niedziela, 19 maja 2019

~38~

Zastanów się, czy chciałabyś wrócić do domu..
Zająć się tymi, którzy są chorzy..
Znaleźć nadzieję na lepsze jutro..
Zniknąć z jej oczu..

- Nie, nie chcę, przestańcie..
   Klara przyśpieszyła kroku i obejrzała się jeszcze raz za siebie, czy ktoś jej nie śledzi. Zrobiła tak kilkakrotnie, gdyż głosy w jej głowie za nic chciały umilknąć i ciągle powtarzały straszne rzeczy. Gorzej jednak było, kiedy w głowie pojawiały się obrazy z ostatnich dni, które następnie materializowały się obok niej.
- Idź stąd, nie jesteś prawdziwy..
   Wilk wyszczerzył ostre zęby w jej kierunku, a kapka śliny ściekła po jego pysku powoli na podłogę korytarza. Zawarczał groźnie, dyskretnie zbliżając się jak do ofiary. Klara była przerażona, nie potrafiła znaleźć w sobie odwagi, by ruszyć się z miejsca.
  Uciekaj, uciekaj, bo cię wilk dogoni.. – zadudnił w jej głowie nieludzki chichot. Pędem rzuciła się do ucieczki, w panice taranując po drodze kilka osób. Nikt się nią w szczególności nie przejął, ostatnimi czasy było to dość normalne, że ktoś biegał po zamku. W końcu, Klara zatrzymała się w jednej sali, dysząc ciężko i próbując znaleźć jakieś stabilne oparcie. Na końcu pomieszczenia, pod jedną ze ścian znajdowała się mała kanapa. Rozsiadła się na niej, mając nadzieję, że wilk ją stąd nie wywęszy. Głosy jednak nie ustępowały.
 Ha ha, tak myślisz? Nigdy się nie schowasz przed strachem.. Już nigdy nie pozbędziesz się tego uczucia.. Już nigdy nie spojrzysz jej w oczy..
- Nie.. – Klara gwałtownie zaszlochała, nie obawiając się, że ktoś może ją usłyszeć. Wilk nie istniał, uświadomiła to sobie po chwili, przecież to jej wyobraźnia kreowała takie przerażające obrazy.- Luna, gdybyś tutaj była..
 Jak mogłaś pozwolić sobie ją stracić? Była ci jedyną bliską osobą w tej ciemnej, upiornej dziurze. A ty ją zdradziłaś.
- Zostałam zmuszona! Podali mi Veritaserum!
 Uciekłaś z lasu, ale las nie uciekł przed tobą.. Podąża za twoimi krokami.
  Klara poczuła się bardzo słabo. Zmęczenie nie opuszczało jej od kilku dni, wciąż słyszała głosy i mogła odpocząć od nich dopiero w snach. Wiedziała, że kara w Zakazanym Lesie pozwoliła złym myślom uwolnić się, a przesłuchanie związać ją z nimi na zawsze. Czatowały na nią, ukryte już od dawna w jej głowie. Domyślała się, że może to być początek jej choroby psychicznej, lecz walczyła z nimi, ile mogła, nawet, jeśli posunęły się do tego, by ukazywać jej wspomnienia w rzeczywistym świecie.
- Mamo, proszę, zrób coś z tym – wyjąkała, kładąc się zapłakana na małej, puszystej sofie. Przez chwilę dotyk tego mebla ją uspokoił, ale tylko na moment.
  Nie uciekniesz.. Nie schowasz się. Nie zaśniesz!
  Z jeszcze świeżymi łzami na policzkach dziewczyna zdołała umknąć w senną rzeczywistość. Jasne, kolorowe barwy dały jej odpocząć, cisza, jaka nastała była kojąca jak najskuteczniejsze lekarstwo. Jednak nie trwała ona wiecznie. Klara została ze snu wyrwana tak gwałtownie, że miała ochotę ponownie zapłakać. Głośne kroki roztaczające się po korytarzu były dla niej znakiem, by szybko się ukryć. Zaklęła pod nosem, wszakże natychmiast rzuciła na siebie zaklęcie Kameleona i na dodatek wcisnęła się za szafę, gdzie było dość miejsca, by mogła się tam schować. Widziała stamtąd skrawek komnaty i drzwi, które gwałtownie rozwarły się, a do środka wkroczyło kilka Ślizgonek. Za nimi, ku wielkiemu zdumieniu Krukonki, podążała Annette, niebywale wystraszona, ale milcząca. Dopiero na koniec wszedł mężczyzna, Śmierciożerca, Amycus Carrow. Już wyobrażała sobie, że zrobią jej krzywdę, gdyż Annette potrafiła być bardzo wścibska i w końcu musiała zakosztować kary. Ale dlaczego znajdowały się tam Ślizgonki? Jeszcze do niedawna nie rozprawiały się z innymi uczniami. Klara czekała cierpliwie, cicho, za szafą, starając się nie wydać.
- Tu możemy porozmawiać – stwierdziła z przekąsem jedna ze Ślizgonek, czarnowłosa, o oczach szarych jak najczystsza stal.- Wiele czasu nie mamy, zajęcia są niebywale wyczerpujące, więc mów to, co miałaś nam przekazać.
   Annette przez chwilę wpatrywała się niepewnie w Ślizgonki, które otaczały ją z każdej strony i mierzyły wrogimi spojrzeniami.
- T-tak.. wiem..
- Noo – ponagliła ją ta sama czarnowłosa dziewczyna. Wyglądała na młodszą od pozostałych, choć wtedy, gdy jej twarz pokrył uśmiech pogardy, a oczy zwęziły się niebezpiecznie, mogła na spokojnie ujść za dorosłą.
- Udało mi się wkraść do gabinetu Filtwicka, niczego konkretnego nie chował w swoim biurku.. A-ale wlałam do jego kubka to, co mi dałyście.
- Sprawdź jej umysł, Rosalie – powiedziała dziewczyna, która stała po prawej stronie Annette.
- Nie – rzekła stanowczo młoda, do której zwrócono się po imieniu.- Jeśli kłamie okaże się to jeszcze dzisiaj. Jak odwołają zajęcia z Filtwickiem, oznaczać to będzie, że się jej powiodło.
   Klara nie mogła uwierzyć, przyciśnięta zaskoczeniem jak ciężkim głazem. To była ta sama Annette, którą znała? Czym ją omamili albo podkusili, że zdecydowała się na taki czyn?
  Żadna z dziewczyn już więcej nie sugerowała czarnowłosej tego, co mogła zrobić. Czasami zerkały na mężczyznę, który niefortunnie zaczął krążyć po komnacie, zaglądając ciekawski w niektóre miejsca. Klara poczuła niepokój, choć była ukryta w dobrym miejscu. Dodatkowo chroniło ją zaklęcie Kameleona, lecz musiała uważać, by się gwałtownie nie ruszać. Każdy szelest, chrobot, trzask mógł odwrócić ich uwagę.
- Zależy nam jeszcze na jednej osobie – Rosalie owinęła swój palec jednym z czarnych loków spływających kaskadą po jej ramionach - .. na Rodley.
  Mężczyzna gwałtownie odwrócił się w stronę dziewczyny i warknął coś niezrozumiałego pod nosem. Klara stojąc za szafą, nie słyszała dokładnie wszystkiego, co mówił Śmierciożerca.
- Amycusie, sam dobrze wiesz, że musimy się nią zająć, a dopóki działamy pod twoją osłoną, nikt cię o nic nie podejrzewa.
  To go uciszyło. Ślizgonka była niezwykle przebiegła, od razu było widać, że choć młodsza, to trzymała w ryzach nawet Śmierciożercę.
- Zastanawiam się tylko, czy angażować w to ciebie – oznajmiła pogardliwie, patrząc na Annette z taką wyższością, że powstydziłby się tego nawet sam dyrektor.
  Krukonka milczała, gdyż nie było sensu, by miała się odzywać. Najwidoczniej, decydowały za nią Ślizgonki, które stały bezczynnie i wpatrywały się siebie, jakby próbowały porozumieć się wzrokiem.
- Byłaś tylko raz przesłuchana? – zapytała w końcu Rosalie.
- T-tak.. Ale to już dawno temu.. Ja mogę.. jestem użyteczna.. mogę załatwić to, co chcecie..
   Klara dumała, co chciała przez to Annette osiągnąć i zaczynała się powoli domyślać.
- O co cię pytano na przesłuchaniu? – ku zdziwieniu dziewczyn, odezwał się Amycus Carrow, którego Klara pamiętała zbyt dobrze z niektórych prowadzonych przez niego zajęć. Wcale nie ustępował w niczym swojej podłej siostrze.
- Pytano mnie tylko o niektóre idiotki z mojego dormitorium, czy domyślam się, że mogą za czymś stać.. coś w tym stylu..
- O kogo?! – krzyknęła dotąd milcząca blondyna, którą Klara słabo widziała zza pleców Annette.
  Krukonka podskoczyła, czerwieniejąc na twarzy coraz bardziej.
- O Klarę Ainsworth i Lunę Lovegood..
- Powtórz – zażądała natychmiast Rosalie, zanim Annette skończyła mówić.
- O Kl..
- Ta druga! – czarnowłosa Ślizgonka podeszła niebezpiecznie blisko Annette, która oddychając płytko, bacznie obserwowała każdy ruch dziewczyny.
- O Lunę Lovegood..
- Rosalie, nie ona nas interesuje – wtrąciła dziewczyna stojąca po prawej stronie Krukonki.
- Czyż nie ty nam mówiłaś, Bloodtraitor, że profesor Rodley nie spuszcza Lovegood z oczu? – rzekła słodko Rosalie, która stała przed Annette, prawie stykając się z nią czołem.- A dobrze wiemy, że z Lovegood dzielisz sypialnię.. Pamiętam to dobrze..
- T-tak – jęknęła Krukonka, biorąc natychmiast głęboki wdech, jakby Rosalie zabierała jej całe powietrze.
- Śledź Lovegood – zażądała Ślizgonka.- Jeśli tak, jak mówią, spotyka się ona z Rodley, to wiele ciekawych rzeczy się dowiemy. A wtedy się za nią weźmiemy.
- Nie szalej, Rose – warknął Carrow, przeglądając stare pergaminy i mapy. Potem podszedł do szafy, za którą stała Klara. Szperał w niej kilka minut, dość głośno, co zagłuszyło rozmowę między Rosalie i pozostałymi Ślizgonkami.
  Annette stała ze spuszczoną głową.
  Kiedyś za to oberwiesz.. Rzadko Klara czuła gniew, ale myśl, że Annette, dziewczyna dzieląca z nimi od dziecka sypialnię miała je zdradzić, doprowadzało Krukonkę do szału. Klara nie mogła pozwolić na to, by Annette śledziła Lunę. Musiała jej o tym powiedzieć.
  Co chcesz jej powiedzieć? Dasz radę spojrzeć w jej oczy? Przecież ona tobą gardzi..
  Klara nie mogła uwolnić się od myśli, które zaatakowały jej głowę ponownie i niespodziewanie. Gdy spacerowała było lepiej, udawało się je czasem odgonić, ale w tej chwili stojąc w ukryciu mogła tylko pomarzyć o wolności.
- Będę cię mieć na oku – powiedziała stanowczo Rosalie, kierując te słowa do Annette.- Jeden fałszywy krok, wygadasz się lub cię złapią, będzie po tobie..
   Krukonka potrząsnęła mocno głową, z ulgą wpatrując się w zimne, bezlitosne oczy.
- Następnym razem masz mi przynieść więcej informacji o Lovegood. To również może mi się przydać..
- Niby do czego? – bąknęła blondyna, zbierając się do wyjścia.
- Nie wasza sprawa..
- Wiem c-coś.. – odezwała się Annette, zanim dziewczyny chwyciły za jej szatę. Rosalie spojrzała na nią władczo.- W sypialni znalazłam informację od dyrektora, że Lovegood musi odbyć szlaban w szkolnym szpitalu.
- Kiedy? – Ślizgonka widocznie zainteresowała się, podchodząc jeszcze raz do Krukonki.
- Dzisiaj, wieczorem..
  Nie dopytywano się o nic więcej. Amycus znudził się grzebaniem w szafie, w której nic nie było, a Klara dziękowała sobie, że się w niej nie schowała. Z klasy Ślizgonki siłą wyprowadziły Annette, pozostawiając, nieświadomie, trójkę osób w pomieszczeniu.
- Po co ci ta Lovegood? Nieźle mierziła moją siostrę, która wyleciała z zamku..
- Ale ja nie jestem taka głupia jak twoja siostra – odpyskowała dziewczyna.- Jeśli chcesz się na coś przydać.. uderz mnie kilka razy..
- Coo??
   Klara powiedziałaby to samo, ale zaklęcie Kameleona nie uciszało głosu i w porę zorientowała się, że musi zachować czujność do samego końca. Robiło jej się niebywale duszno i modliła się by w końcu stąd wyszli.
- Muszę dostać się do szpitala, a nie mam innego pomysłu.. Żadnych eliksirów brać nie będę. No, na co czekasz?
   Amycus widocznie wątpił w pomysł Ślizgonki, ale nie za długo. Zamachnął dłonią zwinnie i obdarował nieustraszoną dziewczynę ciosem w twarz. Nawet nie jęknęła, choć wylądowała na podłodze.
- J-jeszcze.. Muszę wyglądać na nieźle poturbowaną.. Jeszcze trzy razy, Amycus..
- Jesteś popieprzona.
- Robię to dla dobra sprawy. Rany twarzy wyleczą się szybko, ale muszę tą Lovegood spotkać, jeśli mam dobrą okazję. Poza tym, za to, że to my załatwiamy za ciebie robotę, zrób to dla mnie..
   Amycus na prośbę dziewczyny uderzył ją po trzykroć. Krew puściła się z jej nosa, a policzek zdążył się nieźle zabarwić na kolor czerwony.
- Wycieraj tą krew, szybko – rozkazał Amycus.
   Klara odczekała tylko kilka minut, by chwilę później, wyskoczyć zza szafy i zwymiotować przez okno. Czuła że się dusi, musiała jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem. To, co widziała, było gorsze od mar, jakie tworzyła jej szalona wyobraźnia. Jak powiedzieć o tym Lunie? Jak przekazać to, co właśnie widziała? Musiała najpierw odetchnąć. Odpocząć od żałosnego widoku przestraszonej zdrajczyni Annette..
 Przecież ty pierwsza ją wkopałaś.. Ty zaczęłaś..
 Koniec. Nie. Ja zostałam magicznie zmuszona. Ona zrobiła to z własnej woli. Chyba.
 Klara zmarkotniała. Jak przystało na Krukona, musiała zacząć myśleć, a nie obwiniać samej siebie. Idź do niej.. Do NIEJ.
 **
  Luna przybyła pierwsza pod szpitalne drzwi. Oparła się o zimną, kamienną ścianę, czując przyjemny chłód na plecach, a potem w ciszy wpatrzyła się w marmurową posadzkę. Jej szlaban był według niej kompletnie niepotrzebny, choć wiedziała, że dyrektor musiał im takową karę wymyślić, dla uspokojenia sumienia, dla ukarania winowajców. Święcie wierzyła, że Severus Snape był niewinny, już wiele razy mógł ich potraktować o wiele gorzej, dać im szlaban, który mógłby śnić się im po nocach. Tym razem zrobił to z przymusu. Dlatego przeczuwała, że Snape nadal stoi po tej dobrej stronie, ale nie może się ujawnić z powodu poważnych konsekwencji, jakie mogły go spotkać.
- Szybko! Nie widzisz, jak krwawi?
  Luna nie lubiła, gdy osoby trzecie przerywały jej rozmyślania. Skuliła się pod ścianą, pragnąć się w nią wtopić, ale za nic w świecie było to wykonalne z jej umiejętnościami.
- No przecież ją trzymam, idioto!
   Głosy zbliżających się mężczyzn były coraz donośniejsze. Drzwi do szpitala otwarły się od wewnętrznej strony, gdzie stanęła pani Pomfrey. Zbadała surowo Lunę opartą nadal o kamienną ścianę, a potem skierowała swój wzrok na Śmierciożerców. Zjawili się w chwili, gdy drzwi rozwarły się na oścież, trzymając za ramiona młodą Ślizgonkę. Jej twarz była pokryta krwią, przez co Luna z ledwością mogła ją rozpoznać. A na pewno skądś kojarzyła.
- Wprowadźcie ją do środka! – rozkazała władczo pani Pomfrey i skierowała ich ku jednemu z łóżek, by jak najszybciej mogli ją położyć.
  W chwili, gdy ten rozgardiasz trwał, pod komnatę przybył Neville. Od razu zainteresował się zgromadzeniem, ale szybko złapał Lunę za rękę i przeszedł na drugi koniec sali.
- Co ty robisz?
- Nie widzę żadnych złamań..
- Nie chcę, by nas zauważyli.. – odpowiedział chłopak. Wokół nich leżało kilkoro młodych pacjentów, niektórzy błogo spali, inni siedzieli nieruchomo, wpatrzeni w dal, wcale na nikogo nie zważając.
- ..Nie wiemy, od kogo dostała.. – powiedział jeden z mężczyzn, który dla Luny i Neville’a był kompletnie obcy, tak, jak ten drugi. Wyglądali raczej na bardzo przejętych stanem dziewczyny, co do Śmierciożerców w ogóle nie pasowało.
- Możecie stąd iść, zajmę się nią odpowiednio.. – stwierdziła stanowczo pielęgniarka, kończąc z nimi rozmowę. Luna czekała w milczeniu, nawet Neville stał w napięciu i oczekiwał, aż Śmierciożercy wyjdą z komnaty. Pani Pomfrey nawet wobec Śmierciożerców była nieustraszona, choć w ograniczonych ilościach. Gdy chodziło o życie uczniów, porzucała chwilowy strach i niepokój, zastępując je chorobliwą potrzebą niesienia pomocy.
- A wy, tak, wy – zwróciła się do nich kobieta.- Chodźcie, powiem, co macie zrobić.
   Luna i Neville niepewnie podeszli do łóżka, na którym leżała ledwo przytomna dziewczyna.
- Co się z tą szkołą dzieje, że nawet Ślizgoni potrafią oberwać?
- A Śmierciożercy pomóc – dodał obojętnym głosem chłopak, wpatrując się zimno w Ślizgonkę.
   Pani Pomfrey widocznie zgodziła się z nim, nie odpowiadając na to stwierdzenie. Poprawiła krzywo leżące prześcieradło i zbadała delikatnie obitą twarz dziewczyny.
- Prawie złamany nos, poharatane policzki.. Sprawca musiał mieć jakieś pierścienie na palcach.. – głos pani Pomfrey brzmiał szorstko i zimno. Luna z zainteresowaniem patrzyła na poczynania pielęgniarki.- Na szczęście, nie ma podbitego oka, już dawno powstałaby opuchlizna albo powieka przybrałaby nieciekawy odcień. Przyszliście z powodu tego szlabanu, hm?
   Neville westchnął cicho, co było oczywistą odpowiedzią na zadane przez kobietę pytanie. Nie zapytała o nic więcej. Chwilę musieli odczekać, dopóki nie zastosowała jakiegoś eliksiru, polewając go na twarz śpiącej już dziewczyny. Ślizgonka jęknęła przez sen, ale nie przerwało to jej odpoczynku. Luna była pewna, że skądś ją kojarzyła.
- Posprzątacie przedsionek i mój schowek z eliksirami.. Ale jeśli coś stłuczecie, zepsujecie lub co gorsza, doprowadzicie do katastrofy, obiecuję, że do końca roku nie wyrobicie się ze sprzątaniem bałaganu w zastępstwie pana Filcha..
   Neville przełknął ślinę, Luna pokiwała beztrosko głową, wiedząc, że takie rzeczy były w jej przypadku jak najbardziej możliwe. Czuła jednak, że tak naprawdę strach przez przegraną, upadkiem i niepowodzeniem był sprawcą tych wszystkich nieszczęść. Musiała podejść do tego pogodnie. Tak, jak zawsze radziła jej mama. Dopóki nie zginęła..
- Luna, nagle posmutniałaś – chłopak szturchnął dziewczynę w ramię i zwrócił jej uwagę na boczne wejście do mniejszej komnaty, gdzie mieli sprzątać bez pomocy różdżek.
- Martwię się z powodu takiej przemocy wobec dziewczyn – mruknęła wymijająco, by odwrócić szybko uwagę chłopaka. Neville dał się zbyć i również obdarzył Ślizgonkę krótkim, pełnym goryczy wzrokiem.
- Chodźmy..
   Jak się okazało, komnata wcale nie była tak brudna, jak tego oczekiwali. Pani Pomfrey nie miała ich też zamiaru przetrzymywać, więc na początek im pomogła, a potem pobiegła do pacjentów, by mogli sami ze sobą porozmawiać i jak najszybciej posegregować rzeczy, które zostały, na półkach.
- Luna.. Chciałbym ci coś powiedzieć.. – Neville widocznie był bardzo zestresowany, a Luna domyślała się, co zaraz usłyszy.- Jestem zły, że zawsze, kiedy dzieją się niebezpieczne rzeczy, kiedy walczymy lub uciekamy.. zwierzam ci się z moich uczuć..
- Neville – Luna próbowała mu przerwać, ale bez skutku.
- To całkowita prawda.. to, c-co.. czuję – wyjąkał, jakby wyrzucił z siebie kamień, którym prawie by się udławił.- Przepraszam, że nie potrafię powiedzieć ci tego, jak normalny człowiek.. Nie musisz mi odpowiadać..
  Luna nie zamierzała. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nigdy nie znajdowała się w takiej sytuacji i to ją irytowało. Właśnie zaczęła układać eliksiry na literę D, która do złudzenia przypominała pewien runiczny symbol, który powtarzali ostatni raz na zajęciach. Musiała się na czymś skupić, odwrócić uwagę. Jednak Neville zbyt głośno trzaskał buteleczkami, co nie pozwoliło jej się skoncentrować na sprzątaniu.
- A ja, Neville, podtrzymuję moje pytanie – rzekła, by jak najprędzej rozładować napięcie. Chłopak widocznie nie był usatysfakcjonowany, kiedy Luna bezinteresownie zignorowała jego wyznanie.
- Yhm.. No. Nie wiem – odpowiedział oschle.- słowa Ginny powinny być dla ciebie przykładem, na razie musimy dać sobie spokój.. Nawet ze spotkaniami, jeśli zajdzie taka potrzeba – na koniec ściszył głos na ile potrafił, tak, że ledwo Luna go usłyszała, ale wiedziała, o co mu chodzi.
- Chcę coś zrobić..
- Dowiedziałem się, że masz dobrą znajomą, ale nie śmiałem pytać – rzekł poważnie, tonem, który Lunie mało się podobał. W ogóle nie był podobny do przyjemnego, ciepłego głosu Gryfona. Odwrócił się do niej twarzą, a wyraz jego oczu również był podejrzany. Luna zamarła z fiolką w powietrzu, zerkając to na chłopaka, to na drzwi do komnaty.
- Rodley, nieprawdaż?
- To nie tak, jak wszyscy myślą – poczuła nagle gniew. Nikt nigdy nie zrozumie jej relacji z profesor. Może tylko jedna osoba. Zresztą tak samo znienawidzona przez jej przyjaciół jak reszta Śmierciożerców.
- Oszalałaś? M-myślałem, że.. ehh.. Myślałem, że uwzięła się na ciebie.. Plotki w szkole szybko się rozchodzą, ale nie przyszło mi wcześniej na myśl, by o to cię pytać, Luna..
- I co mówią? – zapytała zdenerwowana.- Luna Lovegood, ten pomylony dziwoląg dał się uwieść samej podłej, mrocznej nauczycielce, która z pewnością łatwo nią manipuluje.. To usłyszałeś?
   Tego Neville najmniej się spodziewał. Tak ostrych, lodowatych i jednocześnie prawdziwych słów z ust dziewczyny, którą kochał. Nie mógł pozwolić, by załamała się w jego obecności.
- Nie mów tak.. – rozkazał twardo.- Manipulacja przeszła mi przez myśl, ale nie nazywaj siebie dziwolągiem w mojej obecności. Jesteś wspaniałą dziewczyną o niezmierzonej potędze umysłu i wyobraźni.. Bez takich jak ty świat byłby mdły.. a bez myśli, że mogę cię spotkać w zamku, już dawno nie wychodziłbym z dormitorium..
   Wiedziała, że słowa Neville’a miały na celu ją pokrzepić. Nawet ją rozbawiły, ale musiała usłyszeć jego pytania, podejrzenia, wątpliwości. Nie pozostało jej nic, jak opowiedzieć, krótko, o jej śmiałej, niespotykanej znajomości z profesor. Cząstkę dotyczącą Dracona musiała pominąć, ale była gotowa, by uchylić rąbka tajemnicy.
- Chcesz usłyszeć choć cząstkę tego, dlaczego profesor zainteresowała się mną?
   Chłopak słuchał w skupieniu, ogromnie zaciekawiony. Dowiedział się o wyprawie, spotkaniach w komnacie nauczycielki, chwilowych rozmowach z nią, niesionej pomocy przeciwko nagłym snom. Był niezwykle zaskoczony, ale Luna zauważyła, że w głowie zaświtała mu pewna myśl. Już zaczęła się jej obawiać.
- Nietypowe, Luna.. Nie tego się spodziewałem.. Ale możesz mieć pewność, że nikomu nie powiem.. Nawet mogę złożyć ci przysięgę..
- Nie trzeba, Neville.. Gdybym ci nie ufała, na pewno być tego nie usłyszał.
   Jakby nic się nie stało, Luna powróciła do porządków, dając chłopakowi przełknąć nowe informacje. Tak naprawdę, chciała zagłuszyć piekącą ją myśl, że Neville zacznie pytać o krępujące ją sytuacje, osobiste rozmowy z profesor, o samą nauczycielkę. Pamiętała, że Rodley nie życzyła sobie, by o niej rozmawiać. Dla swojego przyjaciela jednak była zdolna złamać tą obietnicę. I dla świętego spokoju.
- Muszę przyznać, że zaskoczyłaś mnie tym, Luna i nie raz kusiło mnie, by razem z Gwardią zbadać tą kobietę.. Wiadomo, że Snape’a zna doskonale, ostatnio również nie wstydziła się oczarować nas gościnnością wobec Bellatrix..
   Wypowiadanie tego nazwiska wywoływało w chłopaku ból, ale trwał tylko kilka chwil. Nie mógł pokazać Lunie, że się tego obawia.
- To nie znaczy, że jest Śmierciożerczynią – skwitowała Krukonka.- Powinieneś się tego domyślić, po tym, co ci opowiedziałam..
- Nic nie jest pewne… Powiedziała ci to w twarz? Skąd ich zatem wszystkich zna?
   Pewnie nie raz do tego nawiązywały, ale sama Luna nie była do końca tego pewna.
- Przestań, Neville – powiedziała po chwilowej ciszy.- Żaden Śmierciożerca nie zaprosiłby mnie do swojego gabinetu na miłą pogawędkę..
- A nie zastanawiałaś się, dlaczego to robi? Jesteś intrygująca. Tylko dlatego?
   Czuła wobec niej bliskość. Chciała przy niej przebywać, czuła się bezpiecznie w jej obecności. I to właśnie było niebezpieczne.
- Luna.. Uważaj na nią.. Nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził. Należy wykorzystać twój kontakt z nią. Chciałaś się do czegoś przydać..
   Neville podszedł do Luny, przekraczając granicę jej tolerancji na czyjąś bliskość. Nie panowała na tym, co robił chłopak. Chwycił ją za dłoń, w której trzymała ostatnią fiolkę z eliksirem i nachylił się ku jej twarzy. W ostatniej chwili uniknęła pocałunku. Neville nie próbował dalej.
- To ja już pójdę, wszystko zrobiliśmy.
   Nie patrząc na dziewczynę, wyszedł z komnaty, a jego donośne kroki stawały się coraz odleglejsze. Trzask drzwi zasugerował, że Neville opuścił szkolny szpital. Nie martwiła się tym, jak go potraktowała. Nie chciała tego pocałunku. Była już pewna, że Neville mógł być tylko jej przyjacielem. Myślała teraz nad czymś innym. Czy znała do końca profesor, z którą tak często przebywała, która tak chętnie z nią rozmawiała?
- Panno Lovegood, myślę, że wystarczająco jest tu wysprzątane – pielęgniarka nie wiadomo kiedy pojawiła się w drzwiach komnaty.- Proszę wrócić do swoich obowiązków.
   Luna pożegnała się z kobietą. W drodze do drzwi przypomniała sobie o tej biednej dziewczynie, którą przynieśli Śmierciożercy. Nie mogła zostawić jej bez niczego. Wyczarowała na jej stoliku piękną, dorodną różę, wzmacniając ją zaklęciem Regerre. Czarnowłosa Ślizgonka trwała w sennej nieświadomości i płytko oddychała, trzymając na kołdrze ściśniętą dłoń. A na jej dłoni lśnił przepiękny pierścień ze szmaragdem. Z pewnością, takiej rzeczy nie dało się zapomnieć.
- Czeka panna na coś jeszcze? – z końca sali zawołała pani Pomfrey, która jak lwica broniła swoich pacjentów.
  Luna bez słowa wyszła, mając wielką ochotę spotkać swoją profesor i wyjaśnić jej kilka spraw. A nawet zadać jej parę pytań prosto w twarz.

środa, 1 maja 2019

~37~

  Od incydentu ze smokiem nie minął nawet tydzień. Na kolejnych zajęciach Obrony Przed Czarną Magią Luna umyślnie omijała wzrok profesor Rodley. I to nie bez powodu. Pamiętała dobrze, jak leżąc poturbowana na dziedzińcu niedaleko Neville’a i myśląc, że nadszedł w końcu jej ostateczny dzień, zobaczyła zbliżające się postaci. Wiedziała, że wśród nich jest profesor i dyrektor. Snape czarujący magiczne nosze był jej ostatnim wspomnieniem z tego dnia. Potem obudziła się w ciepłym łóżku.
   Pomimo intensywnego bólu, zdołała wrócić do zajęć szkolnych w przeciwieństwie do Ginny, która poważnie się rozchorowała. Krukonka nie miała możliwości, by odwiedzić przyjaciółkę. Ani odwagi.
   Nauczycielka okrążyła jej stolik, ale Luna wpatrzyła się w swój zeszyt. Nie.. Nie.. Nie chciała widzieć tych wielkich, czarnych, oburzonych oczu. To był kolejny raz, kiedy została wciągnięta w kłopoty, w takie, do których sami doprowadzili w trójkę i nie zamierzała odczytywać informacji typu „Ostrzegałam cię” z oczu profesor. Przeczuwała, że czekała ją jeszcze rozmowa.
   Luna nie myliła się co do swoich przeczuć. Wraz z końcem zajęć, profesor, zanim otoczyli ją uczniowie, by dostarczyć jej swoje prace domowe, kiwnęła głową Krukonce, by została na miejscu. W tym czasie podeszła do niej Annette.
- Hej – mruknęła dziewczyna na powitanie, siadając bokiem na ławce Luny.- Nie zbierasz się?
- Za chwilę – odpowiedziała jej Luna powściągliwie na ile było ją stać. Annette była ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać.
- Dawno nie opowiadałaś, co się z tobą dzieje – nie dawała za wygraną. Wystukiwała palcami o blat ławki, przez co Luna nie potrafiła skupić się na niczym innym. Spojrzała kategorycznie na swoją koleżankę.- Klara właśnie wyszła.. Nie rozmawiacie?
   Po tych wszystkich wydarzeniach Luna kompletnie zapomniała o przyjaciółce. Nie odzywały się, od kiedy Lovegood trafiła do szpitala po incydencie z udziałem Alecto.
- Nie zauważyłam..
- Eh.. – westchnęła Annette – Twoja nauczycielka zaraz będzie wolna..
   Luna zerknęła na Viktorię, przy której stało już tylko kilka uczniów.
- A.. Urządzam urodziny w tą sobotę.. W dormitorium, zapraszam.. chociaż nie powinno cię to ominąć, jeśli znowu gdzieś nie uciekniesz..
   Annette zostawiła koleżankę bez pożegnania. Być może obawiała się profesor, która groźnie mierzyła ją wzrokiem z podwyższenia sali. Luna zdążyła w ciągu pięciu minut zapomnieć o urodzinach i Annette, gdyż Viktoria była jedyną osobą, która przyciągała jej uwagę. W chwili, gdy w klasie pozostały już tylko dwie osoby, Luna poczuła jak powietrze wokół niej staje się ciężkie i gęste, jak za oknami, pomimo wczesnej pory dnia, słońce chowa się za chmurami. Mogło jej się to tylko wydawać, chociaż przyznać śmiało mogła, że emocje profesor potrafiły nawet wpływać na pogodę.
- Wiesz, czego konsekwencją było ostatnie wydarzenie? – Viktoria często przechodziła bezpośrednio do konkretów. I tym razem nie zawiodła w tej dziedzinie.
   Luna milczała. Patrzyła za profesor, jak okrąża swoje biurko i w kocim tempie schodzi z podwyższenia. Czarna szata przykrywała jej całe ciało, zawijając się tylko w tych miejscach, gdzie kobieta miała drobne wypukłości. Viktoria dumnie unosiła głowę, w jednej sekundzie przypominając do złudzenia profesor McGonagall. Ale tylko na chwilę, gdyż nie wytrzymała długo, opuściła ręce i gwałtownie podeszła do Krukonki.
- Tak bawią się Śmierciożercy, gdy ktoś przeszkadza im na drodze ustanawiania porządku i dyscypliny.. Gdyby nie ten incydent w gabinecie Severusa, dzisiaj panna Weasley nie siedziałaby w szpitalu, pan Longbottom by w miarę wyglądał, a ty, Luna, nie musiałabyś tu teraz stać i patrzeć z przestrachem, który tak do ciebie nie pasuje. Myślę, że ogień smoka wypalił wam pomysły na dalsze skradanie się po zamku i niesienie pomocy panu Potterowi, który i tak znajduje się za daleko, że nic nie zdziała wasz udział w szkolnych intrygach i kradzieżach..
- Tu nie chodzi tylko o Harry’ego, ale również o to, co dzieje się z nami.. tutaj, w zamku – odrzekła Luna zafrasowana słowami profesor, jednak nic nie mogło powstrzymać jej od wypowiedzenia tych słów – Dość niedawno Ginny została uderzona w twarz, ot tak, bo coś nie spodobało się Śmierciożercom.. Znam jeszcze wiele innych przykładów..
- Nie wątpię, że wymieniacie się nimi na swoich spotkaniach..
   Wzrok Luny świadczył o tym, że nie spodziewała się takiej odpowiedzi ze strony nauczycielki.
- Tak, jestem pewna, że spotykacie się potajemnie.. Nie zamierzam wam w tym przeszkadzać, jestem neutralna. Severusowi nie śmiem tego powiedzieć.. Ale chciałabym tylko ostrzec, że może to doprowadzić do gorszych incydentów. Takich, jak ten, co spotkał was ostatnio.. – Viktoria usiadła na ławce w tym samym miejscu, co jeszcze kilka minut temu Annette.- Planujcie, knujcie, ale miejcie świadomość, że zaowocuje to kolejnymi utarczkami z władzą tego zamku.. Panna Ainsworth mogła doświadczyć tego na własnej skórze..
- Proszę? – Luna na dźwięk znajomego nazwiska wbiła wzrok w spokojną, opanowaną profesor. – Co ma z tym wspólnego Klara?
- Nic o tym nie wiesz?
   Krukonka na potwierdzenie zatrzęsła lekko głową.
- Klara została przez Alecto Carrow wysłana do Zakazanego Lasu, by sama, w kompletnej głuszy i ciemności, bez różdżki wydostać się na zewnątrz. I widzę, że naprawdę o tym nie wiedziałaś..
- Nie.. – Luna poczuła, jak całe jej ciało zaczyna drżeć, choć przecież wiedziała, że Klara nadal żyje. Nie mogła znieść myśli o okrucieństwie, jakie jej zadano.
- Wiem, że przyjaźniłyście się, a zauważyłam, że panna Ainsworth od tamtego czasu ucieka z klasy, zanim zbierzesz swoje rzeczy..
- Nie chce ze mną rozmawiać.. – nadal czuła się nieswojo z powodu tej informacji.
- Daj jej czas.. – westchnęła delikatnie profesor – I dostrzeż, jak to na nią wpłynęło. Zabawy Śmierciożerców nie muszą wcale zabijać, ale mogą was zniszczyć.. Jeśli panna Ainsworth jest słaba psychicznie, może na długo zamknąć się na świat, bardzo długo.
- Mimo wszystko, nie możemy przestać z tym walczyć, pani profesor.. – odezwała się po chwilowej ciszy.- Nieważne, jeśli będą chcieli nas złapać.. Musimy im choć trochę w tym przeszkodzić..
- Intrygujące – profesor wolno wycedziła to słowo, ale nie miała zamiaru krytykować Krukonki, co więcej – jej decyzji.- Widzę, że na nic zdadzą się moje rady. No cóż.. przejdźmy lepiej do przyjemniejszych rzeczy, o jakich chciałam cię poinformować.
   Luna natychmiast poczuła zaciekawienie, gdyż to, co mówiła Viktoria zazwyczaj kryło w sobie drugie dno lub wiązało się z intrygującymi przygodami.
- Nie wiąże się to z żadną wyprawą jak na razie, lecz chciałabym zorganizować pewne wydarzenie na tegoroczne święta Bożonarodzeniowe.
   Cóż to mogło być? W Święta? I nie tyczyło się wyprawy?
- Widziałam twoją konsternację przez jedną krótką chwilę. Tak, to ma być coś niecodziennego. Coś, co pozwoli odetchnąć wszystkim uczniom od zbrodni, tortur i ciągłych wieści o poczynaniach Sama-Wiesz-Kogo. Nikt nie przeszkodzi mi w zorganizowaniu tego wydarzenia.
- Wydarzenia? – powtórzyła za nią dziewczyna.- Mogę dowiedzieć się o tym czegoś więcej??
   Było to pytanie, które wcale nie miało dla niej żadnego sensu, gdyż Luna pogrążyła się w myślach o Klarze, jej unikach i kompletnym ignorowaniu reszty.
- Ach, nie mogę od razu wszystkiego mówić – na twarzy Viktorii zakwitł ciepły uśmiech i mimo, że trwał tylko kilka sekund, Luna wiedziała, że był szczery.
- Czy będę w tym uczestniczyć? W tym wydarzeniu?
- No pewnie, będziesz go nawet przygotowywać.
- J-jaaa? – tego Luna w ogóle się nie spodziewała.
- Masz tak znakomitą wyobraźnię, że nie potrzebuję specjalnych osób do wystrajania zamku.
   Jeśli zostało to już przesądzone, Luna nie miała tu nic do gadania. Nadal myślała o Klarze i jej zachowaniu. Myśli o wydarzeniu, który organizowała profesor świeciły blado w głowie dziewczyny, nie zwracając jej uwagi swoim nikłym światłem.
- Co cię gnębi? Dalej myślisz o pannie Ainsworth?
- Tak.. Wiem, że pod wpływem Veritaserum powiedziała za dużo dyrektorowi i Draco, ale nie był to powód, by przede mną uciekać..
- Pewnie się obwinia, ale tak, jak powiedziałam, daj jej czas.
   Dokładnie. Luna nie mogła teraz nic z tym zrobić. Klara w końcu musi dojść do siebie, otworzyć się ponownie, a wtedy Luna wejdzie na scenę i do niej przyjdzie. Tylko by nie było na to za późno.
- Muszę coś zjeść – wymamrotała Luna jeszcze cichszym głosem.
   Viktoria położyła na jej ramieniu rękę, uścisnęła dziewczynę dyskretnie i wróciła do swojego biurka. Za to uwielbiała profesor. Bez zbędnych słów potrafiła przekazać tyle rzeczy. A przede wszystkim niespodziewaną z jej strony troskę. Po raz kolejny Luna zmierzała korytarzem sama. W tym, jak i w innych przypadkach była obecna tylko ciałem, gdyż myślami błądziła w innych światach. Po pierwsze, zastanawiała się, jak zagadać Klarę, kiedy przyjdzie odpowiednia pora, jak powie jej, że wcale się na nią nie gniewa. A po drugie, dumała o Ginny, która rozchorowana leżała w szkolnym szpitalu oraz o Neville’u, z którym miała zorganizować dzisiejsze spotkanie. Tyle obowiązków miała na głowie, mnóstwo rozpaczy i wątpliwości w sobie, a jednak była w stanie w tej chwili myśleć jedynie o tym, czy zdoła porozmawiać z Klarą.
- Lovegood, nie zgubiłaś się? – krzyknął z drugiego końca korytarza David Mechelbot, który wraz z kumplami przechodzili tędy na zajęcia. Nieśli ze sobą kilka książek i pogniecionych pergaminów, a w ich małych workach pobrzękiwały fiolki z eliksirami.
- David, nie mamy czasu – powiedział jeden z nich, który mu towarzyszył. Widocznie, nie byli zainteresowani pastwieniem się nad dziewczyną.
- Chwilka, chciałem się jedynie zapytać o ostatnie zawody ze smokiem.. Wieści nieźle się rozchodzą Lovegood.. – parsknął na sam koniec – Uważaj, by nie wpaść w ogniste sidła..
   Jego głos rozniósł się echem po korytarzu, ale zanim zdążył ucichnąć, Luna wyniosła się stamtąd pędem. Nieprzejęta, obojętna. Dla niej Mechelbot był nieszkodliwy, liczyły się ważniejsze sprawy. Jak na przykład, spotkanie Gwardii. Daleko od zamku.
 **
- Mam nadzieję Hagrid, że nie sprawimy ci kłopotu – powiedział Neville, kiedy gajowy podał zaparzoną herbatę i ciastka wielkości pięści, których dla zdrowia wolał nie tykać. Tylko Luna patrzyła na nie urzeczona, jakby zastanawiała się, czy nie spróbować chociaż jednego.
- Cholibka! Jasne, żeście są tu mile widziani! – krzyknął szczerze uradowany olbrzym i rozsiadł się w swoim wielkim fotelu.- Czuję, że robię coś dobrego dając wam możliwość spotkania się tutaj.
   Neville przytaknął Hagridowi, zerkając co chwilę w małe okienko, by wypatrzeć, czy ktoś znajomy nie nadchodzi.
- Ale was tam załatwili.. – odezwał się cicho gajowy.- Na tym boisku.. Tak mi szkoda..
- Nie rozpaczaj, Hagrid – powiedział chłopak, próbując choć na moment pokazać, że nie przejmuje się tą sprawą, że smok to odległa przeszłość, jednak od razu zmarkotniał. Syknął cicho, gdy prawe przedramię zapiekło go w miejscach, gdzie miał pozostałości po oparzeniach. Nawet silne eliksiry nie potrafiły doskonale przyśpieszyć leczenia, musiał nosić rękę owiniętą bandażem pod szkolną szatą. Nagle zauważył, jak Luna wpatruje się w niego beztrosko, a potem spuszcza oczy, kierując je na filiżankę, z której upiła łyk herbaty. Miał ochotę ją uścisnąć, obronić, powiedzieć jej coś więcej, ale obecność Hagrida mu w tym przeszkadzała, a także zbliżający się członkowie Gwardii.
- O niech mnie, ktoś idzie! – gajowy uniósł się z fotela całkowicie podekscytowany, jakby gospodarzył całemu Zakonowi Feniksa.
   Najpierw przybył Colin, który ledwo wstępując za próg, już oznajmił swój entuzjazm na widok przyjaciół. Po Gryfonie wysypała się lawina. Hanna i Nigel przyszli razem, dla pozoru trzymając dwa kosze z roślinami, które zbierali po drodze. Seamus przybył bez Deana, usprawiedliwiając kolegę, że według niego tak było lepiej i bezpieczniej. Reszta zgodziła się z tym, zbyt duża liczba osób mogła przyciągnąć uwagę. Tak samo było z Lavender, która przekazała wiadomości od bliźniaczek – Padmy i Patil. Na koniec przyszedł Michael Corner z towarzyszem w małej klatce, którym była żaba. To również mogło stanowić niezłe wytłumaczenie na wypadek niepotrzebnych zaczepek na błoniach. Chłopak wyszedł ze swoim pupilem, by ten mógł pobyć na świeżym powietrzu. Hagrid był mocno zaangażowany i parzył każdemu z osobna herbatę lub wywar z własnych, zebranych roślin. Hanna zainteresowała się wiszącymi na suficie wyschniętymi łodygami i chwilę zagadywała gajowego o ich pochodzenie i właściwości. Lavender dopytywała się o Ginny, siedząc przed Nevillem i Luną, którzy czekali aż wszyscy oswoją się z otoczeniem i znajdą swój kąt. Seamus zagłębił się w rozmowie z Colinem i Nigelem, znowu Michael skupiał się na swoim pupilu.
- Kiedy będziecie gotowi, zabieramy się do rzeczy – oznajmił pogodnie Neville, gdy Lavender któryś raz z kolei westchnęła nad losem Ginny. Jako, że wszyscy oczekiwali z niecierpliwością na to spotkanie, od razu rozmieścili się po chatce i rozsiedli wygodnie w różnych miejscach.
- Wiem, że jest nas mniej niż ostatnio, ale to ze względu na bezpieczeństwo – kontynuował Gryfon, patrząc na każdego z osobna.- Pewnie słyszeliście, co ostatnio działo się na boisku. Tak, ja, Ginny i Luna braliśmy w tym udział i to musiał być cud, że udało się nam przeżyć. Ale o to, proszę nie pytajcie dzisiaj, kiedyś przy okazji opowiemy o tym więcej..
   Chociaż wcale nie chciał do tego wracać. Musiał zbyć kolejne pytania, które pewnie dla nich przyszykowali. Luna milczała.
- Na ostatnim spotkaniu podzieliliśmy się wieloma pomysłami, chciałbym usłyszeć od was, czy choć w pewnym stopniu udało się wam coś osiągnąć.
- Zniknięcie Alecto Carrow to ogromny sukces – odezwał się Seamus.- Na szczęście, ta idiotka nie będzie nam już zawadzać.
- Oskarżaliśmy ją, że musi stać za tym, co dzieje się z nauczycielami – wtrącił Nigel, który siedział skulony między regałami wypełnionymi najróżniejszymi ziołami.- Jednak nadal się nie polepszyło. Dzisiaj odwołali nam zajęcia ze Sprout, po raz kolejny. Mieliśmy zastępstwo z jakimś tam Śmierciożercą, który za nic nie potrafił nam wytłumaczyć czym różni się zwykła ziemia od gliny, a ciągle mówił o mugolach i zdrajcach..
- To jest pewne, że chcą zastąpić nimi nauczycieli – mruknęła niezadowolona Lavender.- Tylko kto za tym tak naprawdę stoi? – na koniec rozszerzyła swoje wielkie oczy, kierując je na wszystkich zgromadzonych.
- Zmienili też kilku szmalcowników.. – powiedział Neville.- Nie wiem, czy zauważyliście, ale po zawodach ze smokiem kilku zostało zastąpionych.
- Neville – odezwał się donośnie Hagrid.- Nimi Snape rzuca na prawo i lewo, są nic niewarci.. To Śmierciożerców nikt nie chce tknąć, przynajmniej tych najwyższą rangą, w nich szukajcie winy..
- To w sumie logiczne – przyznał Nigel.- Mogą robić, co chcą, bo nikt nie dobierze się do ich skóry..
- Jednak zniknięcie Carrow nie zdziałało cudów – kontynuował Neville.
   Zdziałało. Luna wiedziała, że zdziałało. Tylko nie miała powodów, by mówić o tym na głos.
- Hanno, udało ci się sporządzić jakieś specyfiki? – spojrzał na dziewczynę łagodnie i na jej koszyk pełen roślin.
- Mam kilka próbek, ale potrzebuję kogoś, kto sprawdzi, czy mogą zadziałać.
- Pomogę ci – rzekł Gryfon, gotowy nawet zrobić to teraz, ale wiedział, że jeszcze kilka osób musi zdać sprawozdanie.- Nigel, a ty?
- Udało mi się raz poszperać w biurku Carrow, ale jako, że jej nie ma, muszę wybrać kolejną ofiarę.
- Uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy – na koniec chłopak puścił w kierunku wszystkich zgromadzonych oczko.
- Aleście cwani, dzieciaki! Cholibka! – zaśmiał się Hagrid, patrząc dumnie na uczniów, jakby były to jego własne dzieci.
   Michael Corner dodał od siebie parę słów co do szpiegowania kilku Śmierciożerców, ale przyznał po chwili, że musiał tego zaprzestać z powodu wielu esejów z dodatkowych przedmiotów. Seamus zaproponował wkradnięcie się do gabinetu Śmierciożerców, ale zostało to natychmiast zanegowane, najbardziej przez Neville’a, który pamiętał, jak w trójkę ostatnim razem weszli nielegalnie do komnaty Snape'a i omal nie zostali zabici przez Creswella. Było to zbyt ryzykowne. Nie tylko odkryliby swoje zamiary, ale również mogli zostać uwikłani w ogromnie niebezpieczne rzeczy. Jedyną rzeczą, którą mogli teraz zrobić, było trucie Śmierciożerców, w jak najbardziej delikatny sposób, by z łatwością zrzucić winę na tego, kto truł nauczycieli. Pozostało również szukanie poszlak w ich prywatnych rzeczach. Musieli być czujni co do ich niespodziewanych planów lub co gorsza, nieprzewidzianych ataków. Nigel i Colin zgodzili się połączyć siły, a Lavender postanowiła, że razem z bliźniaczkami przeszkodzą dziewczynom ze Slytherinu tak, by odesłać je na szlaban. Wszystko to podobało się Neville’owi, lecz czuł w sobie lęk, że na kolejnym spotkaniu usłyszy niepokojące sprawozdania.
   Góra pustych filiżanek po herbacie były jedynymi rzeczami, jakie zostały po członkach Gwardii. Luna i Neville dopiero na samym końcu pożegnali się z gajowym, któremu dziękowali serdecznie za udzielenie im schronienia.
- Cholibka, dzieciaki, to żaden problem! Czekam już do następnego! Do zobaczenia!
   Wyszli tylnymi drzwiami, wprost na ogródek gajowego, w którym podeptali mu część warzyw, choć tak bardzo starali się je omijać.
- Pomożesz Hannie z tymi eliksirami? Znacie się świetnie na roślinach..
- Prawda, Luna, ale nie na Eliksirach – odpowiedział Neville, który krył w sobie ogromną dozę niepewności. Udzieliła mu się ona od razu po spotkaniu, co nie uszło uwadze Krukonki.
- A co ja mam robić, Neville?
   Tego pytania Gryfon się obawiał. Luna siedziała zbyt milcząca, by nie mógł się domyślić, że sama szuka okazji, by zadziałać.
- Najlepiej by było, gdybyś odpoczęła po naszych zawodach ze smokiem. Miałaś też wiele do czynienia ze Snapem oraz Śmierciożercami..
- Ty też, więc nie bierz mnie za takiego słabeusza – rzekła dość oschle, gdyż nie chciała patrzeć, jak Neville działał, a ona stała bezczynnie.- Mogę być tak samo pomocna jak wy.
- Porozmawiamy o tym, Luna – rzekł stanowczo, co dość ostro kontrastowało z jego niegdysiejszym zachowaniem.- Snape wysłał mi notkę, że jutro odbędziemy razem szlaban za to wtargnięcie do gabinetu.. Pamiętasz?
- Yhmm – mruknęła i spuściła wzrok wprost na buty chłopaka.
- Nie chcę, byś się przejmowała – uniósł dłonią jej podbródek i chwilę wpatrywał się w zachwycie w jej wielkie, burzliwe oczy.- Prześpię się z tymi pomysłami, a jutro porozmawiamy o tym tylko my..
- Dobrze – Luna uciekła szybko, pozbawiając go poczucia jej bliskości.
   Wracała w podskokach, pobrzękując przy tym kapslami z butelek po kremowym piwie. Neville patrzył za nią urzeczony i już zaczął odliczać godziny do następnego ich spotkania. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł, jak bardzo można pragnąć szlabanu.
 **
   Tego samego dnia, późnym wieczorem, do gabinetu profesor Rodley zawitał Draco Malfoy. Była to wizyta, której nauczycielka jak najbardziej się spodziewała i wcale nie była zaskoczona na jego widok. Ślizgon miał odgórne pozwolenie na odwiedzanie opiekun o każdej porze dnia i nocy. Było jej to nawet na rękę, gdyż Draco przychodził zawsze w odpowiednim momencie.
- Dobrze się składa, że jesteś, smoku – uśmiechnęła się słabo, spoglądając w jego zimne szare oczy, które złowieszczo świeciły się na jego bladej twarzy, pozbawionej jakiegokolwiek żywego koloru.
- Chcesz mnie o coś prosić? – zapytał powściągliwie, choć wszystko, co mogła rozkazać mu profesor, uczyniłby z mniejszą lub większą chęcią.
- Najpierw jednak się zapytam, czy załatwiłeś sprawę z Creswellem?
- Miałem wziąć się za to właśnie dzisiaj, tuż po tym, jak stąd wyjdę, napełniony motywacją dzięki tobie.
- Cieszę się, także, Draco, zrób to, dla świętego spokoju. Mam dość tego typa..
- Prosisz mnie o to tylko po to, by Lovegood miała święty spokój. Nie ty.
   Głos Dracona był jak najbardziej oziębły, ale nie zniechęciło to profesor.
- W sumie masz rację, ale pamiętasz naszą rozmowę? Twoją obietnicę? Nie każę ci się z nią spotykać, ale z twoimi pobratymcami.
- Nie obrażaj mnie..
   Rodley uwielbiała, gdy się tak oburzał. Czasami robiła to specjalnie, by zobaczyć na jego twarzy czysty gniew lub oburzenie. Tak jak starsza siostra dokucza swojego bratu, tak ona kochała go drażnić.
- Powiedziałam to specjalnie. Wiesz przecież, że musisz ich tak traktować dla swojego dobra.. Pod moją opieką, co prawda, dużo ci nie grozi, ale jednak, gdyby coś poszło nie tak, komuś by się coś nie spodobało, należy uważać. Tym razem, po tych wspaniałych zawodach wymyślonych przez Śmierciożerców, wszyscy są rozbici, część zostaje przenoszona, część dostaje nową robotę do wykonania, zostaje tylko Creswell i Rowle. Ta dwójka musi dostać ostrzeżenie, a potem niech się dzieje z nimi, co chce. Nie będą się buntować, bo ich przyszły los jest nieznany, więc zrobią wszystko, co chcesz..
- To mnie zmotywowało, Rodley – przyznał szczerze, dość ucieszony z powodu wolnego pola do popisu. Tak było najlepiej.
- Ale zostaje jeszcze ktoś..
- Zamieniam się w słuch – rzekł zaintrygowany. Już myślał o tym, jak przywita swoich pobratymców.
- David Mechelbot.
- Znowu ma to związek z Lovegood. Jeszcze ktoś pomyśli, że się w niej zadurzyłem..
- Wiemy o tym tylko ty i ja. Luna w ogóle nie zauważy, że coś z nim się stanie.. Zwraca na niego mało uwagi, choć chłopczyk jest troszkę niebezpieczny. Jeśli pamiętasz jeszcze ten incydent spod Sowiarni, to była jego sprawka.
- Chcesz zabijać w Ślizgonach taki cudowny dar?
- Nie nazwałabym go cudownym – ucięła mu krótko, obdarzając Dracona na chwilę kategorycznym spojrzeniem.- Nikomu nie służą jego pomysły.
- Dobrze już, dobrze.. Zajmę się nim w swoim czasie.
- To chciałam usłyszeć.
   Rodley ponownie obdarzyła chłopaka takim samym uśmiechem, co na powitanie. Wróciła do swoich zapisków, pozwalając Ślizgonowi na chwilę wytchnienia przed swoim zadaniem.
  Siedział w ciszy, której bardzo mu brakowało, a potem wstał i wyszedł bez słowa, zmierzając już tylko ku jednemu. Wyparł z siebie ostatki niepotrzebnych emocji, zamroził w sobie gniew, radość, pogardę. Została tylko obojętność. Wystarczyło dla niego stanowczo wejść do komnaty, gdzie w większości gromadzili się Śmierciożercy, wystarczyło tylko jedno jego zimne spojrzenie wprost w oczy Creswella, by ten domyślił się, że Ślizgon nie przyszedł na miłą pogawędkę. Gwałtownie wstał z krzesła, cofnął się kilka kroków, prawie potykając się o własne stopy, nie spuszczał z oczu Dracona. Wystarczył jeden chwyt, ścisk i syk z ust, zapowiedź zbliżającej się groźby. Na chwilę, krótki moment Draco ujrzał przed sobą twarz Parkinson, skrzywioną ze strachu, która złudnie przypominała mu obecne oblicze szmalcownika.
- Wiesz od kogo przychodzę i po co – powiedział Draco.- Jeszcze jeden taki wybryk w szkole, a zobaczymy się w mniej miłych okolicznościach.
- Yhmm – wymruczał mężczyzna, ściskając dłoń Ślizgona, która trzymała go za gardło.- Oczywiście..
- Przekaż to pozostałym..
   Nie trzeba było poświęcać więcej swojego czasu. Draco to wiedział i wystarczyło zmierzyć ostatni raz szmalcownika groźnym spojrzeniem i obrócić się napięcie, dostojnie, pewnie. Nie żartował. Nie czuł radości, pogardy, gniewu.
  Tylko obojętność, kiedy Viktoria spojrzała na niego czule i skinęła mu głową, by wziął się do roboty i wykonał ją według jej oczekiwań.