sobota, 26 października 2019

~45~

   Zimno zaatakowało ich ciała boleśnie i gwałtownie. Nie było czasu, by zdążyć przyzwyczaić się do lodowatej temperatury jaka panowała w głębokiej wodzie. Luna, na szczęście, tuż przed teleportowaniem się do zamku, nabrała w płuca sporo powietrza. Zdziwiła się zatem, że w rzeczywistości wylądowali w jeziorze. Wypatrywała Draco, z którym rozłączyła się w czasie teleportu i niebywale ją to zmartwiło. Czy pływał gdzieś dalej, czy wydostał się już na powierzchnię? Naprawdę zaniepokoiła ją jego sytuacja.
- Lovegood! – usłyszała swoje nazwisko, wypowiedziane w lekko stłumiony sposób. Draco podpłynął do niej, mając na głowie dziwny bąbel, który umożliwiał mu oddychanie. Luna była zachwycona, gdyż nigdy nie widziała takiej magii.
- To bąblogłowy! – mruknął, wskazując palcem na błonę wokół jego twarzy. Też chciała coś powiedzieć, ale Draco zatkał jej usta, gdyż z łatwością zachłysnęłaby się wodą. Jednak chłopak zwrócił uwagę na coś jeszcze. Wokół nich zaczęły zbierać się niepokojąco groźne stworzenia. Upiorne syreny, ryby wielkości głowy z zębami jak brzytwy oraz parzące meduzy, które strzelały swoimi kończynami. Draco spokojnie się im przyglądał, ale kiedy jedna z syren podpłynęła bliżej, potraktował ją zaklęciem odrzucającym. To rozwścieczyło jej siostry.
- Kto zszedł w nasze głębiny, nie wyjdzie stąd żywy – zahuczała kolejna, wołając do walki pozostałe. Draco jednak zdążył grzmotnąć tak potężnym zaklęciem, wywołując w wodzie większą jasność niż jaka mogła trwać na powierzchni za dnia. Syreny i reszta stworzeń rozpierzchła się na widok światła, a ten moment wybrał Draco. Złapał Lunę za ramię i skierował różdżkę ku górze. Wtedy poczuła, jak nieznana siła ciągnie ją na powierzchnię.
- Niee! – ryknęła za nimi jedna z syren. Zaczęła się gonitwa. Draco spoglądał za siebie coraz bardziej zdenerwowany, Luna odliczała sekundy. Wydawało się to wiecznością, gdyż syreny coraz bardziej zbliżały się do potencjalnych ofiar. Luna czuła, jak jedna łapie ją za kostkę, ale mimo tego, dalej sunęli ku górze. W stopę Dracona wbiły się ostre pazury, więc uwolnił się, kopiąc napastnika drugą nogą. Nawet nie wiedział, jakie stworzenie go zaatakowało. Zaczynało się robić chłodniej. Przestali słyszeć za sobą głosy. Udało się. Wyskoczyli na powierzchnię jak z wyrzutni. Luna zaczerpnęła powietrza.
 *
   Stojąc w środku nocy na lądzie, Draco i Luna nie byli w stanie osuszyć się za pomocą zaklęć. Oddychali i trzęśli się jakby przed chwilą stali na przedsionku śmierci. Draco nie potrafił zaczerpnąć tchu, znowu Luna siedziała nad brzegiem i nie mogła powstrzymać drżenia. To było niesamowite zakończenie ich wspólnej wyprawy.
- Ciekawe co z Viktorią – mruknęła, by przełamać barierę ciszy. Draco jednak od razu nie odpowiedział, najpierw zajmując się swoim ubraniem.
- Pewnie da sobie radę – odpowiedział szorstko, nie patrząc na dziewczynę.
- Co teraz?
   Draco wrzał z niesamowitego gniewu, który chciał uwolnić i dzieliły go sekundy od powiedzenia Lunie przykrych słów, ale poczuł nagle nieprzyjemny ból. Jego noga wrzała z gorąca.
- Cholera! – wymsknęło się z jego ust, choć zęby zaciskał jak podczas skurczu.
- Nie wygląda dobrze – rzekła Krukonka, przyglądając się z bliska ranie, lecz Draco nawet nie wiedział, kiedy podeszła.- Zaklęcie nie wystarczy. Choć mogłabym…
- Chyba żartujesz – wycedził.- Nie dam się badać komuś takiemu jak ty, Lovegood.
- W takim razie idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie! – burknął, czując coraz bardziej pulsujący, tępy ból, który rozsadzał jego całą nogę.- Nie chcę pytań, skąd się to wzięło. Ugryzienie wampira może być bardzo bolesne i jako jedne z niewielu jest najbardziej charakterystyczne. Od razu pielęgniarka będzie się pytać, skąd u nas wampir…
   Wypowiedział to z trudem, z każdą chwilą czując większy pociąg do położenia się na chłodnej ziemi. Od momentu teleportacji do znalezienia się w jeziorze, czuł napięcie i nie skupiał się na bólu, ale teraz miał wrażenie, jakby ktoś próbował mu tę nogę odciąć żywcem.
- Ty głupia smarkulo.. Gdybyś w ostatniej chwili nie powiedziała „woda”, ominęłoby nas ciekawe spotkanie z syrenami..
- Nie wiedziałam – wyszeptała, ale syk, jaki wydał z siebie chłopak, zagłuszył jej słowa.- W tej jaskini.. rzuciłam zaklęciem prosto w ścianę.. i ją zburzyło.. Wtedy zobaczyłam wodę…
- Jeśli przez ciebie Rodley zginie, własnoręcznie będę cię torturować.
   Draco padł na kolana. Luna poczuła się niezręcznie i zaczęła martwić się o Viktorię. Jednak musiała zająć się Ślizgonem, który o własnych siłach nie był w stanie się ruszyć, a co dopiero iść. Najpierw przeszedł jej przez głowę dyrektor, ale gdyby ten dowiedział się o ich wyprawie, nie byłoby ciekawie. Reszta opiekunów, nawet Slughorn nie mogli dowiedzieć się o ich tajemniczych wycieczkach. Musiała poradzić sobie sama.
- Lovegood! Słyszysz, tępa kretynko?
- Przeproś za to, co powiedziałeś, a ci pomogę – mruknęła nad wyraz spokojnie, zapominając, że jej ciało również drżało z zimna. Śnieg w tym roku miał spaść niebawem i dzieliło ich od tego parę dni. Z jej ust, z każdym oddechem, wydostawały się kłęby pary, a woda na jej rzęsach i włosach zdążyła zamarznąć.
- Chyba cię.. Aaaa! No dobra! Przepraszam! – zajęczał błagalnie, co usatysfakcjonowało dziewczynę.
- Muszę zakryć tą ranę czymś ciasnym, by zatamować krew – powiedziała delikatnie, pieszczotliwie bandażując skaleczoną nogę. Draco syczał, choć powstrzymywał się, dopóki Luna nie zabezpieczyła rany.- W zamku zrobimy resztę. Znam kilka eliksirów, które by ci pomogły. Ale musimy iść do pracowni, bym mogła je uwarzyć..
- W mojej sypialni mam własną pracownię i potrzebne składniki – powiedział, tym razem, nie unosząc się gniewem.- Viktoria dała mi recepturę na eliksir, który uśmierza ugryzienia.
- Ale nie staniesz się wampirem?
  Zdołał jedynie spojrzeć na nią z pożałowaniem.
- Nie.. Musiałbym wymienić się z nim krwią.
- To tak jak w spektaklu Johnnego Bardy’iego Idola .
- Nie wiem kto to…
- To wspaniały magiczny reżyser! W jednym z jego przedstawień dziewczyna pragnąc życia wiecznego, szuka po całym świecie tej możliwości. Żaden kamień, ani eliksir, ani zaklęcie nie przypada pod jej gust. Dopiero jeden z wampirów chce podarować jej krew w zamian za miłość. Był szpetny jak mało który potwór, ale za taki dar zostali parą na wieki.
- Brzmi jak tanie romansidło.
- Nie wiem, ale mi i mojemu tacie od zawsze się to podobało.
- Auć! Poczekaj chwilę! Noga..
- Za chwilę będziemy.
   Luna pomagała sobie zaklęciem, które podtrzymywało Dracona w górze, kiedy ona szła razem z nim. Kroczyli długo w milczeniu, choć Luna pilnowała, by chłopak nie przysnął. Sama drżała z zimna i czuła, jak katar spływa po jej wargach, ale musiała skupić się na zadaniu. Zbyt polubiła Draco, by mogła go zostawić. Ba! Nawet największego wroga nie zostawiłaby w potrzebie.
- Idź tędy – wymruczał koło jej ucha, kiedy stali pod dziedzińcem.- Wejdziemy dolnym wejściem, a tam mamy prostą drogę do lochów.
   Luna nigdy nie błądziła po lochach, które należały do Ślizgonów. Wielce była zaskoczona, kiedy ujrzała ogromne, kamienne wrota.
- Czarny Pan zwycięży – mruknął Draco, a drzwi otwarły się na oścież ukazując krótki, oświetlony drobnymi lampami korytarz. Prowadził on wprost do pokoju wspólnego.
- Dziwne hasło – skomentowała Luna, z zaciekawieniem obserwując otoczenie. „Mroczny” było słabym słowem, które opisałoby salon. Głęboka, ciemna zieleń i zimny szary kolor dodawały komnacie dostojeństwa, obrazy ukazujące pola walki, a nawet surrealistyczne postaci nadawały upiorności. W całym zamku nie było aż tak obrzydliwych i strasznych obrazów. Reszta skąpana była w mroku i Luna nie mogła dojrzeć, co jeszcze ukrywa ten straszny salon. Myślami musiała wrócić z powrotem, do Draco, który powoli mdlał na jej barkach z wyczerpania.
- Twój pokój, Draco. Twój pokój.
   Leniwym ruchem dłoni wskazał jej drogę. Z każdym krokiem jej serce biło coraz mocniej. Czy ktoś się obudzi? A może ktoś spacerował po komnacie? Tego bała się najbardziej. Slytherin był sławny z ilości swoich szpiegów. Musiała się zatem pospieszyć.
 *
  Gdy Draco ostatkiem sił otworzył drzwi do swojego prywatnego pokoju prefekta, nie było czasu, by się po komnacie rozglądać. Choć wystrój i barwy kusiły, by poświęcić im więcej uwagi, Luna miała ważniejszy cel. Uratować Draco, który, jeśli to było możliwe, był o wiele bardziej blady niż normalnie. Ułożyła go na wygodnej, szerokiej kanapie, a potem rozciągnęła napięte mięśnie, które pod wpływem ciężaru chłopaka ścierpły. Szybkie spojrzenie. Mówił, że ma własną pracownię.
- Lovegood… Tam – wykrztusił Draco, delikatnie machając dłonią we wskazanym przez niego kierunku. Biurko, a za nimi mnóstwo regałów, kociołek, półki z eliksirami i składnikami, na ścianach przydatne narzędzia, w słoikach martwe, zasuszone zwierzęta. Istny obraz prosto z horroru.
- Do.. kociołka. Woda. Szybko.
  Zrobiła, jak kazał, choć uważała, by niczego nie zepsuć.
- Ognista Whiskey, korzeń palącej zmory, liść fioletowej ortici. W tej.. kolejności.
   Brakowało czasu, by pytać się o te dziwne składniki. Za pomocą zaklęcia Accio, przywoływała do siebie ingrediencje i wrzucała do kociołka.
- Zamieszaj trzy razy w prawo, a potem dwa w lewo, b-bardzo.. wolno.
   Draco słabł. Nie potrafił utrzymać otwartych oczu.
- A na koniec.. poczekaj pięć minut, dopóki nie stanie się czerwone jak krew.. By zgęstniało, dodaj krople własnej krwi, Lovegood.
   Wystraszyła się? Nie mogła. Wzięła do ręki najbliżej leżący nóż, zdezynfekowała narzędzie, a następnie nacięła palec zręcznym ruchem dłoni. Eliksir zdążył przybrać kolor, o jakim mówił Draco. Leniwie obserwowała, jak czerwona posoka spływa po jej bladych, chudych palcach.
- Lovegood, zimno mi.
   Zobaczyła przed kanapą i fotelami kamienny kominek, w którym od razu rozpaliła ogień. Dalej musiała czekać, aż eliksir przyjmie właściwe cechy.
- Draco, już.. Już gotowe.
   Wypełniła całą fiolkę i szybko podała chłopakowi, który coraz wolniej oddychał. Nie mogła płakać. Nie mogła płakać. Wyglądał krytycznie. Był cały pod jej władzą. Ale nie mogła stracić kogoś, kogo zdążyła polubić. Wtedy Draco przeraźliwie zaczął kaszleć. Miotało całym jego ciałem, rana rozgrzała się piekielnie mocno, ale o dziwo, chłopak nie wył z bólu. Ostatecznie, spojrzał na ranę, oparł się bezwładnie o poręcz kanapy i odetchnął. Eliksir zadziałał!
- Lovegood, pozwalam ci zostać. Gdyby coś się działo, szukaj Rodley.
   Mogła sama skoczyć na równe nogi i biegać po jego pokoju z radości. Udało się! Luna Lovegood sama przygotowała eliksir i dzięki temu uratowała przyjaciela. Była z siebie dumna. Jednak z braku sił nie była w stanie nawet podskoczyć. Usiadła na jednym z foteli, który stał blisko kominka, dzięki czemu czuła przyjemne ciepło ogarniające jej zmarznięte członki. Jednak nie pozwoliła sobie na sen. Draco mógł rzeczywiście pochwalić się przepięknym pokojem, który należał tylko do niego. Jedną trzecią pokoju zajmowała pracownia, w której Luna zdążyła zrobić niezły bałagan. Po środku siedzieli oni wśród wypoczynkowych mebli, dwóch małych, lśniąco czystych stolików, przed rozpalonym kominkiem. A dalej, po drugiej stronie, między kolejnymi obrazami, zielono-srebrnymi wstawkami, za kotarą prezentującą godło Slytherinu stało łóżko. Mosiężne, wielkie łóżko w towarzystwie ogromnej szafy. Zauważyła również ukryte drzwi, które mogły z pewnością prowadzić do jego prywatnej łazienki. Nadzwyczajne. Kolory… Obrazy, pomimo tego, co przedstawiały… Zasłony… Mrok… Sen…
*
   Drobne światło zdołało przedrzeć się przez małe okienko u szczytu komnaty, które to oblało bladą, choć spokojną twarz Dracona. Zbudził się dość szybko, gdyż owionęło go zimno, niepokój i świadomość czyjejś dodatkowej obecności. Lovegood. W fotelu. Szlag. Dziewucha zapewne nie wiedziała, bo i skąd, że uwielbiano go odwiedzać z samego rana. Co by było, gdyby Astoria lub Blaise zastali ten niecodzienny widok w jego komnacie? Plotkom, pytaniom i ciętym ripostom nie byłoby końca. Nie mógł jej zatem obudzić, gdyż pora na wykradanie się z pokoju wspólnego była za wczesna, a poza tym, nie chciało mu się. Uratowała go, więc wolał zostawić ją w spokoju.
  Delikatnie złapał ją za ramiona, objął jej chudą talię, mimo, że jej kłaki zaatakowały jego twarz, a ręka prawie nie uderzyła go w nos. Szybko położył ją na łóżko i zakrył tą część komnaty ulubioną kotarą. Czas na jakieś porządki. Poruszał się zwinnie, jakby zapomniał o nodze. Eliksir okazał się być potężny, a to dlatego, że wszystko zależało właśnie od ostatniego składnika. Krew Lovegood musiała być mocna, gdyż nie odczuwał żadnych skutków ubocznych. Czuł się jak noworodek. Potem wziął gorącą kąpiel i przywdział nowe ubrania. Tamte nadawały się do śmieci. W chwili, gdy pracownia ponownie błyszczała, a zegar wybił siódmą rano, do pokoju wpadł Blaise. Draco udał, że czyta książkę.
- Mam list dla ciebie, stary.
- Dzięki.
   Od razu poznał pieczęć. Była identyczna jak ta na sygnecie, który nosił na palcu.
- Nie było cię wczoraj cały dzień.
- Musiałem załatwić jedną sprawę.
   Draco nie musiał szukać wymówek. Jego przyjaciel domyślał się oczywiście spotkań Śmierciożerców, choć mijało się to z prawdą.
- Astoria była nie w humorze.
- Była u mnie wczoraj – odpowiedział beznamiętnie.- Wytłumaczyliśmy sobie pewne sprawy.
- Dobrze, Malfoy. Trzymaj ją krótko.
   Blaise na szczęście nie czekał na dalsze informacje. Wolał zostawić Dracona samego z listem, nie mając pojęcia, że w tym samym pokoju, za kotarą śpi Krukonka. Oczywiście, Lucjusz omawiał z nim tylko sprawy Czarnego Pana. O matce nie wspomniał, nie mówiąc o trosce wobec syna, której prawdopodobnie nie posiadał. Jeżeli chodziło o nowe rzeczy, napomknął o powrocie Dracona do domu, który byłby dla niego najlepszą decyzją.
- Ostatnia rzecz, którą bym chciał, to ujrzeć twoją twarz.
   Ups. Musiał się hamować. Nie chciał, by Lovegood coś usłyszała. A potem znowu naszło go zmęczenie. Padał. W dolinę snu.
 *
   Luna obudziła się w innym miejscu. A dobrze pamiętała, że zasnęła w fotelu, przy ciepłym kominku, mając przed sobą leżącego na kanapie Dracona. Ostatnie, co pamiętała, były obrazy i kolory ścian, które podziwiała. Obecnie leżała na ogromnym łożu, w kompletnej ciemności. Tylko gdzieś z bliska słyszała ciche pojękiwania, a od czasu do czasu syk i przekleństwa. Może to był sen? Ale ostatnio jej sny tyczyły się jednego, więc odrzuciła tą możliwość.
- Zostaw mnie! – to był zdecydowanie głos Dracona.- Muszę.. muszę.. cię zabić..
   Luna zamarła. Zdążyła odsunąć ciężką kotarę, by zobaczyć śpiącego chłopaka. Miał koszmary, tego była pewna. Świadczyły o tym jego lekkie drgawki, mówienie przez sen, niespokojne tiki.
- Już spokojnie – dziewczyna szybko zareagowała, choć wcale nie chciała go budzić. Święcie wierzyła, że uspokajanie w takich przypadkach było o wiele bardziej korzystne, a działające sonniki (o tym jej papa pisał niegdyś obszerne artykuły) mogły przywrócić błogi sen. Zatem zaczęła gładzić go po twarzy, jak najdelikatniej mogła.
- Ja muszę cię zabić! Nie rozumiesz? – krople potu wystąpiły mu na gładkim czole.
- Tak, rozumiem. Ale nie musisz tego robić – wyszeptała Luna, wprost do jego ucha, nadając każdemu słowu słodki dźwięk. Już po chwili chłopak uspokoił się, choć jego ciało nadal drżało. Ach, jego blade lico, przymknięte oczy, równe brwi i wąskie usta nadawały twarzy dostojeństwa. Luna nigdy nie miała czasu ani lepszej okazji, by przyjrzeć się jego rysom z bliska. Mógł naprawdę uchodzić za przystojnego, choć Luna nie znała się na urodzie chłopców.
   Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Luna nigdy wcześniej nie czuła takiego napięcia. Zniknęła za kotarą i w mgnieniu oka użyła na sobie zaklęcia skamieniałości. Jej niekontrolowane ruchy zostały sparaliżowane, a nawet oddech uciszony. Mogła tylko mieć nadzieję, ze to sama profesor Rodley.
- Draco? – to jednak nie był głos Viktorii.
 *
   Spało mu się okropnie, choć tuż przed obudzeniem, jego koszmary ulotniły się jak kurz. Nigdy wcześniej nie czuł takiego spokoju. Szkoda jednak, że trwał tak krótko.
- Draco?
   Delikatny, acz stanowczy głos oderwał go od sennego świata, w którym nie chciał już być. Stojący na wieży Dumbledore, Bellatrix paskudnie uśmiechająca się w cieniu, Severus trafiający zaklęciem w dyrektora. A potem Czarny Pan, szczęśliwy i nie do zniesienia jednocześnie. Ech.. Niech będzie chwała Merlinowi, że ktoś w końcu go obudził.
- To ja – obok pojawiła się Astoria. To pewnie dlatego musiało mu się tak dobrze spać. - Miałeś dać znać.. A co więcej, odwdzięczyć się za to chłodne wczorajsze pożegnanie.
- Ach – zaśmiał się, lekko jeszcze znużony.- Możemy iść razem na drugie śniadanie, spacer, a potem mile spędzić niedzielny wieczór..
- No, to mi się podoba – zamruczała ponętnie. Ach, stęsknił się za jej ciepłym ciałem. Niestety, tylko ciałem, gdyż niczego innego wartościowego nie miała.
- Pozwól mi tylko dojść do ładu, a potem..
- To twoje okulary?
   Jakie okulary, do jasnej.. Szlag. Lovegood musiała zostawić swoje śmieszne akcesoria na jego stoliku! I to na środku pokoju!
- Znalazłem je wczoraj i wydały mi się dość osobliwe, więc je wziąłem.
- Są śmieszne, Draco.
  Osobliwe to eufemizm słów „dziwny” lub „śmieszny”. Jakby widział Lovegood. Draco idealnie zachował kamienną twarz, nawet nie okazał, jak bardzo się zdziwił, gdy sam je tam zobaczył. Na szczęście, Astoria nie dopytywała się dalej. Wyszła z komnaty szybciej niż przypuszczał.
- Lovegood…
   Pojawiła się po chwili, jakby przed chwilą wstała. Ale miała bardzo dziwną twarz. Co prawda, wyglądała na zmęczoną, ale jej twarz była bardziej spięta niż normalnie.
- Kiedy zaczniesz uczyć mnie teleportacji? Co?
- Myślisz, że jak Rodley rozkaże mi cię niańczyć, to następnym razem spytasz się o dokarmianie?
  Zignorowała jego przytyk. Za to przeciągle westchnęła i nie była już tą Pomyluną Lovegood, którą kojarzył.
- Nie – twardo odpowiedziała – Chodzi mi o teleportację. To ważne.
   Draco uniósł znacząco jedną brew, gdyż jeszcze wcześniej nie słyszał u niej takiego specyficznego tonu. Co ją ugryzło? Ona naprawdę była.. osobliwa.
- Twoje rzeczy – wskazał ręką jej okulary, wspomniał o leżącym płaszczu za biurkiem, który rzuciła w pośpiechu oraz o rękawicach, pozostawionych na jego biurku.
- W sumie za uratowanie mojej nogi, Lovegood, pożyczę ci książkę – przeciągłym spojrzeniem rozejrzał się po regałach.- Ale masz tydzień, by mi ją oddać.
   Wtedy Luna cicho zapiszczała. Już miał ją zbesztać, ale w porę spostrzegł się, co wywołało u niej tą reakcję. Zauważyła wszystkie egzemplarze ostatniej gazety, którą jej ojciec przysłał. Tak, Draco po incydencie w Sowiarni, zabrał gazety do siebie, próbując zręcznie ukryć je przed resztą świata. Wolał jednak tego dnia nie wspominać.
- Weź je. One nie są mi potrzebne – mruknął, a potem sięgnął po jeden z najgrubszych tomów.- Tydzień, Lovegood. Słyszysz?
   Uniosła w końcu zaspane, błękitne oczy. Sześćset stron. Zobaczymy, czy da radę przeczytać.
- Dziękuję.
- Przepytam cię i o tym pogadamy. Na praktykę przyjdzie jeszcze pora.
  Nie wiedział, kiedy się to stało. Nagle poczuł na sobie jej ciężar, zakurzone kudły, twarz, dłonie, talię, piersi… Wtulała się w niego jak w bóstwo, ale szybko odstąpiła, zanim zdążył ją przekląć.
- Ty…
- Do zobaczenia, Draco.
  Jak ona się z tym zabrała? Zaraz.. Czekaj!
- Lovegood! Nikt cię nie może zobaczyć, kretynko! 

środa, 16 października 2019

~44~

  Poranek w sypialni prefekta był nieznośnie chłodny i przez to nieprzyjemny. Draconowi brakowało pieszczotliwej dłoni, która pogładziłaby go po oziębłym policzku, a co więcej, rozgrzanego ciała, które leżałoby w niego wtulone. Och.. A potem przyszła rzeczywistość, która przypomniała mu o obowiązkach.
- Cholera, to już dzisiaj – odparł, zerkając na szafkę nocną z postawionym na niej magicznym kalendarzu, który w powietrzu wyświetlał nazwę dnia. Sobota. Świetnie. Gdyby miał ochotę na coś więcej, z radością czekałby, jak co tydzień, na przybycie Astorii, ale myśl, że dzisiaj miał być daleko od zamku zmusiła go do powrotu na ziemię. Nawet wtedy, gdy zapukała, nie poniosła go fantazja.
- Wejdź – powiedział stanowczo, zakładając czarny wełniany golf.
- Ty już na nogach? – zapytała zaskoczona Ślizgonka, mierząc chłopaka podejrzliwym spojrzeniem. Oczywiście, że chciała go zastać półnagiego w łóżku.
- Mam coś ważnego dzisiaj do załatwienia – odparł.- Mogę wrócić późno lub dopiero jutro. Różdżka, płaszcz…
- Draco…
- Eliksiry, stary but...
- Po co ci stary but, Draco?
   Rzecz biorąc, zapomniał się, pakując przy niej wszystkie rzeczy. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że to na Świstoklik.
- Pracuję nad czymś ważnym..
- Z tą debilną profesor?
- Nie nazywaj jej tak przy mnie – powiedział dość ostro, podchodząc blisko dziewczyny. Od razu się speszyła, a nastroszone piórka schowała pod szatą.
- Przepraszam.. Ale, Draco..
- Wybacz, że dzisiaj tego dnia nie spędzimy wspólnie, ale.. mam pewien obowiązek wobec Vi.. Rodley.
- I możesz wrócić jutro?
  Naburmuszyła się. Bardzo. Ale Draco już wyobrażał sobie jak się jej odwdzięczy.
- Wrócę, a wtedy nie wypuszczę cię z moich ramion.
- Dobrze, bo myślałam, że masz jakąś kochankę.
- J-ja?!! – zaśmiał się speszony, choć musiał przyznać, że jej obrażona mina bardzo go bawiła.- Astoria..
   Klęknął przed nią, całując ją uprzednio w miękkie, odsłonięte kolano. Była śliczna. Jej twarz okalały czarne loki, a oczy świeciły złowieszczo spod lekko przymrużonych powiek. Usta miała wąskie, lecz za to policzki pełne i rumiane, nosek zadarty, a czoło należycie arystokratyczne jak na dumną rodzinę Greengrass przystało. Lucjusz był wybornie szczęśliwy, słysząc, z kim zadaje się jego syn i już układał plany na ich przyszłe małżeństwo, nie przejmując się uczuciami Dracona. Chłopak był zafascynowany dziewczyną, uwielbiał jej ciało, włosy i oczy, podobało mu się, jak zgrabnie porusza się, spacerując, a co więcej, szalał za jej władczym, pewnym głosem, który i jego czasem potrafił przywrócić do pionu. Dobrze się uczyła, nie wtrącała się w niepotrzebne sprawy, miała swoje zaufane koleżanki i po prostu była idealną kandydatką na dziewczynę, a nawet na narzeczoną.
  Ale był jeden problem. Draco jej po prostu nie kochał. Nigdy w jego głowie nie zaświtała nawet myśl, że mógłby zwierzyć się jej absolutnie z wszystkiego. Rok wcześniej nawet przed nią uciekał, pragnąc być sam. Jej chłodne, neutralne podejście do sprawy czyniło go wobec niej oschłym. Była zazdrosna o inne dziewczyny, to prawda, ale raczej nie obchodziło jej nic poza tym. Kiedy pragnęła jego bliskości, walczyła o nią, ale z umiarem. Nie bawiła go, nie wytrącała z równowagi swoim charakterem. Była na co dzień bezbarwną, zimną dziewczynką, która wabiła chłopców swoim wdziękiem.
- Draco? Słuchasz mnie? Patrzysz w moją twarz jak urzeczony.. – powiedziała ostro, lekko nim szturchając.- Podoba mi się to, muszę przyznać, ale za daleko odpłynąłeś.
   No tak. Wina Lovegood, z którą za dużo przebywał. Sam zaczął myśleć o niebieskich migdałach, zamiast skupić się na obowiązkach. I dlaczego, kurwa mać, myślał znowu o tej idiotce?! I to w takim momencie?
   By pozbyć się niechcianych myśli, pocałował Astorię w usta jak tylko namiętnie potrafił, a ona z lubością oddała mu pocałunek.
- To na dzień dobry, skarbie – powiedział czule do jej szyi, którą zaczął pieścić.- A na dobry wieczór wymyślę coś innego.
- Już czekam – odpowiedziała zawzięcie, jakby pragnęła go tu i teraz. Co nie mijało się z prawdą. Opuściła jego sypialnię pierwsza, gdyż Draco skupił się ponownie na pakowaniu. Różdżka – najważniejsza. Ochronna szata – w komodzie. Płaszcz – na sobie. Kilka minut później był całkowicie przygotowany, a na myśl przyszło mu kilka ciętych ripost co do ubioru Lovegood, który już sobie wyobrażał. Nie było nic lepszego na poprawę humoru niż dogryzienie dziecinnej kretynce.
  Szlag! W pokoju wspólnym przesiadywali Śmierciożercy. Oho, szykowali się do przedpołudniowej rozrywki pod tytułem „Jak zniszczyć przyjemną sobotę pozostałym uczniom”.
- Draco! Mieliśmy nadzieję, że do nas dołączysz! – pierwszy odezwał się Amycus, który razem z Rowlem zaczepiali młode Ślizgonki. Wiele osób z rana zostało już przez nich rozbudzonych.
- Przykro mi, mam coś innego na głowie – odparł zimno, co zirytowało rozłożonych na kanapach mężczyzn.
- Jak przyjdą Dołohow i Rookwood to nie będziesz miał co innego do gadania niż „Tak, sir”, „Przepraszam, sir”, „Zrobię ci loda, sir”.
- Och, przestań być obleśny, Carrow – warknął Draco, któremu już zrobiło się niedobrze na wyobrażenie tego, co usłyszał przed chwilą.- Zobaczymy, kto będzie jęczał, jak przyjdą.
   Naprawdę, gówno go obchodziło, że w szkole ma pojawić się nowa obstawa. Nie, że liczył na ochronę Viktorii, ale nowi Śmierciożercy nie mieli nawet powodu, by mu coś zrobić. Czuł się zatem bezpiecznie. Jeszcze do wyjścia słyszał ich zduszony rechot oraz rubaszne nawoływania w stronę dziewczyn. Niech ich piekło Merlina pochłonie. On też miał ich dość.
 **
   Trzymając w dłoni stary, dziurawy but, Viktoria wypowiadała wiele zaklęć, by aktywować go jako Świstoklik. Nie były to czary znane Lunie, wywodziły się z innego języka i brzmiały dość mroczno. Na moment poczuła, jak w pokoju zrobiło się chłodniej i ciemniej. Ale nie bała się. Nie miała czego, stojąc u boku profesor i opanowanego Dracona. Ślizgon od samego początku mierzył wzrokiem jej ubiór, które sprawiła sobie z myślą o wyprawach. Składało się ono ze skórzanego palta, które nie przepuszczało chłodu, wody i chroniło przed ogniem, butów twardych jak pancerz, ale jednocześnie lekkich i wygodnych oraz spodni ciasno przylegających do jej nóg, które zabezpieczały jej skórę przed obtarciami, zadrapaniami i poparzeniami. Całości dopełniały wielkie okulary chroniące oczy, z których to Ślizgon nie omieszkał się po cichu wyśmiewać. Starała się na to nie zwracać większej uwagi, gdyż bardziej martwiła się o niego i jego zbyt cienki strój.
- W tych okularach ci do twarzy, Lovegood – wyszeptał, kiedy na chwilę Viktoria przerwała swoje starania.- Wyglądasz prawie jak Trelawney.
- Dziękuję za komplement – odpowiedziała mu serdecznie.
   Draco spojrzał na nią, jak na stojącego przed nim jego ojca chrzestnego grającego na skrzypcach tango. Wtedy przerwała im profesor.
- Gołąbki, czas na podróż. Złamałam wszystkie bariery w zamku, ale tylko na jedną chwilę.
- Mogliśmy iść poza bramę – wtrącił chłopak.- I co za gołąbki?
- To zbyt ryzykowne o tej porze dnia – profesor zignorowała przytyk chłopaka do jej słodkiego wezwania - Śmierciożercy czatują w tamtych okolicach, a nie potrzebujemy niechcianych pytań. Znowu wieczorem będą tak wypici, że nie odróżnią nas od chadzających po błoniach centaurów.
   Viktoria postawiła but na pierwszej ławce. Potem Luna poczuła się jak w bajce. Dotknięcie Świstoklika gwałtownie targnęło jej ciałem, ale widziała dobrze w całym tym wirze, który ich otoczył, że również Viktoria i Draco starają się utrzymać przedmiot. Potem rozbłysło światło, a następnie owionęło ich zimno i jeszcze gorsza ciemność, jaka mogła się im kiedykolwiek przyśnić.
 **
   Draco całą swoją wolą powstrzymał się, by nie zwymiotować. Wolał o wiele bardziej teleportację, nad którą mógł zapanować, a Świstokliki tylko go denerwowały. Przed jego oczami rozbłysło mocne światło.
- Auć, Viktoria! Musiałaś tak gwałtownie zapalić tę różdżkę?
- Mogę ją zgasić, ale coś mi się wydaje, że w tej ciemności prędzej złamałbyś nogę, potykając się o jakąś wystającą skałę niż zdążył powiedzieć Lumos.
- Punkt dla ciebie.
- Luna?
   Viktoria rozświetliła więcej przestrzeni, szukając dziewczyny wśród wilgotnych skał. Na szczęście, klęczała skulona kilka cali od nich, nad jakąś dziwnie świecącą rośliną.
- Błahatek cienisty – mruknęła jakby do siebie, na co Draco prychnął pogardliwie.
- Luna! Na kwiaty przyjdzie pora później – powiedziała Viktoria, jednocześnie nasłuchując.- Wiedzą, że tu jesteśmy.
- Kto? – Draco doskoczył do kobiety, próbując odgadnąć jej wyraz twarzy. Przyłożyła jedynie palec do ust, zachowując subtelną ciszę. Jednak cisza, jaka ich otaczała była przerażająca. Od czasu do czasu woda skapywała ze skał i tworzyła przy tym upiorny rytm wraz z ich bijącymi w oczekiwaniu sercami. Viktoria posłała ogromną kulę światła w stronę, w którą patrzyli, ale zniknęła im z oczu skręcając w zaułek.
- Musimy iść cały czas przed siebie – rzekła w końcu, obdarzając Dracona i Lunę ciepłym spojrzeniem.- Mamy dużo do przejścia. Mam nadzieję, że jesteście w nastroju na jakąś pogawędkę.
   Luna zapaliła i swoją różdżkę, by rozjaśnić jeszcze bardziej nierówną drogę, którą kroczyli. Okrążały ich skaliste, strome i ostre skały. Biło od nich przeraźliwe zimno, a wilgoć, którą czuli wręcz oblepiała ich ciała. Draco szedł na samym przedzie, jak strażnik, który miał chronić przed nieoczekiwanym atakiem, znowu Viktoria zamykała tyły, od czasu do czasu odwracając się dla pewności.
- Co TA wyprawa ma związanego z poprzednią? – zapytał w końcu chłopak, a jego głos odbił się echem od wilgotnych ścian.
- Kula, którą ostatnio zdobyliśmy, potrzebuje krwi, by aktywować swoją moc. A wtedy zrobiłaby dla mnie wszystko.. Jeśli dobrze pamiętam, to tak jak w tym mugolskim filmie „Władca Pierścieni”, kojarzycie?
  Oboje spojrzeli na nią skonfundowani, ale nie zniechęciło to profesor, by kontynuować swoje opowiadanie.
- To pradawna kula Pierwszych Wampirów. Dzięki niej mogę wiedzieć, kto i gdzie się znajduje. Mogę nawet kontaktować się z tymi osobami, przekazywać informacje do ich umysłów.
- I będziesz wtedy wiedzieć, co robię pod prysznicem? – zadrwił chłopak, ukrycie będący pod wrażeniem tego, jaką moc dawała jej wyżej wymieniona kula.
- Jeśli robisz jakieś niecne rzeczy, to nie wiem, Draco…
  Chwilę chichotali, by rozluźnić napiętą atmosferę. W końcu, nie wiedzieli, dokąd dokładnie zmierzali lub w każdej chwili mogli napotkać jakąś przepaść.
- A co nas czeka tutaj? – wtrąciła Luna, rozglądając się dookoła.
- Tu powinniśmy trafić na jednego z pierwszych wampirów, ale nie wiem, jaką mocą on dysponuje. Teoria mówi jedno, a praktyka drugie.
- Świetnie. Można rzec, że dzisiaj może to być nasz ostatni dzień na ziemi..
- Draco, nie bądź taki pesymistyczny.
- Tylko wtedy, kiedy przypominam sobie, jaką ty masz moc, uspokajam się.
   Viktoria tylko zaśmiała się delikatnie, rada, że pomimo niepewnego miejsca, w którym byli, czas uciekał im dość szybko. Draco dopiero po drodze rozpoznał dźwięk, jaki wydobywał się zza skał, a był to szum wzburzonych fal, który na zmianę rozbrzmiewał, a potem cichł. Musieli kroczyć naprawdę krętą drogą. Luna raczyła ich co chwilę jakimiś opowieściami prosto z gazet ojca, co rozśmieszało profesor i irytowało Dracona. Miał ochotę skoczyć z klifu, kiedy słyszał, jakimi bzdurami ich raczyła.
- W sumie to mogę was poinformować o moich planach – profesor nie zwróciła nawet uwagi, że na dźwięk jej głosu oboje Draco i Luna lekko podskoczyli. Dobrze, to znaczy, że skupiali się na drodze – Chcę zorganizować bal na święta.
- Pogięło cię? – Draco nie potrafił powstrzymać swojego oburzonego tonu. Luna za to odwróciła się w stronę profesor, by tylko pokazać uniesiony kciuk na znak aprobaty.
- Uczniom tego brakuje, a ja wtedy wykorzystam ten czas, by aktywować kulę. Nie wiem, czego będę dalej potrzebować.
- Czyli prosto mówiąc, zmusisz dzieciaki i resztę do zabawy, profesorów zwolnisz na jeden dzień z pracy, a Śmierciożercom dasz alkohol, by znieczulić ich zmysły.
- Mniej więcej.
- Masz jeden problem.
- Jaki? – zapytała zaciekawiona, a Luna, która wszystkiemu się przysłuchiwała, również nadstawiła uszu.
- Rookwood nie pije i nie da się znieczulić.
   Viktoria widziała, jak Krukonka zadrgała i spuściła głowę. Przybycie Śmierciożercy do zamku zbliżało się nieuchronnie z dnia na dzień i negatywnie wpływało na dziewczynę.
- Nie, Draco. Ty się nim zajmiesz.
- Nie pozwolisz mi się bawić?
- Nie lubisz przecież takich zgromadzeń – odparła nazbyt słodko.
- Wkurwisz tym wszystkich.
- Severusa zostaw mnie – rzekła stanowczo, pozbywając się natychmiast swojego poprzedniego tonu. Nawet Luna zadrżała.
- I co ty będziesz wtedy robić w swoim zapadłym na dnie zamku gabinecie?
- Użyję zdobytych składników, by aktywować kulę. Może być dość głośno, hucznie i niemiło. Ale wszyscy będą zajęci balem i dudniącą muzyką. A wy pomożecie mi to uprzednio zorganizować.
- Jeszcze czego.
- Ty i Luna.
- Mam pracować z Lovegood? Chyba coś ci się przyśniło! – Draco nie zważał na to, że obgaduje dziewczynę, która szła tuż za nim.
- Luna ma świetną wyobraźnię, ty potrzebne umiejętności, a poza tym, jesteś nietykalny, więc będzie tak, jak zechcecie. Nikt was nie ruszy. Poza tym, ma być bajecznie i wesoło. A po to, by zdekoncentrować WSZYSTKICH.
  Luna usłyszała, jak Draco przeklina pod nosem. Profesor była jednak przygotowana na jego objaw niezadowolenia, gdyż zbyła je milczeniem. Ich kroki dudniły coraz bardziej, grunt pod nogami wyrównywał się z każdym calem, co oznaczało, że zbliżali się do wielkiej jamy.
- Widzisz coś, Draco? – zapytała Luna, czego chłopak się raczej nie spodziewał i nie odpowiedział od razu.
- Mniej skał dookoła – odpowiedział krótko i rzucił kolejny promień światła, by zobaczyć, czy mają przed sobą prostą drogę. Droga schodziła coraz niżej, a przed nimi pojawiły się schody w dół.
- Zanim tam zejdziemy – zatrzymała ich Viktoria, występując na przód – co do waszej współpracy.
- Rodley, nie kończ – Draco przewrócił oczami, ale za to dostał pstryczek w nos.
- Co do WASZEJ współpracy.. Nauczysz Lunę nowych umiejętności. W tym, teleportacji. Ja nie będę miała tyle czasu co dotychczas, czeka mnie wiele podróży.
   Draco milczał z zaciętą miną. Luna patrzyła zamyślona.
- Jeszcze jutro. Ona musi wiedzieć, jak się przenosić, bo następnym razem, jeśli zostanie sama, nikt jej nie pomoże.
- Nie dość, że mam być jej obrońcą, to jeszcze mam grać nauczyciela?!
- Obrońca? – wtrąciła dziewczyna.- To miłe.
- Nie przerywaj, Lovegood.
   Jednak Draconowi nie było dane dokończyć. Przeraźliwy syk przerwał ich rozmowę, zmuszając ich do przygotowania różdżek. Zrobiło się poważnie.
 **
- Ssss – rozległo się w pustej jaskini. Viktoria rzuciła promieniem światła w górę, by rozjaśnić wszystko dookoła. Usłyszeli rozpaczliwe jęki, wycie i przekleństwa. Na samym dnie jamy leżeli ludzie. Mnóstwo krzyczących w niebogłosy ludzi.
- Czy to są.. – zaczęła Luna, ale Viktoria szybko za nią dokończyła.
- Wampiry. Młode i łaknące krwi.
   Czuła jak po jej plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Wiedziała, że już niedługo będzie miała możliwość sprawdzić się w walce, która nieuchronnie ich czekała.
- Kto śmie przerywać nasz odpoczynek? – usłyszeli ponownie potworny syk. Raz mieli wrażenie, że dochodzi zza nich, raz z dołu, a raz z daleka. Odbijał się echem od ścian, tworząc upiorną melodię. Wreszcie z ogromnego otworu na samym dnie jaskini, który przypominał przejście, wyszedł okryty w stare płótno stwór. Do człowieka nie był podobny, to dostrzegli od razu, przyglądając się jego śnieżnobiałej cerze.
- Czarodzieje, magowie, jak raczycie nas nazywać – odpowiedziała mu Viktoria dość władczo, unosząc przed siebie swoją różdżkę. Luna i Draco swoje trzymali w pogotowiu. Nie byli pewni, czy wampir nie zaatakuje ich przy każdej sposobności.
- Magowie – powtórzył zajadle wampir.- Wróżbici. Ci, którzy tworzą magię. Niemili wobec nas przeciwnicy.
- Niemili to określenie dość ubogie, bym rzekła.
- Doszły mnie słuchy, że Lustrzana Kula została porwana.
- I jaki to ma związek z nami?
- Moi szpiedzy idealnie podali mi opis tych złodziei.
   Viktoria zeszła niżej, nie słuchając błagalnych próśb Dracona. Luna widziała po jej zaciętej twarzy, że nie boi się niczego. Nagle skoczyła tak zwinnie jak kot przy wtórze spanikowanych krzyków jej towarzyszy. Luna zamarła, Draco wpatrywał się zszokowany w dół. Profesor nic się nie stało, gdyż chwilę wcześniej zamortyzowała swój upadek. Potężne zaklęcie odrzuciło kilkoro wampirów, przez co wokół kobiety utworzyło się idealne koło. Przywódca wampirów zszedł z kilku stopni, by zbliżyć się do profesor.
- Kim jesteś, że śmiesz tu przychodzić i zakłócać nasz spokój?
   Tego ani Luna, ani Draco nie dosłyszeli. Ale to, co powiedziała profesor wstrząsnęło wszystkimi wampirami. Poczęli ze strachem wpatrywać się to w kobietę, to w swojego przywódcę.
- Czego zatem żądasz?
- Twojej krwi. Ale spokojnie – uprzedziła go gwałtownym ruchem dłoni, gdyż wokół niej zaczynało być niespokojnie – tylko kilka kropli.
- Jeśli pokonasz większość tych nieopierzonych – powiedział szeptem, które boleśnie wdarło się do ich uszu.- Wygrasz, a wtedy odwdzięczę się. Masz moje słowo, Poszukiwaczko Wampirów.
   Luna i Draco zdążyli szybko zejść na dół, starając się zbytnio nie zbliżać do gniewnych stworów. Chłopak cały czas trzymał za rękaw Luny, powstrzymując ją od dalszego biegu.
- Zaskoczymy ich od tyłu, Lovegood – powiedział, zanim zdążyła się odezwać.
   W tym czasie Viktoria przygotowała swoją różdżkę. Jej ruchy były leniwe, powolne i jednocześnie mylące. Pierwsze wampiry, które skusiły się wyjść przed szereg, widziały swoimi oczami pewne zwycięstwo. Nic bardziej mylnego.
- Omicidio! – zawołała natychmiast, kiedy kilkoro z nich rzuciło się na nią. Padli bez życia.- Tagliare!
   Draco z przerażeniem ujrzał po raz pierwszy w swoim życiu, jak niewidzialny topór odrąbuje głowy wampirom z niebezpieczną szybkością. To wystraszyło kilku przeciwników, którzy odsunęli się na tyły. Jednak pozostało zbyt wielu, którzy w szale krwi i walki rzucili się na kobietę. Draco czuł, że trzeba jej pomóc.
- Kiedy rzucisz zaklęcie bombardujące, Lovegood.. Lovegood, słuchaj mnie, idiotko! – warknął, pociągając ją za włosy, co od razu przywróciło ją na ziemię.- To ja wypchnę to zaklęcie dalej, by zrobić przejście do Viktorii, jasne?
  Jednym skinieniem głowy zgodziła się, a on nie pytał dalej.
- Bombarda Maxima!! – ryknęła, choć w jaskini trwała jatka w najlepsze. Wtedy on, poczuł w dłoniach znajomą siłę. Magia rozpierała jego pierś, więc musiał ją wypchnąć jak najdalej. Połączył swoją siłę z siłą zaklęcia, które rzuciła Luna. Wnet trafiło ono w tylni rząd stworów. Rozczłonkowane ciała poleciały we wszystkie strony, więc Luna na szybko użyła tarczy, by obronić siebie i Draco przed krwawym deszczem ciał. Było strasznie. Śmierdziało spalonym ciałem, krwią i wilgocią. Wrzasków nie było końca.
- Jeszcze raz! – powiedział Draco.
- Dlaczego powiedziałeś, że jesteś moim obrońcą?!
- Tak sobie żartowałem, Lovegood! – krzyknął, po raz kolejny wypychając z siebie sporą ilość magii. Luna była pod wrażeniem.
- Mogę rzec, że jesteś dobrym przyjacielem!
   Dracona zatkało i na chwilę zapomniał o całym zgiełku. Do czasu, kiedy jeden z wampirów zauważył intruzów i zaatakował. Draco od razu zmiótł go z powierzchni, ale wiedział, że czasu mają mało. Zaraz zauważą ich pozostali.
- Nie twoim, Lovegood! Nigdy! Jesteś nienormalna!
- Jestem tak samo normalna jak ty i reszta!
- W snach! Czaruj! Nie gadaj!!!
   Zgiełk był coraz bardziej donośny. Luna i Draco zaczęli używać zaklęć palących, gdyż szybko zauważyli, jak młode wampiry uciekały na widok ognia.
- Dalej, dalej!! Do Viktorii!!!
   Musieli uciec ze swojego miejsca, gdyż z góry nadciągały nietoperze, ogromne, straszne, niebezpieczne. Na szczęście, rozproszyło to inne wampiry, które nawet nie zauważyły biegnących między nimi dwójki czarodziejów. Viktoria jedną ręką odganiała wampiry po prawej stronie, drugą czarowała tarczę, od której nieopierzeni odbijali się jak piłeczki. Tworzyła wokół siebie ogniska, na które nadziali się nieuważni, a resztę ognia rzucała w latające stwory. Ogień trawił ich blade, śliskie ciała, które wpadały w szał, wiedząc, że nie uratują się z tej pożogi. Profesor zaciekle walczyła dalej, czując za sobą, jak inni czatują, jak chcą na nią skoczyć. Ale i oni zostawali odpychani przez niewidzialną siłę, która miażdżyła ich wiotkie ciała. Była w swoim piekle. A może w niebie? Wtedy usłyszała nawoływania Luny.
- Teleportujcie się! W tej chwili!
- Nie ma mowy!
- Rób, co mówię, Draco!
   Walczyli dobrze. Zdali swoją próbę, gdyż z niewielką łatwością przedarli się do środka. Zdolne dzieci.
- Koniec! Bierz Lunę i stąd spieprzajcie! Inaczej do końca roku nie dasz rady z wypracowaniami, panie Malfoy!
   Luna atakowała z prędkością, o jaką nikt by jej w życiu nie podejrzewał. Jej codzienna powolność, ruchy, chód i mówienie mogły doprowadzić człowieka do śpiączki, ale w walce okazywała się taka, jaką Viktoria sobie idealnie wyobrażała. Nawet Draco nie mógł przestać patrzeć w jej kierunku zaskoczony. To go zgubiło. Jak w zwolnionym tempie, profesor widziała atakującego od tyłu wampira, który wgryzł się w nogę chłopaka. Ten jednak bez wyrzutów sumienia potraktował go uśmiercającym zaklęciem. Luna otoczyła ich tarczą.
- Walczysz dumnie, Viktorio – odezwał się przywódca.- Zaciekle jak na twój ród przystało…
- Przyślij mi ich więcej, bo zaczynam się nudzić.. Fallire!
   Kilku na raz objęło się soczyście pomarańczowym ogniem. Nie zważała na ich wrzaski.
- Powiedz mi tylko, po co ci Lustrzana Kula? – wysyczał spokojnie, jakby rozgrywająca się przed nim scena walki była tylko generalną próbą na scenie.
- By zemścić się na tych, którzy mi podpadli.
   Luna rzucała prostymi zaklęciami, bojąc się użyć gorszych czarów, którymi Draco dysponował w każdej sekundzie. Mroziło ją na sam dźwięk słów, które wypowiadał. Ale oboje stali oparci plecami do siebie i w ten sposób bronili swoich tyłów. Krew lejąca się z nogi Dracona zaczęła odciągać wampiry od walczącej Viktorii, która na dodatek rozmawiała z przywódcą w nieznanym języku.
- Widzę, że zasługujesz na moją krew, ale musisz ją wypić – powiedział ostro, akcentując ostatnie słowo.- Tak aktywujesz kulę, Viktorio. Jak cię teraz zwą?
- Rodley – odparła warknięciem.- Draco! Teleportuj się z Luną! Jesteś ranny! Masz szlaban na kolejny tydzień!
   Luna skupiła się na walce, gdyż nie miała sekundy spokoju na to, by odetchnąć. Ręka paliła ją z bólu, ale nawet w tym momencie zdołała pomyśleć, że potrzebuje do kompletu rękawiczek, które uchroniłyby jej skórę.
- Lovegood, chwyć się mojej ręki! Zaraz się przenosimy!
   Zrobiła, jak jej kazał. Była przygotowana na kolejne szarpnięcie, choć miała wrażenie, że mijały wieki, odkąd stali ze sobą scaleni. Wiedziała, że coś jest nie tak. Tarcza zaczynała blednąć, a wampiry zbliżały się do nich coraz bardziej.
- Bombarda Maxima!!
- Lovegood, już!
- Woda!
   Donośne pyknięcie zaświadczyło o tym, że zniknęli. Viktoria odetchnęła, ale nie na długo. Luna, zanim zniknęła, rzuciła zaklęciem w grupę wampirów, które zdążyły umknąć czarowi. Niestety, w tym samym czasie, kolorowy snop magii trafił w skalną ścianę. A przez nią do środka zaczęła dostawać się morska woda.
- Będziesz dalej mnie sprawdzał, czy z tym kończymy?! – zawołała kobieta, nadal trzymając zaklęcia osłaniające. Nie musiała powtarzać, bo obok niej wyrósł przywódca. Jego twarz nie przypominała ludzkiej. Oczy świeciły się złowieszczo, ostre zęby prezentowały się upiornie, gdy się uśmiechał, a goła głowa błyszczała przy rozpalonym ogniu spalonych, martwych ciał. Przed nim nie musiała się bronić. Wszystkie pozostałe wampiry, jeszcze żywe ukłoniły się przed stojącym przed nimi stwórcą. Ponury dźwięk wydobył się z ich gardeł, tworząc muzykę, której nigdy wcześniej Viktoria nie miała dane usłyszeć.
- Pij, Viktorio – powiedział.- Pij, łuno zachodu. Na twój widok słońce gaśnie, magia staje się bezwartościowa, potężni przed tobą klękają. Pij.
   Potem była już tylko słodka krew, krew i krew..