wtorek, 24 marca 2020

~53~

  Nie była pewna, czy to tęsknota, czy wrodzona sympatia wobec Luny doprowadziły ją do dormitorium Krukonów. Albo istniał jeszcze jeden powód? Może to kończący się rok, kiedy wszyscy woleli przebywać w swoich przyjacielskich gronach. Ginny czuła się zmieszana i niepewna, co zdarzało się jej rzadko, ale naprawdę chciała zobaczyć się z… nią. Lecz czy Luna nadal uważała ją za przyjaciółkę? Ostatnie ich spotkanie zakończyło się niemalże tragicznie.
  Ginny niepewnie zastukała kołatką.
  Każdy to ma, lecz nikt nie może tego stracić. Widoczne za dnia, lecz nie w mroku. O czym mowa?  

   Ruda na chwilę zamyśliła się. 
- To cień – odparła pewniej i po chwili drzwi do pokoju wspólnego rozchyliły się, by wpuścić dziewczynę do środka. 
   W pokoju wspólnym trwała niepokojąca cisza. Ogromna kulista komnata ziała pustkami. Tylko od czasu do czasu dało się usłyszeć prawie niesłyszalne szepty osób rozmawiających gdzieś z boku. Domyślała się, że mało uczniów, oprócz Ślizgonów, opuściło na święta szkołę, wielu nie miało dokąd wracać. Co prawda, Ginny wiedziała, że Krukoni byli mniej towarzyscy niż Gryfoni, lecz nie spodziewała się spotkać pustego dormitorium w taki dzień jak Sylwester.
   Widok osób z innego domu nie wywoływał już żadnego zaskoczenia. Kilka obecnych Krukonów czytających z boku książki, nawet jej nie zauważyło. Przy zakrzywionych oknach, za którymi rozciągał się kuszący widok na niebo w parach uczniowie pracowali na teleskopach. Nie było jeszcze zbyt ciemno, ale każdy musiał wymyślić sobie zajęcie w wolne popołudnie, kiedy w każdej chwili mogli wparować tu Śmierciożercy.
   Ginny szybko powędrowała w kierunku sypialni. Już w pierwszej klasie starała się zapamiętać, w której komnacie spała Luna, lecz zawsze przychodziło jej to z trudnością. Korytarze przypominały niekończącą się pętle, a każde drzwi były tak samo śmiesznie zakrzywione, tworzyły wrażenie rozmywających się luster. Z sufitu zwisały teleskopy, planety i zaczarowane gwiazdy imitujące światło. Tylko dzięki nim Ginny rozpoznawała drogę. Korytarz również był pusty.
- Luna – wyszeptała, stukając różdżką w drzwi, pod którymi stanęła po długich i wątpliwych poszukiwaniach. Zawsze tak było. Zawsze była niepewna, czy trafiła na miejsce. Jednak klamka zajaśniała mlecznym światłem i sama otwarła się przed rudowłosą. Nagle przed jej oczami zrobiło się niewyobrażalnie niebiesko. Gryffindor przynajmniej miał cieplejsze barwy, które zawsze zlewały się z brązem lub czerwienią, przez co nie trzeba było mrużyć oczu. W Ravenclaw dominowały błękit, granat i srebro. Zwłaszcza ta ostatnia barwa była najbardziej denerwująca, gdyż odbijała się od wszystkich przedmiotów i oślepiała.
- Ginny? – odezwał się głos Luny, lecz Gryfonka nie wiedziała, skąd. Z boku siedziała Klara, która szyła na drutach bliżej coś nieokreślonego, a przy oknie siedziała grubsza, czarnowłosa Krukonka, która patrzyła na Ginny z wyraźną niechęcią.
- Spójrz w górę – odparła Luna. Ginny wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy zobaczyła jak Luna unosi się w powietrzu, tuż przy wysokim sklepieniu.
- Co ty tam robisz?
- Ćwiczę na sobie zaklęcia lewitacji – odpowiedziała jej spokojnie. 

   To Ginny w niej uwielbiała. Jej błogie usposobienie, łagodne podejście i wrażenie, że Luna nie pamiętała o dawnych urazach, chyba, że ktoś obrażał ukochanych przez nią ludzi, wtedy stawała się groźna. Przez chwilę miała wrażenie, jakby nigdy się nie pokłóciły. 
- Ile tam wisisz? 
- Dwie godziny – odpowiedziała za nią czarnowłosa.- Idę do pokoju wspólnego, muszę odrobić pracę domową z Zaklęć. 
   Klara również odłożyła materiały i wstała z łóżka. To było właśnie najbardziej zadziwiające. Kiedy Ginny przychodziła do Luny, reszta dziewczyn opuszczała sypialnię. Wrodzona uprzejmość Krukonów była sławna na cały zamek. 
- Może ty ją stamtąd ściągniesz – powiedziała tak cicho, że Ginny musiała się nachylić. Klara zawsze wydawała jej się zbyt wątła i słaba, ale może było to tylko złudzenie. Każdy w tych czasach miał jakieś problemy, o które Ginny wolała się nie dopytywać, a Klara była właśnie taką osobą, której nie chciała niepokoić.
- Co u ciebie? – odezwała się najpierw, dając Lunie szansę, by sama zeszła na ziemię. 
- Nic nadzwyczajnego, jak zwykle – odparła, kierując białą czuprynę w stronę Gryfonki.- Jak ci się podobało na balu? 
- No cóż.. nie spodziewałam się takiej organizacji. Co najważniejsze, nikt nas nie niepokoił. 
- Mówiłam, że profesor Rodley zawsze jest pomocna. 
   Ginny na dźwięk imienia nauczycielki przeszedł po plecach dreszcz. Czyż nie miała jej śledzić? Ostatnio jednak wydawało się to graniczące z cudem. Kobieta musiała czytać w jej myślach, gdyż zawsze znikała wtedy, gdy Ginny planowała za nią iść lub zbyt długo przesiadywała w klasie po zajęciach, by można było na nią gdzieś zaczekać. Ginny była bardzo ciekawa, czy nauczycielka zauważyła jej dziwne zachowanie i co więcej, powiedziała o tym Lunie, której podobno ufała? Tylko jak mogła to wyciągnąć z ust przyjaciółki? 
- Wiesz, Luna.. chciałam cię przeprosić za tamtą moją reakcję. Trochę czasu minęło, zanim przemyślałam wszystko.. 
- Domyśliłam się, inaczej by cię tutaj nie było – przyznała Luna swoim spokojnym, łagodnym głosem. 
- Dalej nie potrafię zrozumieć twojej przyjaźni z tą.. kobietą i.. Malfoy’em, ale musisz mnie zrozumieć, że w tych czasach takie znajomości są niebezpieczne. Myślałam, że będziesz nas śledzić, ale potem uznałam, że przecież byś nam tego nie powiedziała, jeśli byłoby to prawdą! Jesteś Luną, którą znam od pierwszej klasy.. – głos Ginny niepokojąco się załamał. Szlag. 
- Naprawdę zaprzyjaźniłaś się ze mną z litości? – zapytała, w ogóle nie komentując wzmianek o profesor czy Malfoy’u. 
- Wiesz, że się uniosłam.. Byłaś dla mnie niepospolita i dziwna, to prawda, ale to wzbudziło we mnie sympatię wobec ciebie.. Musisz mi wybaczyć. 
   Luna zakołysała się niebezpiecznie w powietrzu, a potem zaczęła opadać ku ziemi, tak powoli, jakby schodziła z niewidocznych schodów. 
- Tak też myślałam. Przecież jestem tak samo normalna jak reszta… - uśmiechnęła się słabo i w końcu stanęła na podłodze.- Wybaczam ci, Ginny. 
- Och, dziękuję..
   Gdy nadeszła chwila na serdeczny uścisk, to Luna pierwsza wpadła w objęcia przyjaciółki. Ginny uznała to za jedną z najsłodszych chwil, prawie podobną do tej, kiedy przytulała się z Harrym. Szybko jednak zeszła myślami na ziemię. Nie mogła się załamywać. Nie teraz. 
- Było mi samotnie bez ciebie – mruknęła Luna znad ramienia Gryfonki. 
- Nie powinnam była mówić takich rzeczy, ale musisz mnie, Luna.. zrozumieć – Ginny zmierzyła dziewczynę tym razem surowym wzrokiem - Dla całej szkoły… no, prawie… przede wszystkim dla Gryfonów profesor Rodley jest jedną z najbardziej tajemniczych i wątpliwych osób w zamku. A Malfoy jest znienawidzony przez cały nasz dom. Jak myślisz, w jaki sposób miałam zareagować? Harry im nie ufał..więc i ja podążam w tym samym kierunku. 
- Nie zawsze to, co nam wydaje się na pierwszy rzut oka jest prawdą – rzekła spokojnie Luna, siadając z Ginny przy ogromnym oknie wychodzącym na błonia Hogwartu. Znajdowały się o wiele wyżej niż sypialnie Gryfonów, lecz Ginny wcale nie miała problemu z wysokością. Inaczej nie grałaby w drużynie. 
- Wytłumacz mi, oświeć mnie – poprosiła Ginny, łapiąc Lunę za blade, szczupłe dłonie. Na jej nadgarstku widniała uszyta bransoletka z przeróżnymi drobiazgami przymocowanymi do sznurka. Na moment Gryfonka wpatrywała się w ozdobę, lecz potem skierowała swój wzrok w rozmarzone oczy przyjaciółki.
  Luna po raz drugi opowiedziała Ginny historię swojej znajomości z profesor i Draconem. Choć Ginny próbowała być spokojna, nie raz czuła na ciele dreszcze czy ściskający ją w gardle gniew. Nie spodziewała się usłyszeć tylu szczegółów, a zwłaszcza historii ich wspólnych wypraw. Lecz nie tylko to leżało na sercu Krukonki. Bez wahania wspomniała również o Rookwoodzie, przed którym Draco nie raz już ją uchronił. 
- Co za parszywy skurwysyn – tego Ginny nie mogła sobie darować.- Obiecuję, że się nim zajmiemy – dodała podenerwowana, planując z myślach, co powie na kolejnym spotkaniu Gwardii. Z Rodley też się policzę, ale tego nie powiem na głos.- Niedługo odbędzie się spotkanie. 
- Nie wiem, czy będę wtedy w zamku – westchnęła białowłosa i wyjrzała przez okno. Na chwilę Ginny wydawało się, że Luna nie dokończy swojej myśli.- Profesor chce nas gdzieś zabrać, ale to.. tajemnica.. 
- Kiedy cię nie będzie? 
- Zauważysz, jak znikniemy na pewien czas. 
   Ginny w ogóle nie spodobał się ten pomysł, lecz nie miała wyboru, jak się z tym zgodzić. Uścisnęła mocniej dłonie dziewczyny i posłała jej krzepiący uśmiech. 
- Twój wybór, Luna, ale pamiętaj, że musisz mieć oczy otwarte. 
- Przecież wiem.. – odpowiedziała jej łagodnie i całkowicie zatonęła w krajobrazie nieba. 
- Słuchaj.. - Ginny postanowiła wykorzystać okazję teraz – Czy profesor nie mówiła ci, że coś ją niepokoi? Wiesz.. jeśli jest tak wszechwiedząca, być może zwróciła uwagę na podejrzane osoby.. lub.. 
   Widziała po oczach Luny, że ta błądzi myślami gdzieś indziej. Tak szybko do niej nie wróci. Ale czy słyszała jej pytanie? 
- Hm, Ginny – odparła delikatnym głosem.- Tego profesor mi nie mówi.. Ona sama sobie z tym radzi. Bardzo skutecznie.
   Ginny nie pozostało nic innego, jak się pożegnać. Złożyła jeszcze na bladym policzku przyjaciółki mokry pocałunek na znak zgody. 
- Do zobaczenia. Szczęśliwego Nowego Roku.. 
 *
   Idąc korytarzem Hogwartu Ginny zastanawiała się usilnie nad planem działania. Pogodzenie z Luną dało jej dostęp do kilku nowych informacji, ale nie chciała jej krzywdzić po raz kolejny, więc musiała obejść się na razie ze swoimi przemyśleniami. Jeśli to co usłyszała było prawdą i Rodley miała zniknąć ze szkoły na pewien czas, musiała wykorzystać ten fakt bez względu na skutki. Ginny uśmiechnęła się na samą myśl o przeszukaniu gabinetu nauczycielki. Musiała jedynie zaplanować to rozważnie, prawie tak, jakby zrobiła to Hermiona Granger. 
   Ale pozostała jeszcze sprawa Malfoy’a. Czego on chciał od Luny? Dlaczego obronił ją przed Rookwoodem? To było dla Ginny naprawdę dziwne, wręcz niepokojące. Cóż innego chciałaby osiągnąć ta cyniczna fretka, jeśli nie własnych korzyści? Ginny zaklęła pod nosem na samą myśl o Ślizgonie. Już wiele razy próbował skrzywdzić Harry’ego, czy jej braci za co ruda tak go nienawidziła. Nie mogła pozwolić, by tym razem skierował swoją nienawiść wobec jej przyjaciółki.
 ** 
  Wieczorem przy bladym świetle jedynej lampki zaświeconej w pokoju, Luna przebierała się przy swoim kufrze. Jej długi cień poruszał się gwałtownie nawet przy najdelikatniejszym ruchu, tańcząc na kotarach łóżka, które chwilę wcześniej zaścieliła. Do sypialni wślizgnęła się Klara, cicha i mniej widzialna niż cień Luny. 
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała zachrypniętym głosem, prawie nieśmiało. 
- Tak, do profesor Rodley. Razem mamy spędzić ten wieczór – odparła jej Luna zawiązując białą wełnianą sukienkę. Po chwili chwyciła za wepchniętą za jej ucho różdżkę i pomogła sobie czarami.- Chcesz iść ze mną? 
   Klara na moment zawahała się. Polubiła profesor, nawet jej zaufała, z czym zazwyczaj było jej ciężko, ale nie była gotowa, by dłużej przesiadywać w jej towarzystwie. Była zbyt cicha i zlękniona, by ponownie się z nią zobaczyć. 
- Wybacz, Luna – wymamrotała.- Wolę zostać w dormitorium. 
- Ach.. szkoda. Pewnie będzie czekolada z miętą, karmelowe drożki oraz pudding o smaku dzikich owoców. Już mi ślinka cieknie. 
   Luna była bardzo podekscytowana, czego Klara jej zazdrościła. Ale jakże mało wiedziała o tym, co działo się w głowie jej przyjaciółki. Luna myślami błądziła po gabinecie profesor, wyobrażając sobie wystawny wieczór, jaki nauczycielka przygotowała, ale nie zapominała o Draconie, który również miał się tam zjawić. 
  Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę. 
  To prawda, Klara w ogóle nie domyślała się prawdy. Nikt nie mógł, nawet Ginny, która wiedziała już, że spotykała się z Draco częściej niż mogła to ruda pojąć. Ale nikt nie wiedział, że darzyła go czymś więcej niż tylko swoją zwykłą, wrodzoną sympatią. 
- O, moja gazeta – zawołała wesoło Luna i wepchnęła wszystkie gadżety wraz z magazynem do zaczarowanej torebki. Choć, czy była to torebka nawet Klara nie wiedziała. Przypominała raczej zaczarowany, szklany półmisek powieszony na cienkich sznurkach jak do prania. Jednak sukienka była zbyt zwyczajna jak na gust Luny. Klara ponownie była pod wrażeniem, gdyż jeszcze przed balem zauważyła, że przyjaciółka ubierała się inaczej. No, może nie porzuciła swoich sławnych kolczyków i innych „dekoracji” zwisających jej z szyi, lecz na pewno przerzuciła się na skromne, mniej jaskrawe stroje. 
- I okulary – chwyciła za przedmiot leżący na jej zagraconej szafce i włożyła je na głowę.- Teraz mam już wszystko. 
- No.. – Klara nie mogła wydusić z siebie słowa, czując zbliżający się atak śmiechu. Jednak nawet gwałtowne drgawki powodowały jej ból, więc szybko się opanowała.- Szczęśliwego Nowego Roku. 
- Do siego – odparła jej Luna, nie zauważając głębokich cieni pod oczami przyjaciółki. 
 * 
- Te są z ostatniego czasopisma – Luna, dumnie unosząc przy tym głowę, pokazywała Viktorii okulary – ostatni gadżet przysłany przez jej papę - Zasugerowałam mu to już w wakacje. Widać przez nie niewidoczne dla gołego oka podejrzane rzeczy i.. efekty uboczne zaklęć.. 
- To naprawdę niewiarygodne – jeśli Viktoria udawała zdziwienie, szło jej perfekcyjnie, lecz oczy profesor migały wesołymi iskierkami, kiedy oglądała okulary.- Musisz mi takie załatwić. Wmontowałabym to szkło do moich ochronnych gogli, które można by było wykorzystać podczas wypraw. 
- Hm.. świetny pomysł – zgodziła się Luna i pokiwała gorączkowo głową. Szybko zabrała okulary z rąk profesor i umieściła je na swojej jasnej głowie, by były jeszcze bardziej widoczne. Bowiem okulary miały kolor jaskrawego różu. 
- Napijmy się – kobieta uniosła kieliszek wypełniony wybornym winem, który niebezpiecznie dobrze smakował Krukonce. 
- Muszę zachować zdrowe zmysły – powiedziała Luna, lecz nie omieszkała się wychylić kieliszka do dna. Viktoria przyglądała się dziewczynie uważnie. 
- Jak idą ćwiczenia zaklęć? 
- Dzisiaj unosiłam się w powietrzu przez trzy godziny – odpowiedziała jej radośnie, zadowolona z własnych efektów. 
- A Legilimencja? 
- Z tym jest o wiele trudniej. Możemy spróbować. 
- Jesteś pewna, Luna? – Viktoria ostrożnie wypowiedziała te słowa, zmieszana, czy dziewczyna naprawdę miała ochotę na grzebanie w swoich wspomnieniach. Krukonka była więcej niż pewna. Podniosła się z kanapy i stanęła naprzeciw profesor z rozwartymi ramionami. 
- Jeśli mam ćwiczyć i nie chcę, by ktokolwiek wdarł się do moich myśli..
   Oczywiście mówiła o Rookwoodzie, który ostatnio zbytnio pragnął się do niej zbliżyć. Tylko Viktoria mogła jej pomóc. 
- Legilimens – wymruczała chłodno profesor, mierząc różdżką w dziewczynę. 
   Czy była to przyjemna forma spędzania czasu, podczas gdy kończył się rok i wszyscy powinni byli bawić się w ten dzień? Luna nigdy nie przywiązywała do tego wagi, gdyż wolała wierzyć w lepszy nadchodzący rok niż podsumowywać miniony. Ćwiczenie tak trudnej umiejętności mogło przynieść pozytywne efekty w przyszłości, więc jak najbardziej uznała, że to dla niej najlepsza forma spędzania tego święta. 
   Umysł zamroczyły jej boleśnie przemijające myśli i obrazy. Ginny krzyczała na nią w pokoju wspólnym, z którego po chwili ją wyrzuciła. Nad nimi świsnęli zawodnicy Ravenclaw podczas ostatniego meczu, a za moment Rookwood przycisnął ją do ściany. Wtedy ponownie poczuła smak miętowych ust, gdy stała zaczarowana przez jemiołę na pustym, zamglonym korytarzu. Dotyk jej sukienki był przyjemny, zwłaszcza, gdy zwinnie poruszała się w niej na parkiecie podczas balu. Harry przemierzał z nią Zakazany Las, by wyjść na spotkanie testralom. Draco mówił, że wolałby oddać ją Rookwoodowi, niż ją chronić. Za chwilę z nią tańczył. Tata ściskał ją do swojej piersi. Mama uśmiechała się do niej promiennie. Rookwood trzymał na kolanach.. 
- Nie! – to Viktoria przerwała nagle zaklęcie, oddychając płytko i szybko.- Skąd wzięło się to ostatnie wspomnienie? 
- Przyśniło mi się – odparła Luna słabym głosem.- Zaczęłam więc je podstawiać pod prawdziwe..         Viktoria stała przez chwilę bez słowa. 
- Bardzo.. dobrze – przełknęła jeszcze gorączkowo ślinę.- Wypijmy za twoje postępy. 
   Luna nie zauważyła, jak ręce Viktorii trzęsły się, gdy nalewała wina do kieliszków. 
- Legilimens – niespodziewanie rzuciła zaklęciem w Krukonkę. 
   Siedziała na schodach swojej Wieżyczki, a nieopodal szumiał strumyk, w którym po chwili taplała swoje drobne, dziecięce nóżki. Hermiona kłóciła się z nią, czym naprawdę jest Witrzyk densisty, kiedy przesiadywały w bibliotece. Luna pozostała przy tym wspomnieniu, z całych swoich sił próbując wyreżyserować to spotkanie w swojej głowie. 
- Bardzo dobrze, lecz próbuj dla dobra panny Granger nie podstawiać jej pod wymyślone postacie. Niech to będzie jakaś koleżanka z dormitorium. 
   Wyobraziła sobie zatem Annette, którą zawsze uważała za słabo kreatywną. Była więc doskonała do tej roli, o której nigdy miała się nie dowiedzieć. 
- Gdybym wiedział wcześniej, że w tak interesujący sposób chcecie spędzić Sylwester zabrałbym ze sobą kilku ochotników. Dowiedzielibyśmy się wielu ciekawych rzeczy, nieprawdaż? 
   W progu stał Draco z kolejną butelką wina w ręce. Na jej widok Lunie zrobiło się słabo, gdyż nigdy nie piła takiej ilości alkoholu. Ale jeszcze słabiej zrobiło jej się na widok chłopaka. Miał na sobie granatową koszulę, ciasno przylegającą do jego smukłego ciała. Gdy ściskał butelkę w dłoni, na rękawach tworzyły się delikatnie rysy jego mocnych, umięśnionych ramion. 
- W tym winie jest za dużo kacyków – powiedziała święcie przekonana o tej prawdzie. 
  Draco całkowicie zignorował jej słowa i podał butelkę profesor. 
- Jak sytuacja? – skierowała do niego to pytanie, częstując go kieliszkiem i dyniowym ciasteczkiem. 
- Spokój, Śmierciożercom wysłałem kilkanaście butelek Ognistej Whiskey, to powinno więc ich na pewien czas uspokoić. 
- Bardzo dobrze – kiwnęła głową na znak aprobaty.- Nie mogę sobie pozwolić, by ich kolejny raz związać i zamknąć w pustej klasie. Co prawda, omijają mnie szerokim łukiem, ale kolejny taki wyczyn może skończyć się skargą u samego Czarnego Pana. 
- Alkohol jest lepszym rozwiązaniem – przyznał Draco i rozsiadł się wygodnie na kanapie, delektując się winem.- Z Francji? 
- Z Niemiec – poprawiła go i puściła ku niemu oczko.- Dobre, hm? 
- W sam raz na Sylwester… - przyznał z dystansem, a potem zmierzył milczącą Lunę swoim srebrnym, lodowatym wzrokiem.- Dlaczego milczysz, Lovegood? Tobie nie smakuje wino? 
- Mnie? – nie spodziewała się, że Draco w ogóle się do niej odezwie. 
  Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę. 
- Nie ma tu innej Lovegood. 
- T-tak.. jest dobre..
  Dziewczyna nie miała ochoty z nim rozmawiać. Wróciła na środek komnaty, gdzie nadal stała Viktoria, a po chwili utonęła we własnych wspomnieniach.
  Neville przyznawał się, co do niej czuje. Draco zatrzaskiwał ją w pokoju, podczas pierwszej wyprawy. Leciał z nią na testralu, ratował ją w Zakazanym Lesie przed Śmierciożercami, przekomarzał się z Rookwoodem, by ją puścił. 
- Starczy – westchnęła, wyrywając się mocno z kleszczy zaklęcia. Viktorię odrzuciło w tył. 
- Nieźle – oczy profesor mierzyły Lunę z niedowierzaniem.- Rzadko się zdarza, że tak szybko komukolwiek udaje się przerwać działanie Legilimencji.
  Draco milczał zdumiony. Luna czuła, że się jej przygląda. 
- To było dziwne – odparła.
   Wiedziała, że za dużo myślała o Draconie, dlatego pojawiał się w każdym jej wspomnieniu. Nie mogła jednak na to pozwolić. Każdy mógł wykorzystać ich znajomość, która w jej wspomnieniach była zbyt podejrzana. A może jednoznaczna. 
- Skończcie z tą błazenadą i napijcie się ze mną – wtrącił Draco, kierując w ich stronę pełny kieliszek.- Należy opić ten mijający rok. 
- Nie lepiej skupić się na nowym? – poprawiła go Luna, już bez nieśmiałości kierując to pytanie w jego stronę.
   Draco zmierzył ją beznamiętnym wzrokiem, w którym brakowało tej iskry sugerującej irytację. Był zbyt spokojny. Albo była to sprawa wina, które popijał bez przerwy. 
- Co może nam przynieść nowy rok, Lovegood? – wymruczał lekko zachrypniętym głosem, brzmiącym jak szmer metalu pocieranego o szorstki kamień.- Osobiście uczę się na błędach, a ten rok był pełen takowych. 
- Luna pewnie miała na myśli pozytywniejsze wizje, Draco – Viktoria zwróciła na siebie uwagę Dracona. 
- Ja już dawno przestałem w takie wierzyć. Czarny Pan zaatakuje zamek, Severus odda mu go bez wahania, ty może uciekniesz, po mnie przyjdą, a taka Lovegood i wszystkie jej przyjaciółeczki zginą niechybnie. 
   Chwila niezręcznej ciszy nastała po gorzkich słowach chłopaka. 
- Skąd wiesz, że zginę? – zapytała nagle Luna.- Potrafię walczyć. Czyż nie pokonałam ciebie, gdy ćwiczyliśmy w tej komnacie? Przecież jesteś jednym z nich, którego ćwiczyła sama profesor i… 
- Nie przypominaj mi tego, kim jestem! Nic o mnie nie wiesz, Lovegood. 
- Yhm.. A ty mnie znasz w zupełności, Draco.. 
- Nie. W. Ten. Sposób – zawarczał przez ściśnięte zęby. 
  Co mu było? Czy to wino tak na niego działało? 
- Myślałam, że chciałeś.. 
- Co chciałem? 
- Po balu.. – wyjąkała, niepewna, ile rzeczy mogła powiedzieć w obecności profesor, która z widocznym rozbawieniem przysłuchiwała się ich kłótni. 
- Pragnę przypomnieć, że tobie coś odbiło. To ty, jak zwykle, dziwnie się zachowujesz – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, a następnie wychylił cały kieliszek. 
- No cóż – wtrąciła Viktoria.- Może skupmy się na życzeniach. Luna, wiesz, że lubię cię za twoją kreatywność i niejednoznaczność. Nigdy nie wiem, co zaraz powiesz i to czyni cię w moich oczach nadzwyczajną. Życzę ci, byś była taka nadal – profesor zignorowała wściekły grymas na twarzy Dracona, który szykował się, by wtrącić kilka rzeczy od siebie. 
- Dziękuję – odpowiedziała jej łagodnie Krukonka, nadal czując gwałtowny wir powietrza w swoich płucach, który wraz z cisnącymi się na jej usta słowami chciał wydrzeć się z jej wnętrza. Ale nie mogła rozjuszać Dracona. Budziła w nim rozgniewanego chłopca, który nadal miał sobie za złe wcześniejsze pomyłki. 
- Draco – profesor zwróciła ciemne, przenikliwe oczy w stronę Ślizgona.- Więcej wiary w siebie i przemyślanych decyzji. 
   Mogłaby życzyć mu to samo. Ale musiała wymyślić coś innego. 
- Przyjmuję życzenia, Viktorio – odparł z pogardliwym uśmiechem na twarzy.- A tobie życzę, byś to ty zawładnęła całym zamkiem i pozbyła się Lorda raz na zawsze. 
   Kobieta wydobyła z siebie ciepły śmiech. Jakże on Lunie nie pasował do tego, co życzył jej Draco, ale być może chciała rozładować napięcie. Jak zwykle. 
- A tobie, Lovegood – zamyślił się na moment.- Wybieraj mądrze w życiu, bo jak na razie kroczysz po ścieżce usłanej bzdurami wyssanymi z palca. 
- Dziękuje za tę szczerość. Wiesz, że jestem normalna jak reszta, więc.. 
- Dobra, dobra – zamachał gwałtownie ręką, jakby chciał odgrodzić się od jej głupoty. 
- Profesor – Luna uznała, że Dracona zostawi sobie na koniec - Choć nie wiem, czy znam o tobie całą prawdę, życzę ci wytrwałości w tym, co robisz, co badasz i czego szukasz. Lecz nie zapomnij znaleźć tego, co w twoim życiu jest najważniejsze. Tak łatwo się to gubi..
   Nauczycielka była pod wrażeniem, gdyż po ciszy jaka nastała po słowach Luny uściskała dziewczynę ciepło.
- Za to cię lubię – odparła.
- A tobie, Draco – choć ciężko było jej spojrzeć mu w oczy, zebrała w sobie całą siłę.- Życzę ci pokory, która pozwoli na to, byś zauważył więcej wokół siebie. Zwłaszcza ludzi, którym na tobie zależy.
   Draco milczał, lecz odważnie wpatrywał się w Krukonkę. Zza małego okienka mogli dostrzec jak śnieg, który był jedyną rzeczą, jaka poruszała się w zasięgu ich wzroku, opada na zamarznięte szkło. Potem Viktoria wstała i uniosła kieliszki.
- Napijmy się.
- Czekajcie. Moja matka wysłała mi wino, które mógłbym otworzyć.
   Nie czkając na odpowiedź, Draco odczarował zakrętkę i wypełnił wszystkie trzy kieliszki.
- Zrobiło mi się zbyt sucho od tych szczerych życzeń.
   Nie był jedyny. Luna drżała na samą myśl, co powiedziała chłopakowi. Czy weźmie jej słowa na poważnie? Gdy schylała się po swój kieliszek, zaczarowane okulary opadły na jej nos, z czego Viktoria natychmiast zachichotała, gdyż Luna wyglądała komicznie. Draco nawet nie zareagował. Zakręcił butelkę i uniósł swój kieliszek w geście toastu.
- Dobra, niech ten rok przyniesie nam więcej pozytywnych zmian – odparł poważnie, najpierw stukając się kieliszkiem z profesor.
   Zanim Luna zdjęła okulary, zauważyła, jak w ich kieliszkach pływa magiczna sieć. Miała ona dziwny, jaskrawy kolor, który mienił się wieloma barwami. Dziewczyna szybko zdjęła i ponownie założyła okulary, by zbadać, czy czasem się nie pomyliła. Wtedy Draco uniósł kieliszek, by go wychylić.
- Nie!
  Nim ktokolwiek domyślił się, co się działo, Luna strzepnęła kieliszek z dłoni Dracona, zrzucając go na dywan, gdzie stłukł się na kilkanaście kawałków. Na dywanie natychmiast pojawiła się ciemna plama.
- Lovegood, zaraz ja cię…
- Czekaj, Draco – to Viktoria go powstrzymała i nachyliła głowę w stronę swojego płynu. Przez chwilę wdychała zapach, jakby czekała na odpowiednią reakcję eliksiru.- Coś tu jest nie tak. Co zobaczyłaś, Luna? Pożycz mi okulary.
  Draco nadal rozjuszony, tępo wpatrywał się to w butelkę, to w kobiety.
- Hm. Mówisz, że te okulary pokazują jakieś efekty uboczne?
- Tak – odparła tak pewnie, że nawet Draco porzucił swoje wątpliwości.
  Na biurku rozłożyli potrzebne probówki oraz kociołek, do którego Viktoria wlała cały płyn.
- Moja matka na pewno by mnie nie otruła – warknął Draco.
- Jesteś pewny, że to od Narcyzy? – zapytała Viktoria.
- Oczywiście, że.. – Draco nagle westchnął.- Nie wiem.. 

- Dajcie mi chwilę, zbadam to. 
   Luna posłusznie odeszła od miejsca jej pracy i usiadła na fotelu. Gdyby nie jej okulary.. 
  Draco chodził po komnacie zamyślony. Która matka chciałaby otruć własne dziecko? Oczywiście przyjmując, że to była sprawka jego mamy. 
- To jakiś eliksir. A sądząc po zapachu, jest to Amortencja. 
- Co? – ta informacja jeszcze bardziej wstrząsnęła Draconem.- Moja matka.. 
- To nie od Narcyzy. Ktoś się pod nią podszył. 
- Ta sama sztuczka, którą ja urządziłem Dumbledorowi i dałem się na nią nabrać.
  Ślizgon chichotał nerwowo pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, co odkryła profesor. A właściwie dzięki Lunie, tak naprawdę, doszli do tego wniosku. Jednak Krukonka nie miała zamiaru mu o tym przypominać. Był zbyt roztrzęsiony. 
- Musi to być jakaś dziewczyna, nie ma wyjścia – stwierdziła Viktoria i wyczyściła cały ekwipunek leżący na biurku. 
- Parkinson.. albo Astoria.. nikt inny nie przychodzi mi na myśl – podpowiedziała mu, choć Draco wydawał się, że jej nie słuchał. 
- Parkinson dostała lekcje – odpowiedział jej surowym tonem, na dźwięk którego Luna skuliła się bardziej w fotelu.- A Astoria.. dlaczego miałaby to robić, jeśli jesteśmy ze sobą.. No cóż, chyba byliśmy.. nie wiem, Viktoria.. to skomplikowane. Do Greengrass mi to nie pasuje.
  Usłyszeli jak na zewnątrz Śmierciożercy zaczęli puszczać fajerwerki. Tylko na jedną chwilę w komnacie zrobiło się jasno jak za dnia, pomimo małego okienka, które wpuszczało do gabinetu światło. 
- Nastał nowy rok.. – skomentowała cicho Luna i jakaś nieznana siła uniosła jej duszę ku najwyższym stadiom szczęścia. 
- I jak ci się podoba jego rozpoczęcie, Lovegood? – zasyczał Draco, widząc, że na moment odpłynęła.- Pozytywnie? 
- Bądź wobec niej miły.. Gdyby nie Luna – skarciła go Viktoria, wyjmując z regałów książki, w których miała zamiar szukać więcej informacji. Z całym bagażem zniknęła za drugimi drzwiami.- Zaraz wrócę! 
- Gdyby nie Lovegood – powtórzył za nią jak echo. 
   Luna nie wiedziała, dlaczego taki był. Jeszcze na balu zachowywał się szarmancko, wręcz delikatnie, jak nie on. Teraz z powrotem przybrał swoją dawną skórę i udawał naburmuszonego idiotę. Luna poczuła, jak wzbiera w niej gniew. 
- Źle ci z tym, że tym razem to ty musisz za coś dziękować? 
- Kto mówił, że będę ci za to dziękować, Lovegood?! Ktoś chciał mnie otruć! 
- Podać Amortencję, chyba wiesz, czym różni się ona od zwykłej trucizny. 
- Nie udawaj przemądrzałej, miałem maksimum punktów z Eliksirów… Amortencja jest dla mnie jak trucizna. Tracisz przez nią rozum! Mogłabyś się nawet rozkochać w Flichu, gdyby to on podał wino.
- Ale odratowałam sytuację.. 
- Może jeszcze przed tobą klęknę? – warknął naprawdę zły i nabuzowany. 
- N-nie – jęknęła, czując, że robi jej się słabo i dziwnie.. smutno.- Może lepiej jak przestanę z tobą rozmawiać. Wyobraź sobie, że cię ignoruję… 
- To wiem, Lovegood.. Po balu okazałaś mi ogromne zainteresowanie, nie powiem… - wysyczał przez zęby. 
- Tak, bo dobrze wiem, co powiedziałeś Rookwoodowi. 
   Draco obrócił się na pięcie, widocznie zdezorientowany tak nagłą zmianą tematu. 
- „Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę”.. Zapamiętałam te słowa doskonale. 
- Skąd… - oczy Dracona jaśniały żywą żądzą zemsty.- Podsłuchałaś nas.. 
- Trafiłam na was przypadkiem – poprawiła go, próbując zachować spokój. Przecież nie bała się Dracona, lecz jego wzrok.. był taki dołujący. 
- Byłem na niego wściekły. Próbowałem go rozjuszyć. 
- Może to on chciał się zemścić i wysłał ci to wino? 
- Jesteś beznadziejna, Lovegood. Facet miałby wysłać mi eliksir miłosny? 
- Jeśli go czymś rozzłościłeś.. Może zauważył, że między nami.. 
- Co między nami? – usta Dracona wykrzywił brzydki, złośliwy grymas.- Co ty sobie wyobrażałaś?
  Luna poczuła, jak boli. Teraz jego oczy przestały być dla niej zmartwieniem. To głos, który wdzierał się w każdą cząstkę jej ciała jak ostre noże, powodował uczucie bezsilności. 
- Nieważne.. 
- Powiedz mi – zażądał i zanim Luna obróciła się do niego tyłem, chłopak złapał ją za nadgarstek. Uścisk miał silny i pewny. 
- N-nie – wymamrotała, bliska łez. Cóż ona sobie wyobrażała?! 
- Och, Lovegood. Daruj sobie.. 
- Puść mnie – rzekła szorstko i zimno, ale nie podziałało to na Ślizgona.  
- Może chcesz tego? 
   Przywarł do niej jak zgłodniałe zwierzę do swojej ofiary, nawet na chwilę nie wypuszczając jej ręki. Luna chciała z początku walczyć, ale jego smukłe, silne ciało trzymało ją nieruchomo. Ustami pieścił jej blade wargi, przez które z łatwością przedostał swój język. Była bliska omdlenia, ale czuła się bezpiecznie w jego ramionach i to doprowadzało ją do szaleństwa! 
- Dra… - do komnaty wróciła Viktoria, która niechcący przerwała tę intymną scenę.
   Draco poprawił swoją szatę, wyprostował się dumnie, jakby nic się nie wydarzyło i podszedł do zdumionej tym widokiem profesor, by pomóc jej odłożyć książki. Luna nadal drżała, wpatrzona w ciepłe barwy dywanu, który niebezpiecznie się do niej przybliżał. Po chwili siedziała na ziemi, dygocąc i oddychając płytko. 
- Wszystko w porządku? – nie zauważyła, kiedy profesor do niej podeszła. 
- Yhm.. – wymruczała, niepewna, czy wstanie o własnych siłach. 
  Draco stał z boku, przy regałach, beznamiętnie wpatrując się w obie kobiety. Dlaczego taki jesteś? 
- Muszę z Lovegood porozmawiać. Ostatnio zaczęła za dużo podsłuchiwać. 
- Nie ma czasu, Draco. Ruszamy za chwilę. 
- Gdzie? – oczy Dracona rozszerzyły się znacznie, słysząc te słowa. 
- Do mojej Ann – odpowiedziała im Viktoria.- Otworzyła portal. Drugi raz może jej się nie udać.           Luna wpatrywała się w kobietę jak urzeczona. Czy dobrze ją słyszała? Nie była jedna, która nie mogła uwierzyć, że mieli przenieść się za chwilę z zamku do nieznanego im miejsca. Teraz. Zaraz. Draco wydawał się ogłupiały całą sytuacją. 
- Wszystko jest na miejscu. Nie martwcie się bagażami. Chodźcie. 
   Luna z pomocą Viktorii w końcu dźwignęła się z dywanu. 
- Severus zaraz tu będzie. Musiał wyczuć od razu obce czary. Nie tylko on. Już! 
   Słysząc rozkaz, który wydarł się z piersi Viktorii prawie jak okrzyk wojenny przywrócił dwójkę uczniów na ziemię. W jej sypialni wyrósł magiczny, spiralny teleport, który prowadził w nieznane. Nie było jednak czasu do namysłu. Z korytarza usłyszeli krzyki, lecz czy był to sam dyrektor, nie mieli czasu, by to sprawdzać. Wpierw Viktoria pchnęła Ślizgona w czarną przestrzeń, który zniknął w jej głębi, jakby zanurzył się w czarnej wodzie, a potem profesor chwyciła za dłoń Luny. Dziewczyna poczuła na całym swoim ciele wilgotną maź, w sercu podniecenie, a na skórze ciarki. Na moment udało jej się nawet zapomnieć o pocałunku Dracona. Na moment, zanim zobaczyła, jak ktoś wdziera się do komnaty. Udało im się w ostatniej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz