- I masz na to czas?
- Przecież od jutra nie mamy zajęć.
   Draco w końcu zamilkł. Choć z trudem. Jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał tak wybujałych i głupich pomysłów na zwykły szkolny bal.
- Nie ro..
- Lepsze to, niż zwykłe, pospolite pomysły pozbawione kreatywności – rzekła Luna dziwnie wyniośle, czerwona na twarzy i widocznie podenerwowana. Chłopak wpatrywał się w nią dość długo, dopóki nie wyszarpnął z kieszeni różdżki i nalał do kieliszka brunatnego napoju.
- Zgoda..
- Czy ja dobrze słyszę? – zadrwiła Viktoria, nie spuszczając zdumionych oczu z chłopaka.- Czy ty się właśnie zgodziłeś?
- Chcecie mieć ten bal, to ja się nie wtrącam.
- Bardzo prosiłabym, byś porozmawiał z zespołem – powiedziała Luna, z trudem wypuszczając powietrze ze zdenerwowania. Ile będzie musiała na niego patrzeć?
   Draco jedynie przytaknął. Potem rozsiadł się na kanapie i zatonął w trunku. Luna nie czekała zbyt długo. Wiedziała, że swoją pracę wykonała, więc jak najszybciej po obfitej kolacji, poprosiła Viktorię o powrót do zamku. Nie chciała siedzieć dłużej przy stoliku z Draconem. Wspomnienia były nader bolesne i przytłaczające, a jego zacięta twarz jeszcze bardziej ją onieśmieliła. Chciała być tak jak on. Nie przejmować się tym, co między nimi zaszło. Nie denerwować się, że w święta siądą ze sobą i będą przekomarzać się jak dawniej.
   Ale gdyby tylko Luna Lovegood wiedziała, jak Dracona gryzł ten sam problem. Ukrywał to za maską zimnego, wrednego Ślizgona, ale nie mógł o tym zapomnieć. Chcąc jak najszybciej uciec od Lovegood, w końcu zgodził się na jej pomysły, choć wiele z nich wydawała mu się urwana z choinki.
- Resztę omówimy jeszcze podczas naszego świątecznego spotkania.
- O czym mówisz, Rodley?
- Zapraszam was do mnie na świąteczną kolację.
- Wiesz dobrze, że ja..
- Wiem – urwała mu zimno.- Dlatego masz pretekst, by jak najszybciej stamtąd uciec.
   Draco nie skomentował. Spojrzał tylko na Lunę, która podziwiała jeden z obrazów jak urzeczona.
- Ona też?
- Tak.
- Merlinie, oszczędź mi tego.
   Profesor jedynie zaśmiała się sympatycznie i puściła chłopakowi oczko, zanim ten zdążył zadrwić z Luny jeszcze raz.

niedziela, 8 grudnia 2019

~47~

  Pomimo nietypowych gości, którzy zawitali w zamku oraz atmosfery, jaka zapanowała po ich przyjeździe, nic nie mogło ostudzić emocji związanych z nadchodzącym meczem. Z początkiem roku dyrektor postanowił, że każdy mecz odbędzie się z udziałem Ślizgonów, a uczniowie wiedzieli, że tylko po to, by na koniec roku mieli przewagę i zdobyli Puchar Quidditcha. Snape trzymał się swojej zasady, także lodowego poranka Slytherin czekał na utarczkę z Ravenclaw. Jak można się było spodziewać, reszta szkoły dopingowała Krukonom.
  I tak mimo żałobnej atmosfery, gdzie wszyscy przypisywali zwycięstwo Ślizgonom, znalazły się przypadki, które miały bardziej pozytywne podejście. Luna chcąc pokazać swój zapał i oddanie własnemu domowi, przywdziała niebieski płaszcz, do którego doszyła skrzydła i głowę orła w miejscu, gdzie powinien znajdować się kaptur. Dziewczyna wydawała się dumna ze stroju i nie zwracała uwagi na złośliwe komentarze. W końcu, robiła z siebie ciekawe widowisko, stojąc na środku dziedzińca i wypatrując Klary. Przyjaciółka również ubrała niebieskie dodatki, niosąc na ramieniu ożywionego, małego orła. 

- Lovegood, po meczu utniemy ci ten paskudny łeb! – zawył jeden chłopak, którego średnio kojarzyła, oprócz tego, że był z jej roku.
- Och, ale który?! – zaśmiał się drugi, kończąc swoją inteligentną wypowiedź potokiem przekleństw i rubasznym śmiechem.
- Nie zwracaj uwagi – wtrąciła Klara, która zdążyła wszystko usłyszeć.
- W końcu idziemy się wyluzować, prawda?
- Dokładnie – potwierdziła dziewczyna, mile zaskoczona opanowaniem Luny.
   Ich dalszą rozmowę zakłóciły wrzaski dochodzące z błoni Hogwartu. Prawie cała szkoła zebrała się na boisku i przygotowywała do dopingu.
- Sport rządzi się swoimi prawami – skomentowała Klara, popychana po drodze przez rozwścieczonych zapałem chłopaków.
  Nikt nie zwracał uwagi na Śmierciożerców. Trwał tak wielki rozgardiasz, że żaden ze strażników nie był w stanie nad tym zapanować. Sam ten fakt zachęcił resztę niepewnych uczniów, by nie zwracali na nich uwagi. Wrzaski stawały się coraz bardziej donośne. Piosenki na cześć Slytherinu roznosiły się po polach, ale i Krukoni nie byli dłużni. Uczucia szału i walki wręcz skraplały się w powietrzu. Im bliżej stadionu, tym każdy mógł wyczuć dudnienie rozchodzące się po ziemi.
  Luna pamiętała, jak zdarzało się jej komentować mecze. Wtedy potrafiła wyobrazić sobie graczy jako latające natarczki skopiaste. Zamiast miotły posiadały tajemne moce, które aktywowały się przy każdym natarciu. Zwykła gra w Quidditcha była jak dla niej nudna, więc dodatkowa przyjemność z wyobrażania sobie mocy, jakie mogli mieć gracze, była o wiele bardziej interesująca.
- Wierzysz, że Krukoni wygrają?
- Oczywiście – odpowiedziała Luna, z lekka oburzona.- Inaczej nie byłoby po co dopingować. Nie ubierałabym tych rzeczy, gdybym nie wierzyła w ich zwycięstwo.
- Ale wiesz, że każda drużyna ma po połowie szansę na wygraną?
- Ślizgoni są zbyt zadufani w sobie, to ich zgubi.
- Ostatnio tak nie mieli, grając z Puchonami.
- Pamiętaj, że potrzeba dobrych kibiców. Puchoni nie są tak dobrymi kibicami. Spójrz na mnie i na siebie. Dlaczego to nie miałoby wesprzeć naszego domu?
   Kiedy weszły na jedną z trybun, spotkały Ginny i Neville’a, którzy siedzieli skuleni obok siebie na najwyższej ławce. Z ledwością Luna ich rozpoznała, gdyż ukryci pod szerokimi kapturami swoich płaszczy byli wręcz nierozpoznawalni. Mróz dawał popalić, zwłaszcza na takiej wysokości. Wzajemnie ogrzewali swoje dłonie i byli pochłonięci rozmową. Luna jednak nie podeszła, pamiętając gorzkie słowa swojej rudej przyjaciółki. Tęskniła za nimi, ale to nie było w stanie pomóc jej przezwyciężyć samej siebie. Być może, rozpoznają ją za tym potężnym łbem orła? Bo któż inny mógłby być tak wystrojony?
- A oto przedstawiciele pierwszej i niezwyciężonej drużyny!
   Znała ten głos. Słyszała go w swoich snach. Z każdym wypowiadanym nazwiskiem gracza jej strach powiększał się. Patrzyła w kierunku trybun dla nauczycieli, jednak było zbyt wietrznie, mgliście i chłodno, by mogła dłużej ustać.
- Coś się stało?! – krzyknęła Klara, omal nie zagłuszona przez chór zagorzałych kibiców Slytherinu.
- N-nie, nic – odparła Luna zbyt cicho, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Zapomniała na raz o Ginny, Neville’u, o Klarze, która z powrotem chciała usadowić ją na ławce oraz o całym meczu, jaki się rozpoczął. Liczył się ten znajomy głos.
- Czekamy z niecierpliwością na ich zwycięstwo, więc cała szkoła niech wyda jeden chóralny okrzyk na ich cześć!
   Połowa stadionu zawyła, wykrzykując za tym imiona swoich graczy. Czy było to dziwne, że druga część milczała? Luna nie mogła się skupić, a Klara powstrzymać grymasu pogardy.
- A oto i druga drużyna!
  W powietrze wzbiły się niebieskie płaszcze. Wtedy odezwały się wszystkie pozostałe domy, które zagłuszyły okrzyki Ślizgonów. Z wyczarowanych płomieni powstał ogromny orzeł, który rozpostarł swoje skrzydła, spod których wylecieli gracze Ravenclaw. To zrobiło na kibicach niewyobrażalne wrażenie. Nawet Luna była zachwycona. I dumna.
 *
- To Luna, prawda? – zapytał Neville, skinieniem głowy wskazując dziewczynę.
- Och, racja – odparła chłodno Ginny.- Nie da się jej pomylić z nikim innym.
- Może z nią porozmawiamy?
- Może – odpowiedziała ruda. Neville posmutniał, słysząc ten sztywny, stanowczy ton. Nie lubił, kiedy Ginny zachowywała się w ten sposób, choć sam nie wiedział, co myśleć o całej tej sprawie z Luną. A co więcej, o spotkaniu z Malfoy’em! Czyżby ich znajomość rzeczywiście była tylko przypadkowa?
- Neville, skup się – wtrąciła.- Nie masz o czym myśleć. Zostaw to mnie.
- Chcesz zebranie zrobić w dzień balu?
- Tak. Nikt nie zauważy, że spotkamy się w większej grupie.
- Idziesz z kimś?
- Neville, nie zamierzam się tam bawić..
- Ale to bal.
- Najwyżej pójdę z tobą…
   Nad ich głowami przeleciał jeden z graczy, a tuż za nim trzech z przeciwnej drużyny. Musieli mocno schylić głowy, by nie wylądować kilka rzędów dalej.
- Chyba, że chcesz zaprosić..
- Nie wiem, Ginny – Neville dawno nie był taki spięty. Dziewczyna rozpoznała to po grymasie, jaki pojawił się na twarzy chłopaka.
- Ach, rozumiem. Luna.
- Kocham ją, ale ona tego nie odwzajemnia.
   Nie patrzył na nią. Nie chciał widzieć współczucia, zrozumienia, czy litości. Nie miał ochoty na ten temat rozmawiać, wręcz wolał sprawy związane z Gwardią i ze Śmierciożercami.
- A oto pierwszy punkt dla Ślizgonów – zabrzmiał nieznajomy dla Gryfonów głos.
- Przecież znokautowali ścigającego z Ravenclaw! – oburzyła się dziewczyna, doskonale znając zasady, jakie panowały na boisku.
- Myślisz, że wynik jest przesądzony?
- Neville, to jest oczywiste. Jak to, że jutro oberwiemy kolejnymi Cruciatusami na improwizowanym Mugoloznawstwie.
 *
   Ravenclaw przegrywał. Nawet jeśli drużyna kruków grała fair, nie liczyło się to dla sędziów i komentatora, którym był Rookwood. Slytherin ogrywał przeciwników, używając nieczystych sztuczek. To przestało podobać się Lunie, jak i Klarze, które zagorzale kibicowały swojemu domowi.
- Myślisz, że używają jakiś czarów? – zagaiła ponownie Klara, zaniepokojona stanem Luny, która naprawdę wyglądała na nieobecną.
- Czary są na boisku zakazane – odpowiedziała po chwili, nadal śledząc graczy z Ravenclaw.
- Tak, jak używanie niewybaczalnych na terenie szkoły.
- Ach!
- To już kolejne punkty dla Slytherinu! Czy warto dalej liczyć, moi drodzy kibice?
- Ta piłka nie miała prawa przejść przez obręcz – skomentowała Luna, dobrze znając się na regułach gry. Reszta uczniów, która razem z nimi przebywała na tej samej trybunie, również zauważyła pewne nieścisłości. To był już drugi mecz w tym roku szkolnym, w którym przewagę miał Slytherin. Poprzednio nikt nie dopytywał się o grę, gdyż z reguły Puchoni byli słabsi w Quidditcha. Ale teraz było to jasne. Ślizgoni za wszelką cenę chcąc wygrać, używali magii. Było wręcz niemożliwym, by Krukoni ani razu nie zdobyli punktu.
- Został jeszcze znicz – odezwała się Klara, która wypatrywała Szukającego, ale lodowaty wiatr i mżawka nie pozwoliły na dłuższe poszukiwania.
   Wtedy Luna zauważyła gracza Slytherinu, który wyprzedzał Krukona. Lecieli za zniczem. Nie czekając na to, aż pałkarze zbiją chłopaka, wyciągnęła różdżkę spod płaszcza. Levicorpus. Miotła Ślizgona osunęła się spod jego ciała i zawisła w powietrzu. Wszystkie trybuny zawyły z przerażenia. Chłopak panicznie trzymał się jedną ręką miotły, która za nic nie chciała się ruszyć. W tym momencie Krukon złapał małą piłeczkę. Wszystkie niebieskie płaszcze chóralnie podniosły jeden krzyk. Flagi Ravenclaw zawisły w górze. Komentator milczał, choć zbędny był jego komentarz. Nawet zaczarowanym głosem nie byłby w stanie przebić się przez wrzask, jaki powstał na boisku. Klara piszczała, Luna dumnie patrzyła, jak Szukający Ravenclaw majestatycznie szybuje w powietrzu. Oko za oko, zieloni.
- Sto pięćdziesiąt punktów daje przewagę Krukonom, którzy wygrywają – usłyszały grobowy głos komentatora.
- Muszę już iść – powiedziała Luna, zakładając swój kaptur z głową orła.
- Gdzie się spieszysz?
- Później ci powiem. Wtedy zniknęła wśród szalejącego, niesionego szczęściem tłumu.

  Zdezorientowana Klara patrzyła za przyjaciółką i próbowała tłumaczyć jej zachowanie tym, że Luna potrafiła mieć dziwne pomysły. Wtedy zauważyła dwie zakapturzone postacie przeciskające się przez wrzaskliwych kibiców. Rozpoznała tę rudowłosą dziewczynę – Ginny Weasley. Wtedy Klarze przyszła na myśl pewna rzecz. Schodząc za nimi schodami, odczekała, dopóki nie znaleźli się z dala od innych.
- Czego chcesz? – Ginny wymierzyła w nią swoją różdżką w chwili, gdy Klara znalazła się tuż za nimi. Dopiero po chwili Ginny złagodniała.- To ty. Dzielisz z Luną dormitorium.
- T-tak – odparła, drżąc z niepokoju. Patrzyli na nią bez emocji.- Myślę, że pewna informacja bardzo się wam przyda.
- Wolę nie wierzyć obcym.
- Twoja sprawa – odparła Klara.
- Chodź, Neville – zwróciła się do chłopaka, który zerkał w górę. Trybuny cały czas szalały, co potrząsało niebezpiecznie drewnianą konstrukcją.
- Daj mi chwilę – zatrzymała ją jeszcze raz.- To Amycus Carrow stoi za otruciami.
   Neville i Ginny widocznie zainteresowali się tę informacją.
- Dlaczego mamy ci wierzyć? – warknęła ruda, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Nie musisz – odpowiedziała białowłosa.- Robię to dla Luny. Ona jest dobra. Tak samo profesor Rodley, która też już o tym wie.
   Wzrok Gryfonki był bezcenny. Okazywał zdumienie i lekkie niedowierzanie. Neville otworzył aż usta.
- Do zobaczenia.
   Wtedy szybko wróciła na trybunę, by przez ostatnie pięć minut móc pokrzyczeć na cześć swojej drużyny, zanim Śmierciożercy zaczęliby wszystkich rozpraszać.
 **
   Z nieba leciał deszcz wraz ze śniegiem, a ze stadionu roznosiły się wrzaski na cześć zwycięstwa jednego z domów. Draco był pewny, że wygrywali Ślizgoni, dopóki nie usłyszał hymnu Ravenclaw. Był tak zaskoczony, że zapomniał całkowicie o nieprzyjemnej pogodzie i o powodzie, dla którego stał na dziedzińcu. Chłodny deszcz przesiąknął przez jego płaszcz, zaczynając dobierać się do swetra i koszuli, które miał na sobie.
- Witaj, synu – odezwał się znajomy dla Dracona głos.
- Lucjuszu – odparł chłopak, odwracając się do ojca z uniesioną głową.- W końcu przybyłeś, za chwilę przejdzie tędy chmara dzieciaków, wracająca z meczu.
- Zatem przenieśmy się gdzieś indziej – mężczyzna w ogóle nie dał po sobie poznać, że przeszkadza mu fakt nie mówienia do niego „ojcze” przez jego jedynaka.
- Potem o tym zdecydujemy, jeśli będzie o czym mówić – kontynuował ozięble Ślizgon.- Myślę, że ta rozmowa nie zajmie nam więcej niż kilka minut.
   Draco niecierpliwił się. Nie miał ochoty na rozmowę z osobą, którą przestał szanować dawno temu. Jednak Severus tak usilnie go prosił, by porozmawiał z Lucjuszem, że nie mógł odmówić ojcu chrzestnemu.
- Zapewne dalej dobrze się uczysz?
- Nie jestem w pierwszej klasie, byś miał kontrolować moje wyniki w nauce.
- Próbuję zagaić jakąś sensowną rozmowę – odpowiedział chłodno Lucjusz. Odkąd stracił różdżkę, nie nosił przy sobie laski z głową węża, która pomagała mu od zawsze ukryć nerwowe drgania ręki, gdy czuł się niezręcznie. Dłonie otulone skórzanymi rękawicami schował zatem do kieszeni płaszcza, co niestety uwłaczało jego królewskiej pozie. Draco jednak nie zwracał na to uwagi, co chwilę odwracając głowę w kierunku czegoś bardziej interesującego, niż osoba jego ojca.
- Nie mam, o czym z tobą rozmawiać – powiedział stanowczo Draco.
- Wstydzisz się mnie?
- Nie. Po prostu, nie mam o czym z tobą rozmawiać – chłopak widział na twarzy Lucjusza zaniepokojenie, złość i smutek jednocześnie. To go jednak nie wzruszyło.- Pytasz się mnie o naukę, choć mam siedemnaście lat. Zatem, to nie powód twojego przyjazdu. Odrzucam również możliwość, że chcesz przekazać mi jakąś misję, gdyż uważam, że zrobiłby to ktoś bardziej odpowiedniejszy niż ty. Nie ma również sensu, byś powstrzymywał mnie od znajomości z Viktorią, bo i tak cię nie posłucham. Cóż zatem chcesz?
   W chwili, gdy Draco wypowiedział imię profesor Rodley, Lucjusz spiął się i wzdrygnął, jakby mowa była o naprawdę paskudnej, trującej roślinie.
- Matka pragnie, byś wrócił do domu.
  Z ust chłopaka wyrwało się dosyć soczyste przekleństwo. Lucjusz jednak nie skomentował reakcji syna.
- Rozmawialiśmy już o tym, odkąd wróciłeś do Hogwartu. Zapewniałem Narcyzę, że pod protekcją Severusa, nic ci się nie stanie, ale zaczyna robić się coraz niebezpieczniej. Jak donosi Severus, w szkole powstają przeciwnicy Czarnego Pana, którzy w każdej chwili mogą cię zaatakować w odwecie za Dumbledora.
- Wierzysz, że jakaś banda dzieciaków mi przeszkodzi? Nie wierzysz w moje możliwości, Lucjuszu? – zadrwił Draco, patrząc na mężczyznę z powątpiewaniem.- Ojciec chrzestny ma inne ważniejsze sprawy na głowie. Zapomniałeś wymieć jej nazwiska. Co, nie przejdzie ci przez gardło?
- R-Rodley nie jest godna, by stać u twego boku – wysyczał mężczyzna.
- Ta Rodley nauczyła mnie więcej, niż wy przez całe moje życie.
- Draco, nie zachodź za daleko – Lucjusz zasyczał ostro, przekazując w swoim głosie stanowczy nakaz posłuszeństwa. Draco się jednak tym nie przejął.
- Ale to prawda.
- Nie na długo. Po świętach wracasz do nas. Musimy załatwić kilka ważnych spraw. W końcu, i na ciebie czekają zadania.
- Myślę, że niepotrzebnie o tym mówisz, ojczulku.
  W tym momencie, starszy mężczyzna uniósł gwałtownie dłoń i wymierzył Draconowi policzek. Zaskoczony Ślizgon nawet nie jęknął. Patrzył tylko wrogo na swojego „ojca”.
- Wolę, gdy mówisz do mnie po imieniu, aniżeli miałbyś ze mnie drwić – warknął zachrypniętym głosem.- Jestem twoim ojcem! Wracasz po świętach do domu, czy to ci się podoba, czy nie. Zapomniałeś, kim jesteś?! Powiem ci. Malofy’em!
- Po co mi to mówisz?
- Bo mam dość twojego podejścia do mnie oraz postawy, jaką okazujesz Czarnemu Panu. Wykonasz kilka jego misji, nawet, jeśli miałbyś tylko zabijać po to, by powrócić w jego łaski. A z tobą, cała nasza rodzina.
- Chyba nie mam wyboru – odparł zimno chłopak, nie spuszczając wrogich oczu z bladej twarzy Lucjusza. Obfity deszcz, padający z coraz większą siłą, przemoczył ich całkowicie. Krople mroźnego deszczu spływały po twarzy niewzruszonego jak i wściekłego Ślizgona oraz wsiąkły w jasne włosy Lucjusza, który próbował przez ten moment się opanować. Ta chwila trwała wieczność.
- Nie masz, synu. Chciałem to załatwić ugodowo, ale nie dałeś mi wyboru. Jesteśmy w niełasce, Draco. Musimy więc naszą godność odzyskać.
- Najpierw załatw sobie nową różdżkę – odpowiedział mu chłopak i uciekł do zamku, czując nieziemską wściekłość i rozżalenie.
 *
   Pajac i kretyn! Będzie miał swoją godność, której tak naprawdę nigdy nie odzyska! I swojego syna również! Draco zgrzytał zębami, krocząc przez kręte korytarze Hogwartu. Miał nadzieję, że usłyszą go z daleka i czym prędzej uciekną, gdy zobaczą jego twarz z wyrazem czystej nienawiści. Miał ochotę odejmować punkty, zsyłać na szlabany, rzucać klątwami. Chciał to z siebie wyładować. Do domu?! Jego dom był tam, gdzie Viktoria. Nie istniał już dla niego dwór Malfoy’ów ani Śmierciożercy! Ani Czarny Pan! Był w stanie w tej chwili stawić się przed obliczem ich przywódcy i zedrzeć Mroczny Znak żywcem z własnej skóry. W porę się opamiętał, gdy zobaczył grupkę Krukonów świętujących zwycięstwo swojego domu. Lepiej trafić nie mógł.
- Niech żyją Kru-ko-ni!! – zawołali chórem chłopcy, którzy entuzjastycznie dzielili się wspaniałymi wyczynami ich graczy.
  Draco stanął niedaleko i czekał tylko na moment.
- A widziałeś Johnnego jak wyminął pałkarzy tuż przed atakiem?
- No pewnie! Ale wolę zagranie Smith oraz Woole’a, którzy otoczyli Ścigającego Zielonych!
- Mówisz o Slytherinie, durniu? – wtrącił Draco, odnajdując idealną chwilę na przerwanie ich rozmowy.
  Chłopcy jednocześnie odwrócili głowy, ale żaden nie zareagował. Wszyscy poznali naczelnego prefekta.
- Głusi jesteście?! Odpowiadać, kretyni!
   Krukoni na dźwięk jego groźnego głosu podskoczyli, a jednemu flaga Ravenclaw zleciała z ramion na ziemię.
- Co za bezczelność. Myślicie, że jesteście w zamku sami? Zapomnieliście, jakie panują tu zasady?!
- N-nie, oczywiście, że nie – odpowiedział jeden z odważniejszych.
- Nie okłamujcie mnie. Crucio.
   Draco nie pamiętał, kiedy chwycił za różdżkę. Nie pamiętał, kiedy wymierzył w chłopaka Niewybaczalnym. Oczy przysłaniała mu wściekłość i przez chwilę wyobrażał sobie, że na miejscu chłopaka stoi jego ojciec.
- Przestań! Nie masz prawa! – w obronie kolegi podskoczył drugi Krukon, ale i on dostał zaklęciem. Trzeciego Draco ogłuszył, a czwartego odrzucił na ścianę. Po całym przedstawieniu usłyszał tylko cichutkie jęki, jakie mogli wydawać z siebie pół przytomni chłopcy. Ślizgon odszedł czym prędzej, co gorsza, nienasycony. Kto jeszcze? No, kto? Czekam.
  Wtedy usłyszał ten znajomy, irytujący głos. Rookwood. Wyczuł, że nie był sam. Z kim on zatem rozmawiał?
- Tęskniłem, kruszynko. Bardzo. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Proszę, przypomnij sobie.
- Rookwood, dar.. Lovegood. Co ona tu, do cholery, robi?!!
- Draco – Śmierciożerca udał, że cieszy się na jego widok. Ślizgon spojrzał na niego groźnie.- Tyle czasu. Co słychać?
- Nie twoja sprawa – warknął zbyt mocno. Pomyluna patrzyła na niego łagodnie, choć wolał, by w tej chwili się bała. Dlaczego nie okazywała strachu? Znał przecież jej historię z Rookwoodem, więc powinna trząść portkami przed Śmierciożercą.
- Ohoho, ktoś tu jest wkurzony – zadrwił Augustus, śmiejąc się w swój kpiarski sposób.
- Tak, ty mnie wkurwiasz i Lovegood, której nie powinno tu być.
- Draco – zaczęła, ale Ślizgon wymierzył w nią różdżką.
- Nawet nie śmiej..
- Spróbuj zrobić jej krzywdę – usłyszał Rookwooda, który brzmiał naprawdę stanowczo. Śmierciożerca również stał z wyciągniętą różdżką, mierząc nią w Dracona.
- A ty spróbuj cokolwiek zrobić. Pamiętaj, że to Severus ma władzę. Myślisz, że zależałoby mu na tobie? Pff..
- Nie wiem, smarkaczu, ale zostaw kruszynę. Nie zasługuje na taki widok.
  Luna wyglądała mniej niż na wystraszoną. Nawet nie zwracała uwagi na to, że obaj mierzą w siebie różdżkami.
- Draco, zabierz mnie stąd – wyszeptała, co mógł usłyszeć tylko on. Zmierzył ją gniewnym spojrzeniem i nie skomentował, choć miał na to ogromną ochotę.
- Mam was zostawić? Hm, dobrze.
  Draco nie myślał wcześniej o Lovegood, która w tej chwili była najlepszym celem, na którym mógł się wyżyć. Mimo jej proszącego wzroku, nie zwrócił na dziewczynę uwagi. Trzymał na twarzy swój ironiczny uśmiech, kiedy chował różdżkę i udawał znudzonego całą tą sytuacją. Rookwood również złagodniał, ale tylko przez to, że chłopak zgodził się w końcu ich zostawić.
- Rób jej co chcesz – powiedział Draco.- Nic mnie ona nie obchodzi.
  Udał, że nie słyszał błagalnego jęku Krukonki. Udał, że nie poczuł się zaniepokojony miną Śmierciożercy, która wyrażała wszystko. Grał cały czas. Wtedy, gdy się uśmiechał, wtedy, gdy odwracał się, wtedy, gdy nie patrzył na zrozpaczoną dziewczynę.
- Masz różdżkę – wyszeptał do niej.
- Zabrał mi ją.
- No, kruszyno, wracaj do mnie.
   Ślizgon dopiero wtedy poczuł, że wyżył się na tyle wystarczająco, że powróciły jego ludzkie uczucia. Z każdym krokiem, słyszał pojękiwania Luny i jej dziewczęcy szloch. A w tle, nieprzyjemny chichot Rookwooda. Co obiecał Viktorii? Przecież.. Ehh.. Krukoni wygrali, ojciec go uderzył i zmusił do powrotu do domu, Rookwood groził mu różdżką.. Powinien zatem zignorować tę całą sytuację.
- Nie! Odejdź!
  Gdyby nie te słowa…
*
- Mówiłem ci, że Lovegood nie powinno tu być, nieprawdaż?
- Uwziąłeś się na mnie, czy co? – Rookwood wydawał się z każdą sekundą coraz mniej zadowolony.
- Lovegood ma szlaban. A tego odwołać nie można.
- Dlaczego zatem jeszcze pięć minut temu pozwoliłeś zostać jej ze mną?
- Uwielbiam robić ci niespodzianki, a potem odbierać prezenty, Rookie.
- Ty gnoju – warknął Śmierciożerca, ale Draco w porę się obronił.
- Spieprzaj stąd. W tej chwili!
   Augustus nie zadawał kolejnych pytań, za to jego wzrok wyrażał zbyt wiele. Luna nadal stojąc pod ścianą, patrzyła za mężczyzną w ten zlękniony sposób, który łatwo można było pomylić z głęboką zadumą.
- Lovegood, zanim cokolwiek..
- Dziękuję – Draco ponownie poczuł silny uścisk ramion i ku swojemu zaskoczeniu, pozwolił na to dziewczynie. Dopóki nie usłyszał jej łkania.
- Przestań, Lovegood, jeszcze ktoś nas zobaczy.. Poza tym, szkoda mi płaszcza.
- Przecież i tak jest mokry.
   No tak. Stojąc na deszczu z Lucjuszem całkowicie zapomniał, jak wyglądał. Zanim pomyślał, Lovegood rzuciła na niego odpowiednie zaklęcie, które przyjemnie ogrzało jego zziębnięte ciało.
- Nie prosiłem.
- Ale twój ubiór już tak – uśmiechnęła się słabo.
- A ty gdzie masz swoje ubranie? W tym swetrze byłaś na dworze?
- Zgubiłam je, wracając do zamku.
  Draco westchnął, rezygnując z żałosnego komentarza, który dotyczył jej stanu umysłu. A właściwie, jego sprawności. W tym czasie, Krukonka ruszyła korytarzem.
- Gdzie idziesz? – w sumie, mało go to obchodziło.
- Do dormitorium, świętować zwycięstwo.
   Wtedy natychmiast spochmurniał.
- I tak nie zdobędziecie Pucharu.
- Nie to się liczy. Ważniejsze są dzisiejsze pozytywne emocje, uśmiech na twarzy i radość, że wspólnie coś dzielimy.
- Masz dziwną filozofię.
   Jednak, ku swemu zdziwieniu, pomyślał o chłopakach, których pod wpływem gwałtownych emocji niesłusznie skarcił. Wtedy ruszył za Luną.
- A co zrobicie jutro?
- Będziemy dalej żyć.
- Jesteście tacy pewni, że wasze dzisiejsze świętowanie nie zostanie przez kogoś przerwane?
- Dlatego cieszymy się, ile możemy.
- Nie myślicie wcale o konsekwencjach?
- Świętowaniem nie ranimy nikogo. To Śmierciożercy wszystko psują. A dopóki nikt z Krukonów nimi nie jest, nie myślimy o konsekwencjach.
- Jesteś, Lovegood, śmieszna.
- Po prostu nie rozumiesz mojego toku myślenia. Jestem tak normalna jak reszta.
   Zanim zdążył parsknąć, poczuł obcą magię, która najpierw szarpnęła jego ciałem, a potem utwierdziła w miejscu.
- Czułeś to?
- Ty również?
- Poczułam niesamowite ciepło, które oblało moje ciało.. To wspaniałe.
- Bardziej martwi mnie fakt, że nie potrafię się ruszyć.
  Luna również spróbowała zrobić krok do przodu, ale bezskutecznie.
- Co jest?!
- Chyba wiem..
- No?
- To czar skalnej błotnistki.. Najpierw utwierdza ludzi, potem oblewa ich błotem i zjada żywcem.
  Mina Dracona była niewarta komentarza. Jednak po chwili, czując, że nic nie może być gorsze od ich obecnej sytuacji, ryknął śmiechem. Nigdy wcześniej nie był świadkiem takiej własnej reakcji. Luna wyglądała niesamowicie poważnie, co jeszcze bardziej go śmieszyło. Płakał ze śmiechu, wspominając wszystkie dzisiejsze złe przypadki.
- Obudź się, Lovegood. Kto chciałby cię zjeść?
- Spójrz w górę.
  Draco ze łzami rzeczywiście podniósł wzrok. Nad głową ujrzał tylko zwykłą roślinę, która rozrastała się z każdą sekundą.
- To niby chce nas zjeść? Powtórzysz tę swoją historyjkę?
- Draco, to na pewno skalna błotnistka. Wygląda zupełnie jak ona..
   Nagle wokół nich urosła przeźroczysta tarcza, wydająca niebiańską poświatę. Luna zamarła w zachwycie, znowu Draco spojrzał na to podejrzliwie. Nad sobą usłyszeli tajemniczy głos.
 Kto trafi w sidła mej mocy,
 ten jedno zadanie zrobić musi.
 Pod osłoną gwieździstej nocy,
 Widzisz dziewczę, co się smuci.
 Cóż więc trzeba dlań wykonać?
 Jedną rzecz, ot prosta sprawa.
 Trzeba pannę pocałować,
 A zwolniony zostaniesz spod tegoż prawa.

- Nie mówisz poważnie?!
- To jednak nie skalna..
- Lovegood! – Draco stracił kompletnie nad sobą panowanie.
- W jaki sposób zmieniasz swoje emocje tak gwałtownie?
- Twoja obecność na to wpływa – odpowiedział Draco, nadal niedowierzając, że właśnie został zmuszony, by pocałować tę zidiociałą dziewczynę!
- No to pięknie.. Jeszcze ktoś nas usłyszy – westchnął chłopak, rozglądając się niepewnie na wszystkie strony.
- Udasz, że dajesz mi reprymendę. Jesteś w końcu prefektem naczelnym.
- Powinnaś zatem przede mną drżeć.
- Nie boję się żadnych odznak. Ani tatuaży, które siłą wam malują.
- Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz kompletnego pojęcia.
- Ty tak robisz cały czas.
- Ale ja to ja, Lovegood!
   Wtedy z bocznego korytarza wyszła grupka Ślizgonów. Zdenerwowani, zniechęceni i zmęczeni przeszli obok pary niewzruszeni. Draco udał, że grozi Lovegood, ale mimo tego nikt nawet na nich nie spojrzał.
- Stoimy na środku korytarza.
  Za chwilę przeszedł obok nich jakiś profesor, ale i on nawet nie odwrócił głowy.
- Oni nas nie widzą, Draco – wtrąciła łagodnie Luna.- Dopóki tego nie zrobisz, nie ruszymy się.
- Co mam niby zrobić?!
- Noo..
- Nic, Lovegood, nie zrobię!
- Nogi mnie bolą.
- Niech bolą. Powiodłaś mnie w to miejsce, masz za swoje.
- To spróbuj pocałować mnie w policzek, jak przyjaciel..
  Draco spróbował, choć nie był za tym pomysłem. Mimo przyjemnego zapachu wanilii, jaki wyczuł od dziewczyny, odskoczył od niej, na ile pozwalała mu nieznana siła.
- Nic.
- No to będziemy czekać, dopóki ktoś tego nie zdejmie. Kto to w ogóle wymyślił?!!
   Luna po chwili przykucnęła, gdyż miejsca było tak mało, że nie mogła nawet rozprostować nóg. Draco nie miał pomysłów, co zrobić z sytuacją, w jakiej się znaleźli, dlatego pozostała mu tylko rozmowa.
- Czego Rookwood chciał?
- Pogadać..
- O czym?
- Nie wiem. Dostawiał się do mnie.
  Ślizgon wzdrygnął się na wspomnienie obleśnego Śmierciożercy i jego oszpeconej twarzy. Nieważne, jak bardzo nie lubił dziewczyny, to jednak wyobrażenie ich sobie razem, wzbudzało w nim niepokój, gniew i zniesmaczenie.
- Wiesz, dlaczego się na tobie uwziął?
- To długa historia. Nie lubię ich opowiadać, jak jestem głodna.
- Cholera, też bym coś zjadł.
   Draco wiedział, że nikt nie był w stanie mu pomóc. Patrząc na białe włosy Luny, które były na wysokości jego kolan, wspominał, że był przecież w o wiele gorszych sytuacjach. Jeden pocałunek, pójdą coś zjeść, wrócą do własnych sypialni i zapomną o sprawie.
- Lovegood – chrząknął, czując w sobie narastający stres.- Wstań.
   Do tej pory całował niewiele dziewczyn, ale były to te, które sam wybierał. Luna, co prawda, nie była odpychająca, ale na wspomnienie jej śmiesznego charakteru i bzdur, jakie potrafiła opowiadać, odczuwał bolesne skurcze. Widział po jej oczach, że nikt wcześniej jej nie całował. Drgała wtedy, gdy gładził jej miękką szyję i puszyste włosy.
- Może da się to i-inaczej od-odczarować?
  Niemożliwe! Po raz pierwszy widział na jej twarzy tak intensywne rumieńce! Była słodsza od wielu dziewczyn, z jakimi miał do czynienia w podobnych intymnych momentach.
- Lovegood, wystarczy, byś stała w miejscu. I.. zamknij się.
  W końcu dotknął wargami jej ciepłych ust, które również zadrżały pod wpływem nieznanego dotyku. Nagle Luna panikując w tej niezręcznej sytuacji, spróbowała otworzyć usta, by kazać mu przestać. Jednak Draco zapominając, kogo ma przed sobą, wpuścił w jej wnętrze język. Wtedy dziewczyna całkowicie znieruchomiała. Pieścił jej wargi mokrym, szorstkim językiem, a ona, choć niepozornie, próbowała do niego dołączyć. Nagle poczuła, że w tych ramionach jest jej dobrze. Chciała więcej. Draco zapomniał się, ale wydawał się tym nie przejmować. W jednej chwili trzymał ją za włosy, następnie szczelnie za ramiona, a na koniec otulał ją całą, jak kochankę. Zapach wanilii wdzierał się w jego wrażliwe nozdrza, a który ulotnił wszystkie jego złe emocje. Luna nie czuła się już niezręcznie. Chciała tak trwać. Zawsze i przy nim. Nawet nie zauważyli, jak czar dawno prysł, a magiczna roślina, która oplatała ich swoimi czarami, dawno znikła.
  Korytarz był ten sam, deszcz odbijał się od szyb, w zamku trwała błoga cisza. Pierwszy oderwał się Draco. Luna jednak trwała nadal w tym letargu z zamkniętymi jeszcze oczami. Chłopak nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Potrząsnął dziewczyną dość mocno, by wyrwać ją ze świata, w którym trwała już tylko ona.
- Wracaj.. wracaj.. do.. kuchni.. nie.. co ja pieprzę.. do sypialni.
  Bez pożegnania odwrócił się na pięcie i uciekł. Luna patrzyła za nim bez słowa. Patrzyła długo, zapominając o głodzie, zimnie i patrolach. Trwała w wieczności. W miłosnym zauroczeniu.

niedziela, 24 listopada 2019

~46~

  Luna nie mogła przestać myśleć o tym, co usłyszała podczas wyprawy do jaskini wampirów. W święta miał odbyć się bal. BAL. Prawdziwy bal, na który jeszcze parę lat wstecz, kiedy Hogwart odwiedzili Durmstrang i Beauxbatons nie mogła iść. Teraz miała okazję przygotować się na prawdziwą imprezę, pierwszą poważną w jej życiu! Nieważne były dodatki, suknia, buty, uczesanie.. Mogła po raz pierwszy w życiu wziąć udział w poważnej, szkolnej imprezie.
- Panno Lovegood, wiesz, o czym mówimy? – Viktoria odezwała się zimnym głosem, wpatrując się w nią z klasowego podwyższenia. Tak, profesor żyła, miała się dobrze, a co więcej, nie zdążyła jeszcze z Luną po wyprawie porozmawiać. W sumie, Krukonka nie rozmawiała z nią ani z Malfoy’em od tamtego czasu. Dziewczyna odpędziła natychmiast wszystkie myśli o balu i spojrzała na profesor.
- Przepraszam.
- Nie chodzi o to, że masz mnie przepraszać – na koniec lekko prychnęła, ukrywając swoje rozbawienie. Zajęcia zaczynały się od podstawowej rozgrzewki, czyli zaklęć obronnych, mających na celu zaskoczenie przeciwnika.
- Dzisiaj nauczę was dwóch zaklęć niewerbalnych – Levicorpus i Liberacorpus..
   W klasie zaszumiało, uczniowie spoglądali niepewnie na siebie, a iskierki w oczach niektórych świadczyły o zaciekawieniu. Rzadko ćwiczono na zajęciach zaklęcia niewerbalne.
- Nie jest to proste, zważywszy na to, że zaklęć nie możecie wypowiedzieć. W tym momencie należy skupić swoje myśli i wypowiedzieć zaklęcie w głębi duszy.. Najpierw popatrzcie na mnie.
   Nauczycielka stanęła na środku sali, mierząc różdżką w jednego przestraszonego Ślizgona. Reszta czekała na to, co miało się stać, wstrzymując oddechy. Nagle Viktoria zamachała różdżką, a blady jak płótno chłopak zaczął się unosić. Wszyscy zastygli w zachwycie. Lunie także podobało się przedstawienie.
- To zaklęcie Levicorpus - rzekła profesor.- Mogę spokojnie odstawić różdżkę, a chłopak nadal będzie wisieć. Jeśli ponownie skupię umysł na danej osobie, mogę cofnąć działanie zaklęcia, wypowiadając w myślach słowo Liberacorpus.
   Po chwili Victoria przedstawiła kolejne widowisko, za co Krukoni nagrodzili profesor brawami. Ślizgon odstawiony na miejsce, schował się za swoimi kolegami.
- Teraz wy spróbujcie w parach – rzekła stanowczo.- Komu uda się za pierwszym razem, dostanie kilka dodatkowych punktów.
- Luna, będę ćwiczyć na tobie, to proste – powiedziała Annette, uprzedzając Klarę, która już chciała podejść do białowłosej. Luna oczywiście nic nie zauważyła i nie przejmowała się raczej tym, z kim będzie współpracować. Klara pozostała w parze z jednym Krukonem.
  Profesor stanęła obok biurka, by mieć lepszy widok na klasę. Krukoni i Ślizgoni podeszli do swoich ławek i ustawili się w parach. Nagle zapadła cisza. Wszyscy zaczęli się skupiać. Luna nie zamknęła oczu, gdyż przypomniało jej się to pamiętne ognisko, na którym walczyła z Parkinson, a Draco użył na niej tego zaklęcia. Niektórzy zaczęli się niepokoić. Oznaczało to, że zaklęcie im nie wychodziło. Adrianne, która była największą kujonką wśród szóstoklasistek rzuciła książką, czerwieniejąc na twarzy coraz bardziej. David Mechelbot także denerwował się z powodu porażki. Klara i Vanda cierpliwie próbowały dalej, a Annette prychnęła, bez rezultatu mierząc w Lunę swoją różdżką. Viktoria obserwowała dalej.
   Na pewno się nie uda – pomyślała. Poczuła ukłucie w klatce piersiowej, zaczęła rozpamiętywać bolesne porażki. Ale przecież była dobra z Zaklęć! Jeśli Draconowi się udało ją rozbroić, to i ona spróbuje. Przecież tylko dlatego Viktoria zabierała go na swoje wyprawy, bo był w tym dobry, nieprawdaż? A jeśli ona chciała z nimi jeździć, też musiała się postarać. Zamknęła oczy, wypędziła niepotrzebne myśli, a potem tylko rzekła w swojej głowie: Levicorpus. Bała się spojrzeć, bo spodziewała się, że ujrzy stojącą nadal na ziemi Annette. W klasie zanikły szepty, wszyscy zaniechali swoich prób.
- Brawo, Luna – powiedziała profesor.- Dwadzieścia punktów dla Ravenclaw.
   Viktoria zaczęła klaskać. Gdy Luna otworzyła oczy, ujrzała Annette unoszącą się w powietrzu jak duch. Ślizgoni i Krukoni patrzyli na nią zdumieni, co chwilę spoglądając na lewitującą dziewczynę. W końcu, wszyscy z jej domu zaczęli wiwatować na jej cześć i głośno klaskać. Podeszli do niej bliżej, by ujrzeć, czy Lunie uda się przywrócić Annette na miejsce. Luna nie zamknęła już oczu. Śmiało uniosła różdżkę, bo zdała sobie sprawę, że nie jest to trudne. Gdy tylko pomyślała o przeciw zaklęciu, Annette wylądowała bezpiecznie na ziemi.
- Kolejne dziesięć punktów – rzekła zadowolona Viktoria.- To naprawdę nie jest takie proste, jak się wydaje. Tobie udało się bez przeszkód.
   Na koniec mrugnęła w stronę Luny i podeszła do biurka.
- To wasza praca domowa. Za tydzień pokażecie, czego się nauczyliście, a teraz przejdziemy do omówienia pewnej sztuki czarnej magii…
 *
   Zamyślona i milcząca Ginny Weasley nie potrafiła skupić się na wieczornym lunchu, opornie przy tym próbując wbić widelec w ziołowego pasztecika. Siedzący obok niej Colin Creevey zaczytywał się w Proroku Codziennym, widocznie próbując znaleźć zalążek czegoś sensownego. Po chwili do niepozornej dwójki dosiadł się Neville. W jednej chwili przed chłopakiem pojawił się talerz z kilkoma przysmakami.
- Co tam? – zapytał nieśmiało, ale nie doczekał się natychmiastowej odpowiedzi. Zajął się zatem jedzeniem. Colin czytał dalej, znowu Ginny mruczała pod nosem jakieś komentarze o popsutej kuchni szkolnych skrzatów. Mimo to, zajadała się już drugim pasztecikiem w obecności Neville’a.
- Jakieś postępy? – Neville nie dał za wygraną, próbując odciągnąć młodszego kolegę od gazety, na widok której robiło się Gryfonowi niedobrze.
- Tak? – udało się. Colin wbił swoje duże, orzechowe oczy wpierw w Ginny, a potem w drugiego chłopaka.
- Pytałem się o wasze zadanie. Jak wam idzie z Carrowem?
- Nie teraz, Neville.
- Siedzimy z dala od reszty, więc się nie martw – uprzedził go szybko, naprawdę ciekawy informacji, jakie mógł mu przekazać młodszy Gryfon.
- Kiepsko – odpowiedział krótko, ale chwilę odczekał, zanim kontynuował.- Łajdak nie stwarza żadnych pozorów. Patroluje korytarze, tępi uczniów, robi to, co każdy inny Śmierciożerca. Jakby czuł, że go śledzono.
- Samo to w sumie jest podejrzane – wymruczała Ginny znad talerza, na którą chłopaki spojrzeli z rezerwą, gdyż jej nieprzyjemny grymas na twarzy nie zapraszał do dalszej konwersacji.- Który Śmierciożerca nie miałby czegoś za plecami? Sam fakt, że to Carrow nasuwa nam myśl, że musi za czymś stać.
- A jak idą sprawy z odtrutkami, Neville?
- Okropne te paszteciki – bąknęła dość głośno dziewczyna, obserwując jednocześnie grupkę Ślizgonów, która ich minęła.
- Wolę mięso, o wiele – dopowiedział Colin, załapując od razu o co chodzi. Potem udali, że skupiają się na własnych czynnościach. Na krótko.
- Udało się nam z Hanną zaaplikować truciznę w ciastkach, które codziennie Śmierciożercy dostają na drugie śniadanie. Bacznie wszystko obserwujemy.
- Pokaż mi gazetę – wtrąciła nagle ruda, ku zaskoczeniu chłopaków.- Pamiętajcie, że to nie miejsce i pora na omawianie takich rzeczy. Gadajcie o czymś innym.
  Musiała się skupić. Właśnie do Wielkiej Sali weszła profesor, na którą Ginny czekała cierpliwie przy posiłku. Jeśli uczniowie opisywali ją jako niedostępną, zimną i niesympatyczną, jej dzisiejsza postawa opisywała całkowicie co innego. Odpowiadała na „dzień dobry”, rozglądała się zaciekawiona dookoła, a co było jeszcze dziwniejsze, miała na twarzy lekki uśmiech. Uśmiech!
- Co zamierzasz z „tym” zrobić? – zapytał Neville, tak samo dostrzegając zbliżającą się kobietę.
- Teraz nic. Wiem, że nie ma już dzisiaj więcej zajęć, więc przejdę się za nią. Przecież nie ma nadprzyrodzonej mocy, bym miała się jej bać.. Bez przesady.
   Kiedy nauczycielka znalazła się tuż za plecami Neville’a, zwróciła uwagę na gazetę, którą trzymał Colin.
- Panie Creevey, czyż nie ma czegoś bardziej interesującego dla Gryfona?
   Wszyscy podnieśli głowy zdumieni. Neville zbladł, choć Ginny natychmiast kopnęła go w kostkę pod stołem. Musieli zachować twarz. Przecież stojąca przed nimi profesor była na ich celowniku.
- Wątpię, że „Prorok Codzienny” miałby spodobać się tak ambitnemu uczniowi jak pan. Chyba, że gazeta służy jako niepozorny kamuflaż.
   I odeszła z tym diabolicznym uśmiechem na twarzy! Ginny poczuła, jak robi się jej słabo. Neville już sprawiał wrażenie nieobecnego, znowu Colin to patrzył w gazetę, to w swoich siedzących towarzyszy.
- Czy wy również..
- T-tak – bąknął Neville, a potem pochłonął cały podwieczorek i wypił jednym haustem wywar z mięty.
- Neville, przecież ty nie lubisz… – zaczęła Ginny, ale nie było sensu kończyć, bo Gryfon spojrzał na nią z takim przerażeniem w oczach, że aż Colin odsunął się lekko od stołu.
- Z nią nie ma żartów – powiedział poważnie, zbyt poważnie, powodując u Ginny dziwne ciarki.
- Neville, przecież niemożliwe jest to, by słyszała, o czym rozmawiamy. Zauważyła po prostu Colina z gazetą i zaczepiła go. Od wejścia tutaj zachowywała się inaczej niż zawsze.
   W Wielkiej Sali ucichły szepty, rozmowy oraz szczęk sztućców, co zwróciło uwagę zdekoncentrowanej trójki. Na wzniesieniu stała właśnie profesor Rodley i czekała cierpliwie, by coś powiedzieć. Siedzący za nią Snape, zaciskał do białości puchar, którym gdyby chciał i mógł, rzuciłby w każdego, kto by do niego podszedł. Jego parszywy grymas na twarzy nie podobał się Gryfonom i świadczył tylko o jednym. Profesor miała zamiar ogłosić coś, co nie podobało się dyrektorowi.
- Moi drodzy, zajmę wam tylko dwie minuty – zaczęła swoim łagodnym, choć chłodnym głosem, maskując idealnie niepozorny uśmiech.- Mam dla was ciekawą informację. W święta będę organizować bal. Tak, bal czarodziejów, jaki corocznie powinno organizować się w magicznych szkołach. Nieważne jest to, jakie mamy czasy, chciałabym, by ta tradycja przetrwała i mogła choć na jakiś czas uprzyjemnić wam święta.
   Zdumienie jakie zapadło w komnacie nie miało do siebie porównania. Ginny od razu nie spodobał się pomysł. Wojna z Voldemortem, chorzy Śmierciożercy oraz szpiegujący Ślizgoni, a profesor chciała uprzyjemnić im czas poprzez jakiś bal! Wolne żarty!
- Wiem, że nie dla wszystkich jest to dobry pomysł, ale zapraszam serdecznie klasy od czwartej wzwyż. Dla reszty uczniów dwa dni szkoły będą wolne od zajęć.
  Ta część wieści ogromnie uradowała młodych i nie tylko. Ślizgoni szczerzyli paskudnie zęby, Krukoni siedzieli poważnie, znowu Puchoni pochłonięci byli wszelakimi dyskusjami.
- Zapraszam do Wielkiej Sali dwudziestego piątego grudnia na noc pełną atrakcji, której nie zapomnicie. Wymagane odświętne stroje. Życzę miłego wieczoru.
   W chwili, gdy profesor wycofała się z piedestału, podszedł Snape.
- Nie rozczulajcie się – warknął zimno i spojrzał morderczo na kobietę, która wydawała się nie zwracać uwagi na humory dyrektora.- Jeśli ktokolwiek się zapomni, nie ominie go surowa kara. Co więcej – dodał z parszywym uśmiechem na ustach, który był znany dla większości uczniów i nie zwiastował niczego dobrego.- Dzisiaj wieczorem dołączą do zamku nowi goście. Bądźcie grzeczni.
  W Wielkiej Sali powstało poruszenie. Każdy stół pochłonięty był dyskusjami, a niektóre z nich doprowadzały do kłótni pomiędzy domami. Ginny milcząc, obserwowała profesor i dyrektora uważniej. Na oczach całej szkoły rozmawiali cicho, choć Snape nie szczędził gwałtownych gestów, znowu profesor przybrała poważną, kamienną twarz. Wyglądało to raczej na kłótnię, cichą i dyskretną, gdyż w obecnych warunkach nie mogli sobie pozwolić na pokazywanie czegoś więcej.
   Kiedy cała komnata huczała, a Neville kończył w pospiechu swój posiłek, bledszy niż wcześniej, Ginny ruszyła do wyjścia bez słowa. Będzie na nią czekać. Będzie szła za nią. Odstawiając zatem przedstawienie, kiedy to grzebała panicznie w swojej torbie, profesor, na którą czekała, wraz z dyrektorem minęli ją, prawie nie zauważając. W ostatniej chwili Snape odsunął się, by nie wpaść na Gryfonkę, nadal pochłonięty rozmową z tą, której Ginny nie chciała odpuścić. Należało odczekać, na tyle, by nie zgubić drogi, którą szli. Ginny jednak spodziewała się, dokąd zmierzają. Zbyt dobrze rozpoznawała charakterystyczne korytarze w tej części zamku. Wiedziała, że za chwilę straci ich z oczu. Gabinet dyrektora będzie dla niej zamknięty. Niestety, słabo też słyszała ich głosy. By nie zakończyć tego zadania bezowocnie, Ginny zdała się na swoją intuicję i wrodzoną umiejętność odczytywania ludzi. Patrzyła na ich gesty, na pochłoniętego sprawami Snape’a i droczącą się z nim profesor Rodley, którą dzisiaj musiało coś nienormalnego nawiedzić. Naprawdę, zachowywała się niecodziennie. To zmuszało Ginny do myślenia i wręcz zachęcało do cierpliwej obserwacji. Gesty, mowa ciała oraz emocje, jakimi emanowała ta kobieta były jedynymi rzeczami, które mogły mówić o niej więcej i przez to wydawała się podejrzana. Jeśli Ginny postanowiła sobie, że będzie obserwować tajemniczą nauczycielkę, to zrobi wszystko. A przede wszystkim, by pomóc przez to Gwardii, zmniejszyć w szkole zagrożenie i wyplenić wszelkich niechcianych gości. Tylko, czy Rodley była tak naprawdę niechcianym gościem? Potrafiła dobrze uczyć, była przenikliwa, chłodna i taktowna, nikomu z uczniów nigdy nie zrobiła krzywdy, a co więcej, przyjaźniła się z Luną.. Jeśli coś łączyło ją z Krukonką, musiała mieć bezpieczne zamiary. Ale z drugiej strony, kto normalny zadawałby się z Malfoy’em, Snapem i rozmawiał z Bellatrix, jakby byli jej dawnymi znajomymi?! Była niejednoznaczna, o tak. Nie do rozgryzienia. Tylko z powodu Luny, Ginny pragnęła zbadać ją z bliska. Co takiego w tej kobiecie przyciągnęło uwagę jej przyjaciółki? Nawet, jeśli Luna była szalona, opowiadała bzdury i żyła w innym świecie, była dobra, po prostu dobra i żaden logiczny powód nowej przyjaźni pomiędzy profesor a Krukonką nie przychodził rudej na myśl.
- Rodley, jeśli zrobisz to kolejny raz, zawieszę cię w prawach!
- Puste groźby, Severusie, wiesz przecież, że nie ma nikogo bardziej odpowiedniego na moje stanowisko.
- Otóż jest.
- Czyżby?
- Ja.
   Wtedy po raz pierwszy zapadła wyjątkowa cisza. Przez całą drogę obydwoje jednocześnie próbowali dojść do słowa, co nie ułatwiało Ginny zadania. Dopiero teraz mogła usłyszeć więcej, choć zdania wyrwane z kontekstu nie miały dla niej większego znaczenia.
- Do gabinetu, Rodley.
  Dawno Ginny nie widziała u nikogo tak bezwzględnego wzroku, jaki miała obecnie profesor. Potem zniknęli oboje za gobelinem. Co takiego czyniła profesor, że sam dyrektor zagroził jej zawieszeniem? Czyżby tylko Snape miał nad nią panowanie? Paszteciki, którymi zajadała się jeszcze pół godziny temu zastrajkowały w jej żołądku. I to niebezpiecznie. Nie było i tak na co czekać. Na dzisiaj musiała odpuścić.
 **
   Wieczorem Viktoria siedząc samotnie w gabinecie, przyglądała się magicznej kuli, niesprawnej, tajemniczej i milczącej. Znała jej wartość, ukrytą moc i warunki, które trzeba było spełnić by ją aktywować. I przez tę krótką chwilę owionęły ją pewne wątpliwości, które przelał na nią Severus. Czy będzie mogła ukończyć to ważne dla niej zadanie? Czy jednak wolała sprowokować mężczyznę i działać według siebie?
*
- Rodley, chyba nie myślałaś, że będę wobec ciebie taki ugodowy? – prychnął Snape, który wkroczył przed nią do swojego gabinetu.- Wierzysz w to, że wszyscy powinni czuć strach na twój widok?
- Eh, a miałam nadzieję – odpowiedziała z udawaną ironią.- Chcę rozwiązać jedną sprawę i potrzebuję jeszcze raz wyruszyć…
- A ja potrzebuję spokoju w tym zamku..
- Będę poza nim.
- Nie obchodzi mnie to! – wysyczał groźnie, kładąc z hukiem rękę na blacie biurka. Viktoria nawet nie podskoczyła. Patrzyła na mężczyznę beznamiętnie.
- Nie udawaj, że ta wojna w ogóle cię nie dotyczy – powiedział ostro, widząc, że nie uzyska w ten sposób jej reakcji.- Jeśli sprowadzisz do zamku jakieś niebezpieczeństwo.. Obedrę cię ze skóry… A wiem, na co cię stać, Rodley. Wiem, że na pocztówkach z twoich wypraw może się nie skończyć.
- Nie doszła ta ostatnia?
- Zamknij się!
- Język, Severusie.
- Rodley..
   Ściśnięte policzki, zwężone powieki i mordercze spojrzenie były oryginalnymi atrybutami Snape’a i świadczyły o tym, że lepiej dla niej, by skończyła żartować.
- Definitywnie się nie zgadzam. Myślisz, że nie wyczułem magii, którą wręcz ociekałaś, gdy tylko wróciłaś z.. z.. nawet nie wiem, skąd!!
- Severusie, uspokój się, a opowiem ci o ostatniej wyprawie.
   Usłuchał, choć jego opanowanie było skazane na wymarcie. Gdy tylko usłyszał, że mieli do czynienia z wampirami, a jednak sporą część historii profesor pominęła dla jego dobra psychicznego, wstał gwałtownie, przewracając fotel i rąbnął pięścią jeszcze raz. Tym razem głośniej, potężniej, skuteczniej.
- Ogłupiałaś do końca!! – gdyby mógł, przegryzłby sobie wargę do krwi, gdyż usta miał tak przy tym wąskie, że ciężko było odróżnić górną wargę od dolnej.- Zabrałaś ze sobą Dracona i Lovegood?? Co prawda, gdyby zniknęła dziewczyna nie miałbym nic przeciwko, ale Malfoy? Wiesz, co by zrobił ci Lucjusz, gdyby się dowiedział?!!
- Ale się nie dowie – dokończyła.- Bo wszystko skończyło się dobrze. Nigdy mnie nie doceniałeś. Bałeś się do tego przekonać, że mogę być w czymś lepsza. A byłam. I jestem, Severusie. Ty żyjesz w świecie eliksirów, czarnej magii i tej pieprzonej wojny, a ja w świecie dalekim od twojego. I dlatego nie potrafisz go zrozumieć. I nie bądź hipokrytą! Lepiej nie udawaj, że nie było między nami miłości!
- Skończ, Rodley! Nigdy nie było żadnej miłości! Przypomnijmy sobie, że tobie ciężko to przychodzi.
- Ach, tak?
   Poczuła dziwne ukłucie. Wręcz bolesne.
- Tak! – odparł wściekły jak osa.- Co ja z tobą zrobię?! Zawiesić cię w obowiązkach to za mało! Jeszcze wymyślasz jakieś głupie bale!
- Bal zostaw w spokoju. Lepiej zajmij się Potterem, bo wiem o tej sprawie wszystko.
   Milczenie jakie zapadło między nimi było wystarczającym dowodem na największe zaskoczenie, jakie ogarnęło mężczyznę. Nie umiał wypowiedzieć słowa.
- Mój świat. Moje moce. Moje możliwości i pragnienia. Zostaw je mnie, Severusie. Inaczej może być między nami źle.
   Czarne oczy przeszywały ją na wskroś. Jej powaga, czy stanowcza poza nie zwróciły jego uwagi. Słowa nie więcej. Lecz ten smutny wzrok, który był zbyt rzadkim widokiem na jej bladej, zaciętej twarzy.
- Nie będziemy rozmawiać o Potterze..
- Ani o moim celu.
- Dobrze, Rodley. Osiągnęłaś to, co chciałaś.
- Biorę, co chcę – rzekła dość szorstko.
- Ale jeśli coś się stanie Draconowi..
- Jest pod moimi skrzydłami.
   Snape z powrotem usiadł w fotelu, a za jego śladami również i Rodley. Męcząca i napięta cisza trwała między nimi zbyt długo.
- Przyjedziesz do mnie na Wigilię?
- Nie żartuj. Nie spędzam żadnych świąt.
   Nie patrzył na nią. Był zbyt speszony, widziała to dobrze. Ale na szczęście, pozbył się tej swojej naturalnej, groźnej miny i wyglądał o wiele łagodniej.
- Pozwól mi zorganizować bal, a pokażę Ci, co planuję. Wtajemniczę cię we wszystko, Severusie. Tylko daj mi tę szansę.
- Rób, co chcesz. I tak ci w niczym nie przeszkodzę, i tak dowiesz się wszystkiego. Choć nie wiem, cholera, jak.
  Wspólnie siedzieli naprzeciwko siebie i żadne nie chciało spojrzeć na siebie dłużej niż na dwie sekundy. W ciągu ostatnich paru minut wylali więcej kwasu, niż mogli sobie pozwolić.
- Pamiętasz, jak zaprowadziłeś mnie sześć lat temu do tej przepięknej przystani? – odezwała się w końcu, mając dość jego zaciętej miny. A jednak. Odwróciła skutecznie jego uwagę.- Słońce przyjemnie grzało nasze twarze, spacerowaliśmy, prowadząc skomplikowaną dyskusję o działaniu twoich eksperymentalnych eliksirów, a potem wspólnie oglądaliśmy zachód słońca.
- Po co to wspominasz, Rodley? Czyż nie po to, by mnie zaraz ośmieszyć za to, co zrobiłem kilka dni później?
- Nie. Chodziłam tam dalej, dopóki sama nie wyjechałam. Wiele razy. Słyszałam twój głos, mój śmiech, szelest liści pod stopami. I za każdym razem żałowałam tego, co ci powiedziałam. Zbyt wiele się działo, a ja byłam rozpieszczoną dziewczynką.
- Dobrze, że teraz o tym wiesz.
- Tylko tyle mi powiesz?
- Myślisz, że po raz drugi wyznam ci miłość? Mylisz się, Rodley. Nie jestem palantem. Zostańmy współpracownikami, jak od początku tego roku szkolnego. Współpracownikami.
 *
  Gotowa mu była powiedzieć o wszystkim. Zmienić bieg wydarzeń i zacząć swoje życie od nowa. Viktoria Rodley, zaradna, potężna czarownica nie wiedziała, jak poradzić sobie z mężczyzną jej życia. Ciche kroki od strony drzwi wybiły ją z monotonnej czynności patrzenia się w kulę. To Luna skradała się boso po dywanie.
- Zapomniałam zapytać, co stało się po tym, jak zniknęliśmy.
- I czekałaś z tym tydzień?
   Dziewczyna jedynie napomknęła o jakiś nieistotnych chorobach, które nigdy wcześniej nie istniały a miały służyć jako wymówka. Cały czas uśmiechała się przy tym słodko, patrząc w drugą stronę. Jakże chciałaby być taka jak Luna. Nie żyć według przyjętych reguł i uprzejmości.
- Dobra, siadaj, opowiem ci.
   Gdy Luna słuchała z otwartymi ustami, nie dowierzając w słowa profesor, Viktorii przyszedł do głowy pewien pomysł. Nie chcąc sama spędzać Wigilii, zaproponowała Krukonce swoje towarzystwo. Luna przyjęła tę wiadomość pozytywnie. Tatę miała odwiedzić w ferie, więc wspólna Wigilia z profesor byłaby dla niej wielce przyjemna.
- No dobrze, a teraz wracaj do sypialni. Jeszcze wiele nas czeka, Luna.
- Tak, pani profesor.
- Viktoria.
- Tak, tak.
  Gdy tylko Krukonka zniknęła, Viktoria od razu przypomniała sobie o jeszcze jednej przykrej i niepokojącej sprawie. Rookwood. Niech tylko ośmieli się zbliżyć do dziewczyny, a spali jego dłonie żywcem. A Draco jej w tym pomoże. Choćby miała użyć ostatek swoich sił.
   Schowała kulę w bezpiecznym miejscu, pieczętując ją zaklęciami. A ukrywając ją, wiedziała, że już podjęła decyzję. Osiągnie to, co chce i nie pozwoli, by miłość zniszczyła jej plan. A Severus musi poznać, co to jest cierpliwość.