sobota, 1 czerwca 2019

~39~

   W pokoju wspólnym Ślizgonów było wyjątkowo spokojnie. Draconowi Malfoy’owi taki stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał. Nie potrzebował niczego więcej niż spokoju niezakłócanego przez grono uwielbiających go młodych Ślizgonek ani patrzących z zazdrością na niego chłopców. Wypatrywał jedynie Astorii, której obecność mógł na tą chwilę zaakceptować.
   Jednak w dormitorium panowała niepokojąca cisza. Wiedząc, że nikogo znajomego nie spotka, przeszedł do tej części lochów, gdzie mieściły się sypialnie. Na każdych drzwiach widniała kamienna tabliczka z nazwiskami osób, do których należał pokój. Nie mając czasu na oglądanie każdej z nich, wymruczał interesującego go nazwisko, które za pomocą zaklęcia zaiskrzyło na jednej z pobliskich tabliczek. Nie pukając, Ślizgon wparował do środka i natychmiast rzucił Muffliato na drzwi, by nikt przypadkowy nie usłyszał lub nie wyczuł, że Draco przybył tutaj bez zaproszenia.
- Zobaczymy, co takiego możesz chować, Mechelbot.. – wyszeptał Draco, czując napływającą ciekawość na myśl o przeszukiwaniu rzeczy, których nie powinien tykać. Zakazane rzeczy ogromnie go przyciągały i to pozwoliło mu sumiennie zabrać się za robotę. Był pewny jednego. Ci, co tu mieszkali nie znali znaczenia słowa „czystość”. W całym tym bałaganie porozrzucanych po kufrach i szafkach rzeczach trudno można było cokolwiek odnaleźć. Kilkakrotnie Malfoy używał Accio, wzywając konkretny obiekt, który mógł wydać się podejrzany, ale za każdym razem były to bezsensowne śmieci. Doszedł do wniosku, że przeszukiwanie czyjejś własności jest jedną z najżmudniejszych rzeczy, z jakimi miał w życiu do czynienia. Kiedy Draco poddał się i przeniósł wzrok w kierunku drzwi, dojrzał na jednym ze stolików nocnych dziennik. Dobrze wiedział z własnego doświadczenia, że zapisane sekrety mogą być niebezpiecznie przyciągające i od razu sięgnął po przedmiot. Uśmiechnął się szyderczo, kiedy zobaczył w środku nazwisko chłopaka, który go interesował.
- Czas na lekturę – powiedział do siebie rozbawiony i rozsiadł się na jednym z łóżek, uważając przy tym, by na niczym bliżej niezbadanym nie siąść.
 Co za bzdety..
  Ślizgon niedbale kartkował dziennik, szukając innego znajomego nazwiska nielubianej przez niego dziewczyny. Gdy w końcu doszedł do zapisków z tego roku, znalazł parę zdań dotyczących Lovegood. A zwłaszcza tyczyły się one bójki jaka zaszła pod Sowiarnią pomiędzy Mechelbotem i jego zgrają a głupimi dziewuchami i tym palantem Longbottomem. Draco parskał ze śmiechu, czytając słowa Ślizgona, które ociekały jadem i przepełnione były nienawiścią. Jednak dało się zauważyć podziw, jakim Mechelbot darował dziewczynę. Kolejna osoba, która widziała coś w tej głupiej, śmiesznej idiotce. Walczyć może potrafiła. W sumie, pokazała swoje umiejętności podczas walki w gabinecie Viktorii, ale na brodę Merlina! Ona wcale nie była taka intrygująca, tylko po prostu żałosna.
   Draco usłyszał stłumione głosy nadchodzącej grupy osób powracających z zajęć. Nie ruszył się, nie spanikował. Wiedział, że jako prefekt miał prawo wejść wszędzie, nawet jeśli nie spodobałoby się to reszcie. Uczucie paniki zastąpiła wzmożona pewność siebie oraz cyniczne poczucie własnej wartości. Do sypialni wpadło dwóch chłopaków. Malfoy od razu poznał Mechelbota, lecz ci w ogóle go nie zauważyli, ukrytego do połowy za kotarą i siedzącego w najciemniejszym miejscu w pokoju.
- Nie masz z nią szans, Reeves! – zaśmiał się David, szturchając kolegę z dormitorium.- Jeśli chcesz ją zdobyć, zdaj się na mnie..
- Nie potrzebuję pomocy – warknął tamten.- Niedługo sama wleci mi do łóżka.
   Przez chwilę obaj się śmiali z czegoś nieokreślonego, dlatego Draco poczuł, że to najlepszy moment by się ujawnić.
- W powietrzu jest aż za gęsto od wysokiego poziomu waszej głupoty..
- Co ty tu robisz?! – Mechelbot od razu doskoczył do starszego, w przeciwieństwie do swojego kolegi, który skulił się na widok Malfoy’a.
- Nie powinieneś być grzeczniejszy, Mechelbot? – Draco zamachał mu różdżką przed nosem, a także rodowym pierścieniem swojej rodziny, by tym samym przypomnieć chłopakowi, z kim ma do czynienia i ostudzić jego popędy. Ślizgon zmierzył go spojrzeniem, które posyłało w jego stronę tysiąc przekleństw.
- Spadaj stąd – Draco warknął w stronę drugiego nieznajomego typa, który od razu posłuchał i zostawił dwójkę chłopaków samych.- A teraz do rzeczy..
- Jeśli chcesz wiedzieć, cała moja rodzina wierna jest Sam-Wiesz-Komu. Nie masz powodu, by mieć mi coś do zarzucenia.. jako Ślizgon Ślizgonowi.
- Nie obchodzi mnie twoja rodzina.. – Draco nie szczędził jadu, jaki przelewał się z jego ust. Miał tak naprawdę ochotę stłuc twarz stojącego przed nim idioty, który zachowywał się jak pięciolatek, nie jak Ślizgon.- Interesuje mnie twój stosunek do Lovegood..
- Jesteś nią zainteresowany?
   Draco miał dość. Nie dość, że zmarnował wiele cennych minut na przeszukiwaniu tego zabrudzonego pokoju oraz wykonywał zadanie zlecone mu przez Viktorię, które musiało tyczyć się tej stukniętej Krukonki, to Mechelbot śmiał mu jeszcze odpyskować. Dobrze, że pamiętał nauki swojej profesor dotyczące zdobywania szacunku. Spodobały mu się zwłaszcza metody mugolskie.
- Auu!! – David jak długi wyłożył się na podłodze, kiedy Draco rąbnął go pięścią w policzek.- Zwariowałeś?
   Tego sposobu załatwiania spraw, którego nauczył się przez wakacje, Draco nie żałował.
- Zaczniesz mi tu ładnie odpowiadać?
- Tylko mnie nie bij..
   Wstając, młodszy Ślizgon zauważył swój otwarty dziennik leżący niedbale na łóżku.
- Jak śmiałeś go czytać??
    Draco wystawił mu różdżkę pod samą twarz i zaczarował usta, by móc go na chwilę uciszyć.
- Będę się tą chwilą ciszy upajał, Mechelbot – warknął, patrząc rozbawiony, jak ten próbuje wydobyć z siebie choć słowo.- Niech cię nie interesuje, dlaczego pytam się o Lovegood. Wyobraź sobie, że pomagam w wykonaniu pewnego zadania.. A jeśli tak bardzo kibicujesz Czarnemu Panu, powinieneś mieć do mnie większy szacunek i nie dopytywać się o przyczyny tej mojej niezapowiedzianej ingerencji.. Jasne?
   David skulił się pod ścianą, obserwując bacznie koniuszek różdżki prefekta. Potrząsnął tylko głową, dając mu znak, że rozumie bardzo dobrze, o co mu chodzi.
- Dokuczając Lovegood, za co osobiście mógłbym ci pogratulować, ale nie ja wydaję polecenia, stałeś się w pewnym sensie.. przeszkodą.. Jestem tu po to, by tą przeszkodę, czyli ciebie… z uprzedzeniem powstrzymać.
   W tej chwili jeden ruch różdżką przywrócił głos Davidowi, który i tak nie odezwał się od razu. Draco zauważył, jak chłopakowi drżą ręce. Pewnie zrozumiał, że poza ich zasięgiem toczy się poważna gra, a ich prefekt odgrywa w niej ważną rolę. Zbyt ważną.
- Co mam zrobić w takim razie?
- Daj Lovegood spokój. Pewnie w swoim czasie i na nią przyjdzie kolej.. Znajdź sobie inną zdobycz i przestań ją męczyć, zrozumiałeś?
- Nie ma sprawy – odpowiedział natychmiast.
- Tak lepiej – mruknął zadowolony Draco.- Aha, jeszcze jedno.
   Błyskawiczny ruch różdżką spowodował, że w pokoju wszystkie przedmioty zaczęły się układać. Pościel trafiła na łóżka wraz z poduszkami, które wcześniej leżały na podłodze, pergaminy oraz tusze znalazły swoje miejsca na komodach, książki wylądowały w jednym miejscu, pozamykane i czyste, a szaty ułożyły się w kufrach.
- Przynajmniej dbajcie o czystość – skomentował na koniec.
   Miał nadzieję, że jego wyuczona siła perswazji i stopień prefekta powstrzymają tego idiotę od dalszych wyczynów. Niech ta Lovegood mu za to podziękuję, bo to przez niego będzie miała spokój. Ale oczywiście, nigdy by się nie przyznał, że do tego doprowadził i miał nadzieję, że Viktoria utrzyma buzię na kłódkę. Nagle nim szarpnęło. Zadrżał, a na szyi wystąpił mu zimny pot. Poczuł jak temperatura jego ciała spada, a lewa dłoń drga niekontrolowanie. Niech to szlag! Teraz? Nie miał wyjścia. Gdziekolwiek go wzywali, musiał się tam pojawić.
 **
   Potok przepływający przez urwisty pagórek za domem był najlepszym miejscem dla Luny na odpoczynek i ćwiczenia na wyobraźnię. Zanurzyła swoje drobne dłonie w rwący nurt i obserwowała jak woda próbuje przedrzeć się przez jej smukłe palce, a światło odbija się o płytkie dno jej ulubionego potoku. Miała przeogromną ochotę zamoczyć swoje stopy, ale było na to zbyt zimno. Z każdym dniem zbliżająca się jesień dawała o sobie znać.
   Nagle za sobą usłyszała ciężkie kroki osoby, która wcale nie miała zamiaru dbać o ciszę, jaka otaczała dziewczynkę, tylko niszczyła marzycielską aurę, jaka zdążyła powstać w tym magicznym miejscu.
- Nie wpadnij do wody, łasiczko.
   Luna zadrżała, kiedy usłyszała znajomy męski głos, lekko zachrypnięty i dość melodyjny. Zawiedziona tym nagłym najściem, które zerwało jej chwilową więź z potokiem, wstała i spojrzała beznamiętnie na Rookwooda. Nie pamiętała tej sytuacji lecz święcie wierzyła, że to tylko bujda stworzona przez jej wyobraźnię. Tylko dlaczego był tu obecny właśnie ON? Patrzył na nią litościwie, wręcz łagodnie, co wcale do niego nie pasowało. Podczas zastraszania jej papy oraz niszczenia wszystkiego, co nawinęło mu się pod rękę w czasie napadów furii wyglądał kompletnie inaczej. Brązowe pasma jego gęstych włosów spływały po skórzanej kurtce o trudnym do scharakteryzowania kolorze.
- Nie zamierzałam pływać – odpowiedziała mu cichutko, wzrok wlepiając ponownie w wzburzoną taflę wody.
- Byłoby przykro, gdybyś cała zmokła – powiedział to ogromnie troskliwym głosem, ale zaraz ten uśmiech, który na jego twarzy wyglądał raczej jak pogardliwy grymas zszedł, ustępując wyrazowi zdziwienia, gdy z Wieży doszły do nich nieprzyjemne nawoływania papy. Wizyta Śmierciożercy oznaczała również przybycie innych, którzy od długiego czasu straszyli i grozili jej ojcu. Rookwood zagrodził jej drogę, a była zbyt niska i słaba, by stawić mu opór.
- Mój tatko – rzekła rozpaczliwie, ale mężczyzna zdobył się tylko na westchnięcie.
- To długo nie potrwa – mruknął cicho, lecz troskliwie, co zdziwiło Lunę. Chwilę wpatrywali się w siebie, podczas kiedy dziewczynka nie mogła odpędzić się od pytań napastujących jej umysł. Skąd to pamiętała? Skąd wzięło się to jakże rzeczywiste wspomnienie? Oczy koloru ciemnego bursztynu były zbyt wyraziste i zaskakująco dla niej przyjemne. Dlaczego to czuła? Powinna być napełniona nienawiścią, strachem o ojca, a w tym momencie liczyły się tylko te oczy.
- Ej! – ryknął nagle Rookwood, przywołując swoich kompanów, którzy zebrali się pospiesznie na jego wezwanie.- Dajcie sobie dzisiaj spokój! Musimy załatwić coś bardziej ważnego!
- Ale Augu..
- Zamknąć się! To był rozkaz!
    Jego krzyk był tak potężny i mocno zabrzmiał w jej delikatnych uszach, że na chwilę poczuła się otumaniona. Obraz zaczął rozmywać się przed jej oczami, aż w końcu nastała kojąca, jednocześnie niepokojąca ciemność. Dla opanowania zamrugała kilkakrotnie oczami… A gdy je otworzyła, ujrzała znajome niebieskie kotary, które w ciemnościach spowijających pokój Krukonek wydawały się granatowe. Oddychała powoli i miarowo jak na śpiącego co dopiero człowieka, czym była zaskoczona po tym, co ujrzała w swoim śnie. Jako, że Luna święcie wierzyła, że sny są tylko wytworem bujnej wyobraźni i skrytych marzeń, ponownie zasnęła, zapominając o bursztynowych oczach człowieka, którego od bardzo dawna się obawiała.
 **
   Nie miał prawa zwlekać. Teleportował się najszybciej jak mógł, by stanąć oko w oko ze Śmierciożercami na nieznanym mu wzgórzu. Jego szaty łopotały pod wpływem silnego wiatru, a włosy powiewały rozwichrzone mając za nic, że Draco układał je rano dość długo.
- Co to za miejsce? – zapytał Selwyna, który stał najbliżej.
- Zaraz się dowiesz, Malfoy – odparł od niechcenia Śmierciożerca.
- Uznano, że mógłbyś się przydać, by odkupić swoje winy – zakpił mężczyzna, który pojawił się tuż za nim. Ten głos rozpoznałby wszędzie. Rookwood.
- A ty tu czego? – Draco również nie szczędził mu grzeczności.
- Hm – na twarzy naznaczonej ospą pojawił się kpiący uśmiech – Powiedzmy, że stęskniłem się za tym miejscem i chciałem zobaczyć, co dzieje się u starego znajomego.
  Znajomego??
  Kiedy odczekano aż pojawili się wszyscy, których Selwyn potrzebował, ruszyli w kierunku wzgórza, by po chwili ujrzeć wyłaniający się zza niego najdziwniejszy budynek pod słońcem. Czy był to dom, Draco nie wiedział. Jedynie tylko bujny, niezadbany ogród oraz niepozorna brama wskazywały, że krzywa wieża była przez kogoś zamieszkana.
- Kto tu mieszka? – zapytał Draco.
- Nie zadawaj mi teraz pytań – odrzekł Selwyn stanowczo, zaś inni krzywo na niego spojrzeli.- Dowiesz się, jak wejdziemy.
   Śmierciożercy, którzy byli wyżsi rangą od tych przebywających w zamku znacznie różnili się pod względem stosunków wobec Dracona. Traktowali go chłodno i z dystansem, powstrzymując jego ciekawość i traktując oschle. Jednak jemu to w zupełności wystarczyło, gdyż nie odzywając się do niego zbyt często, pomijali temat Viktorii, tak bardzo dla nich i niego drażniący.
- Słyszałem, Rookwood, że wybierasz się do Hogwartu – Śmierciożercę zaczepił Travers, którego Draco kompletnie się tu nie spodziewał. Ale bardziej zaskoczyło go pytanie zadane przez niego Augustusowi.
- To wszystko w planach dopiero – odpowiedział mu beznamiętnie.- Jeśli tak ostatecznie zdecydują, to nie będę miał wyboru, jak tam zamieszkać..
   Draco dałby sobie palec odciąć, że w głosie Rookwooda zabrzmiała szydercza nuta. Na to, co mówił, Ślizgon był wyczulony odkąd Viktoria opowiedziała mu o nim ciekawą historię. Im bardziej zbliżali się do budynku, tym dziwniejszy się on wydawał. Draco nie potrafił sobie wyobrazić, jak ktoś mógł w nim mieszkać, kiedy to coś na kształt wieży było tak krzywe. Już chciał zobaczyć, jak jest w środku.
- Kseeenooofiiliuusieee! – zawył Rookwood, występując na przód i otwierając powoli furtkę, wokół której rosły niepokojące z wyglądu rośliny. Były tam również tabliczki, ale zarośnięte liśćmi.- Spójrz, kto przyszedł!
   Draco zauważył, jak drzwi od domu uchyliły się nieznacznie, a zza nich wyjrzała twarz mężczyzny o białych włosach i przestraszonych oczach. Jedno oko uciekało mu do środka, drugie bacznie się w nich wpatrywało.
- J-ja nic nie z-zrobiłem – wyjąkał na powitanie.
- Ależ oczywiście – zadrwił Selwyn i wpakował się do środka, rzucając mężczyzną na bok.
   Jak na gust Dracona wszystko, co znajdowało się w tym pomieszczeniu było zbyt kolorowe i bajkowe. Brzydziły go te śmieszne wzory wymalowane na meblach i kuchennych przyrządach. Co więcej, robiło mu się lekko mdło, gdy patrzył na przedmioty krzywo poustawiane, by pasowały do nierówno postawionego budynku.
- Chcemy zobaczyć, co u starego znajomego – zaśmiał się Rookwood i poklepał Ksenofiliusa po ramieniu.- Może coś nowego pojawiło się w gazecie? Coś niepożądanego?
   Malfoy kojarzył skądś tego śmiesznego człowieka. Nawet był do kogoś podobny. Co więcej, mowa o gazecie podpowiedziała mu, że prawdopodobnie znał go lepiej niż sądził.
- A zależy ci na córce? – zawarczał Selwyn, który wziął się za przeglądanie papierów i pojedynczych stron gazet, które leżały niezłożone jeszcze w całość.- Same bzdety.
    Lepiej było nie tykać rzeczy, które wisiały na ścianach. Kuchnia była zagracona ogromną ilością roślin i bzdetów. Tak samo w bezruchu stali Travers i Draco. Rozglądali się dookoła i nieufnie zerkali w stronę kusząco ale i niebezpiecznie wyglądających obiektów.
- Malfoy, Travers, sprawdźcie dalszą część tej rudery – rozkazał Selwyn, nawet na nich nie patrząc.- A ty, Rookwood, sprawdź podwórko. Znasz to miejsce najlepiej z nas wszystkich.
   Draco obawiał się wejść po kręconych schodach, niebezpiecznie wijących się na boki. Pierwszym, co ujrzeli był salon połączony z drukarnią. Travers postanowił tu zostać, gdzie mieściła się również sypialnia białowłosego mężczyzny. Szperał przy urządzeniach i porozwalanych książkach, więc Draco zostawił go samego i podążył dalej na górę. Od razu poznał, że pomieszczenie należało do kogoś innego. Co więcej, do dziewczyny. Żaden chłopak nie miałby tak soczystych kolorów w sypialni, jak osoba, do której ona należała. Ale najbardziej zaskakującą rzeczą były namalowane twarze znanych mu i przez niego znienawidzonych osób na okrągłej ścianie. Pottera, Granger, Longbottoma oraz rudowłosej Weasley i jej brata. Czując się przez nich obserwowany, choć jak na magiczne malunki trwali w bezruchu, Draco zajrzał do szafy, biurka, a nawet pod łóżko. Miał na dzień dzisiejszy dość przeszukiwania cudzych rzeczy. Ale kiedy uniósł głowę, zobaczył jej zdjęcie.
- To ty.. – jęknął i porwał zakurzoną ramkę z nocnego stolika. Patrzył w oczy Lovegood, która o wiele młodsza uśmiechała się nadzwyczaj czarująco, a w oczach nie iskrzył się jeszcze ten czar zadumania, jaki towarzyszył jej na co dzień. Draco nie potrafił przez chwilę złapać oddechu, łącząc fakty, że mężczyzna poniżej był jej ojcem. Obietnica złożona Viktorii przyszła mu na raz do głowy, ale w przeciwieństwie do sytuacji w szkole, tutaj nie miał szans, by przeciwstawić się Śmierciożercom. Spojrzał na drugą kobietę na zdjęciu i musiał przyznać, że była prawie tak zniewalająca jak jego własna matka w młodości. Szkoda, że Lovegood nie odziedziczyła po niej tak wymodelowanych rysów twarzy i kuszącej figury. ALE! Nie było czasu, by myśleć o ich wyglądzie. Jeśli jej ojcu coś się stanie, Rodley złoi mu skórę. Słysząc brzęczenie maszyny drukarskiej piętro niżej, pomyślał o Traversie, który nadal przeszukiwał pokój. Był sam.
- Draco, tak szybko? – zapytał chłopaka, gdy tylko zobaczył jak schodzi po krętych schodach. Nie uzyskał jednak odpowiedzi.
- Obliviate.. – mruknął Ślizgon jak najciszej mógł, a kiedy ujrzał błędny wzrok Śmierciożercy, który wydawał się go nie poznawać, dodał – Imperio.
- Słyszałeś, co masz napisać w tej swojej głupiej gazecie?!! – ryknął Selwyn, rzucając w Lovegooda jakimś wstrętnym zaklęciem, na co dowodem były żałosne jęki mężczyzny.
- T-tak!! – odpowiedział szybko.- Ale nie róbcie nic mojej córce!
- To się jeszcze okaże – zadrwił Selwyn i rąbnął porcelanowym talerzem o podłogę, tak dla zabawy.- Travers?
   Draco nie zszedł na dół, ale udawał, że jest pochłonięty pracą. Zaglądał przez okno, gdzie w ogrodzie Rookwood stał i dumał nad rwącym potokiem. Palant. W tej chwili Travers wyzwał Śmierciożercę od głupców, na którym w końcu może się zemścić i rzucił w niego zakazanym zaklęciem. Ten, w ostatniej chwili wywinął się kolorowej smudze, która leciała w jego kierunku.
- Travers, pogięło cię? – ryknął Rookwood i kontynuował walkę.
- Co tam się dzieje do jasnej… - zaczął Selwyn, ale kiedy zobaczył przez okno, że jego ludzie walczą ze sobą, wybiegł na podwórko, zostawiając Ksenofiliusa samego. Draco zbiegł na dół i przyjrzał się przestraszonemu mężczyźnie.
- J-ja nic..
- Wiem – odparł mu twardo.- Niech się pan o córkę nie martwi, jest w bezpiecznych rękach.
   Kiedy Lovegood rozszerzył oczy, w których zapaliło się światło nadziei, Malfoy natychmiast stłumił jego zapęd.
- Powoli – warknął.- Nie jestem żadną wróżką chrzestną, która pomaga uciśnionym. Lepiej dla pana wykonywać ich rozkazy, ale Lu.. Lovegood jest bezpieczna..
- Malfoy! Natychmiast mi pomóż! – zawołał z dworu Selwyn, który nie mógł sobie dać rady z dwójką wściekle walczących czarodziejów.
- Pilnowałem Lovegooda! – Draco musiał zachować zimną krew, by cień podejrzeń nie padł na niego.
- Rozbroisz Rookwooda, natychmiast!
   Draco nie zwlekał, tylko od razu posłał w stronę Augustusa efektywne zaklęcie. Mężczyzna zwolnił, nie mogąc gwałtownie się poruszyć, a różdżka wypadła mu z ręki. Co więcej, unosił się w powietrzu, czym zaskoczył resztę Śmierciożerców.
- Skąd znasz takie zaklęcia? – Selwyn nie potrafił ukryć podziwu.
- Cały czas się uczę – chłopak wywinął się odpowiedzi, by nie ruszać tematu dotyczącego Viktorii.

   Selwyn pogroził na koniec Lovegoodowi, że jeszcze tu zawita, a Draco nie mógł odpędzić się od wrażenia, że mężczyzna zdrowym okiem patrzy na niego z wdzięcznością. Oczywiście, Travers był tak oszołomiony, że zapomniał o maczającym w tym palce Draconie. Rookwood był zbyt wściekły, by rzucać żartami, a Selwyn groził im, że to zapamiętają. Tylko Draco nic za to nie oberwał i taki stan rzeczy jak najbardziej mu odpowiadał.
- Wracaj do zamku – warknął Selwyn.- Jeśli będziemy cię potrzebować, damy ci znak..
- Oczywiście – odpowiedział niewinnie i nie mógł sobie darować, by nie puścić oczka rozkojarzonemu Rookwoodowi.
 *
   Błonia Hogwartu były puste, zaczynało się ściemniać, a droga do zamku była bardzo długa. Długa w sam raz na zebranie myśli. Kolejny raz sprawił Lovegood przysługę. Nie dość, ze raz ją już przeprosił, to jeszcze ratował jej życie. Zaczynało go to irytować, bo nie chciał czuć się jak książę na białym koniu. Po drugie, jeszcze nigdy w życiu nie widział, by czyjś dom wyglądał jak połączenie graciarni i postawionego krzywo wielkiego cylindra. To był kolejny dowód na to, dlaczego Lovegood miała nie po kolei w głowie. I znowu jego myśli toczyły się wokół tej głupiej dziewuchy!
- Dawno nie widziałem cię tak zamyślonego.. – z boku odezwał się głos, którego Draco rozpoznałby nawet z dalekiej odległości.
- Teodor! – poczuł jak uśmiech wyskoczył mu na twarz, a uczucia gniewu i poirytowania ustępują miłemu zaskoczeniu.
   Ślizgon tak samo uczęszczający na siódmy rok co Draco przechadzał się po błoniach, jak to miał w zwyczaju, samotnie. Od początku podziwiano w nim tą niezależność. Nieważne, czy tworzyłaby się jakaś partia, stowarzyszenie lub grono wielbicieli Czarnego Pana, Dumbledora albo fikcyjnej postaci z bajki, Teodor potrafił zachować dystans i pokazać swoją obojętność wobec każdej ze stron. A potrafił to robić tak, by nie zwracać na siebie uwagi ani za to oberwać. Draco mu zazdrościł, temu patykowatemu, sprytnemu chłopakowi, który odkąd pamiętał zaczesywał żelem swoje gęste, kruczoczarne włosy do tyłu. Nie żeby sam Malfoy nie był przystojny, ale tajemniczość Teodora, niezrozumiałe wybory i skryta przeszłość, a przede wszystkim niczym nie splamiona godność były cechami, na punkcie których dziewczyny szalały. Rodzina Malfoy’a była zhańbiona, on sam za niewykonanie zadania Czarnego Pana spadł z pierwszego miejsca i ponad to, obecność Viktorii, której większość czarodziejów się bało, również odstraszała. W tym przypadku Draco czuł do Teodora czysty szacunek i poważanie.
- Nie widzę cię za często – odparł białowłosy, witając czule przyjaciela.
- Odkąd mam indywidualne lekcje, nie za bardzo ingeruję w świat Hogwartu.. To tak, jakby sprawy, które są na czasie, działy się z dala ode mnie.
- Świetny sposób na zachowanie swojej autonomii i bezstronności.
- Masz rację, Draco – chłopak zaśmiał się ciepło, co Draco również w nim uwielbiał. Wiedział, że jest to szczere, a nie tak, jak u Blaise’a z dystansem, czy sztuczne jak u reszty kretynów, z którymi kiedyś przebywał.- Mimo wszystko, uczęszczam do Hogwartu i jestem świadkiem wielu ciekawych rzeczy, które się tu dzieją. Dotyczą one także ciebie.
- Nie ma czym się chwalić – odparł z lekka zirytowany.- Może gdyby nie Viktoria, nie wiem, czy wróciłbym do zamku. Szanują mnie, nawet tutejsi szmalcownicy, ale w skrytości nasz dom, Teodorze, mną pogardza.
- Dopóki nie wiesz, co dzieje się w nich samych, nie powinieneś się tym przejmować. Bierz przykład ze mnie. Co mnie obchodzą ludzie krytykujący moje podejście do dzisiejszych czasów? A co do profesor Rodley, to niesamowita kobieta.. Mam z nią zajęcia i muszę przyznać, że jest nieodgadniona. Czasami wydaje się miła i nawet otwarta, ale po chwili jest całkowicie zamknięta w sobie i sprawia wrażenie groźniejszej niż Snape.
- Trafiłeś w sedno. To ona.
- Jak układają się sprawy rodzinne? Nie będę pytał o Śmierciożerców, wiesz, że nie zamierzam się w to mieszać.
- Kiepsko. Rzadko odzywam się z ojcem.
   Draco nie zapytał o rodzinę Teodora, bo ten nigdy o tym nie napomknął, więc nie ruszał tego tematu.
- Trzymam się z Blaisem, który, rzecz biorąc, rozumie mnie najbardziej, choć samolubnie podchodzi do pewnych rzeczy.
- Zabini.. No tak, też go lubię, ale nie widziałem się z nim od początku tego roku.
- Unikasz nas wszystkich, Teodorze, a może byłoby dobrze od czasu do czasu, byś z kimś porozmawiał.
- Właśnie to robię, Draco i ty mi w zupełności wystarczysz.
- Czuję się zaszczycony.
   Obaj spojrzeli na siebie wyrozumiale i chwilę szli w milczeniu. Zamek był coraz bliżej.
- Wcale was nie unikam.. – Teodor uśmiechnął się tajemniczo.- Po prostu żyję innym trybem. Wiem nawet, Draco z którą dziewczyną się umawiasz. Z Astorią Greengrass. Czysta piękność – odrzekł Teodor, który naprawdę wydawał się dumać nad wyglądem dziewczyny.- Ale czy jesteś z tego powodu szczęśliwy? Nie zauważyłem na twojej twarzy oznak radości na dźwięk jej imienia.
   Pomimo tego, że rzadko rozmawiał z Teodorem, czuł, że może wyznać mu najskrytsze myśli, będąc pewnym, że nikt inny się o tym nie dowie.
- Gdybyśmy tylko częściej się widywali.. – westchnął Draco.- Nie wiem.. Ona jest piękna i wzbudza we mnie najskrytsze żądze, a co więcej, spełniamy je oboje.. tylko..
- Tak?
- Może to przez ten stres i obowiązki nałożone na moją rodzinę, że nie mam głowy do dziewczyn.. Mógłbym bardziej się nią zająć, ale jakoś tak.. nie mam kiedy.
- Rozumiem. Jeśli ona jest wobec ciebie szczera, sama to zrozumie, Draconie. I poczeka.. A jeśli nie, znajdź sobie jakąś pokręconą dziewczynę. Przydałaby ci się taka.. – westchnął Teodor i zaśmiał się głośno.- Draconie.. Jak to wszystko się skończy, odwiedzę cię, przyjacielu i porozmawiamy o tym wszystkim, ile sił nam tylko starczy.
- Przy dobrej whiskey, oczywiście. Trzymam taką w swoim dworze.
- Mam taką nadzieję.
   Teodor jeszcze raz zaśmiał się sympatycznie i poklepał Dracona ponownie po ramieniu, okazując mu w ten sposób przyjacielską czułość. Ślizgon patrzył za Teodorem jak wchodzi bocznymi drzwiami i nawet jak zniknął za nimi, Draco nadal stał i dumał. Pokręconą dziewczynę… Draco w końcu zaśmiał się z tej niedorzeczności i wrócił myślami do Astorii, za której ciepłem i pięknymi oczami za bardzo się stęsknił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz