czwartek, 2 stycznia 2020

~50~

Luna/Neville

 Czyżby ten dzień nadszedł już dzisiaj? Czy już tego wieczoru stanie w Wielkiej Sali i zatańczy razem z innymi uczniami, by bawić się na uroczystym balu organizowanym przez samą profesor Rodley?
  Była cała w skowronkach, gdy wracała ze spotkania z leśnymi nimfami i wróżkami, które po długiej dyskusji zgodziły się wziąć w tym udział. Zauważyła natychmiast, że nieobecne już słońce pozwoliło wczesnej nocy zaścielić błonia mleczną mgłą. Szybko zatem dobiegła do zamku, by zacząć się przygotowywać. Drogę na dziedzińcu zaszedł jej Neville.
- Luna! – wysapał nerwowo, zerkając we wszystkie strony.
- O, czekałeś na mnie..
- Nie! To znaczy, tak.. Gdy zobaczyłem, że wracasz z lasu, postanowiłem ci potowarzyszyć.
- To miłe z twojej strony – odpowiedziała delikatnie, nie patrząc wcale na chłopaka. Już wyobrażała sobie, jak będzie schodzić głównymi schodami w sukni podarowanej jej przez Viktorię. Czy mogła marzyć o czymś więcej?
   Neville ruszył obok niej, choć nerwowo zerkał w każdą stronę, gdy skręcali w różne korytarze. Zbliżając się do wieży, w której mieściło się dormitorium Ravenclaw, Neville wydawał się coraz dziwniejszy.
- Luna – chłopak chwycił dziewczynę za ramię dość silnie, by ją zatrzymać. Krukonka skierowała na niego swoje maślane oczy.- Powiedz mi.
- Co chcesz wiedzieć, Neville? – uśmiechnęła się błogo, jakby żadne zło nie istniało na tym świecie. To było w niej urocze.- Nie mogę zdradzić ci, co będzie na balu.
- Nie o bal chodzi – odpowiedział szybko.
- Ależ tak. Jeśli chcesz mnie prosić do tańca, to trochę za wcześnie.
   Taniec.. Czuł jakby to było wczoraj. Noc, cisza, tylko on i ona kręcący się do rytmu ledwie słyszalnej muzyki. Jakże wtedy chciał jej tyle powiedzieć!
- Luna, kocham cię – wydusił w końcu z siebie, widząc, że zaraz może mu uciec, jeśli nic nie powie. Krukonka nie okazała zdumienia, czy choćby zaniepokojenia. Tak samo spokojna jak pięć sekund wcześniej, odwróciła się do niego i uśmiechnęła.
- Neville – prosił, prosił mocno, by powiedziała mu to samo. Ku jego zdumieniu, dziewczyna podarowała mu buziaka w policzek, co wzbudziło jego niepewność. - Kocham cię… - mruknęła tuż przed jego twarzą.- Ale jako przyjaciela.
   Czyżby... Nie, przecież pisali ze sobą tyle listów, walczyli u swego boku, nie raz chciał ją uratować.
- Rozumiem – wydusił, choć te słowa mijały się z prawdą. Z całej woli próbował na nią nie patrzeć.
- Proszę, przyjdź na bal – powiedziała, choć pragnął, by nic nie mówiła. Jej słowa odbijały się w jego głowie jak piłka o niewzruszoną ścianę.
- Tak, Luna.
   Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, Neville uciekł jak z miejsca zbrodni. Przecież nie mogła mu nic obiecać. Kochała go jak przyjaciela, ale nie mogła stać się dla niego kimś więcej. W tym zamku istniała inna osoba, cyniczna i zadufana w sobie, którą Luna darzyła swoim nadzwyczajnym uczuciem. To o niej myślała cały czas. I było jej przez to żal, że musiała w ten sposób skrzywdzić Neville’a, ale nie chciała od tej pory kryć się ze swoimi uczuciami.  


Rookwood 

  Patrzył beznamiętnie na rozstawiane przez skrzaty stoły, scenę oraz dekoracje obwieszane po całej Wielkiej Sali. Komu to miało służyć? I kogo Viktoria chciała tym oszukać? Rookwood wiedział, że musiała coś za tym knuć, inaczej nie bawiłaby się w organizowanie głupich imprez dla dzieciaków. Jego bracia ze służby czyhali na stosowną chwilę, by „umilić” życie kilku skrzatom. Tak samo ten pomysł z balem im się nie podobał i za wszelką cenę pragnęli zniszczyć plany Rodley.
- Głupcy – mruknął pod nosem.- Ona zawsze zrobi to, co zaplanuje.
  Po głowie chodziły mu inne myśli. Czy ONA również pojawi się tego wieczoru? Czy ją zobaczy? Pragnął tego, bardzo. Ale nie wiedział, jak mógł się do niej zbliżyć, by młody Malfoy ponownie im nie przeszkodził. Jeśli to, co mówiła mu Rosalie było prawdą, to naprawdę stał się psem na posyłki ukochanej Rodley. Jego również musiał zlikwidować, by więcej nie zawracał mu głowy. Lecz dopóki Lucjusz żył, musiał o tym zapomnieć, choć czekał na ten dzień równocześnie mocno, jak na chwilę spotkania z Luną. Szaleńcza miłość i pragnienie zemsty były dla niego tak samo słodkie jak smaczne, wytrawne wino.
- Augustus, pilnujesz dzisiaj zachodniego skrzydła – za plecami Śmierciożercy pojawił się Amycus, równie diabelnie okrutny jak i obleśny. Z siostrzyczką łączyło go o wiele więcej, niż morderczy wyraz twarzy, pomyślał Rookwood, przyglądając się mężczyźnie.
- A już myślałem, że zabawię się na balu – odparł, udając rozczarowanie.
- Nie martw się, zostawimy ci jakieś panienki na koniec.
- Ślizgonki mnie nie interesują. Są takie zimne – prychnął Rookwood i odszedł, nie zważając na Śmierciożercę, który jedynie mruknął pod nosem jakieś przekleństwo.
  Tylko ONA mnie interesuje. Tylko Luna.
   Augustus ułożył się wygodnie pod jedną z kolumn i wyciągnął papierosa, by zapalić. Nagle tuż zza jego pleców wyłoniła się Rosalie.
- Zmykaj stąd – odparł ze wzgardą, nie mając ochoty z nią rozmawiać.- Przyjdę do ciebie potem.
- Boję się, że ten plan nie wypali.
- Zamknij się, idiotko!
   Rookwood nie lubił takich sytuacji. Z własnego doświadczenia pamiętał, że zamek może mieć wielu innych szpiegów. Może nie tak dobrych jak on, ale skąd mógł wiedzieć, że za ścianą nie czaił się jakiś łasy na plotki uczeń? Co więcej, nie chciał, by jego znajomość ze Ślizgonką wyszła na jaw, gdyby w przyszłości miało potoczyć się nie po jego myśli.
- Chyba żartujesz, że tu będziemy o tym rozmawiać.
- Myślałam..
- Źle myślałaś, panienko. Zmykaj!

  Rosalie ulotniła się dość szybko, jak na uczącego się szpiega przystało. Musiał przyznać, że poruszała się bezszelestnie i była dobrą osóbką, którą mógł w wielu rzeczach wykorzystać. Młoda, niezwracająca na siebie uwagi dziewczyna, należąca do domu, który reszta szkoły omijała szerokim łukiem, była wyśmienitym pomocnikiem, by osiągnąć zamierzony cel. Tak, Augustus miał zamiar wykorzystać dziewczynę, by zniszczyła Malfoy’a, a co więcej, doprowadziła go śladami chłopaka do samej Rodley. 
- Tu nie wolno palić, Augustusie! – ryknęła McGonagall z drugiego końca korytarza. 
  Choć Śmierciożerca mógł tylko zignorować jej rozkaz, wspomnienia z czasów szkolnych pozostały, budząc w nim uśpiony respekt wobec tej starej wiedźmy. 
- Następnym razem przekażę Severusowi, by usunął ten pieprzony zakaz. 

 Klara

 Stała przed nią królowa. W lśniącej, satynowej, kremowej sukni Luna wyglądała powalająco. Przewiązana w pasie srebrna kokarda uwydatniała jej szczupłą talię, a prześwitujące rękawki dodawały ramionom delikatności. Upięte włosy i pomalowane oczy eksponowały elegancko jej twarz, która wydawała się mniej blada przy tak profesjonalnym upięciu. Krukonka zwracała nawet uwagę na miłe komentarze ze strony pozostałych dziewczyn, które przy Lunie wyglądały o wiele skromniej.
  Klara siedziała na swoim łóżku i stamtąd podziwiała jaśniejącą Lunę. Gdyby nie była taka koścista i wątła, mogłaby się równać z pełną figurą przyjaciółki. Nie chciała jeszcze wstawać, by nie niszczyć tego momentu w pełni należącego do Luny. 
- Jesteście gotowe? – odezwała się królowa. 
- Mam nadzieję, że będzie czekoladowe ciasto – wtrąciła Vanda, czując, że robi się coraz głodniejsza. Klara umiała rozpoznać to po jej zmarszczonym czole i częstym łapaniu się za brzuch. 
- Będzie wiele łakoci – odpowiedziała Luna, zakładając do kompletu błyszczące kolczyki, które Klara pożyczyła jej na ten wieczór. Wolała nie wspominać, ile kłóciła się z Luną, by zapomniała o swoich rzodkiewkach, przygotowanych przez Krukonkę na tę okazję. 
   Marietta ubrana w szarą kreację, stała z boku i czekała na dziewczyny. Klara widziała, że myślała zapewne o nieobecnej Annette, która od rana nie pojawiła się w ich sypialni. 
- Klara, już czas – tuż nad nią pojawiła się łagodna twarz Luny. 
- Jesteś królową – wymsknęło się Klarze, która nie miała zamiaru wyznawać tego na głos. Luna jedynie zaśmiała się dość głośno i pociągnęła Klarę za rękę, by jak najszybciej wyciągnąć ją z dormitorium. 

 Ginny 

   Była pod wrażeniem Wielkiej Sali, kiedy w końcu otwarto główne drzwi i wpuszczono gości do środka. Od pierwszej klasy Ginny nie widziała tej komnaty piękniejszej niż tego wieczoru. Po przedarciu się przez jedwabną kotarę, zauważyła, że dominującymi kolorami były biel i srebro, które wręcz oślepiały swoją ilością. Dodawały jednak Wielkiej Sali uroku i świątecznego klimatu. Środek pomieszczenia przeznaczony był na tańce, z czego ruda wielce się uradowała. Właśnie w tej chwili zaczął grać zespół ustawiony na drewnianej platformie na drugim końcu sali. 
- No, no, no – nagle tuż obok niej pojawił się Dean.- Postarano się. Zatańczysz?
   Choć była niepewna, czy przyjąć jego zaproszenie, uznała, że nie po to przyszła na bal, by stać z boku, więc bez dalszych oporów chwyciła go za dłoń. Jako jedni z pierwszych wijących się na środku w rytmie muzyki, mogli zobaczyć, kto jeszcze pojawił się na przyjęciu. Dominowała oczywiście liczba Ślizgonów, choć ci stali jak najdalej, by czasem nie wyjść na środek. Zastawiali stoły, na których można było znaleźć wiele smakołyków i łakoci. Ginny od obiadu nic nie zjadła i na widok tych malowniczych potraw zaburczało jej w brzuchu. 
- Zauważyłaś, że nie ma Śmierciożerców? – zagadał Dean, który również obserwował otoczenie. 
- Rzeczywiście. Czyżby szykowało się bezpieczne przyjęcie? 
- Mam taką nadzieję. Chcę się bawić, nie martwić o życie.
   I w tym przypadku ruda zgodziła się z chłopakiem. Mimo, że kiedyś z nim chodziła, ani razu nie przemknęła przez jej głowę myśl, że mogłaby do niego wrócić. Teraz liczył się Harry, za którym bardzo tęskniła. Ile by dała, by był tu obecny i razem z nią tańczył. Tyle, że Harry nie miał za grosz poczucia taktu i ich taniec przypominałoby raczej wspólne dreptanie w miejscu, ale i tak wolała to niż kilkudziesięciu partnerów umiejących zatańczyć salsę. 
- Chcesz się czegoś napić? 
- Z przyjemnością – odpowiedziała mu pospiesznie, pragnąc dołączyć do dziewczyn z Gwardii. 
   Gdy Dean ją opuścił, dopiero wtedy zauważyła, że kogoś jej brakowało. 
- Ginny, widziałaś Neville’a? – zapytała Hanna Abbott, która zawstydzona stała samotnie. 
- Nie. To mnie dziwi, gdyż Neville obiecywał mi dzisiaj, że przyjdzie.
   Z trudem mogły się porozumiewać, gdy zespół pogłośnił muzykę, przywołując uczniów na środek. Nawet Ślizgoni przełamali lody. 
- Dziękuję, Dean – odparła ruda, odbierając od niego lemoniadę. 
- Mają być dzisiaj niespodzianki – odezwał się, choć dziewczyny musiały stać naprawdę blisko chłopaka, by cokolwiek usłyszeć. 
- Jak zwykle, uważam, że jest za spokojnie…
   Rozmowę przerwał im niski, dźwięczny głos wokalisty. 
- Witamy wszystkich gości na świątecznym balu organizowanym przez profesor Viktorię Rodley. Po tak miłym rozpoczęciu zabawy, sama profesor prosiła mnie, by ją zapowiedzieć. 
 
 Viktoria 

   Dumnie stała nad nieprzytomnym Amycusem i leżącym jak bez życia Rowlem. Jeszcze kilku szmalcowników i Śmierciożerców znajdowało się w klasie do Zaklęć, którzy pod wpływem uroku byli całkowicie pozbawieni świadomości. Uśmiechała się zadowolona z siebie. Obiecała, że się nimi zajmie? Tak się więc stało. Tylko JEGO brakowało. Rookwood oczywiście musiał być zawsze o krok przed nią. Pewnie zaszył się gdzieś w zamku i wyczekiwał na dobry moment, a ona nie miała czasu, by się nim zająć. Miała nadzieję, że Draco tego dopilnuje. Musiała w końcu pojawić się w Wielkiej Sali, by zatańczyć walca na powitanie i oficjalnie rozpocząć zabawę.
   Otrzepała z kurzu swoją czarną, balową suknię, z rozcięciem prawie do pasa, spod którego wyłaniały się jej smukłe nogi. Nie mogła pozwolić na to, by ubrudzona wkroczyła do sali na oczach kilkuset uczniów. Poprawiła koronkowe rękawy, szeroki dekolt i srebrny łańcuszek na szyi. Pierścień w kształcie węża zaiskrzył się jak nowy na jej bladej ręce. Gdy miała wychodzić, poczuła jak powietrze wokół niej gęstnieje, jak trudniej wziąć jej oddech, a nawet się poruszyć. Tylko jedna osoba, którą znała potrafiła takie sztuczki. 
- Co tu robisz? – Viktoria była pod wrażeniem, gdy zobaczyła przed sobą mglistą postać, imitację osoby, za którą tęskniła. 
- Chciałam zapytać się, jak idzie twoja praca. 
- Wiesz, że nie możesz się tu tak pojawiać. Severus wyczuje obcą ingerencję. 
   Długie, faliste włosy cienia poruszyły się wraz z twarzą, która obracała się na boki. 
- Myślałam, że już mogę.. Hm, najwyraźniej, źle wyliczyłam czas. To kiedy możesz się ze mną skontaktować? 
- Niebawem, obiecuję.. 
   Ciemna postać zakołysała się jak wzburzona woda. Potem zniknęła. Imitacja szczęśliwych wspomnień, które Viktoria dawno wyparła z pamięci dla dobra własnego i jej bliskich. 
- Już czas.
  Gdy zeszła na dół, muzyka grała w najlepsze, a uczniowie krzątali się po Wielkiej Sali, będąc pod wrażeniem dekoracji i przekąsek. Profesor uśmiechnęła się pod nosem, choć co chwilę jej myśli przysłaniały dawne wspomnienia. 
- Jesteś już. Wszyscy na ciebie czekają – z boku wyłonił się Draco, niezwykle elegancki. Jego biała koszula lśniła pod czarnym garniturem, a zielone dodatki dodawały mu dostojności. Nigdy nie zapominał o swoim pochodzeniu. 
- Ślizgonie, gotowy? 
- Chyba żartujesz.. – Draco wybałuszył swoje szare, zimne oczy, zerkając nerwowo w stronę Wielkiej Sali. 
- Nie, zatańczysz ze mną – odparła mu chłodno i zanim zdążył zaprotestować, chwyciła go za rękę i wprowadziła do zapełnionej komnaty.

 Draco

  Dziękował w duchu, że potrafił tańczyć, ale nic nie przyćmiło wyobrażeń tortur, jakie pragnął wypróbować na swojej profesor. Dlaczego go o tym nie uprzedziła? Teraz cała szkoła patrzyła uważnie na ich powolny i elegancki taniec. Co prawda, kobieta poruszała się ze wzorową gracją, a on pilnował kroków i rytmu, by bezpiecznie poprowadzić swoją partnerkę przez tą męczącą chwilę.
  Po chwili zapomniał, gdzie są, zapomniał o publiczności i cichych pomrukach. Patrzył na twarz swojej opiekunki i nie wiedział skąd przyszło to uczucie czułości, jakie poczuł wobec niej. Uświadomił sobie, ile był jej wdzięczny za to, co mu podarowała i czym go obarczyła. 
- Draco, zaraz mnie podniesiesz. 
   Tej wersji walca nienawidził, ale na szczęście, Viktoria była dość lekka. W dobrej chwili wyczuł, że musi uchwycić ją w pasie i unieść. Usłyszał poklaskiwania, choć ten dźwięk wydał mu się stłumiony, jakby brzmiał za magiczną kotarą, która oddzielała ich od całej reszty ludzi. Czy widział ich Snape, Lovegood, Rookwood? Nie interesowało go to. Był dumny, że zatańczył z profesor i jej nie zawiódł. 
- Dziękuję, Draco – pocałowała go czule w policzek i ruszyła ku scenie. 
   Przywitała się jeszcze z jedną dziewczyną, którą Draco nie rozpoznał. Chwila.. Czy to była Lovegood? 
- Witam serdecznie na balu Bożonarodzeniowym. Cieszę się niezmiernie, że tylu z was postanowiło uczestniczyć w tej uroczystości. Zapraszam wszystkich do zabawy i wzięcia udziału w konkursach, które niebawem zostaną ogłoszone. W tej chwili pragnę zaprosić was do zabawy. Za chwilę skrzaty domowe podarują każdemu kartkę, której połówkę musicie znaleźć spośród obecnych tu gości. Dziewczyny posiadają białe odznaczenie, chłopaki czarne. Macie czas do końca balu. A teraz, proszę zapamiętajcie. W życiu warto zwracać uwagę na piękne chwile i mam nadzieję, że ten bal okaże się dla was właśnie czymś takim. 
  Draco pomimo utrzymywanej powagi, uśmiechnął się na widok rozpromienionej twarzy profesor. Potem rozległa się muzyka i wszyscy ruszyli do zabawy. Viktoria zeszła ze sceny, by dołączyć do Lovegood. Niezwykłej Lovegood, która tego wieczoru okazała się nieznaną mu pięknością. Chwila, chwila. Należało myśleć o Astorii, ale mimo wielu chęci, nie mógł odwrócić wzroku od Krukonki, która lśniła. Zanim dołączył do niej, jakiś Krukon poprosił ją do tańca i w ten sposób zniknęła mu z pola widzenia. 
- Draco, należy znaleźć Rookwooda. Zajmiesz się tym? 
- Oczywiście – w sumie wolał chyba znaleźć się z dala stąd. Wykonał swoje wystąpienie i to mu starczyło. Choć Lovegood.. Nie. Co mu się działo? 
- Draco, wszystko w porządku? 
- Ekhm – chrząknął dość porządnie, próbując wyrzucić niepotrzebne myśli ze swojej głowy.- Widziałaś go gdzieś? 
- W tym problem, że nie. Uwięziłam wszystkich pozostałych w klasie od Zaklęć. 
- Jesteś niesamowita. 
- Obiecałam, że się nimi zajmę, czyż nie?
  Draco prawie wybiegł z komnaty, nie zważając na to, że pragnął się odwrócić i poszukać wzrokiem Lovegood. Była piękna. Inna. I dlaczego właśnie dzisiaj czuł się winny?

 Rosalie

   Przesiedziała całe popołudnie w laboratorium Slughorna. Za nic interesowały ją zabawy w Wielkiej Sali, na które i tak pewnie nie miałaby wstępu z powodu swojego wieku. Przeżywała coś innego – warzenie eliksiru, którym zamierzała otruć znienawidzonego przez nią Ślizgona. A wszystko to robiła dla Rookwooda. Zapach, kolor i konsystencja zgadzały się idealnie z opisem w przepisie, z książki należącej do profesora Eliksirów. Nie musiała się zatem martwić, że coś poszło nie tak. Spędziła nad tym tyle czasu i poświęciła swój wysiłek, że nie mogła pozwolić sobie na jakąkolwiek pomyłkę. Na koniec przelała płyn do probówek, które starannie zamknęła, by nie rozlały się w jej torbie. 
- Zniszczę cię, Malfoy – uśmiechnęła się do siebie w lustrze, wystawionym przy wejściu do komnaty.- Gdy się we mnie zakochasz, zapomnisz o wszystkim i wyśpiewasz mi każdą swoją tajemnicę. 
  Jak przystało na dobrze zapowiadającego się szpiega, Rosalie uciekła z sali, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. 

 Viktoria

  Kiedy mogła pozwolić sobie na opuszczenie Wielkiej Sali i pozostawić bawiącą się młodzież, natychmiast popędziła do swojego gabinetu. Muzyka dudniła nawet w lochach, co wielce ją ucieszyło. Nikt nie miał prawa jej przeszkodzić. Z przezorności, rzuciła zaklęciem wyciszającym oraz zaczarowała drzwi, by nikt nieproszony nie mógł ich otworzyć bez jej zgody. Teraz mogła brać się do pracy. 
  W przytulnej, ciemnej sypialni ulokowała potrzebny sprzęt, ustawiła stolik na środku, by następnie postawić na nim przeźroczystą kulę. Bezbarwna i milcząca odbijała twarz profesor w niezmierzonej pustce. Czy niepozornie skrywała niewyobrażalną siłę? 
- Passagio – wyszeptała delikatnie, dodając do tego odpowiednią inkantację. Końcem różdżki celowała w kulę.- Dobere hromo ceus. 
  Nie wyczuła żadnej zmiany, drgnięcia czy odrobinki rodzącej się nowej magii. 
- Connessio – rzekła ponownie, tym razem mocniej akcentując wyraz.- Grande Apertur! 
   Niech to szlag. Była przygotowana na nieszybki sukces, ale nie spodziewała się, że tak potężne zaklęcia, siłą wywołujące komunikację z dowolnym przedmiotem, były w tej sytuacji bezskuteczne. 
- Arrive ora! – wycelowała różdżką w kominek, w którym zapłonęły fioletowe płomienie, rozjaśniające komnatę czystym, gorącym światłem. Jednak Viktoria nie miała na celu ogrzania swej komnaty, lecz przywołanie tego samego cienia, który odwiedził ją jeszcze przed balem. 
- Ileż mogę czekać, Vix?
   Na twarzy czarownicy pojawił się uśmiech na dźwięk tych słów, które przypomniały jej dawne, bezkresne wakacje. Cień ukształtował się na podobieństwo kobiety, szczuplejszej i wyższej od profesor, jednak do końca nie przeistoczył się w osobę. 
- Pomóż mi, Ann – dawno Viktoria nie słyszała tak błagalnej nuty w swoim głosie. 
- Mam niewiele czasu, ale spróbuję – powiedziała miękko i łagodnie Ann, a raczej jej imitacja, i zawiesiła długie, bezbarwne dłonie nad niemą kulą.
   Rozpoczęła się kolejna próba przywołania przedmiotu do życia. Tym razem, Ann używała kompletnie innych zaklęć, co również nie zakończyło się sukcesem. Zdenerwowane i rozdrażnione w jednej sekundzie wycelowały różdżki w kulę. 
- Lokum Eruzio!
   Grzmot i huk dobył się z Wielkiej Sali w chwili, gdy kapela przeszła do cięższych kawałków. Komnata zatrzęsła się pod ich nogami, lecz profesor nie wiedziała, czy to z powodu czarów, czy tańczących wyżej uczniów. W końcu, kula rozjarzyła się bladym blaskiem. 
- Coś jest! – wykrzyknęła Ann, unosząc dłonie w geście triumfu. 
- Uważaj, bo niewiadomo, jak się to może skończyć – ostrzegła ją Viktoria, odsuwając się od przedmiotu. 
- Ja na tym nie ucierpię – zaśmiał się cień w kształcie kobiety. 
   Kula wydawała z siebie ciche drgania, a po chwili rozjarzyła się kolorem czerwonym, który z ich perspektywy przypominał raczej krew niż jakąkolwiek inną substancję. 
- Sang..s – ciche mruknięcie dobiegło z wnętrza rozjarzonej kuli.- San.. is.. 
- Co to może być? – zamyśliła się Viktoria, próbując zrozumieć znaczenie nieznanych słów. 
- Moja moc słabnie, Vix – odparła Ann, której powierzchowna postać straciła kształty i z powrotem upodobniła się do cienia. 
- Musisz mi jeszcze pomóc – odparła profesor z prośbą w głosie. 
- Pomyśl, komu zaufałabyś na tyle, by powierzyć mu sekret o kuli.. kto to mógł.. 
   Ann rozpłynęła się w powietrzu, zanim zdążyła dokończyć. Ale to, co najważniejsze, przekazała Viktorii, która natychmiast zaczęła się nad tym zastanawiać. 
- Tylko on.
   Zostawiając błyszczącą kulę w swojej sypialni, uprzednio rzucając na nią zaklęcia ochronne, wybiegła z komnaty, nie rozpatrując żadnych efektów ubocznych jej podjętej decyzji.

 Draco

 Słysząc z oddali słabnące odgłosy zabawy, w miarę jak się oddalał i zapuszczał w ciemne korytarze zamku, nieoczekiwanie wpadł na przyjaciela. Przy zwieńczeniu korytarza Blaise toczył żarliwą rozmowę z Pansy, dopóki nie zauważyli Dracona. Pansy zamarła na chwilę, lecz szybko uciekła, widząc chłodny, gardzący wzrok chłopaka. 
- Draco, witaj, myślałem, ze bawisz się na dole z resztą tej tłuszczy – odparł Zabini, z drwiną w głosie, która podkreśliła jego wypowiedź. 
- Wystarczyło tam wejść, by uznać, że tam nie pasuję – odpowiedział Ślizgon, wiedząc, że jeśli skrytykowałby bal, zrobiłby to samo Viktorii. A przecież to ona go zorganizowała i przygotowała, poświęciła swoje siły i chęci, by ożywić szkołę specjalnie na tę okazję. Gdyby nie ich pierwszy taniec, nie miałby tych myśli, ale jednak.. czuł, że był jej za ten bal wdzięczny. Nie do końca zgadzał się z tym, co powiedział Blaise’owi, ale uznał to za bardziej naturalne w jego obecności. 
- Słuchaj, muszę załatwić jeszcze jedną sprawę, a że nauczyciele nie pilnują, muszę z tego skorzystać, Malfoy – mruknął Blaise szeptem.- Trzymaj, gdy przechodziłem obok Wielkiej Sali wciśnięto mi jakiś papier. Nie bawię się w przedszkole. Do zobaczenia. 
   Draco rozpoznał kartkę, którą wcisnął mu przyjaciel. Była ona częścią zabawy, jaka odbywała się podczas balu. Czyżby teraz musiał znaleźć dziewczynę, z którą miał zatańczyć, by wypełnić zadanie? Zaśmiał się pod nosem z tego wątpliwego żartu i schował w butonierce strzępek kartki. Bardziej interesowało go to, co planował Blaise. Wiedział, że ten cyniczny, wszechwiedzący i chodzący z nosem w chmurach dziedzic wielkiej fortuny mógł jak najbardziej knuć swoje mroczne plany i nikt nie miałby prawa mu w tym przeszkodzić, lecz Blaise nigdy nie okazywał chęci robienia takich rzeczy. Wolał pozostać z boku milczący i przyglądający się reszcie jak zjada się nawzajem niż prędzej brać udział w intrygach. Draco zatem uznał, że Zabini chciał po prostu załatwić swoje sprawy, którymi jako prefekt nie musiał się przejmować. 
- Nie bawimy się?
   Na dźwięk tego znajomego głosu, Draco odwrócił się zbyt gwałtownie. Gdyby nie zapanował nad równowagą, różdżka z pewnością wyleciałaby z spod jego eleganckiej marynarki. 
- Spokojnie, to tylko ja, paniczu – zadrwił Rookwood, gasząc papierosa na ścianie korytarza. Następnie rzucił go na podłogę, jakby był to zwykły ogryzek. Draco musiał powstrzymać się od wypowiedzenia słów, które cisnęły się na jego usta. 
- Jako prefekt muszę utrzymywać porządek. 
- „Jako prefekt”.. – Śmierciożerca wybuchnął śmiechem, który Dracona przyprawił o ciarki.- Od kiedy to Ślizgoni dbają o porządek? 
- Zwłaszcza wtedy, gdy podejrzane przybłędy chodzą po zamku. 
   Rookwood spoważniał od razu, słysząc z ust Dracona obelgę skierowaną niebezpośrednio do niego. Ale obaj wiedzieli, o kim była mowa. 
- Słuchaj, Malfoy, wracaj na zabawę, gdyż mogą cię spotkać nieprzyjemne okoliczności. 
- Nie strasz mnie, Rookie – zaśmiał się Draco, nie dając żadnego znaku obawy, czy niepokoju. 
  Nie poruszył żadną częścią twarzy, by Rookwood nie rozpoznał, jakie uczucia nim targają. Szpieg wśród szpiegów miał to do siebie, że nie bez powodu nazywali go perfekcjonistą. Jego pierwszą zasadą było odczytywanie mowy ciała zanim przechodził do ataku, co najczęściej gubiło jego ofiary. Draco pamiętał lekcje Viktorii doskonale i był rady, że mógł je wykorzystać w rzeczywistości. 
- Czujesz się bezpieczniej, gdy Rodley tu jest, nieprawdaż? Ojczulek spadł do najniższej rangi, więc należy schować się za innymi plecami, tudzież pod spódniczkę. 
   Rookwood wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, dając Draconowi czas na ostudzenie emocji, lecz Draco przyjął tę wiadomość nader spokojnie. Westchnął przeciągle, a nawet uśmiechnął się w stronę Śmierciożercy. 
- Wiesz co, Rookie, ty od zawsze byłeś zazdrosny. Jeden jedyny raz cieszyłeś się, gdy Czarny Pan odznaczył cię jako najlepszego szpiega, ale tak poza tym, zawsze byłeś gdzieś poza.. Czarny Pan skupia się teraz na innych, Viktoria przestała na ciebie zwracać uwagę, znowu Lovegood.. ucieka przed tobą.. To czasem nie na nią czyhasz w zakątkach tego zamku? 
   Rookwood wyrzucił ledwo zapalonego papierosa ponownie za siebie i rzucił się na stoicko czekającego Dracona. 
- Jak śmiesz o niej mówić?! Ty śmieciu i zasrany paniczyku, chroniony przez tą diabelną Rodley! Wiesz w ogóle, kim ona jest? 
- Zamknij się, Rookie – warknął Draco, wyszarpując się z uścisku Rookwooda.- Nie obchodzi mnie, co o niej uważasz. 
- I jak możesz wspominać kruszynę? Pamiętam, jak ostatnio przerwałeś nam w rozmowie, więc śmiem twierdzić, że masz coś do niej.. 
- Nie wyglądało to na rozmowę – odparł beznamiętnie Draco.- Cóż, Augustusie, Luna jest dla mnie jak powietrze… 
   Czy na dzisiejszym balu czułeś to samo? Była jak powietrze? Nie.. Raczej przypominała pachnące powietrze w środku lata, pachnące fiołkami i ciepłem. 
- Oby tak było, Malfoy.. 
- Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę.. 
- Kto mówi o ratowaniu skóry, drogi Draconie?
   Rookwood w końcu puścił sztywnego Ślizgona, który odetchnął, gdy Śmierciożerca cofnął się o kilka kroków. Czuł się dziwnie z tym, co mu powiedział. Jednak po chwilowym namyśle, uznał, że taka wersja była dla Lovegood o wiele bezpieczniejsza. Jeśli Rookwood zauważyłby, że trzyma się z nią w „cieplejszych” relacjach niż dotychczas, mógłby zaatakować z większą siłą. W tej chwili Augustus ponownie pomknął myślami gdzie indziej, ignorując Dracona. 
- Mam cię na oku, Rookie. Nie zrób dzisiaj nic głupiego. 
- Dobrze, mamo – warknął i zapalił kolejnego papierosa.

 Rookwood 

  Był wściekły. Był o wiele bardziej niż wściekły. Targały nim wzburzone, negatywne emocje zwłaszcza w chwilach, gdy przypominała mu się twarz opanowanego Dracona. Nic nie było bardziej irytujące niż osoba, którą pragniesz wyprowadzić z równowagi, a która wcale nie reaguje na uszczypliwe, wręcz wulgarne określenia. Miał ochotę wrócić tam i roztrzaskać bladą twarzyczkę Ślizgona o chłodną, twardą ścianę korytarza. Może by mu ulżyło. 
   Jednak najlepszym sposobem na uspokojenie się była rozmowa z Rosalie. Musiał dowiedzieć się, na jakim etapie był ich plan i czy mogli zacząć działać. Zwłaszcza ona, którą musiał zmusić do posłuszeństwa, by tańczyła tak, jak jej zagra. 
   Spotkał ją w lochach, niedaleko gabinetu Slughorna. Według tego, co przekazała mu Rosalie, stary pryka powinien był opuścić go jakąś godzinę temu jak miał z zwyczaju kończyć swoją pracę o wieczornej porze, by następnie oddać się pisaniu listów w swojej sypialni. Znajomość grafików każdego profesora była bardzo pomocna. 
- Pokaż mi to – rozkazał podniesionym, pełnym ekscytacji głosem.
   Rosalie wyłoniła się z cienia, trzymając w dłoniach to, co chciał zobaczyć – Eliksir Miłosny, który przeznaczony był dla jednej osoby. 
- Doskonale. 
- Dostanę nagrodę? – zanuciła głosikiem, który był kompletnie inny od tego, który słyszał przy ich wcześniejszej rozmowie. Zaskoczony stwierdził, że uczyła się dość szybko. A może była bardziej cwana niż on i wiedziała, kiedy go zmylić? 
- Niech będzie, mała – odparł obojętnie i wepchnął ją do bocznej salki. 

 Luna

  Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę. 
  Słyszała te słowa jak odbijały się nieskończonym echem w jej głowie i nie miało wcale zamiaru uciszyć się choć na chwilę. Czuła, że drżała, a wraz z każdym jej wzburzonym oddechem uciekały z niej pozytywne emocje. Biegając bez celu po szkolnych korytarzach dotarła w końcu na balkon, który wychodził na dziedziniec. Stamtąd mogła ujrzeć błonia oblane mleczną mgłą oraz usłyszeć bicie szkolnego zegara, który Luna podziwiała będąc jeszcze małą dziewczynką. 
  Teraz nie zwróciła na to uwagi. Czuła, jak jej usta drgają, bynajmniej z zimna. To ten głos i okrutne słowa były gorsze niż panujący na zewnątrz mróz. Gdyby nie muzyka, Luna przestałaby słyszeć wszelkie dźwięki. Wtedy dotknęła bransoletki i schowanych pod sukienką koralików. Zerwała je jednym szarpnięciem i wyrzuciła na kamienną posadzkę, nawet nie obdarzając swojej biżuterii ostatnim spojrzeniem. Było jej głupio, dziwnie i niezręcznie. Czegoś takiego nawet nie znała. A potem wilkołaki zawyły do księżyca.

 Ginny

  Nie spodziewała się, że po tak długim tańczeniu w końcu zaczną boleć ją stopy. Wraz z innymi przyjaciółmi szaleli na środku parkietu, uprzednio zapominając o całym świecie. Była więc zaskoczona, czując pulsujący, tępy ból w okolicach jej dolnych palców. 
  Ruda wręcz mogła pokusić się o stwierdzenie, że na chwilkę zapomniała o Harrym, ale tylko na sekundę. Ale jednak. Nikt nie wiedział, co w nich wstąpiło. 
   Czy było to pragnienie, przez które chcieli zapomnieć w końcu o złym świecie,
 który tak naprawdę był teraz poza nimi, poza tym parkietem, 
a Śmierciożercy nie istnieli, mieli wstęp wzbroniony na ich terytorium szczęścia, 
znowu Czarny Pan wcale nie miał żadnej mocy, był nikim, kto wcale nie zabija, 
a w szkole panuje spokój, harmonia, zabawa i każdy jest ze sobą w zgodzie, 
znowu Rodley to zwykła nauczycielka, którą nikt nie podejrzewa o zło, 
Ślizgoni nie wyżywają się na młodszych i nie pokazują wyższości bycia czystej krwi.. 
  Ginny brakło oddechu. Szaleńcze myśli ustały tak nagle jak ją nawiedziły, a przed nią ponownie wyrósł Dean. Czyżby przesadzała bawiąc się z nim za długo? Co by pomyślał Ron, gdyby ponownie miał zmierzyć się z walką o szczęście własnej siostry lub Harry, który byłby na tyle nieśmiały, że nie zwróciłby jej uwagi i wcale o nią nie walczył, ale byłoby to tylko pozorne, gdyż czułby bezgraniczną zazdrość? 
- Ginny, idziemy się przewietrzyć?! – zapytał Dean. 
  Oho, a potem będziesz chciał mnie pocałować.. Myślisz, że cię nie znam? 
- Wiesz co, może wyjdziemy większą ekipą? Kto wie, co czai się na zewnątrz? 
   Udała, że ignoruje jego wyraźną rozczarowaną minę i podeszła do przyjaciół, którzy nadal świetnie się bawili w rytmie szybkiej muzyki. 
- Widzieliście Neville’a? Trzeba wyjść ochłonąć!
  Hanna jako jedyna pokiwała głową przejęta. Lavender oraz bliźniaczki w ogóle nie zwróciły na rudą uwagi albo po prostu jej nie usłyszały. Ginny zbyt dobrze znała Neville’a i wiedziała, że przyjaciel był zawsze chętny do zabawy, lecz tym razem nie widziała go wśród tańczących. Niedaleko nich stali chłopcy z Gwardii, którzy woleli obserwować wszystkich z boku, niż dołączyć na środek, lecz wśród nich również nie było Gryfona. 
- Pójdę z wami go poszukać! – Hanna, widocznie dość przejęta, zaproponowała swoją pomoc. 
  Ginny znała ten typ dziewczyn. Podkochiwały się w chłopakach, lecz nigdy nie były w stanie wyznać im miłości, a jednocześnie gotowały się im na pomoc w każdej możliwej chwili. Ale zaraz, zaraz. Czy Ginny nie była identyczna? 
- Jasne! Dean idzie z nami! 
   Kiedy udało im się przedrzeć przez grupę uczniów, którzy podziwiali wystąpienia leśnych wróżek, co nawiasem mówiąc, było dziwne dla Ginny, dotarli w końcu do głównego korytarza. 
- Kogoś szukacie? – z boku stała sama profesor Rodley z kieliszkiem wina w dłoni, bacznie przyglądając się trójce, a zwłaszcza Ginny. Lub być może tak jej się tylko wydawało.. 
- N-nie, to znaczy – odpowiedziała pierwsza Hanna, która najwidoczniej czuła silący się obowiązek odpowiedzenia profesor na to pytanie.- Neville’a L-Longbottoma. 
- Ach, widziałam go, jak wychodził na zewnątrz. 
   Patrzy się uważnie, zwłaszcza na nią..Nie.. To musi być tylko złudzenie.. 
   Ginny zdystansowana i cicha nawet nie zamierzała ponownie spojrzeć na nauczycielkę. Pomknęła jako pierwsza w stronę wyjścia, wcale, ale to wcale, nie czując zakłopotania i wewnętrznego niepokoju, jakby miała wrażenie, że profesor słyszała jej zdradzieckie myśli. Tak jej się przynajmniej wydawało.

 Neville

  Zanim zdążył rozsądnie przemyśleć gwałtownie podjętą decyzję, stał nad powalonym Ślizgonem i wycierał wierzchem rękawa rozcięty, zakrwawiony policzek. 
- I co myślałeś, gnoju, że tak łatwo się poddam? Już nie raz zmierzałem się z takim samym Ślizgonem jak ty – odparł Neville, zamroczony wściekłością.
   Ślizgon nie odpowiedział, z trudem próbując złapać oddech. Neville uznał ten udany cios za kolejną lekcję do zapamiętania. Teraz wiedział, gdzie mierzyć. 
- D-dostaniesz za to, Longbottom – warknął z trudem leżący na ziemi chłopak, który wyglądał dość niemrawo z perspektywy Gryfona. Nie miał się więc czego obawiać z jego strony. 
- Wszystkim grozicie, dupki, więc czym mam się przejmować? – zaśmiał się Neville, ponownie uznając swoją reakcję za niezwykłą. Bynajmniej czuł się odważnie, lecz był zaskoczony swoją nową postawą. Pełną obojętności i niewytłumaczalnej beznamiętności.
   Kiedy odszedł kilka kroków, zostawiając obolałego Ślizgona na zamarzniętej posadzce dziedzińca, zauważył niedaleko stojącą dziewczynę. Z początku nie skojarzył jej twarzy z nikim znajomym. Stała tam i uśmiechała się niepewnie, jakby bała się wyjść ze swojej kryjówki. 
- Znamy się? – zapytał Neville, zapominając o swojej wrodzonej nieśmiałości, co ponownie go zaskoczyło. Kim był dzisiaj? Co w niego wstąpiło? 
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale jestem dziewczyną, którą uratowałeś wtedy na korytarzu. Przyszłam się przewietrzyć i zobaczyłam, co zrobiłeś temu.. no.. i postanowiłam zagadać. Muszę przyznać, że to było nieziemskie.
   Puchonka uśmiechała się nieśmiało, choć w jej wielkich, ciemnych oczach dostrzegł podziw i zdumienie. 
- No.. cóż.. Nie często ma się okazję spuścić łomot Ślizgonom, a korzystam z tego w każdej możliwej chwili. 
- Jestem Marge – przedstawiła się, podając mu swoją drobną dłoń. 
- Neville – przyjął ten gest podekscytowany. 
- Więc ile razy miałeś okazję spuścić im łomot, Neville? 
- Co prawda, nie czyham na nich na każdym możliwym kroku, lecz działam wtedy, gdy te gnoje znęcają się nad innymi.. Och, przepraszam za słownictwo. 
- Nie szkodzi, przestałam na to zważać już dawno – odparła, delikatnie chichocząc.- Ee, znasz tamtych ludzi? Chyba idą w naszym kierunku..
   Neville dostrzegł znajomą sylwetkę rudej Ginny, wysokiego Deana oraz skuloną Hanny. Czyżby poszli na spacer? 
- Neville, wszędzie cię szukamy – odezwała się pierwsza Ginny, która od razu zmierzyła podejrzliwym wzrokiem Marge. 
- Słuchajcie, poznałem właśnie nową koleżankę – powiedział Neville, szybko tuszując niezręczną ciszę.- To Marge. Jest Puchonką i raz udało mi się uratować jej skórę. 
- Tak, jestem za to wdzięczna i dzisiaj miałam okazję podziękować – spojrzała na niego uroczo i skłoniła lekko głową. 
- Och, Neville stał się niezwykłym bohaterem – zaśmiał się Dean, bynajmniej żartując.- Nie dziwię się mu. Gdybym widział tak ładną dziewczynę, pewnie również i ja bym się nie wahał. 
   Ginny potraktowała go natychmiast kuksańcem w bok, Neville i Marge oboje zaśmiali się głośno, tylko Hanna stała blada i nieśmiała. Mimo wszystko, każdy odczuł ulgę. Nikt im nie przeszkodził, gdy wracali na zabawę. A Neville na chwilę zapomniał o białych lokach pachnących wanilią.

 Draco

  W ciągu kilku godzin zdążył napotkać wiele zagubionych par, samotnie spacerujących uczniów i kilku szpiegów, którym zwracał uwagę, by wrócili do Wielkiej Sali, jeśli nie chcieli zarobić szlabanu. Zdarzyło mu się nawet ukradkiem zajrzeć do komnaty, by zobaczyć, jak bawi się reszta, nie czując przy tym chęci dołączenia do nich. Wolał obserwować i sam czyhać z boku. 
  Przy drzwiach wejściowych zauważył znajome, przy okazji, znienawidzone twarze Weasley, Longbottoma, któremu miał ochotę jeszcze raz przywalić oraz Thomasa. Rozmawiali w towarzystwie Abbott oraz przeciętnej szatynki, której Draco kompletnie nie kojarzył. Zwracał uwagę na wszystko, nawet na ich stroje, choć bardziej przyglądał się ich zachowaniu. Wszyscy byli rozluźnieni, rozbawieni… ale czegoś mu w tym obrazku brakowało. A może nawet kogoś. Lovegood. 
   Zanim go zauważyli, pomknął głównym korytarzem w przeciwną stronę. Gdy tak rozmyślał, próbując z czystych względów wyrzucić z głowy widok Pomyluny w balowej sukni, zarumienionej Luny, którą miał za chwilę pocałować.. 
  Szlag! Serce dudniło w jego piersi głośniej niż bębny, na których grał zespół w Wielkiej Sali. Co się z nim działo? Dlaczego naraz poczuł nieznane ciepło? Nieznana siła pchała go do przodu, nie pozwalając mu na moment przystanąć. Choć zimno biło z grubych murów zamku, czuł jak pot spływa mu po policzkach jak łzy. Gdy chwycił się za marynarkę, poczuł, jak z butonierki przenika przez materiał niezwykłe ciepło. To była ta kartka, którą dał mu Blaise. Wtedy jego nogi przystanęły. Nie panował nad tym. 
- Co za.. – wyszeptał, ale naraz ucichł. 
   Na balkonie stała do niego tyłem białowłosa dziewczyna. Jej długie, faliste włosy upięte elegancko kokardą oraz długa, srebrzysto-kremowa suknia czyniły z niej piękność. Draco przełknął nerwowo ślinę. Luna w prawej dłoni trzymała swoją karteczkę, która mieniła się magicznym światłem. Potem zakołysała się w powietrzu, by po chwili opaść na podłogę. 
- Draco? – wtem usłyszał ten ton, który podkreślał nienaturalnie jego imię, przez który przecież tak go nienawidził. 
- Zatańczysz? 

 Viktoria

  Gdy na dość długi czas pokazała się w Wielkiej Sali, po kolejnych kilku szybkich kawałkach w końcu popędziła w stronę gabinetu Snape’a. Na swoje szczęście, spotkała go o wiele wcześniej, na niższym piętrze, tuż przy głównych schodach. Nie był zbyt zadowolony, ale nie na tyle, by mogła uznać, że nie było warto z nim porozmawiać. Poza tym, nie myślała trzeźwo, będąc zbyt podekscytowana, by baczyć na jakiekolwiek przeszkody. 
- Rodley, co znowu? 
- Severusie, muszę ci o czymś powiedzieć – odpowiedziała pośpiesznie, pragnąc, by pytał jak najmniej, a mógł ją wysłuchać.- Potrzebuję twojej pomocy. 
- Naprawdę? – dyrektor nie mógł nie zatuszować szyderczego tonu głosu, który miał na celu ugodzić godność profesor. Ta jednak nie zwróciła na to uwagi. 
- Jest to coś bardzo ważnego, więc musisz mnie wysłuchać.
   Severus natychmiast spoważniał, słysząc przejęty głos kobiety. Viktoria wiedziała, jak na niego zadziałać, lecz nie spodziewała się, że tak szybko zrezygnuje z tej cichej gry słów, którą tak uwielbiał. Nie owijała w bawełnę. Zanim Severus zaczarował przestrzeń wokół siebie, tworząc przy tym ochronną powłokę, Viktoria zdążyła napomknąć mu o kuli. 
- Rodley, cóżeś ty znowu wymyśliła? Postradałaś rozum całkowicie?!
   Spodziewała się, że tak zareaguje, więc przyjęła jego reakcję nadzwyczaj opanowana. Następnie dopowiedziała mu całą historię. Nie omijając szczegółów. 
- Musisz mi zatem pozwolić na wyjazd ze szkoły. 
- Kiedy?! – prawie zachłysnął się powietrzem, więc i to przeczekała. 
- Niedługo po świętach. 
- Mam ci wierzyć, że nie spowodujesz żadnych kłopotów? 
- Nie – odpowiedziała pewnie.- Kłopotów czeka nas mnóstwo, lecz.. nie wątpię, że wyjazd pomógłby mi dalej badać tę tajemnicę. 
- Kobieto, chcesz połączyć się ze światem wampirów! Może próbujesz zniechęcić ich do Czarnego Pana? 
   Profesor nie panowała nad swoim śmiechem, który zaatakował ją tak nagle jak kaszel. Severus nie wiedział, jak ważna była ta misja i jego banalne wyobrażenie było niczym przy tym, co obmyśliła już dawno temu. 
- Sev, nie obchodzą mnie te prymitywy, które walczą z Czarnym Panem. Chcę połączyć się z Potężnymi. Tymi, którzy udają ludzi, a jednocześnie są takimi potworami, jakie trudno nam sobie wyobrazić. 
- Wchodzisz na głęboką wodę, Rodley. 
- Wiem. Ale potrzebuję twojej zgody, by wyruszyć już niedługo i działać. Ich krew, moc i wiedza będą kluczem do mojego sukcesu. A podzielę się nimi z tobą! 
   Była zbyt podekscytowana, by opanować swoje emocje. Co prawda, bawiło ją to, gdyż Severus nie widział jej takiej od dawna. 
- Nie powstrzymam cię, głupia – odparł wymijająco, próbując zignorować jej atak entuzjazmu, który był niezwykle do niej niepodobny. 
- Chciałam ci się zwierzyć z tej tajemnicy. 
- Mam dziękować? 
- Przynajmniej nie bądź zły. 
   Severus bacznie zbadał ją od stóp do głowy, choć był to tylko kamuflaż, który sugerował, że ostrożnie rozważa jej prośbę. 
- Chcę znać każdy twój krok. O tyle powinienem prosić, prawda? 
- Oczywiście. Gdy prawie miała go opuścić, by wrócić do Wielkiej Sali, Severus odezwał się na koniec zimnym i stanowczym głosem: 
- Pojedziesz sama. Draco musi zostać. 
   Wtedy usłyszała, jak napięcie się odwrócił i ruszył w swoją stronę, zanim zdążyła mu odpowiedzieć. No cóż, Severusie.. Draco jest zbyt ważny w tej grze. Nie tylko on, oczywiście. 

Luna

  Nie miała siły powstrzymać tajemniczej mocy, która zmusiła ją, by do niego podeszła i pozwoliła objąć się w pasie. Draco wyglądał tak samo na zaskoczonego, lecz nie odepchnął jej, nie uciekł. Mówił poważnie i rzeczywiście chciał z nią zatańczyć. Pod nimi znajdowały się otwarte drzwi Wielkiej Sali, które przepuszczały muzykę do wnętrza zamku i dzięki temu mogli wczuć się w rytm. Właśnie grano wolną piosenkę. 
- Przyznam, Lovegood, że nie przyszło mi na myśl, że cię tu znajdę. Dalej chcesz przyciągać kłopoty? Rookwood się tu szwenda.  
- Wiem – odpowiedziała mu dziwnie chłodno i zbyt poważnie. 
  Obejmował ją ciasno, prawie jak tego pamiętnego dnia, gdy się pocałowali. Nie mógł uwierzyć ani zrozumieć, co się zmieniło, dlaczego to wszystko się działo. A co więcej, dlaczego tak dobrze czuł się w jej ramionach. 
- Odpowiesz? Dlaczego tutaj przyszłaś? 
- Szybka muzyka nie jest dla mnie. 
- W zamku jest niebezpiecznie. Mogłaś trzymać się chociaż z Weasley i z L.. Abbott lub innymi Krukonami – myśl o Gryfonie, z którym tak często widział Lovegood przyprawiła go o niepokojącą złość. 
- Ginny woli się bawić, a ja preferuję ciche miejsca. 
- To tłumaczy, dlaczego tak często wpadasz w tarapaty. 
   Pozwolił dziewczynie obrócić się w tym wolnym, skromnym tańcu. Kiedy gwałtownie poruszyła głową, przyjemny zapach wdarł się do jego nozdrzy, na chwilę odbierając mu chęci do rozmowy. Rzeczywiście wyglądała inaczej. Pięknie. Ale było to nie takie piękno, które często podziwiał u Astorii. Lovegood emanowała światłem i spokojem. Czymś, co skrycie potrzebował. 
- Nie chodź nigdy więcej sama.. Te słowa wyrwały się z jego ust bezwiednie. 
- Nie sądzę, bym potrzebowała twojej ochrony. 
- Ależ potrzebujesz.
   Nie kłóciła się z nim. W tej chwili miała ochotę sama uciec i zostawić go bez słowa. Nie musi wszystkiego rozumieć. Nie musi wiedzieć, że Luna darzyła go czymś więcej. 
- Myślę, że ktoś inny będzie bardziej chętny, by mnie.. chronić. 
   Gdy muzyka ucichła, oderwała się od niego impulsywnie, nie patrząc mu przy tym w oczy. 
- Dobranoc, Draco. 
- Lo…
  Popłynęła korytarzem jak duch, zanim zdążył ją jeszcze złapać. Nie chciała go widzieć ani słyszeć tych okrutnych słów, które dudniły w jej głowie, jak ciągle powtarzający się koszmar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz