poniedziałek, 30 marca 2020

~54~ Słoneczna Przystań

   Pierwszym zjawiskiem, jakie przywitało ich po wylądowaniu na piaszczystym podłożu był nieprawdopodobny upał. Przyzwyczajenie do chłodnych angielskich wieczorów dało o sobie znać Draconowi i Lunie, którzy jako pierwsi postanowili szukać choć trochę cienia. Viktoria niewzruszona zmianą pogody, stała w miejscu, nie myśląc nawet, by pozbyć się swojej czarnej szaty i peleryny. Przed nimi rozwijał się widok spokojnego oceanu i górującego nad nim rażącego słońca. Trafili na środek plaży otoczonej wysokimi klifami, które chroniły mieszkańców od niebezpiecznej wody.
- Czy w ogóle ktoś tu mieszka? Jesteśmy w dobrym miejscu? – zapytał Draco, chroniąc siebie zaklęciem cienia przed parzącym słońcem. 

- Na pewno – odpowiedziała mu Viktoria, wystawiając swoją twarz w kierunku światła.- Dziwi mnie jednak to, że zwołała nas w taki upał. Sama go przecież nienawidzi.
   Draco zbył jej odpowiedź milczeniem, gdyż nadal nie był pewny miejsca ich ucieczki. Być może, w ostatniej chwili coś poszło nie tak i ta Ann podarowała im błędne wskazówki? 
- Myślę, że nas obserwuje – wtrąciła Luna.- Czyż nie spodziewała się tylko ciebie? 
  Viktoria pokiwała głową. 
- Nawet jeśli Ann was nie zna, doskonale rozpoznaje mnie pod każdą postacią. Idziemy na górę. 
- Nie możemy się przeteleportować? – jęknął chłopak, badając wysokość klifu, jaka dzieliła ich od celu. 
- Nie marudź, Draconie. Trochę ciepła ci nie zaszkodzi. 
   Wyszlifowane schodki, które z ledwością można było dostrzec wśród ostrych, rzadkich krzewów nie prezentowały się bezpiecznie. Viktoria jednak i z tym sobie poradziła, nakładając na nie odpowiednie zaklęcie. Draco kroczył na końcu, ukrywając swoją twarz pod zaczarowanym parasolem, a Luna szybko pozbyła się zbędnych dodatków, które niepotrzebnie ogrzewały jej ciało. Ciepło wręcz parowało, nie było czym oddychać, a kamienie, przy których kroczyli wcale nie chłodziły. Po jakimś czasie i Viktoria zaczęła z trudem oddychać, gdyż ciemne szaty przylepiały się do jej ciała. 
- Stójcie, coś usłyszałam – zatrzymała ich ruchem dłoni, bacznie przysłuchując się otoczeniu. Byli w połowie drogi, a urwisko pod nimi prezentowało się bardzo niebezpiecznie. 
- No, w końcu jesteście. Od momentu wejścia w portal czekałam na was kilka godzin! – nad nimi wyrosła głowa kobiety, która była szczelnie zakryta jedwabną szatą, a na jej oczach widniały okulary.
- Ann! 
- Vix! 
   Ku uldze wszystkich, Ann przeniosła ich na balkon swojego domu, kilka stóp powyżej. Wystawał on ponad klif i kierował się w stronę oceanu, który z tej wysokości wyglądał o wiele piękniej. Ich uwagę jednak przykuła sama osoba Ann. Była to wysoka, bardzo szczupła kobieta, której brązowe, faliste włosy po rozwinięciu czarnego turbanu spłynęły aż do pasa. Była nad wyraz blada, ale jej twarz rozświetlały zielone, ciepłe oczy. Gdzieś pomiędzy nią a Viktorią istniało pewne podobieństwo, wręcz można było ośmielić się nazwać ich siostrami. Po krótkiej prezentacji i poznaniu przyjaciółki profesor, Draco nie pragnął niczego innego niż schować się w chłodnym miejscu, więc jako pierwszy uprosił u Ann pozwolenie na wejście do jej domku letniskowego. 
- Witam w Słonecznej Przystani mojej mamy! 
- Przecież nienawidzisz upałów! – zwróciła się do Ann Viktoria, pozbywając się długich szat, które zamieniła na krótsze w kolorze granatu. 
- Tak! Teraz widzisz, jakie to dla mnie dręczące. Poza tym, dostałam ten dom od mamy tylko na czas jej pracy. Tutaj będziemy najbardziej bezpieczni. 
- Dziękuję.. 
- Dobra, dobra, Vix. Później o wszystkim porozmawiamy. Masz to, co najważniejsze? 
- Oczywiście – kobieta spoważniała, choć jeszcze chwilę temu uśmiechała się promiennie i żartobliwie. Obie zerknęły na Lunę, która topiła się w słońcu, a mimo wszystko podziwiała nadal krajobraz na samym skraju balkonu i nie przerażała ją wysokość, która dzieliła ją od plaży. 
- Luna! – wykrzyknęła Ann, zwracając na siebie uwagę Krukonki.- Pozwól, że pokażę ci twój pokój, a także kilka ubrań na przebranie. 
- Jesteś taka dobra – odpowiedziała młodsza ku zdziwieniu pani gospodarz. Nawet Viktoria parsknęła, gdyż wiedziała, że jej przyjaciółka nie była przyzwyczajona do takiej otwartości ze strony obcych. 
- Niech odpoczną, gdyż podróż ich wykończyła, nie mówiąc o tym, że wszystko wydarzyło się w nieoczekiwanym momencie. 
   Luna przytaknęła głową, wkraczając przez szklane balkonowe drzwi do salonu. Wnętrze domku charakteryzowało się kompletnie innym stylem, jaki górował na dworze Viktorii. Było tu o wiele przytulniej, ale nowocześniej. Salon był jednym wielkim pomieszczeniem połączonym z kuchnią i jadalnią. Po drugiej stronie znajdowały się schodki ukryte za ścianą, które prowadziły na górę jak i na dół. 
- Nie mieszkam tu za często, gdyż upał mi przeszkadza – opowiadała dalej Ann, wchodząc do środka z Viktorią.- Mam jednak nadzieję, że wam się tu spodoba i odpoczniecie na tyle, by wrócić po tygodniu do normalnego świata. 
- Jakże bym chciała tu zostać, nawet sobie nie wyobrażasz! – zdumiała się profesor, oglądając z zachwytem dekoracje, wiszące w powietrzu lampki, sprzątającą się samoczynnie kuchnię oraz migające na największej ścianie obrazy i plakaty z ulubionych filmów Ann. Reszta rzeczy trwała w bezruchu i kiedy tak z Luną oglądały nowe i nieznane im sprzęty, z boku wyszedł nagle Draco, przebrany, odświeżony i z powrotem zadowolony. Luna nigdy wcześniej nie widziała go w krótkich spodenkach, lnianej koszuli oraz w okularach, jakie miał na sobie. Nie mogła uwierzyć, że to ten sam chłopak, który jeszcze zanim wyruszyli, gwałtem zażądał od niej pocałunku. 
- Znalazłem w łazience te okulary i domyśliłem się, że chronią przed światłem. 
- Tak – zachichotała Ann, nie przejmując się, że chłopak spojrzał na nią groźnie.- Tylko te są damskie. 
   Ann podeszła do Dracona i jednym, prostym zaklęciem zmieniła wygląd okularów przeciwsłonecznych. Luna od razu przypomniała sobie o swoich, które zostawiła w gabinecie Viktorii. To one uratowały chłopaka od groźnych skutków miłosnego eliksiru. Ale kim była ta dziewczyna, która chciała go w sobie rozkochać? I dlaczego niektóre osoby posuwały się do takich czynów zamiast otwarcie przyznać się do swojego uczucia? A czy ona była na tyle odważna, by to zrobić? Krytykowała dziewczyny przecież takie jak ona. W niczym od nich nie była lepsza. Sama podkochiwała się w Draco i nie potrafiła mu tego otwarcie powiedzieć. 
   Gdyby sobie na to pozwolił. 
   Czyż jeszcze kilka godzin temu nie powiedział jej, że nie ma żadnych „nas”? 
- Luna… Luna – odezwała się Viktoria, próbując odwrócić uwagę dziewczyny od kuchenki, która za pomocą magii sama potrafiła ugotować potrawę.- Tak bardzo inspiruje cię kuchnia? 
    Profesor oczywiście nie mogła ukryć swojego tajemnego uśmieszku, który wyrażał rozbawienie. 
- Pokażę wam pokoje na górze. Na parterze znajduje się jeden wspólny dla mnie i Vixen. 
- Dlaczego ją tak nazywasz? – zapytał Draco, którego to przezwisko nurtowało od dłuższego czasu. 
- Bo to Vix. Nie potrafię inaczej ją nazwać – skwitowała Ann, jednocześnie wskazując im drogę na górę.- Dwa pokoje gościnne są tuż obok siebie i wyglądają prawie identycznie. Z tą różnicą, że pierwszy pokój po prawej ma balkon z widokiem na ocean, a drugi z widokiem na las i miasto. 
- Biorę ten z lepszym widokiem, Lovegood – po raz pierwszy od wylądowania na plaży Draco skierował swoje słowa do dziewczyny. Jednak nie miał zamiaru na nią czekać, gdyż od razu wbiegł na schody i zniknął za rogiem. Luna wolała przy okazji zwiedzić jeszcze mieszkanie, tym bardziej, że pomimo zmęczenia, nie czuła już takiego ciepła, odkąd zdążyła się wychłodzić w środku. 
- Razem z Viktorią zrobimy coś dobrego, a wy prześpijcie się chociaż trochę. 
   Luna pomachała kobietom na pożegnanie, szeroko ziewnęła i skierowała się na górę. Wyższe piętro nie charakteryzowało się niczym szczególnym oprócz malowaną poręczą, wielkimi, szklanymi oknami i magicznymi światłami, które zamiast na suficie, znajdowały się na podłodze i oświetlały drogę. Rzeczywiście po drugiej stronie były drzwi prowadzące do dwóch osobnych sypialni. Luna podejrzewając, że w pierwszym pokoju zamieszkał już Draco, skierowała się do drugiego w głębi korytarza. Na samym końcu korytarz się przerywał, a ściany łączyła balustrada, która imitowała skromny balkonik, z którego Luna mogła zobaczyć główny holl i tylne wejście. Bardzo podobało jej się wykonanie tego miejsca i gdyby miała taką możliwość, zostałaby tutaj na dłużej. 
   Białe drzwi prowadziły do skromnej, białej sypialni z łóżkiem jak dla dwojga, lecz niewielką ilością mebli i jedną, drobną kanapą i stolikiem na środku. Za łóżkiem dostrzegła wyjście na balkon z widokiem na drugą stronę, o którym zdążyła wspomnieć jej Ann. Na komodzie zauważyła wszystkie kosmetyki i drobiazgi, które mogły okazać się przydatne podczas pobytu, a w szafie wisiały cienkie, wygodne i lniane ubrania idealne na pogodę, która mogła okazać się w ich tradycyjnych szatach nie do zniesienia. Na stoliku stała czara z wodą i szklanka, a na poręczy łóżka ręcznik i strój kąpielowy. Luna jeszcze nigdy wcześniej nie widziała takiego przebrania. Było nad wyraz skąpe i kolorowe. Drzwi za łóżkiem prowadziły do naprawdę małej łazienki, w której Luna błyskawicznie wzięła prysznic i przebrała się w świeże, białe ubrania. Nie myśląc dłużej nad celem ich wyprawy, nad Draconem i przyjaciółką Viktorii, dziewczyna zapadła w głęboki sen.
   Gdyby tylko wiedziała, że za ścianą obok Draco dumał nad tym samym, co ona, być może nie zasnęłaby tak szybko, lecz zmęczenie wzięło górę nad wszelkimi rozmyślaniami, zsyłając wszelkie jej pomysły i myśli w otchłań słodkiego zapomnienia. 
 *
   Ann zaproponowała Viktorii wspólne przyrządzanie obiadu, gdy Draco i Luna zniknęli na piętrze. Profesor nie martwiła się, że wzbudzą przy tym hałas, gdyż odkąd miały możliwość spędzać razem czas, Ann od zawsze była spokojna i flegmatyczna. Wyjmowanie składników do upieczenia kotlecików warzywnych z dodatkiem zielonych, zdrowych roślin zajęło jej wystarczająco dużo czasu, by Viktoria ponownie poczuła wewnętrzny spokój i wyciszenie. Ann z niczym się nie spieszyła, czas był dla niej niczym. 
- Podoba ci się praca nauczycielki? – zagadała Ann, zerkając przelotnie na przyjaciółkę znad unoszącej się w powietrzu miski. 
- Zawsze podobało mi się uczenie – odparła Viktoria – Ale ważniejsze jest to, by stać się w Hogwarcie nietykalną, bo pewnie długo bym tam nie wytrwała. Nie wyobrażasz sobie, co wyczyniają Śmierciożercy. 
- Nie powiesz mi, że się nimi przejmujesz? 
- Nie, są tylko drobną przeszkodą. Nie staram się ich wkurzać, by nie zwrócić na siebie uwagi Czarnego Pana. 
- Dziwię się, że to się jeszcze nie wydarzyło. 
- Myślę, że sam nie ma zamiaru zawracać sobie mną głowy. Źle by się to dla niego skończyło.
   Viktoria posłała w stronę przyjaciółki zadziorny uśmiech, który wywołał jej serdeczny i zaskoczony chichot. 
- Nic się nie zmieniłaś. 
- Wiem, Ann – odrzekła troszkę poważniej.- A co ty teraz robisz? 
- Wczoraj miałam spotkanie z czarodziejami z Kanady i nie licząc ich okropnego akcentu, musiałam się z nimi dogadać, by sprzedali część swoich udziałów naszej firmie. Rozumiesz, sprawy finansowe w dziale Międzynarodowej Komunikacji i Teleportacji czarodziejów w naszym instytucie Sprzedaży i Hodowli Magicznych Zwierząt. 
- Czyli wszystko to, co wiąże się z twoimi zainteresowaniami. Teraz nie dziwię się, że nie miałaś problemów z kontaktowaniem się ze mną. 
- Bynajmniej. Hogwart ma tyle zabezpieczeń, że przekroczenie ich graniczy z cudem. Nie moja to działka, Vix, choć udało mi się raz. 
- Szkoda tylko, że tak daleko od siebie mieszkamy. 
- Nie spodziewaj się, że wrócę do Anglii dopóki urzęduje tam Czarny Pan. 
- Jestem tu po to, by prosić cię o coś innego. 
   Ann odesłała brudne noże i talerze pod wrzącą wodę, która wręcz parowała w kranie wraz z buchającą pianą i pachnącymi mydełkami. W kuchni uniósł się przyjemny, kwiatowy zapach. 
- Wiem, do czego dążysz, co badasz i co chcesz osiągnąć, Vix, ale dlaczego angażowałaś w to Dracona i tę dziewczynę? 
- Draco jest moim podopiecznym, zależy mi na jego niezależności i tożsamości. Musi w końcu odnaleźć siebie, ale sama mu w tym nie pomogę. 
- Jeszcze nas usłyszą – Ann czujnym wzrokiem zbadała drugą część domu.- A co z tobą, skarbie? 
- O co ci chodzi? 
- No dobrze wiesz… 
- Ann.. Jeśli chodzi ci o Severusa.. 
- Tak, Vix, chodzi mi o niego – Ann z hukiem przekroiła cukinię i spojrzała na przyjaciółkę wręcz karcąco. 
- Odkąd go odrzuciłam, stał się dla mnie zimny, odległy i nieprzystępny. Nie ma już szans, by ponownie mnie zauważył, choć od początku roku szkolnego starałam się zwracać na siebie jego uwagę. Przychodziłam na wspólne posiłki, zapraszałam do siebie na zajęcia, by przeprowadzał inspekcje. Możesz sobie wyobrazić, że sprawiało mu to ogromną przyjemność, gdyż Severus uwielbia męczyć uczniów. Co więcej, sam Draco jest naszym wspólnym odnośnikiem. Jest jego chrzestnym. Ale mimo to, mam wrażenie, że Severus obawia się do mnie wrócić. 
- Jeśli kogoś raz zraniłaś, nie spodziewaj się, że wróci z otwartymi ramionami. 
- Tak, niestety. 
- Wiesz, mi udało się kogoś znaleźć. Czekałam aż przyjedziesz, by ci o tym powiedzieć. 
   Viktoria zerwała się z krzesła w niemym zdumieniu. Od dawna nie czuła w sobie takiej radości. 
- To naprawdę… 
- Teraz jest mi o wiele lepiej.. Chciałabym, byś i ty również znalazła szczęście. 
- W moim przypadku, Ann, nie jest to proste. Mam zadanie do wykonania. 
- Tak, omówimy go jutro, a teraz zajmij się mieszaniem. Nie śmiej użyć różdżki! 
- Czyli robimy jak dawniej? 
- Tak, jak dawniej – odparła Ann, podając Viktorii ogromny półmisek z warzywami.- Ja zajmę się rozpaleniem patelni.
   Odgłosy pieczenia i woń świeżego jedzenia przywołały Dracona i Lunę do kuchni. Wyglądali na naprawdę głodnych i zmęczonych, ale mimo to pierwsze uczucie zwyciężyło. Ann zaprosiła ich do stołu i długo rozmawiała o ich szkolnych sprawach, zainteresowaniach i Viktorii, z której nie raz stroiła sobie żarty. Po raz pierwszy chłopak i dziewczyna byli pod wrażeniem znajomości, jaka łączyła tę dwójkę. Viktoria nie zwracała uwagi na opowiadane o niej historie, znowu Ann nie wydawała się być zakłopotana faktem, że odkrywała jej tajemnice. Ani razu nie ruszyli tematu wyprawy, choć Draco narzucał od czasu do czasu swój własny tor rozmowy. Luna siedziała w ciszy, ku zdumieniu Viktorii. Już wcześniej zauważyła pewne znaki, sama była świadkiem ich pocałunku, ale nie chciała martwić Krukonki swoimi pytaniami. 
   Viktoria czuła, jakby przeniosła się do innego wymiaru, w którym nie istniał Hogwart, Czarny Pan i reszta zła. Czuła się jak na ostatnim balu. Pragnęła tego spokoju i właśnie to marzenie utwierdziło ją w przekonaniu, że musi wykonać to, co było jej przeznaczone. Co było przeznaczone Ann, jak i Draconowi i Lunie.

wtorek, 24 marca 2020

~53~

  Nie była pewna, czy to tęsknota, czy wrodzona sympatia wobec Luny doprowadziły ją do dormitorium Krukonów. Albo istniał jeszcze jeden powód? Może to kończący się rok, kiedy wszyscy woleli przebywać w swoich przyjacielskich gronach. Ginny czuła się zmieszana i niepewna, co zdarzało się jej rzadko, ale naprawdę chciała zobaczyć się z… nią. Lecz czy Luna nadal uważała ją za przyjaciółkę? Ostatnie ich spotkanie zakończyło się niemalże tragicznie.
  Ginny niepewnie zastukała kołatką.
  Każdy to ma, lecz nikt nie może tego stracić. Widoczne za dnia, lecz nie w mroku. O czym mowa?  

   Ruda na chwilę zamyśliła się. 
- To cień – odparła pewniej i po chwili drzwi do pokoju wspólnego rozchyliły się, by wpuścić dziewczynę do środka. 
   W pokoju wspólnym trwała niepokojąca cisza. Ogromna kulista komnata ziała pustkami. Tylko od czasu do czasu dało się usłyszeć prawie niesłyszalne szepty osób rozmawiających gdzieś z boku. Domyślała się, że mało uczniów, oprócz Ślizgonów, opuściło na święta szkołę, wielu nie miało dokąd wracać. Co prawda, Ginny wiedziała, że Krukoni byli mniej towarzyscy niż Gryfoni, lecz nie spodziewała się spotkać pustego dormitorium w taki dzień jak Sylwester.
   Widok osób z innego domu nie wywoływał już żadnego zaskoczenia. Kilka obecnych Krukonów czytających z boku książki, nawet jej nie zauważyło. Przy zakrzywionych oknach, za którymi rozciągał się kuszący widok na niebo w parach uczniowie pracowali na teleskopach. Nie było jeszcze zbyt ciemno, ale każdy musiał wymyślić sobie zajęcie w wolne popołudnie, kiedy w każdej chwili mogli wparować tu Śmierciożercy.
   Ginny szybko powędrowała w kierunku sypialni. Już w pierwszej klasie starała się zapamiętać, w której komnacie spała Luna, lecz zawsze przychodziło jej to z trudnością. Korytarze przypominały niekończącą się pętle, a każde drzwi były tak samo śmiesznie zakrzywione, tworzyły wrażenie rozmywających się luster. Z sufitu zwisały teleskopy, planety i zaczarowane gwiazdy imitujące światło. Tylko dzięki nim Ginny rozpoznawała drogę. Korytarz również był pusty.
- Luna – wyszeptała, stukając różdżką w drzwi, pod którymi stanęła po długich i wątpliwych poszukiwaniach. Zawsze tak było. Zawsze była niepewna, czy trafiła na miejsce. Jednak klamka zajaśniała mlecznym światłem i sama otwarła się przed rudowłosą. Nagle przed jej oczami zrobiło się niewyobrażalnie niebiesko. Gryffindor przynajmniej miał cieplejsze barwy, które zawsze zlewały się z brązem lub czerwienią, przez co nie trzeba było mrużyć oczu. W Ravenclaw dominowały błękit, granat i srebro. Zwłaszcza ta ostatnia barwa była najbardziej denerwująca, gdyż odbijała się od wszystkich przedmiotów i oślepiała.
- Ginny? – odezwał się głos Luny, lecz Gryfonka nie wiedziała, skąd. Z boku siedziała Klara, która szyła na drutach bliżej coś nieokreślonego, a przy oknie siedziała grubsza, czarnowłosa Krukonka, która patrzyła na Ginny z wyraźną niechęcią.
- Spójrz w górę – odparła Luna. Ginny wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy zobaczyła jak Luna unosi się w powietrzu, tuż przy wysokim sklepieniu.
- Co ty tam robisz?
- Ćwiczę na sobie zaklęcia lewitacji – odpowiedziała jej spokojnie. 

   To Ginny w niej uwielbiała. Jej błogie usposobienie, łagodne podejście i wrażenie, że Luna nie pamiętała o dawnych urazach, chyba, że ktoś obrażał ukochanych przez nią ludzi, wtedy stawała się groźna. Przez chwilę miała wrażenie, jakby nigdy się nie pokłóciły. 
- Ile tam wisisz? 
- Dwie godziny – odpowiedziała za nią czarnowłosa.- Idę do pokoju wspólnego, muszę odrobić pracę domową z Zaklęć. 
   Klara również odłożyła materiały i wstała z łóżka. To było właśnie najbardziej zadziwiające. Kiedy Ginny przychodziła do Luny, reszta dziewczyn opuszczała sypialnię. Wrodzona uprzejmość Krukonów była sławna na cały zamek. 
- Może ty ją stamtąd ściągniesz – powiedziała tak cicho, że Ginny musiała się nachylić. Klara zawsze wydawała jej się zbyt wątła i słaba, ale może było to tylko złudzenie. Każdy w tych czasach miał jakieś problemy, o które Ginny wolała się nie dopytywać, a Klara była właśnie taką osobą, której nie chciała niepokoić.
- Co u ciebie? – odezwała się najpierw, dając Lunie szansę, by sama zeszła na ziemię. 
- Nic nadzwyczajnego, jak zwykle – odparła, kierując białą czuprynę w stronę Gryfonki.- Jak ci się podobało na balu? 
- No cóż.. nie spodziewałam się takiej organizacji. Co najważniejsze, nikt nas nie niepokoił. 
- Mówiłam, że profesor Rodley zawsze jest pomocna. 
   Ginny na dźwięk imienia nauczycielki przeszedł po plecach dreszcz. Czyż nie miała jej śledzić? Ostatnio jednak wydawało się to graniczące z cudem. Kobieta musiała czytać w jej myślach, gdyż zawsze znikała wtedy, gdy Ginny planowała za nią iść lub zbyt długo przesiadywała w klasie po zajęciach, by można było na nią gdzieś zaczekać. Ginny była bardzo ciekawa, czy nauczycielka zauważyła jej dziwne zachowanie i co więcej, powiedziała o tym Lunie, której podobno ufała? Tylko jak mogła to wyciągnąć z ust przyjaciółki? 
- Wiesz, Luna.. chciałam cię przeprosić za tamtą moją reakcję. Trochę czasu minęło, zanim przemyślałam wszystko.. 
- Domyśliłam się, inaczej by cię tutaj nie było – przyznała Luna swoim spokojnym, łagodnym głosem. 
- Dalej nie potrafię zrozumieć twojej przyjaźni z tą.. kobietą i.. Malfoy’em, ale musisz mnie zrozumieć, że w tych czasach takie znajomości są niebezpieczne. Myślałam, że będziesz nas śledzić, ale potem uznałam, że przecież byś nam tego nie powiedziała, jeśli byłoby to prawdą! Jesteś Luną, którą znam od pierwszej klasy.. – głos Ginny niepokojąco się załamał. Szlag. 
- Naprawdę zaprzyjaźniłaś się ze mną z litości? – zapytała, w ogóle nie komentując wzmianek o profesor czy Malfoy’u. 
- Wiesz, że się uniosłam.. Byłaś dla mnie niepospolita i dziwna, to prawda, ale to wzbudziło we mnie sympatię wobec ciebie.. Musisz mi wybaczyć. 
   Luna zakołysała się niebezpiecznie w powietrzu, a potem zaczęła opadać ku ziemi, tak powoli, jakby schodziła z niewidocznych schodów. 
- Tak też myślałam. Przecież jestem tak samo normalna jak reszta… - uśmiechnęła się słabo i w końcu stanęła na podłodze.- Wybaczam ci, Ginny. 
- Och, dziękuję..
   Gdy nadeszła chwila na serdeczny uścisk, to Luna pierwsza wpadła w objęcia przyjaciółki. Ginny uznała to za jedną z najsłodszych chwil, prawie podobną do tej, kiedy przytulała się z Harrym. Szybko jednak zeszła myślami na ziemię. Nie mogła się załamywać. Nie teraz. 
- Było mi samotnie bez ciebie – mruknęła Luna znad ramienia Gryfonki. 
- Nie powinnam była mówić takich rzeczy, ale musisz mnie, Luna.. zrozumieć – Ginny zmierzyła dziewczynę tym razem surowym wzrokiem - Dla całej szkoły… no, prawie… przede wszystkim dla Gryfonów profesor Rodley jest jedną z najbardziej tajemniczych i wątpliwych osób w zamku. A Malfoy jest znienawidzony przez cały nasz dom. Jak myślisz, w jaki sposób miałam zareagować? Harry im nie ufał..więc i ja podążam w tym samym kierunku. 
- Nie zawsze to, co nam wydaje się na pierwszy rzut oka jest prawdą – rzekła spokojnie Luna, siadając z Ginny przy ogromnym oknie wychodzącym na błonia Hogwartu. Znajdowały się o wiele wyżej niż sypialnie Gryfonów, lecz Ginny wcale nie miała problemu z wysokością. Inaczej nie grałaby w drużynie. 
- Wytłumacz mi, oświeć mnie – poprosiła Ginny, łapiąc Lunę za blade, szczupłe dłonie. Na jej nadgarstku widniała uszyta bransoletka z przeróżnymi drobiazgami przymocowanymi do sznurka. Na moment Gryfonka wpatrywała się w ozdobę, lecz potem skierowała swój wzrok w rozmarzone oczy przyjaciółki.
  Luna po raz drugi opowiedziała Ginny historię swojej znajomości z profesor i Draconem. Choć Ginny próbowała być spokojna, nie raz czuła na ciele dreszcze czy ściskający ją w gardle gniew. Nie spodziewała się usłyszeć tylu szczegółów, a zwłaszcza historii ich wspólnych wypraw. Lecz nie tylko to leżało na sercu Krukonki. Bez wahania wspomniała również o Rookwoodzie, przed którym Draco nie raz już ją uchronił. 
- Co za parszywy skurwysyn – tego Ginny nie mogła sobie darować.- Obiecuję, że się nim zajmiemy – dodała podenerwowana, planując z myślach, co powie na kolejnym spotkaniu Gwardii. Z Rodley też się policzę, ale tego nie powiem na głos.- Niedługo odbędzie się spotkanie. 
- Nie wiem, czy będę wtedy w zamku – westchnęła białowłosa i wyjrzała przez okno. Na chwilę Ginny wydawało się, że Luna nie dokończy swojej myśli.- Profesor chce nas gdzieś zabrać, ale to.. tajemnica.. 
- Kiedy cię nie będzie? 
- Zauważysz, jak znikniemy na pewien czas. 
   Ginny w ogóle nie spodobał się ten pomysł, lecz nie miała wyboru, jak się z tym zgodzić. Uścisnęła mocniej dłonie dziewczyny i posłała jej krzepiący uśmiech. 
- Twój wybór, Luna, ale pamiętaj, że musisz mieć oczy otwarte. 
- Przecież wiem.. – odpowiedziała jej łagodnie i całkowicie zatonęła w krajobrazie nieba. 
- Słuchaj.. - Ginny postanowiła wykorzystać okazję teraz – Czy profesor nie mówiła ci, że coś ją niepokoi? Wiesz.. jeśli jest tak wszechwiedząca, być może zwróciła uwagę na podejrzane osoby.. lub.. 
   Widziała po oczach Luny, że ta błądzi myślami gdzieś indziej. Tak szybko do niej nie wróci. Ale czy słyszała jej pytanie? 
- Hm, Ginny – odparła delikatnym głosem.- Tego profesor mi nie mówi.. Ona sama sobie z tym radzi. Bardzo skutecznie.
   Ginny nie pozostało nic innego, jak się pożegnać. Złożyła jeszcze na bladym policzku przyjaciółki mokry pocałunek na znak zgody. 
- Do zobaczenia. Szczęśliwego Nowego Roku.. 
 *
   Idąc korytarzem Hogwartu Ginny zastanawiała się usilnie nad planem działania. Pogodzenie z Luną dało jej dostęp do kilku nowych informacji, ale nie chciała jej krzywdzić po raz kolejny, więc musiała obejść się na razie ze swoimi przemyśleniami. Jeśli to co usłyszała było prawdą i Rodley miała zniknąć ze szkoły na pewien czas, musiała wykorzystać ten fakt bez względu na skutki. Ginny uśmiechnęła się na samą myśl o przeszukaniu gabinetu nauczycielki. Musiała jedynie zaplanować to rozważnie, prawie tak, jakby zrobiła to Hermiona Granger. 
   Ale pozostała jeszcze sprawa Malfoy’a. Czego on chciał od Luny? Dlaczego obronił ją przed Rookwoodem? To było dla Ginny naprawdę dziwne, wręcz niepokojące. Cóż innego chciałaby osiągnąć ta cyniczna fretka, jeśli nie własnych korzyści? Ginny zaklęła pod nosem na samą myśl o Ślizgonie. Już wiele razy próbował skrzywdzić Harry’ego, czy jej braci za co ruda tak go nienawidziła. Nie mogła pozwolić, by tym razem skierował swoją nienawiść wobec jej przyjaciółki.
 ** 
  Wieczorem przy bladym świetle jedynej lampki zaświeconej w pokoju, Luna przebierała się przy swoim kufrze. Jej długi cień poruszał się gwałtownie nawet przy najdelikatniejszym ruchu, tańcząc na kotarach łóżka, które chwilę wcześniej zaścieliła. Do sypialni wślizgnęła się Klara, cicha i mniej widzialna niż cień Luny. 
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała zachrypniętym głosem, prawie nieśmiało. 
- Tak, do profesor Rodley. Razem mamy spędzić ten wieczór – odparła jej Luna zawiązując białą wełnianą sukienkę. Po chwili chwyciła za wepchniętą za jej ucho różdżkę i pomogła sobie czarami.- Chcesz iść ze mną? 
   Klara na moment zawahała się. Polubiła profesor, nawet jej zaufała, z czym zazwyczaj było jej ciężko, ale nie była gotowa, by dłużej przesiadywać w jej towarzystwie. Była zbyt cicha i zlękniona, by ponownie się z nią zobaczyć. 
- Wybacz, Luna – wymamrotała.- Wolę zostać w dormitorium. 
- Ach.. szkoda. Pewnie będzie czekolada z miętą, karmelowe drożki oraz pudding o smaku dzikich owoców. Już mi ślinka cieknie. 
   Luna była bardzo podekscytowana, czego Klara jej zazdrościła. Ale jakże mało wiedziała o tym, co działo się w głowie jej przyjaciółki. Luna myślami błądziła po gabinecie profesor, wyobrażając sobie wystawny wieczór, jaki nauczycielka przygotowała, ale nie zapominała o Draconie, który również miał się tam zjawić. 
  Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę. 
  To prawda, Klara w ogóle nie domyślała się prawdy. Nikt nie mógł, nawet Ginny, która wiedziała już, że spotykała się z Draco częściej niż mogła to ruda pojąć. Ale nikt nie wiedział, że darzyła go czymś więcej niż tylko swoją zwykłą, wrodzoną sympatią. 
- O, moja gazeta – zawołała wesoło Luna i wepchnęła wszystkie gadżety wraz z magazynem do zaczarowanej torebki. Choć, czy była to torebka nawet Klara nie wiedziała. Przypominała raczej zaczarowany, szklany półmisek powieszony na cienkich sznurkach jak do prania. Jednak sukienka była zbyt zwyczajna jak na gust Luny. Klara ponownie była pod wrażeniem, gdyż jeszcze przed balem zauważyła, że przyjaciółka ubierała się inaczej. No, może nie porzuciła swoich sławnych kolczyków i innych „dekoracji” zwisających jej z szyi, lecz na pewno przerzuciła się na skromne, mniej jaskrawe stroje. 
- I okulary – chwyciła za przedmiot leżący na jej zagraconej szafce i włożyła je na głowę.- Teraz mam już wszystko. 
- No.. – Klara nie mogła wydusić z siebie słowa, czując zbliżający się atak śmiechu. Jednak nawet gwałtowne drgawki powodowały jej ból, więc szybko się opanowała.- Szczęśliwego Nowego Roku. 
- Do siego – odparła jej Luna, nie zauważając głębokich cieni pod oczami przyjaciółki. 
 * 
- Te są z ostatniego czasopisma – Luna, dumnie unosząc przy tym głowę, pokazywała Viktorii okulary – ostatni gadżet przysłany przez jej papę - Zasugerowałam mu to już w wakacje. Widać przez nie niewidoczne dla gołego oka podejrzane rzeczy i.. efekty uboczne zaklęć.. 
- To naprawdę niewiarygodne – jeśli Viktoria udawała zdziwienie, szło jej perfekcyjnie, lecz oczy profesor migały wesołymi iskierkami, kiedy oglądała okulary.- Musisz mi takie załatwić. Wmontowałabym to szkło do moich ochronnych gogli, które można by było wykorzystać podczas wypraw. 
- Hm.. świetny pomysł – zgodziła się Luna i pokiwała gorączkowo głową. Szybko zabrała okulary z rąk profesor i umieściła je na swojej jasnej głowie, by były jeszcze bardziej widoczne. Bowiem okulary miały kolor jaskrawego różu. 
- Napijmy się – kobieta uniosła kieliszek wypełniony wybornym winem, który niebezpiecznie dobrze smakował Krukonce. 
- Muszę zachować zdrowe zmysły – powiedziała Luna, lecz nie omieszkała się wychylić kieliszka do dna. Viktoria przyglądała się dziewczynie uważnie. 
- Jak idą ćwiczenia zaklęć? 
- Dzisiaj unosiłam się w powietrzu przez trzy godziny – odpowiedziała jej radośnie, zadowolona z własnych efektów. 
- A Legilimencja? 
- Z tym jest o wiele trudniej. Możemy spróbować. 
- Jesteś pewna, Luna? – Viktoria ostrożnie wypowiedziała te słowa, zmieszana, czy dziewczyna naprawdę miała ochotę na grzebanie w swoich wspomnieniach. Krukonka była więcej niż pewna. Podniosła się z kanapy i stanęła naprzeciw profesor z rozwartymi ramionami. 
- Jeśli mam ćwiczyć i nie chcę, by ktokolwiek wdarł się do moich myśli..
   Oczywiście mówiła o Rookwoodzie, który ostatnio zbytnio pragnął się do niej zbliżyć. Tylko Viktoria mogła jej pomóc. 
- Legilimens – wymruczała chłodno profesor, mierząc różdżką w dziewczynę. 
   Czy była to przyjemna forma spędzania czasu, podczas gdy kończył się rok i wszyscy powinni byli bawić się w ten dzień? Luna nigdy nie przywiązywała do tego wagi, gdyż wolała wierzyć w lepszy nadchodzący rok niż podsumowywać miniony. Ćwiczenie tak trudnej umiejętności mogło przynieść pozytywne efekty w przyszłości, więc jak najbardziej uznała, że to dla niej najlepsza forma spędzania tego święta. 
   Umysł zamroczyły jej boleśnie przemijające myśli i obrazy. Ginny krzyczała na nią w pokoju wspólnym, z którego po chwili ją wyrzuciła. Nad nimi świsnęli zawodnicy Ravenclaw podczas ostatniego meczu, a za moment Rookwood przycisnął ją do ściany. Wtedy ponownie poczuła smak miętowych ust, gdy stała zaczarowana przez jemiołę na pustym, zamglonym korytarzu. Dotyk jej sukienki był przyjemny, zwłaszcza, gdy zwinnie poruszała się w niej na parkiecie podczas balu. Harry przemierzał z nią Zakazany Las, by wyjść na spotkanie testralom. Draco mówił, że wolałby oddać ją Rookwoodowi, niż ją chronić. Za chwilę z nią tańczył. Tata ściskał ją do swojej piersi. Mama uśmiechała się do niej promiennie. Rookwood trzymał na kolanach.. 
- Nie! – to Viktoria przerwała nagle zaklęcie, oddychając płytko i szybko.- Skąd wzięło się to ostatnie wspomnienie? 
- Przyśniło mi się – odparła Luna słabym głosem.- Zaczęłam więc je podstawiać pod prawdziwe..         Viktoria stała przez chwilę bez słowa. 
- Bardzo.. dobrze – przełknęła jeszcze gorączkowo ślinę.- Wypijmy za twoje postępy. 
   Luna nie zauważyła, jak ręce Viktorii trzęsły się, gdy nalewała wina do kieliszków. 
- Legilimens – niespodziewanie rzuciła zaklęciem w Krukonkę. 
   Siedziała na schodach swojej Wieżyczki, a nieopodal szumiał strumyk, w którym po chwili taplała swoje drobne, dziecięce nóżki. Hermiona kłóciła się z nią, czym naprawdę jest Witrzyk densisty, kiedy przesiadywały w bibliotece. Luna pozostała przy tym wspomnieniu, z całych swoich sił próbując wyreżyserować to spotkanie w swojej głowie. 
- Bardzo dobrze, lecz próbuj dla dobra panny Granger nie podstawiać jej pod wymyślone postacie. Niech to będzie jakaś koleżanka z dormitorium. 
   Wyobraziła sobie zatem Annette, którą zawsze uważała za słabo kreatywną. Była więc doskonała do tej roli, o której nigdy miała się nie dowiedzieć. 
- Gdybym wiedział wcześniej, że w tak interesujący sposób chcecie spędzić Sylwester zabrałbym ze sobą kilku ochotników. Dowiedzielibyśmy się wielu ciekawych rzeczy, nieprawdaż? 
   W progu stał Draco z kolejną butelką wina w ręce. Na jej widok Lunie zrobiło się słabo, gdyż nigdy nie piła takiej ilości alkoholu. Ale jeszcze słabiej zrobiło jej się na widok chłopaka. Miał na sobie granatową koszulę, ciasno przylegającą do jego smukłego ciała. Gdy ściskał butelkę w dłoni, na rękawach tworzyły się delikatnie rysy jego mocnych, umięśnionych ramion. 
- W tym winie jest za dużo kacyków – powiedziała święcie przekonana o tej prawdzie. 
  Draco całkowicie zignorował jej słowa i podał butelkę profesor. 
- Jak sytuacja? – skierowała do niego to pytanie, częstując go kieliszkiem i dyniowym ciasteczkiem. 
- Spokój, Śmierciożercom wysłałem kilkanaście butelek Ognistej Whiskey, to powinno więc ich na pewien czas uspokoić. 
- Bardzo dobrze – kiwnęła głową na znak aprobaty.- Nie mogę sobie pozwolić, by ich kolejny raz związać i zamknąć w pustej klasie. Co prawda, omijają mnie szerokim łukiem, ale kolejny taki wyczyn może skończyć się skargą u samego Czarnego Pana. 
- Alkohol jest lepszym rozwiązaniem – przyznał Draco i rozsiadł się wygodnie na kanapie, delektując się winem.- Z Francji? 
- Z Niemiec – poprawiła go i puściła ku niemu oczko.- Dobre, hm? 
- W sam raz na Sylwester… - przyznał z dystansem, a potem zmierzył milczącą Lunę swoim srebrnym, lodowatym wzrokiem.- Dlaczego milczysz, Lovegood? Tobie nie smakuje wino? 
- Mnie? – nie spodziewała się, że Draco w ogóle się do niej odezwie. 
  Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę. 
- Nie ma tu innej Lovegood. 
- T-tak.. jest dobre..
  Dziewczyna nie miała ochoty z nim rozmawiać. Wróciła na środek komnaty, gdzie nadal stała Viktoria, a po chwili utonęła we własnych wspomnieniach.
  Neville przyznawał się, co do niej czuje. Draco zatrzaskiwał ją w pokoju, podczas pierwszej wyprawy. Leciał z nią na testralu, ratował ją w Zakazanym Lesie przed Śmierciożercami, przekomarzał się z Rookwoodem, by ją puścił. 
- Starczy – westchnęła, wyrywając się mocno z kleszczy zaklęcia. Viktorię odrzuciło w tył. 
- Nieźle – oczy profesor mierzyły Lunę z niedowierzaniem.- Rzadko się zdarza, że tak szybko komukolwiek udaje się przerwać działanie Legilimencji.
  Draco milczał zdumiony. Luna czuła, że się jej przygląda. 
- To było dziwne – odparła.
   Wiedziała, że za dużo myślała o Draconie, dlatego pojawiał się w każdym jej wspomnieniu. Nie mogła jednak na to pozwolić. Każdy mógł wykorzystać ich znajomość, która w jej wspomnieniach była zbyt podejrzana. A może jednoznaczna. 
- Skończcie z tą błazenadą i napijcie się ze mną – wtrącił Draco, kierując w ich stronę pełny kieliszek.- Należy opić ten mijający rok. 
- Nie lepiej skupić się na nowym? – poprawiła go Luna, już bez nieśmiałości kierując to pytanie w jego stronę.
   Draco zmierzył ją beznamiętnym wzrokiem, w którym brakowało tej iskry sugerującej irytację. Był zbyt spokojny. Albo była to sprawa wina, które popijał bez przerwy. 
- Co może nam przynieść nowy rok, Lovegood? – wymruczał lekko zachrypniętym głosem, brzmiącym jak szmer metalu pocieranego o szorstki kamień.- Osobiście uczę się na błędach, a ten rok był pełen takowych. 
- Luna pewnie miała na myśli pozytywniejsze wizje, Draco – Viktoria zwróciła na siebie uwagę Dracona. 
- Ja już dawno przestałem w takie wierzyć. Czarny Pan zaatakuje zamek, Severus odda mu go bez wahania, ty może uciekniesz, po mnie przyjdą, a taka Lovegood i wszystkie jej przyjaciółeczki zginą niechybnie. 
   Chwila niezręcznej ciszy nastała po gorzkich słowach chłopaka. 
- Skąd wiesz, że zginę? – zapytała nagle Luna.- Potrafię walczyć. Czyż nie pokonałam ciebie, gdy ćwiczyliśmy w tej komnacie? Przecież jesteś jednym z nich, którego ćwiczyła sama profesor i… 
- Nie przypominaj mi tego, kim jestem! Nic o mnie nie wiesz, Lovegood. 
- Yhm.. A ty mnie znasz w zupełności, Draco.. 
- Nie. W. Ten. Sposób – zawarczał przez ściśnięte zęby. 
  Co mu było? Czy to wino tak na niego działało? 
- Myślałam, że chciałeś.. 
- Co chciałem? 
- Po balu.. – wyjąkała, niepewna, ile rzeczy mogła powiedzieć w obecności profesor, która z widocznym rozbawieniem przysłuchiwała się ich kłótni. 
- Pragnę przypomnieć, że tobie coś odbiło. To ty, jak zwykle, dziwnie się zachowujesz – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, a następnie wychylił cały kieliszek. 
- No cóż – wtrąciła Viktoria.- Może skupmy się na życzeniach. Luna, wiesz, że lubię cię za twoją kreatywność i niejednoznaczność. Nigdy nie wiem, co zaraz powiesz i to czyni cię w moich oczach nadzwyczajną. Życzę ci, byś była taka nadal – profesor zignorowała wściekły grymas na twarzy Dracona, który szykował się, by wtrącić kilka rzeczy od siebie. 
- Dziękuję – odpowiedziała jej łagodnie Krukonka, nadal czując gwałtowny wir powietrza w swoich płucach, który wraz z cisnącymi się na jej usta słowami chciał wydrzeć się z jej wnętrza. Ale nie mogła rozjuszać Dracona. Budziła w nim rozgniewanego chłopca, który nadal miał sobie za złe wcześniejsze pomyłki. 
- Draco – profesor zwróciła ciemne, przenikliwe oczy w stronę Ślizgona.- Więcej wiary w siebie i przemyślanych decyzji. 
   Mogłaby życzyć mu to samo. Ale musiała wymyślić coś innego. 
- Przyjmuję życzenia, Viktorio – odparł z pogardliwym uśmiechem na twarzy.- A tobie życzę, byś to ty zawładnęła całym zamkiem i pozbyła się Lorda raz na zawsze. 
   Kobieta wydobyła z siebie ciepły śmiech. Jakże on Lunie nie pasował do tego, co życzył jej Draco, ale być może chciała rozładować napięcie. Jak zwykle. 
- A tobie, Lovegood – zamyślił się na moment.- Wybieraj mądrze w życiu, bo jak na razie kroczysz po ścieżce usłanej bzdurami wyssanymi z palca. 
- Dziękuje za tę szczerość. Wiesz, że jestem normalna jak reszta, więc.. 
- Dobra, dobra – zamachał gwałtownie ręką, jakby chciał odgrodzić się od jej głupoty. 
- Profesor – Luna uznała, że Dracona zostawi sobie na koniec - Choć nie wiem, czy znam o tobie całą prawdę, życzę ci wytrwałości w tym, co robisz, co badasz i czego szukasz. Lecz nie zapomnij znaleźć tego, co w twoim życiu jest najważniejsze. Tak łatwo się to gubi..
   Nauczycielka była pod wrażeniem, gdyż po ciszy jaka nastała po słowach Luny uściskała dziewczynę ciepło.
- Za to cię lubię – odparła.
- A tobie, Draco – choć ciężko było jej spojrzeć mu w oczy, zebrała w sobie całą siłę.- Życzę ci pokory, która pozwoli na to, byś zauważył więcej wokół siebie. Zwłaszcza ludzi, którym na tobie zależy.
   Draco milczał, lecz odważnie wpatrywał się w Krukonkę. Zza małego okienka mogli dostrzec jak śnieg, który był jedyną rzeczą, jaka poruszała się w zasięgu ich wzroku, opada na zamarznięte szkło. Potem Viktoria wstała i uniosła kieliszki.
- Napijmy się.
- Czekajcie. Moja matka wysłała mi wino, które mógłbym otworzyć.
   Nie czkając na odpowiedź, Draco odczarował zakrętkę i wypełnił wszystkie trzy kieliszki.
- Zrobiło mi się zbyt sucho od tych szczerych życzeń.
   Nie był jedyny. Luna drżała na samą myśl, co powiedziała chłopakowi. Czy weźmie jej słowa na poważnie? Gdy schylała się po swój kieliszek, zaczarowane okulary opadły na jej nos, z czego Viktoria natychmiast zachichotała, gdyż Luna wyglądała komicznie. Draco nawet nie zareagował. Zakręcił butelkę i uniósł swój kieliszek w geście toastu.
- Dobra, niech ten rok przyniesie nam więcej pozytywnych zmian – odparł poważnie, najpierw stukając się kieliszkiem z profesor.
   Zanim Luna zdjęła okulary, zauważyła, jak w ich kieliszkach pływa magiczna sieć. Miała ona dziwny, jaskrawy kolor, który mienił się wieloma barwami. Dziewczyna szybko zdjęła i ponownie założyła okulary, by zbadać, czy czasem się nie pomyliła. Wtedy Draco uniósł kieliszek, by go wychylić.
- Nie!
  Nim ktokolwiek domyślił się, co się działo, Luna strzepnęła kieliszek z dłoni Dracona, zrzucając go na dywan, gdzie stłukł się na kilkanaście kawałków. Na dywanie natychmiast pojawiła się ciemna plama.
- Lovegood, zaraz ja cię…
- Czekaj, Draco – to Viktoria go powstrzymała i nachyliła głowę w stronę swojego płynu. Przez chwilę wdychała zapach, jakby czekała na odpowiednią reakcję eliksiru.- Coś tu jest nie tak. Co zobaczyłaś, Luna? Pożycz mi okulary.
  Draco nadal rozjuszony, tępo wpatrywał się to w butelkę, to w kobiety.
- Hm. Mówisz, że te okulary pokazują jakieś efekty uboczne?
- Tak – odparła tak pewnie, że nawet Draco porzucił swoje wątpliwości.
  Na biurku rozłożyli potrzebne probówki oraz kociołek, do którego Viktoria wlała cały płyn.
- Moja matka na pewno by mnie nie otruła – warknął Draco.
- Jesteś pewny, że to od Narcyzy? – zapytała Viktoria.
- Oczywiście, że.. – Draco nagle westchnął.- Nie wiem.. 

- Dajcie mi chwilę, zbadam to. 
   Luna posłusznie odeszła od miejsca jej pracy i usiadła na fotelu. Gdyby nie jej okulary.. 
  Draco chodził po komnacie zamyślony. Która matka chciałaby otruć własne dziecko? Oczywiście przyjmując, że to była sprawka jego mamy. 
- To jakiś eliksir. A sądząc po zapachu, jest to Amortencja. 
- Co? – ta informacja jeszcze bardziej wstrząsnęła Draconem.- Moja matka.. 
- To nie od Narcyzy. Ktoś się pod nią podszył. 
- Ta sama sztuczka, którą ja urządziłem Dumbledorowi i dałem się na nią nabrać.
  Ślizgon chichotał nerwowo pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, co odkryła profesor. A właściwie dzięki Lunie, tak naprawdę, doszli do tego wniosku. Jednak Krukonka nie miała zamiaru mu o tym przypominać. Był zbyt roztrzęsiony. 
- Musi to być jakaś dziewczyna, nie ma wyjścia – stwierdziła Viktoria i wyczyściła cały ekwipunek leżący na biurku. 
- Parkinson.. albo Astoria.. nikt inny nie przychodzi mi na myśl – podpowiedziała mu, choć Draco wydawał się, że jej nie słuchał. 
- Parkinson dostała lekcje – odpowiedział jej surowym tonem, na dźwięk którego Luna skuliła się bardziej w fotelu.- A Astoria.. dlaczego miałaby to robić, jeśli jesteśmy ze sobą.. No cóż, chyba byliśmy.. nie wiem, Viktoria.. to skomplikowane. Do Greengrass mi to nie pasuje.
  Usłyszeli jak na zewnątrz Śmierciożercy zaczęli puszczać fajerwerki. Tylko na jedną chwilę w komnacie zrobiło się jasno jak za dnia, pomimo małego okienka, które wpuszczało do gabinetu światło. 
- Nastał nowy rok.. – skomentowała cicho Luna i jakaś nieznana siła uniosła jej duszę ku najwyższym stadiom szczęścia. 
- I jak ci się podoba jego rozpoczęcie, Lovegood? – zasyczał Draco, widząc, że na moment odpłynęła.- Pozytywnie? 
- Bądź wobec niej miły.. Gdyby nie Luna – skarciła go Viktoria, wyjmując z regałów książki, w których miała zamiar szukać więcej informacji. Z całym bagażem zniknęła za drugimi drzwiami.- Zaraz wrócę! 
- Gdyby nie Lovegood – powtórzył za nią jak echo. 
   Luna nie wiedziała, dlaczego taki był. Jeszcze na balu zachowywał się szarmancko, wręcz delikatnie, jak nie on. Teraz z powrotem przybrał swoją dawną skórę i udawał naburmuszonego idiotę. Luna poczuła, jak wzbiera w niej gniew. 
- Źle ci z tym, że tym razem to ty musisz za coś dziękować? 
- Kto mówił, że będę ci za to dziękować, Lovegood?! Ktoś chciał mnie otruć! 
- Podać Amortencję, chyba wiesz, czym różni się ona od zwykłej trucizny. 
- Nie udawaj przemądrzałej, miałem maksimum punktów z Eliksirów… Amortencja jest dla mnie jak trucizna. Tracisz przez nią rozum! Mogłabyś się nawet rozkochać w Flichu, gdyby to on podał wino.
- Ale odratowałam sytuację.. 
- Może jeszcze przed tobą klęknę? – warknął naprawdę zły i nabuzowany. 
- N-nie – jęknęła, czując, że robi jej się słabo i dziwnie.. smutno.- Może lepiej jak przestanę z tobą rozmawiać. Wyobraź sobie, że cię ignoruję… 
- To wiem, Lovegood.. Po balu okazałaś mi ogromne zainteresowanie, nie powiem… - wysyczał przez zęby. 
- Tak, bo dobrze wiem, co powiedziałeś Rookwoodowi. 
   Draco obrócił się na pięcie, widocznie zdezorientowany tak nagłą zmianą tematu. 
- „Prędzej bym tobie ją oddał niż miałbym powtórnie ratować jej skórę”.. Zapamiętałam te słowa doskonale. 
- Skąd… - oczy Dracona jaśniały żywą żądzą zemsty.- Podsłuchałaś nas.. 
- Trafiłam na was przypadkiem – poprawiła go, próbując zachować spokój. Przecież nie bała się Dracona, lecz jego wzrok.. był taki dołujący. 
- Byłem na niego wściekły. Próbowałem go rozjuszyć. 
- Może to on chciał się zemścić i wysłał ci to wino? 
- Jesteś beznadziejna, Lovegood. Facet miałby wysłać mi eliksir miłosny? 
- Jeśli go czymś rozzłościłeś.. Może zauważył, że między nami.. 
- Co między nami? – usta Dracona wykrzywił brzydki, złośliwy grymas.- Co ty sobie wyobrażałaś?
  Luna poczuła, jak boli. Teraz jego oczy przestały być dla niej zmartwieniem. To głos, który wdzierał się w każdą cząstkę jej ciała jak ostre noże, powodował uczucie bezsilności. 
- Nieważne.. 
- Powiedz mi – zażądał i zanim Luna obróciła się do niego tyłem, chłopak złapał ją za nadgarstek. Uścisk miał silny i pewny. 
- N-nie – wymamrotała, bliska łez. Cóż ona sobie wyobrażała?! 
- Och, Lovegood. Daruj sobie.. 
- Puść mnie – rzekła szorstko i zimno, ale nie podziałało to na Ślizgona.  
- Może chcesz tego? 
   Przywarł do niej jak zgłodniałe zwierzę do swojej ofiary, nawet na chwilę nie wypuszczając jej ręki. Luna chciała z początku walczyć, ale jego smukłe, silne ciało trzymało ją nieruchomo. Ustami pieścił jej blade wargi, przez które z łatwością przedostał swój język. Była bliska omdlenia, ale czuła się bezpiecznie w jego ramionach i to doprowadzało ją do szaleństwa! 
- Dra… - do komnaty wróciła Viktoria, która niechcący przerwała tę intymną scenę.
   Draco poprawił swoją szatę, wyprostował się dumnie, jakby nic się nie wydarzyło i podszedł do zdumionej tym widokiem profesor, by pomóc jej odłożyć książki. Luna nadal drżała, wpatrzona w ciepłe barwy dywanu, który niebezpiecznie się do niej przybliżał. Po chwili siedziała na ziemi, dygocąc i oddychając płytko. 
- Wszystko w porządku? – nie zauważyła, kiedy profesor do niej podeszła. 
- Yhm.. – wymruczała, niepewna, czy wstanie o własnych siłach. 
  Draco stał z boku, przy regałach, beznamiętnie wpatrując się w obie kobiety. Dlaczego taki jesteś? 
- Muszę z Lovegood porozmawiać. Ostatnio zaczęła za dużo podsłuchiwać. 
- Nie ma czasu, Draco. Ruszamy za chwilę. 
- Gdzie? – oczy Dracona rozszerzyły się znacznie, słysząc te słowa. 
- Do mojej Ann – odpowiedziała im Viktoria.- Otworzyła portal. Drugi raz może jej się nie udać.           Luna wpatrywała się w kobietę jak urzeczona. Czy dobrze ją słyszała? Nie była jedna, która nie mogła uwierzyć, że mieli przenieść się za chwilę z zamku do nieznanego im miejsca. Teraz. Zaraz. Draco wydawał się ogłupiały całą sytuacją. 
- Wszystko jest na miejscu. Nie martwcie się bagażami. Chodźcie. 
   Luna z pomocą Viktorii w końcu dźwignęła się z dywanu. 
- Severus zaraz tu będzie. Musiał wyczuć od razu obce czary. Nie tylko on. Już! 
   Słysząc rozkaz, który wydarł się z piersi Viktorii prawie jak okrzyk wojenny przywrócił dwójkę uczniów na ziemię. W jej sypialni wyrósł magiczny, spiralny teleport, który prowadził w nieznane. Nie było jednak czasu do namysłu. Z korytarza usłyszeli krzyki, lecz czy był to sam dyrektor, nie mieli czasu, by to sprawdzać. Wpierw Viktoria pchnęła Ślizgona w czarną przestrzeń, który zniknął w jej głębi, jakby zanurzył się w czarnej wodzie, a potem profesor chwyciła za dłoń Luny. Dziewczyna poczuła na całym swoim ciele wilgotną maź, w sercu podniecenie, a na skórze ciarki. Na moment udało jej się nawet zapomnieć o pocałunku Dracona. Na moment, zanim zobaczyła, jak ktoś wdziera się do komnaty. Udało im się w ostatniej chwili.

piątek, 6 marca 2020

~52~

  Dawno nie przechodził korytarzami dormitorium Slytherinu, które wydały mu się bardziej mroczne niż za czasów, gdy był opiekunem tego domu. Obecni Śmierciożercy rezydowali tutaj najczęściej, zostawiając po sobie ogromny nieporządek jak i złe wspomnienia. Czuł odpychający odór ich obecności, niszczący dumę domu, który jeszcze niegdyś ogromnie podziwiał. Jednak mimo tego, panowały tutaj pustki. W czasie świąt to najwięcej Ślizgonów wróciło do domu, gdyż większość ich rodzin zadeklarowało posłuszeństwo wobec Czarnego Pana, tudzież ich dzieci mogły się czuć bezpiecznie. Oczywiście, nie zabrakło zdrajców również pośród innych domów, lecz o tym już wspominano rzadziej.
  Snape minął niezauważony kliku starszych prefektów, którzy siedzieli rozłożeni w głównej komnacie. Nikt nie odwrócił głowy w jego stronę, co pozwoliło mężczyźnie wkraść się bez przeszkód na schody prowadzące do sypialni Dracona. Nie życzył sobie rozmowy z nikim innym, niż z własnym chrześniakiem, szybko zatem zapukał do jego drzwi.
   Otworzył mu sam Draco. Zmęczenie i stres wpłynęły niekorzystnie na jego dumne rysy twarzy i wyglądał przy tym na o wiele starszego. Ubrany był w niezwykłą szatę – długi szary płaszcz obity wilczym futrem, które mogło okazać się zbawienne w lodowatych lochach. Płaszcz miał jednak rozpięty, ukazując pod nim ciemnozieloną koszulę oraz czarne spodnie podtrzymywane grubym pasem z klamrą w kształcie głowy węża.
- Zaskoczony jestem, wuju – odparł młodzieniec, gestem ręki zapraszając go do środka.
- Czysto jak przystało na Malfoy’a – odpowiedział dyrektor, mierząc komnatę surowym spojrzeniem.
- Mam do zaproponowania dobre whiskey, Czarne Wino lub Ognistą Furię.
- Wybacz, Draco, o tej porze nie mogę sobie na to pozwolić, choćbym bardzo chciał.
- No tak, obowiązki dyrektora – mruknął Draco, siadając w fotelu ustawionym najbliżej kominka.
  Severus również wygodnie rozłożył się na kanapie. Czy widział w oczach chłopaka niechętną zgodę na to, o co chciał go zapytać? Ślizgon czekał cierpliwie, szczelnie okrywając się swoim przepięknym płaszczem.
- Wiem, że jutro wyruszasz na misję – zaczął w końcu, nie chcąc przedłużać tej koszmarnej ciszy.
- Tak, ale gdybym życzył sobie rady, sam bym do ciebie przyszedł.
- Do mnie? Wątpię, Draco – odpowiedział mu chłodno Severus, zły na myśl, że w tak bezczelny sposób chłopak zareagował.- Jest też sprawa Lucjusza – dodał pospiesznie, choć nie spodziewał się, że to uspokoi Dracona.
- Wymusił na mnie, bym wrócił do domu. Viktoria również się z tym zgadza.
- Przynajmniej tutaj ma rację.
- Ty także? – fuknął chłopak, gwałtownie wstając z fotela. Jego młodzieńcza sylwetka wyglądała o wiele poważniej, przypominał już mężczyznę. Snape zauważył te zmiany już dużo wcześniej, lecz teraz miał okazję podziwiać je z bliska.
- Jeśli Rodley otwarcie zabroni ci wrócić do domu, to ona może mieć problemy. A tego na pewno nie chcesz. Co więcej, to prawda, że daje ci wolną rękę, ale z perspektywy twoich rodziców i Śmierciożerców będzie uznana jako wróg twojej rodziny. Wrócisz do dworu, na co Narcyza się ucieszy, a Lucjusz odpuści mi oraz Rodley.
- Nie pozostaje mi nic jak się zgodzić, prawda?
- Twój wybór, Draconie, ale pamiętaj o konsekwencjach, jakie spadną na Rodley.
- Tobie też na niej zależy…
   Severus zawahał się, choć rzadko mu się to zdarzało. Nie mógł otwarcie przyznać, że martwił się o tą kobietę, jak i tego, że jednocześnie jej nienawidził.
- Jest twoją opiekun, a ty jesteś moim chrześniakiem. Jej los związany jest z tobą, więc nie pozostaje mi nic innego jak dbać wspólnie o wasze dobro.
   Widział, że nie usatysfakcjonował tą odpowiedzią chłopaka. Nie mógł jednak ryzykować. Był mistrzem Legilimencji i to on potrafił perfekcyjnie ukryć swoje myśli, ale nie Draco. Mówiąc mu zbyt dużo, ryzykował jego życie.
- Ćwiczę z Viktorią bardzo wiele..
- Ale czy jesteś gotowy przetestować swoje umiejętności przed Czarnym Panem?
- Nie wiem, wuju…
- Nie możesz być niepewny. To znaczy, że nie osiągnąłeś jeszcze perfekcji.
- Jak mam więc to uczynić, kiedy oboje chcecie mnie odesłać do domu?
- To nauczy cię pokory, która jest najważniejszym składnikiem w drodze do sukcesu.
- Świetnie. Będę się po prostu marnował.
- Nie będziesz. W domu spotkasz dwóch nadanych przeze mnie szpiegów. Oni pomogą ci ćwiczyć.
- Kim oni są?
- Dowiesz się już niedługo. Nawet już jutro.
   Zauważył dokładnie jak Draco marszczył czoło, zwłaszcza wtedy, gdy nie był zbyt zadowolony. Odziedziczył to po Lucjuszu, który na dodatek unosił wysoko brodę, by ukazać swoją wyższość. Na szczęście, młody Malfoy nie nauczył się tego gestu, za który Snape tak nienawidził jego ojca.
- Wykonuj wszystko zgodnie z poleceniem Czarnego Pana. Nie wahaj się, Draco!
- Wiem, wuju.. Tak łatwo mówić to mistrzowi..
- Jak myślisz, co doprowadziło mnie do tego, kim jestem dzisiaj?
  Draco wychylił szklankę whiskey. Był coraz bardziej zdenerwowany.
- Czarny Pan sprawdza umysły wszystkich, bez wyjątku – dodał już ciszej, by raczej przypomnieć mu o tej oczywistości.- Jeśli poczuje wobec ciebie wątpliwości, nawet ja cię nie obronię. Teraz rozumiesz, dlaczego nie powinieneś trzymać się kurczowo Rodley?
- Dlaczego zatem Lord nie uznał mnie za takiego samego zdrajcę jak Viktorię?
   Z profilu Draco wyglądał najpoważniej, zwłaszcza, gdy dolną część twarzy okalało mu wilcze futro. Nie patrzył w oczy Severusowi, co pozwoliło mu łatwiej udzielić odpowiedzi.
- Teraz Czarny Pan nie ma na głowie Rodley, która siedzi cicho w zamku i straszy kilku bezużytecznych Śmierciożerców. Gdyby jednak zaszkodziła poważnie komukolwiek z jego watahy, uwierz, musiałbyś się z nią szybko pożegnać.
- Zabiliby ją?
- Nie, Draco – odpowiedział chłodno i stanowczo.- Uciekłaby, bez ciebie. Jakkolwiek by chciała, nie może wiecznie stać w twojej obronie. Potrafię przewidzieć jej kroki w takiej sytuacji, tak samo Czarny Pan. Ty nie stoisz nigdzie pomiędzy, dlatego nie jesteś zmartwieniem naszego Lorda.
- Mam się zatem czuć bezpiecznie? – zapytał pogardliwie.
- Nigdzie nie możesz się czuć bezpiecznie – odpowiedział Severus, przyglądając się szalikowi, który kompletnie nie pasował do porządnego pokoju Dracona, a jednak leżał rzucony w widocznym miejscu.
- Przyjmij zatem moją radę, byś wykonał wszystkie zadania. Wtedy zostaniesz uznany za godnego zaufania Śmierciożercę, a Rodley dadzą na chwilę spokój. W podwójnego szpiega zabawisz się kiedy indziej.
- Podwójny szpieg? Chcesz mi coś powiedzieć, wuju?
   Severus milczał dość długo i bynajmniej nie było to oznaką zawahania. Tylko pytania na temat Rodley budziły w nim wątpliwości, lecz teraz przerwa, którą utrzymywał była intencjonalna. Draco przyglądał mu się zimnymi, szarymi oczami.
- Służę tylko Czarnemu Panu.
   Posłał w stronę młodzieńca tak znaczący wzrok, że Draco na moment drgnął. Widział, że się domyślił. To mu wystarczyło.
- Muszę wracać do swoich obowiązków, Draco. Ale zanim wyjdę, wysłuchaj jeszcze kilku moich rad co do twojej misji. Przyjmij je chętnie.
   Draco nie negował jego decyzji. Posłusznie rozsiadł się w fotelu naprzeciw ojca chrzestnego i słuchał. Długo i w milczeniu. Severus nie żałował, że wyjawił mu tak wiele informacji. Wiedział przecież jak ma to zrobić, by chłopak przez to nie ucierpiał. Jakaś ukryta głęboko część jego samego uwolniła się od tego ciężaru, który nosił przez tyle lat, chociaż czuł, że tak wiele zaległości jeszcze pozostało.
 *
   Draco czuł, że zimno bezlitośnie wdziera się przez jego ubranie, by ukraść każdą cząstkę ciepła, które oddawało mu grube futro. Musiał działać zgodnie z wolą Severusa, a każdy błąd mógł kosztować go zdrowie, a nawet życie. Nie mógł się pomylić. Powstrzymywał drgania siłą woli, obiecując sobie co minutę, że zaraz dołączy do niego jego przydzielony towarzysz. Chociaż z monotonnym biegiem czasu kusiła go myśl mordu na nim. Jak mógł kazać mu tak długo czekać w tej śnieżycy, zimnie i ciemnościach miasteczka, którego nie znał?
- Obiecuję – czuł jak sine usta drgają tak samo jak całe jego ciało. Nie chciał więc kończyć bezpodstawnej groźby.
   W oddali zaszumiały drzewa, które tworzyły część parku, przysypanego śniegiem i okutego lodem. Wyglądał na całkowicie zapomniany, mimo, że była wieczorna pora i Draco spodziewał się spotkać w okolicy kilku mieszkańców. Jednak Old Meadow Town zamierało w taką pogodę, co nie było zbytnim zaskoczeniem dla chłopaka. Też by wolał rozłożyć się w ciepłym pokoju, najlepiej pod kocem, ze szklanką brandy w dłoni i z książką w drugiej. Rola Śmierciożercy niosła jednak ze sobą wiele obowiązków. I przeszkód. Draco miał tego wszystkiego dość. Po nieudanej próbie zabicia Dumbledora powinien zostać odepchnięty na bok, zapomniany lub najlepiej porzucony przez Czarnego Pana, by jego noga już nigdy nie stanęła w opuszczonym i na dodatek lodowatym miejscu jak to! Ale musiał dowieść swojej lojalności. Niech im będzie.
   Czuł jak jego palce drętwieją, choć szczelnie okrywał je grubymi, skórzanymi rękawicami. Jeśli misja miała się udać, lepiej dla ciebie, głąbie, byś się pojawił.
- Aceterio – usłyszał czyjś surowy, niski głos. Wydało mu się, że znajomy, ale w tej śnieżycy wszystko mogło mu się przywidzieć.
- Magnato – odpowiedział Draco.
  Zza rogu budynku, przy którym czekał chłopak, wyłoniły się dwie postacie. Dracon poczuł niepokój i bez wahania wymierzył w dwójkę różdżką.
- Dlaczego jest was dwóch?
- A mówił ci ktoś, ilu nas będzie?
   To prawda. Nawet Snape nie poinformował go o tym.
- Ostrożności nigdy za wiele.
- To prawda – odpowiedział mu drugi mężczyzna, którego głos również wydał się Draconowi znajomo brzmiący.- Panicz Malfoy przyswoił najważniejszą zasadę.
- Nikołaj, zamknij się – warknął do niego ten, który pierwszy odezwał się do Dracona.- Wybacz nam, ostatnio się nie przedstawiliśmy.
- Tak mi się zdawało, że już wcześniej się spotkaliśmy.
  Oczywiście. Spotkanie w jego dworze. Dwóch czarnowłosych szpiegów czatujących tajemniczo pod głównymi drzwiami. Tak szybko się pojawili, jak i zniknęli. Tym razem, Draco nie mógł zbytnio rozpoznać ich rysów twarzy, gdyż głowy mieli przykryte futrzanymi czapami oraz grubymi kapturami. Usta przykryli ciemnymi chustami, które dość tłumiły ich niskie głosy. Draco mógł rozpoznać tę dwójkę tylko po oczach, stalowych jak jego.
- Poznaj mojego brata – odezwał się w końcu Nikołaj, gdy po dłuższej chwili nawzajem się badali.- Aaron.
  Draco kiwnął w ich stronę głową.
- Wiecie, co mamy zrobić?
- Pozbyć się zdrajców i całego jego tajnego zgrupowania – odrzekł Aaron, który wydał się Draconowi o wiele poważniejszy od swego brata. To on ostatnio przyglądał się mu ufnie, wręcz z szacunkiem, znowu Nikołaj wyglądał na nieprzekonanego.
- Przynajmniej nie owijacie w bawełnę. Marznę tu od dłuższego czasu.
- Musisz nam wybaczyć to opóźnienie. Trafiliśmy najpierw do złej wioski.
- Gdyby od tego zależało życie innych? – zapytał Draco pogardliwie, rozumiejąc, że chłopaki mogli nie traktować tego na poważnie.
- Ale nie zależało – odparł mu krótko Nikołaj.- Polecam się ruszyć, bo inaczej panicz Malfoy przymarznie do tego murku.
   To, jak go nazywali, również mu się nie podobało. Musiał jednak wytrzymać te kilka godzin, jakie mieli wspólnie spędzić. Ale gdyby przekroczyli granicę, Draco był gotowy zapomnieć, że mieli nad nim przewagę liczebną. Tylko. To jego Viktoria uczyła sekretów zapomnianej magii, a oni mogli okazać się pospolitymi czarodziejami z podstawową wiedzą o czarach. Teraz jednak nie należało o tym myśleć. Pragnął się gdzieś ogrzać.
  Jak się okazało, Aaron wynajął im drobne mieszkanie, w którym mogli ustalić pewne kroki. Draco nie spodziewał się takiej organizacji, ale nie miał powodu do narzekania. Posłusznie udał się za braćmi, marząc o suchym, ciepłym miejscu. Budynek, do którego trafili dość szybko, znajdował się niedaleko mieszkania ich zdrajcy. Draco rozpoznał z opisu zbieg ulic oraz charakterystyczne punkty. Przyglądał się chwilę skrzyżowaniu, zanim właściciel wpuścił ich do środka. Było tu bardzo pusto, niesympatycznie, wręcz wrogo. Jednak pokój, do którego udali się od razu, uprzednio badając na szybko otoczenie, okazał się być schludny, przytulny i co najważniejsze, ogrzany. Draco pozbył się natychmiast futra, które powiesił blisko kominka. Aaron i Nikołaj pozbyli się nakryć głowy, po czym Draco upewnił się, że rzeczywiście byli tymi szpiegami, których spotkał po raz pierwszy w swoim dworze. Nikołaj nadal miał krucze loczki, które tworzyły na głowie chaotyczne splątania, na pierwszy rzut oka przypominające gniazdo. Na moment przypomniała mu się Granger, ale trwało to tylko ulotną chwilę. Nie miał ochoty wspominać znienawidzonej przez niego trójcy.
- Zaskoczony, paniczu Malfoy? – zapytał Aaron, widząc jak uważnie się im przygląda.
- W dzień naszego spotkania kto do mnie podszedł, zanim rozpłynęliście się w powietrzu?
- Dalej nam nie wierzysz? – fuknął Nikołaj, grzejąc dłonie tuż nad ogniem. Nikołaj patrzył na niego z niedowierzaniem, a nawet z pewną złością. Jedynie Aaron sprawiał wrażenie poważnie odbierającego jego słowa.
- Braciszku – burknął Aaron, uciszając go machnięciem dłoni.- Sam przyznałeś, że trzeba być ostrożnym.
- Nie bierzcie mi tego za złe, ale po mojej nieudanej próbie zamordowania poprzedniego dyrektora wielu Śmierciożerców zapewne chciałoby się wcielić w kogoś innego, by pilnować mnie jak dziecka.
- Być może dano ci drugą szansę – odparł Nikołaj, tym razem grzejąc plecy. Stał naburmuszony, z założonymi na piersi rękami, mierząc Dracona szarymi jak stal oczami.
- Pewnie tak – odparł Draco.- Ale skąd mam być pewny, że to na pewno wy?
- Podeszła do ciebie matka. Nawet obaj uprzedziliśmy cię co do tego – rzekł Aaron zimnym, cichym głosem.
- No dobra – mruknął Draco, czując się o wiele swobodniej, na ile mógł, oczywiście w obecności braci, których w ogóle nie znał. Przynajmniej miał pewność, że byli sobą.
- Możemy przejść do planów? – Nikołaj zmienił tok ich rozmowy, by odwrócić uwagę Aarona od Dracona. W trójkę obeszli stolik, na którym bracia rozłożyli magiczną platformę. Po chwili Aaron wyczarował mniejszą wersję sąsiedniego budynku, co Draconowi przypominało imitację Wielkiej Sali w wieczór, kiedy z Viktorią i Lovegood opracowywali bal.
- Na dolnym piętrze znajdują się trzy mieszkania – zaczął Aaron i różdżką rozrysował szkice wewnątrz budynku.- Uprzedzając jakiekolwiek pytania, ten budynek jest lustrzanym odbiciem kolejnego. Dlatego wynająłem to mieszkanie.
   Na Draconie zrobiło to wrażenie. Znając siebie, przystąpiłby do działania bez zbędnego rozmyślania nad planem ataku. Aaron i jego brat byli jednak bardziej uprzedzeni i przygotowani.
- Możemy się spodziewać, że jest ich w mieszkaniu kilkunastu – wtrącił Nikołaj dorysowując poprzez zaklęcie kilka drobnych cieni imitujących ludzi.- Jeden z nas musi zakraść się od okna.
- Mieszkanie znajduje się na najwyższym piętrze. Który z nas ma najlepszą opanowaną zdolność lewitacji? – zapytał Aaron, na co Draco zgłosił się na ochotnika.
- Mogę spróbować. Nie jestem w tym taki zły. Poza tym, mnie mogą szybciej rozpoznać, jestem synem Lucjusza Malfoy’a.
- Spokojnie. Udało mi się zdobyć włosy przypadkowych osób. W tym naszego właściciela – Nikołaj wyjął z malutkiej tubki cienki włos – drugi budynek również do niego należy. Pójdę tam pod pretekstem ciszy, a jako że będę udawał przygłupa, uznam, że to z ich pokoju słyszę niepokojące głosy.
- Draco, musisz znaleźć okno sypialni. Wejdziesz niepostrzeżenie zanim Nikołaj zapuka do drzwi. Będą pochłonięci rozmową, więc nie usłyszą jak się zakradasz. Ja w tym czasie będę rzucał na cały budynek zaklęcia łamiące przeciw czary.
- Jesteś pewny, że uda ci się złamać wszystkie? – Draco na chwilę nie był pewny tego pomysłu. Jednak to Nikołaj miał najtrudniejsze zadanie, gdyż to on miał skupić pierwsze podejrzenia na sobie.
- Znam się na tym doskonale, paniczu Malfoy – Aaron posłał w jego stronę kpiarski uśmieszek, który w ogóle nie pasował do jego poważnych, ostrych rysów twarzy.- Znam się na tym lepiej niż sama Viktoria Rodley…
*
  Godzinę po tym, jak dokładnie omówili każdy szczegół planu, Draco nadal nie umiał wyjść z podziwu, jaką wiedzę posiadali przysłani mu szpiedzy oraz jak dobrze byli przygotowani. Pytanie, skąd znają Viktorię, pominął w zupełności, woląc tego nie wiedzieć. Musiał skupić się na zadaniu. Pożegnali się przy głównych drzwiach swojego mieszkania, ubrani w całkowicie inne stroje oraz skóry. Tylko Nikołaj trzymał jeszcze w dłoni Eliksir Wielosokowy, który zamierzał wypić dopiero po tym, jak otumani prawdziwego właściciela. Draco nie miał czasu przyjrzeć się sobie w lustrze, musiał zatem skorzystać z wyobraźni. Wiedział, że był o wiele szerszy w barach i cięższy, przez co jego ubrania musiał zastąpić innymi, a jego grube dłonie porastały ciemne włosy. Należało wykorzystać ten atut, gdyby doszło do walki wręcz. Potem opuścili budynek jak najszybciej.
- Będę czekał na korytarzu, dopóki nie dojdzie do poważniejszej walki. Potem wślizgnę się do mieszkania i do was dołączę – przypomniał Aaron, który po raz ostatni wypowiedział się, zanim zniknął w drugim budynku.
   Draco obszedł mur, przeliczył okna na najwyższym piętrze, a następnie całą silą woli skupił się na swoim celu. Poczuł, jak odrywa się od ziemi, nie pozwalając sobie na panikę. Wiedział, że w tej chwili musiał zachować spokój, jeśli nie chciał spaść zdezorientowany. Viktoria powtarzała mu zawzięcie, by lepiej nie patrzył w dół, tak więc i teraz pamiętał o tej radzie. Gdy doleciał na szczyt, przykucając lekko na dachu, tuż nad pokojem, w którym znajdowali się zdrajcy, rozejrzał się jeszcze dookoła. Noc była wietrzna, mroźna, a na domiar złego, zaczął padać śnieg. Przysłaniało mu to widoczność, ale był świadom, że i dla innych stawał się mniej zauważalny. Przez otwarte okno dachowe dochodziły do niego przeróżne dźwięki, zmieszane rozmowy, śmiechy oraz chichoty. Towarzystwo musiało bawić się w wyborowych humorach. Znajdowali się tuż pod Draconem, nieświadomi jego obecności. Chłopak na szybko spróbował policzyć po głosach, ile zdrajców czekało poniżej, ale było to o wiele trudniejsze niż się spodziewał. Trzy damskie głosy przekrzykiwały się nawzajem, inne dwa bliżej nieokreślone rozmawiały w głębi pokoju, a dwa męskie rozmawiały przy oknie, wypuszczając przez nie dym papierosowy. Nieznaczna mgiełka o zapachu tytoniu zmieszana z parą unosiły się przy ramieniu Draco. Ile jeszcze musiał czekać? Ponownie poczuł nieprzyjemny dotyk chłodu na twarzy, który wywołał łaskoczące ciarki na plecach. A może było to uczucie niepokoju z każdą tykającą sekundą, zbliżającą go do ataku? Wtedy usłyszał pukanie do drzwi.
 Nareszcie, Nikołaj. Głosy przy oknie ucichły natychmiast, co niewiele mu pomogło, gdyż nie był pewny, czy nadal ktoś przy nim stoi. Usłyszał kroki zbliżające się ku drzwiom, a potem oddaloną rozmowę, miał nadzieję, że z Nikołajem, który udawał właściciela. Męskie głosy zaczęły dopytywać się, kto przyszedł, a potem w końcu się oddaliły. Draco zajrzał przez uchyloną część do środka i zobaczył jedynie dwie kobiety, skradające się przy drzwiach. Nie brali pod uwagę niechcianych gości. Nie byli zatem dobrze przygotowani.
- Jess, to tylko właściciel – do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o blond włosach, który niespokojnie rozejrzał się po pokoju.
- Co teraz? Jeśli to jakiś szpieg? Edrik, rozpoznają nas! – jęknęła jedna z nich, lecz Draco nie wiedział, która dokładnie, gdyż obie stały tyłem do okna.
- Cicho, głupia, w tym mieście nikt nas nie znajdzie. Idź po Caroline, mówiła, że zrobi herbatę w swoim mieszkaniu… Ej! Ty!
   Draco nie miał czasu do namysłu. Zawiesił się na rynnie, choć z jego ciężarem miał pewien problem, ale szybkim zamachnięciem, wybił okno swoją grubą nogą. Gdy wpadł do mieszkania, zapomniał o jakiejkolwiek osłonie, przechodząc od razu do ataku na zaskoczonych ludzi. Wpierw powalił mężczyznę, który był najszybszy z całej trójki. Wtedy usłyszał, jak Nikołaj również zaatakował, lecz nie widział, jak mu idzie. Rudowłosa kobieta, przypominająca do złudzenia matkę Weasley, rzuciła się na niego z pazurami. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że była czymś więcej niż człowiekiem. Próbowała za wszelką cenę dostać się do jego oczu, by najpewniej je wydłubać, ale Draco korzystając z dodatkowej siły, jaką zapewniało mu zastępcze ciało, odrzucił kobietę na ścianę. Druga w tym czasie miotała w niego zaklęciami. Draco szybko bronił się swoją różdżką, z drugiej strony zasłaniając twarz ręką, by rudowłosa ponownie nie próbowała się na niego rzucić. Po policzku ciekła mu cienka warstwa krwi, ale nie miał czasu, by zwracać na to większej uwagi. Zakazanym zaklęciem trafił w blondynę, która runęła na podłogę sparaliżowana, krzycząc przy tym z bólu. Nikołaj i Aaron zabawiali się w salonie z resztą, którą zdążyli pomniejszyć do trzech rywali. Draco widział tylko leżące na podłodze ciała, ale nie był pewny, w jakim ci ludzie byli stanie. Liczyło się teraz dokończenie dzieła. Na szerokich ramionach poczuł ucisk spiczastych palców oraz ciepło, które przemknęło po jego plecach.
- Zginiesz, śmieciu!
   Zanim zdążyła go jednak ugryźć, Draco zrzucił ją na podłogę, wbijając w jej oko różdżkę. Kobieta zawyła z bólu, ale nawet to nie przeszkodziło jej walczyć dalej. Była już w połowie zamieniona w obrzydłą harpię, która szczerzyła do niego ostre kły i pazury. Draco poczuł mdłości na widok śliny i krwi spływającej wartko po jej szarych i zmarszczonych jak skóra pod wodą policzkach.
- Avada Kedavra – mruknął zanim stwór-kobieta zdążyła na niego runąć. Potem usłyszał głosy braci, nawołujących go z salonu.
- Harpia mi się trafiła – powiedział, widząc ich zmarszczone czoła. Musiał wyglądać tragicznie.- Słuchajcie, jedna z kobiet mówiła, że jakaś Caroline jest w swoim mieszkaniu. Musi być jedną z nich, a obiecaliśmy, że załatwimy wszystkich.
- Mamy tu na nią czekać? Przecież nie możemy się spóźnić – prychnął Nikołaj, a raczej postać właściciela, który w ogóle nie wyglądał na takiego, który stoczył walkę. Aaron przeglądał ciała osób, które razem z bratem zdołali pokonać. Zanim udało im się posprzątać pokój, do drzwi zapukano dwa razy. Wszyscy po cichu wyjęli swoje różdżki, a Nikołaj podszedł do drzwi.
- Słucham?
- Och, pan Brandon – odpowiedział mu kobiecy głos. Jednak Nikołaj był o wiele szybszy. Dopiero teraz Draco zauważył, jaki był zwinny. Wciągnął kobietę do mieszkania, zaczarował jej usta i powalił na kolana na środku pokoju.
  Białowłosa, która dla Draco wyglądała na ponad trzydzieści lat, przyglądała się z przerażeniem ludziom, którzy być może byli jej przyjaciółmi.
- Myślę, że zdajesz sobie sprawę, przez kogo zostaliśmy wysłani… - rzekł do niej Aaron swoim spokojnym, groźnym głosem, który Dracona przyprawiał o ciarki. Na kobiecie jednak nie zrobił on zbytnio wrażenia. Przerażenie zastąpiła złość, która była oznaką bezradności. Zdawała sobie sprawę, jaki czekał ją los.
- Zakończcie to szybko – warknęła, gdy Nikołaj cofnął zaklęcie milczenia.
- Jest was więcej? – zapytał Aaron, stojąc tylko kilka cali od niej. Patrzył na nią z góry jak właściciel na swojego psa, który coś zbroił.
- Być może, nie wiem – odpowiedziała.- Nie znamy się wszyscy.
- Rozpoznajecie się jakoś? – kontynuował. Nikołaj wszedł do drugiego pokoju, by sprawdzić teren. Znowu Draco nie mógł się ruszyć. Policzek piekł go strasznie, ale to nie przez niego nie mógł się ruszyć. Białowłosa kobieta przypominała mu Lovegood. Nie wiedział dlaczego, ale kolor włosów i charakterystyczne rysy twarzy przywodziły mu na myśl Krukonkę.
- Dostajemy tylko informacje, gdzie i kiedy.
- Kto ją wysyła?
- Wiatr – odpowiedziała z kpiącym uśmiechem na twarzy. Aaron nie marnował czasu. Wymierzył w kobietę różdżką, by zadać jej ból. Draco nadal patrzył jak urzeczony.
- Kto?
- Wysyłają je listami… mało jesteście poetyczni.
- Listami? Masz jakieś?
- Wszystkie od razu palimy – kobieta pociągnęła nosem, spuszczając głowę.- A więc.. nie wypuścicie mnie, racja?
- Raczej nie – odpowiedział jej chłodno Aaron, lecz była w tym krztyna uprzejmości. Draco nie potrafił tego pojąć.
- Mam syna – wyszeptała słabo.- Ma dopiero siedem lat.
- Wielu miało rodziny, które zostawialiśmy cierpiące – wtrącił Nikołaj, który wyszedł z drugiego pokoju w swojej prawdziwej postaci.- Nic nas to nie obchodzi.
- Proszę – jęknęła, tym razem patrząc na Dracona.- Ty jesteś z Malfoy’ów.. Na rany Merlina.. do czego mnie to przywiodło, by prosić zdrajcę o łaskę.
- Zamknij się, idiotko – warknął Draco, zapominając na raz o swoich przemyśleniach. Zrównał się z Aaronem, by spojrzeć na białowłosą tak samo jak szpieg.- Co ty o mnie wiesz?
- Stoisz po złej stronie, co cię niszczy..
- Jak na razie, to nie ja jestem na przegranej pozycji.
- Obyś zgnił…
- Avada Kedavra – wyszeptał stoickim głosem i przyglądał się, jak w oczach kobiety gaśnie życie. Pozostała w pozycji klęczącej, z głową zwisającą sztywno i włosami opadającymi jej na uda.
- Zadanie wykonane – oznajmił Aaron i pierwszy opuścił mieszkanie. Za nim podążył Nikołaj. Draco nie odrywał oczu od kobiety. Czym się stał? Czym miał być? Zdrajcą?
- Mamo?
   Z drugiego pokoju wyłonił się chłopczyk o kolorze włosów tak samo jasnych jakie miała jego mama.
- Na litość.. – jęknął Draco i zanim pomyślał potraktował chłopczyka zaklęciem zapomnienia.- Za chwilę ktoś się po ciebie zjawi.
   Nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale czuł, że słowa same pchały się na jego usta. Czy potrzebował chwili wytchnienia? Najpewniej spokoju i uczucia chłodu bijącego z jego komnat. Miasteczko zatonęło w srogiej śnieżycy. Tym razem jednak Draco nie czuł mrozu. Dopiero teraz zauważył, jaka noc potrafi być piękna, udekorowana białymi puszystymi kulkami spadającymi z nieba. Nie liczyła się żadna śmierć, zdrada czy prawda. Wszelkie wartości potrafiły w tej chwili się ulotnić jak śnieżka, która natychmiast topniała po opadnięciu na ziemię.
- Paniczu Malfoy – rzekł Nikołaj, który wraz z bratem przyglądali się chłopakowi z boku.- Czas wracać.
- Do zobaczenia – powiedział powoli Aaron i zniknął w cieniu. Za nim podążył jak zwykle jego brat.    Do zobaczenia. Jakże gorzkie wydały mu się te słowa.