niedziela, 10 marca 2019

~33~

  Ból przeszedł. Wspomnienia przeciążały myśli.
  Przed oczami Luny rozciągał się widok ze szkolnego mostu, który bynajmniej był dla niej dobrą retrospektywą. Szukała czegoś, co mogło odwrócić jej uwagę od myśli o ostatnich wydarzeniach, ale co najwyżej przypominała sobie fatalne sny lub rozmowę z Malfoy’em. Ten ostatni wcale nie był dla niej niestrawny, lecz wiadomość, jaką jej przekazał, że Klara powiedziała dyrektorowi o wszystkim, ściskała okrutnie za żołądek. Nic nie mogło uspokoić szarżujących w jej głowie i dokuczliwych myśli, na które nie działały żadne wyobrażenia. Dostrzegała Rookwooda w każdych drzwiach, które mijała, a był on tak rzeczywisty, że zdarzało jej się przystawać na chwilę obok niektórych klas. Ale był on tylko pozostałością po ostatnich majakach, które zostały spotęgowane przez leki oddziałujące na jej umysł.
  Dwie cienkie szramy na policzku zdobiły oblicze Luny Lovegood, stanowiąc niezbity dowód na to, że Carrow była bezwzględna i okrutna. Złamana kość, o której Luna dowiedziała się dopiero po przebudzeniu, w szpitalu zrosła się odpowiednio, a na ciele pozostały tylko nieznaczne blizny. Eliksiry przyśpieszyły kurację i Luna czuła się fizycznie o wiele lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak szybko działo się to wszystko, że nawet już nie pamiętała, że Alecto chciała zrzucić ją z mostu. O tym lepiej było nawet zapomnieć.
   Wracając do dormitorium po kilku dniach spędzonych w szpitalu, Luna zastała sypialnię opustoszałą, za to w doskonałym porządku, jakby jej współlokatorki jeszcze wczoraj wyjechały. Gdyby nie wiszący na jednej ze ścian kalendarz, który gdy zapytany, mówił, jaki jest dzień, Luna nie byłaby w stanie zapakować odpowiednich książek. W przeciwnym razie, musiałaby wszystko zabrać ze sobą. Przez pierwszą godzinę zajęć była zmuszona sobie odpuścić, gdyż spacer przez opustoszałe korytarze we wczesny poranek podczas lekcji zajął jej trochę czasu. Transmutacja była następna w kolejce, a sama osoba jak McGonagall była ostatecznym argumentem, by wybrać się grzecznie na zajęcia. Tam, przynajmniej, Luna mogłaby zapomnieć o tym, co ostatnio ją spotkało.
   Nie zdążyła otworzyć drzwi, kiedy na parapecie wylądował kruk o skrzydłach rozwianych jak sama peleryna dyrektora. Zastukał dziobem w szybę, prosząc usilnie, by zostać wpuszczonym do środka. Luna natychmiast popędziła, by ulżyć ptakowi, a gdy tylko do pokoju wleciał zimny powiew powietrza, kruk zakrakał dostojnie i wrzucił do sypialni kopertę. Potem odleciał, nie czekając wcale na nagrodę. Dziewczyna poznała od razu znajomy charakter pisma i zapominając o otwartym oknie, rzuciła się na kawałek pergaminu. Nie myliła się. Był od jej ojca.
  Córko Najdroższa! Wiem poniekąd, jaka sytuacja panuje w Hogwarcie z różnych źródeł i od przedziwnych ludzi, których napotykam.. W Ministerstwie chcąc się czegoś dowiedzieć zostaję często z niego wyrzucany lub po prostu pracownicy mnie ignorują . Rodzice uczniów nie mają dostępu do tego, co się z Wami dzieje. To przykre, gdyż nawet listy są sprawdzane i odczytywane. Mój, o dziwo, został zabrany przez kruka, który w przeciwieństwie do sów z Ministerstwa, nie pobrał za to żadnej opłaty. Wieżyczka stoi i czeka na Ciebie, Moja Ukochana Córeczko! Przyjedziesz na święta? Albo chociaż na ferie? Byłoby mi lżej i poczułbym się lepiej, będąc w Twoim towarzystwie. Przygotowałbym dla ciebie dobry napar na złe samopoczucie, gdyż nie zdziwiłbym się, gdyby w szkole teraz podawali Wam same najgorsze rzeczy. Zastanawiam się, o kim piszesz, ale wiem, że nazwisk lepiej nie podawać na tacy Ministerstwu. Cieszę się niezmiernie, że znajdujesz coraz więcej przyjaciół. I jeśli ta kobieta jest na tyle interesująca, by wywiad z nią umieścić w naszej gazecie, z chęcią to opublikuję. O jakich tarapatach piszesz, Kochanie? Wiem, że w Hogwarcie jest niebezpiecznie i znam Twoje pobudki co do ekstremalnych wyzwań, ale proszę, zachowaj bezpieczeństwo, gdyż zbliżający się rok zwiastuje coś niedobrego. Lepiej, byś uważała na siebie.. I jeszcze chciałbym dodać, że ten, który odwiedza moje wydawnictwo kolejny raz mi zagroził. Powiadasz, że był już u Was w zamku? To niedobrze.. Jeśli coś Ci zrobi!.. O mnie się nie obawiaj. Dam sobie radę. Robię wszystko, by ten sukinsyn się do Ciebie nie dobrał. Trzymaj się, Córeczko! I odpisz mi, kiedy będziesz miała czas. Ksenofilius Lovegood,
   To była pierwsza, dobra rzecz, która spotkała Lunę od ostatniego czasu. Mogła być pewna, że ojcu nic się nie dzieje, chociaż wiedziała, że tata lubił często ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Jedno było ważne – nic mu się nie stało.
  *
- Panno Lovegood, proszę zająć miejsce – powiedziała chłodno profesor McGonagall i na tym skończyło się zwracanie uwagi na Krukonkę. Żadnych ujemnych punktów, żadnych reprymend. Luna domyśliła się, że już wiele osób wie. Czuła na sobie ich ukradkowe spojrzenia. - Jeśli nie jesteście pewni, co do przemian iguany w przedmioty magiczne, proszę, podejdźcie do mojego biurka.
   Luna przyszła, oczywiście, spóźniona na zajęcia i całą teorię wykładaną przez profesor musiała przeczytać w podręczniku do Zaawansowanej Transmutacji. Pozwoliło jej to zagłębić się w dłuższą lekturę, kiedy uczniowie szeptali za jej plecami. Wśród nich nie było Ginny ani Klary. Ruda mogła po prostu zignorować zajęcia, co ostatnio zdarzało jej się coraz częściej, znowu Klara..
 Co powiedziała wam Klara? Wszystko, co było ważne..   Luna wcale nie była na nią zła. Nie miała powodu, by tak myśleć. Martwiła się o przyjaciółkę i obawiała, w jakie kłopoty jej wiedza mogła ją zaplątać. I do czego te informacje, które ujawniła mogą doprowadzić wszystkich przyjaciół Luny..
- Też dostrzegłam, że nie ma Klary – nad jej ławką stanęła Annette. Wyglądała troszkę inaczej niż zazwyczaj, oczy miała podkrążone i zwężone złowrogo, a usta zaciskała co chwilę, jakby bała się czegoś powiedzieć.- Nie wiesz, gdzie jest?
- Nie.. – odpowiedziała Luna szeptem.- Wiesz, że mnie nie było..
- No tak.. Wiem doskonale.. Bo gdybyś była zdrowa, pewnie z nią poniewierałabyś się po Zakazanym Lesie..
- Proszę?
  Luna nie doczekała się odpowiedzi, gdyż Annette odeszła prędko, zanim niedaleko ich ławek nie pojawiła się McGonagall, sprawdzająca postępy uczniów i pilnująca porządku. Annette usiadła z powrotem obok Marietty pilnie studiującej książkę do Transmutacji. Nie spojrzała już na Lunę ani razu.
- Panno Lovegood, jakieś problemy? – nad ławką stanęła nauczycielka, patrząc na puste pergaminy dziewczyny i jej otwartą książkę na kompletnie innej stronie, niż ta, która była podana na tablicy.- Widzę, że jednak tak.
   McGonagall była wyrozumiała. Luna wyczuła jej łagodny stosunek, nie miała nic przeciwko. Niech ją traktują jak ofiarę przez najbliższe kilka dni, a ona dla bezpieczeństwa będzie to ignorowała. Pierwsza próba zamiany iguanę w opasłą zieloną księgę przez Krukonkę zakończyła się powodzeniem, a McGonagall była rada, że może wynagrodzić taki trudny wyczyn kilkoma dodatkowymi punktami.
 **
   Victoria patrzyła zachłannie na roztaczający się krajobraz przed jej oczami. Niebo było przyciemnione z powodu szarych chmur, które gęstniały coraz bardziej, szykując się do nadciągającej burzy. Z daleka wyglądały jak opary dymu, które przysłaniały słońce, próbując je tym samym udusić. Profesor czuła, że brakuje jej aparatu, by uwiecznić na zdjęciu mistrzowski obraz rozciągający się przed nią, gdyż z chęcią dodałaby go do swojej wybitnej kolekcji.
- Długo kazałeś na siebie czekać.. – powiedziała chłodno, nie odwracając wzroku od górzystego pejzażu. Gdyby ktoś z boku obserwował kobietę, uznałby z pewnością, że coś z nią jest nie tak, gdyż w promieniu kilkunastu cali nie było nikogo. Żadnej żywej duszy. Lecz profesor wiedziała doskonale, do kogo się zwraca, kto stoi ukryty w cieniu. Powietrze nawet nie zadrgało, gdy z mroku wyłonił się Severus Snape.
- A tobie nie zajęło długo, by odkryć moją obecność – odrzekł niskim, przytłumionym głosem, podchodząc do Victorii i jednocześnie zachowując wobec niej dystans.- Wiesz zapewne, dlaczego chciałem z tobą porozmawiać?
- Na tyle nie sięga mój dar jasnowidzenia, nie zamierzam również czytać w twoich myślach, Severusie, ale podejrzewam, że ma to związek z Draco?
- Daleko nie zbłądziłaś..
   Profesor zacisnęła dłonie wokół metalowej barierki balkonu, czując, że jej przypuszczenia mogą się spełnić. Wiedziała, że Draco nie był jedyną przyczyną, dlaczego dyrektor chciał się z nią widzieć dzisiejszego wieczoru.
- Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy od uczennicy Klary Ainsworth, mniemanej przyjaciółki Luny Lovegood.. A tą drugą znasz zapewne lepiej ode mnie..
- Nie przeczę, Severusie – z tymi słowy odwróciła się do niego, by spojrzeć prosto w jego czarne oczy, pełne niejednoznacznych emocji, a przez które przeświecał wyraźny dystans – Z panną Lovegood wiążą mnie pewne relacje..
- Wiążąc takie relacje, Rodley, wiesz, do czego możesz doprowadzić? To członkini Gwardii, ryzykujesz tym, że sam Draco może mieć z nią do czynienia, a jak on będzie tłumaczył się Czarnemu Panu, gdy ten wyczyta z jego głowy niechciane myśli? Bo wiem, że nie ty przecież będziesz klęczała przed Lordem, ale młody Malfoy..
  Victoria patrzyła na niego z widocznym napięciem, który próbowała opanować jak najmocniej. Po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- A ty, Severusie, nie ryzykujesz swoim życiem? Cóż powiedział ci Dumbledore, co kazał ci uczynić względem sprawy Zakonu? Wiem doskonale, po której stoisz stronie..
- Niezmiernie się cieszę, że jesteś tego świadoma – sarkazm w głosie mężczyzny był wyraźny w każdym osobnym wyrazie.- Nie mowa tu o mnie.. Chciałbym uprzedzić cię przed niechcianymi konsekwencjami i co więcej, ostrzec, że twoje relacje z Draconem zaszły według mnie za daleko..
- Co masz na myśli? – zapytała łagodnie, nadal uśmiechając się subtelnie, by nie zdradzić swoich uczuć, ale znakomicie zdawała sobie sprawę z tego, że przed Severusem trudno było cokolwiek ukryć.
- Chłopak przyzwyczaił się do ciebie, nawet śmie traktować cię lepiej niż własną matkę.. To może źle się dla niego skończyć, dla jego rodziny również.
- Lucjusz powinien wiedzieć, na co się pisał, gdy prosił mnie o przysługę.
- Jak zawsze.. Próżna, egoistyczna..
- Wystarczy, schlebiasz mi – zachichotała i oparła się plecami o barierkę, pozwalając, by przepiękny krajobraz uciekł jej sprzed oczu. Teraz wpatrywała się w postać Severusa, dostojnego, niewzruszonego oraz zdystansowanego.
- Czyli nie dasz sobie przemówić.. Dobrze, ale co w takim razie z panną Lovegood? Jesteś na tyle odważna, by ryzykować życie jej samej i rodziny?
- Nikt się o niej nie dowie.. Draco traktuje ją sceptycznie, nie pozostawia w swoim umyśle o niej żadnego śladu..
- Obyś miała rację..
  Severus czekał cierpliwie, zanim dojdzie do puenty dzisiejszego spotkania. Chciał jak najszybciej to skończyć, gdyż przenikliwe oczy kobiety świdrowały go jak jadowite węże, które w każdej chwili mogły ukąsić. Ukąsić tak samo jak kilka lat wcześniej. Opowiedział jej, czego dowiedział się z ostatniego przesłuchania, a temat ten niewątpliwie dotyczył Pottera i jego ucieczki z zamku. Victoria słuchała uważnie, rozpatrując ostrożnie każdy szczegół podany jej przez mężczyznę. Na koniec Snape spojrzał na nią krytycznie, czekając na jakiś komentarz.
- Mam nadzieję, że nie dopuścisz Śmierciożerców do tej informacji?
- Kiedy posłałem Rowle’a po Dracona, zmieniłem miejsce przesłuchania, gdyż miałem niezawodne przeczucie, że czegoś się dowiem.. I nie myliłem się.. Ale co do twojego pytania, nie, nie dopuszczę nikogo..
- I dobrze.
- Mam pewne wątpliwości co do misji pana Pottera. Dumbledore milczy w ramach swojego obrazu, kiedy najbardziej potrzebuję jego rady, tylko cały czas napomina mnie, bym pomagał chłopakowi.
- Omówimy to w moim gabinecie, Severusie – przerwała mu Victoria, nasłuchując jak drapieżnik oczekujący zwierzyny, czy nadal sami znajdują się na wieży.- Tak będzie lepiej.
- Rodley – powiedział, mocno akcentując jej nazwisko.- Nawet nie wiesz, ile ryzykujesz samą swoją obecnością w zamku..
- Severusie, rozmawialiśmy już o tym.. Ten temat uważam za zakończony – odpowiedziała mu zbyt wyniośle i oschle, by zniechęcić mężczyznę do kontynuowania rozmowy, ale Snape’a nie dało się powstrzymać.
- Szykuje się kolejne spotkanie.. Wiesz, że muszę mieć na ciebie oko, a zwłaszcza kiedy wyjeżdżasz na swoje wyprawy.. i z tego zdaję relację.. – odpowiedział jej ozięble i wyjął z kieszeni szaty dwa srebrne pierścienie zbudowane z wijących się węży, udekorowane szmaragdami połyskującymi w mdłym świetle dnia. Victoria patrzyła na nie zaskoczona, ale spodziewała się, co mogą one znaczyć.
- Bynajmniej nie są to zaręczyny – skwitował jej zdumioną minę zwykłym pogardliwym uśmiechem – Pozwolą się nam one kontaktować ze sobą. A kiedy będę cię wzywał, pierścień zacznie parzyć twój palec, ale cię nie skaleczy. Śmierciożercy zaczęli zabijać twoje kruki.. Uważają, że to szpiedzy.
- Kretyni bezlitośni – warknęła pod nosem i spojrzała płomiennie na pierścień.- Załóż mi go, Severusie.. Niech to będą nasze szpiegowskie zrękowiny.
- Do tej pory twój dowcip mnie zniewalał, Rodley – odparł z sarkazmem i wcisnął na jej kościsty palec wijącego się węża o błyszczącym, przenikliwym oku.- Idźmy do gabinetu.
   Victoria nie patrzyła za siebie, by tego dnia ostatni raz spojrzeć na pejzaż stworzony przez burzowe chmury. W oddali zagrzmiało. Nawet to nie odwróciło jej uwagi od oblicza Snape’a.
 **
   Victorii odwdzięczysz się kiedy indziej..
  Przez umysł Luny przedarły się słowa Dracona, który dla dziewczyny w jednej chwili stał się bardzo rzeczywisty i na ułamek sekundy stał u podnóża jej łóżka i z nią rozmawiał. Wyobraźnia płatała jej figle. Widziała siebie leżącą w szkolnym szpitalu, odczuwającą piekielny ból, słuchającą, co Ślizgon miał jej do przekazania. Odpływała z zajęć i zapominała, co jest prawdą, czy szpital, czy klasa, czy Wielka Sala. Klara była nieobecna, Ginny się nie pojawiła, Neville tak samo.. Została sama. A to było najgorsze, bo wtedy wspomnienia atakowały jej nieodporny umysł.
  O niej nie będę z tobą rozmawiał.. Jeśli chcesz, proszę bardzo, idź jej sama podziękować.. Już wystarczająco muszę cię znosić.
   Po zakończonych zajęciach Luna uciekła pierwsza z klasy, co było dla pozostałych uczniów niebywale zaskakujące. Dziewczyna, która zawsze bujała w obłokach miała coś ponaglającego do załatwienia. Fenomenalne. A nogi prowadziły ją pod znany wszystkim w szkole gabinet, pod który młodsi uczniowie bali się podchodzić. Nawet dyrektor nie zyskał takiej sławy jak Rodley, która zaskarbiła go sobie poprzez swój popis przed Bellatrix Lestrange. Luna się nie bała. Prowadziło ją pragnienie rozmowy z kimś normalnym. Z nią, przy której mogła na chwilę uciszyć w głowie Malfoy’a, Rookwooda i Carrow. Wpadłaby do gabinetu Victorii, gdyby nie usłyszała ciekawej rozmowy. A toczyła się ona pomiędzy profesor a samym dyrektorem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz