niedziela, 16 lutego 2020

~51~

  Kiedy uczniowie niechętnie rozeszli się do swoich dormitoriów, Viktoria rozsiadła się sama w Wielkiej Sali. Nie przyszła tu podziwiać dekoracji, które zniszczone zostały porozrzucane gdzieś po kątach ani nie przyszła szukać zagubionych dusz. Cisza, mdłe światło i poczucie pustej, ogromnej przestrzeni pozwalało jej zebrać myśli. Dumała nad siłą, jaką mogła posiąść nad zamkiem, jednocześnie niedostępną i niezdatną do użycia w tej chwili. Wiedziała, że mogła dokonać czegoś lepszego, ponad to, co uczyniła tego wieczoru. Jednak musiała pamiętać, by nie stracić kontroli nad swoimi działaniami. Bal nie był znakomitym pomysłem, lecz wystarczającym, by odwrócić uwagę tych, którzy nigdy nie mieli dowiedzieć się tajemnicy, jaką skrywała w swoim gabinecie. Lecz ile czasu musiała czekać, by w końcu poznać siłę, która tkwiła w tym srebrzystym przedmiocie? Chciała ją uwolnić, by móc zapanować nad Czarnym Lordem i jednocześnie odkryć potęgę w sobie.
- Rzadko można cię zobaczyć tak rozluźnioną w swoim zadumaniu – do komnaty wkroczył Rookwood, który wcale nie wyglądał na zmęczonego, jak na tak późną porę.
- Ach, to ty – odparła zimno, niezadowolona, że przerwał jej rozważania. Tak, jeszcze on był dla niej przeszkodą, której musiała pozbyć się jak najszybciej.
- Szkoda, że nie skaczesz z radości na mój widok – powiedział, nie ukrywając zdradzieckiego uśmiechu.
- Wyobraź sobie, że jesteś jedną z ostatnich osób, które chciałabym zobaczyć.
- Wolałabyś zobaczyć Snape’a?
- Na pewno o wiele bardziej niż ciebie.
- Zakradł się w końcu między twoje uda, słodka?
   Mogłaby zapanować nad swoimi emocjami, lecz pragnienie skrzywdzenia Śmierciożercy było bardziej kuszące. Jednym ruchem ręki odepchnęła go, wprost na ścianę, o którą z impetem rąbnął głową. Zanim się ocknął, zdążyła wyciągnąć różdżkę, by nie myślał, że może nadal tak bezczelnie z niej żartować.
- Jesteś szybka i … mściwa – wychrypiał pełnym bólu głosem.
- Na takie tematy na pewno nie będę z tobą rozmawiać.
   Rookwood chwiejnym krokiem dotarł do najbliższego stolika i usiadł przy nim, w bezpiecznej odległości od kobiety, w każdej chwili gotowy ukryć się w razie ataku jej gniewu.
- Chciałem miło zagaić rozmowę…
- Nie udało się, Augie. Próbuj dalej, a zobaczymy, czy wyjdziesz stąd żywy..
   Czuła przeogromną satysfakcję, ale nie mogła dać się zwieść. Rookwood również nie na darmo był uznawany za potężnego czarnoksiężnika wśród Ukrytych i Niewymownych. Z pewnością miał w rękawie schowane własne sztuczki, którymi uwielbiał zaskakiwać, kiedy przeciwnik wierzył, że nad nim góruje. Zbyt dobrze go znała, by nie pamiętać tej nauczki.
- Już wiem, skąd Malfoy nauczył się tej bezczelności.
  Nie mogła ukryć swojego zalotnego uśmiechu. To prawda, że jej smok stał się o wiele bardziej odważny i twardo stąpał po ziemi, odkąd nauczyła go wielu użytecznych rzeczy.
- Trafił w końcu na dobrego nauczyciela. Czego miałby nauczyć się od swojego ojca lub, co gorsza, od ciebie?
   Nie do końca czuła, że mówi prawdę, gdyż Rookwood był świetny w swoim fachu, lecz nie wierzyła, by Draco długo z nim wytrzymał.
- Co do ojczulka, skarbie, Lucjusz chce chłopaka z powrotem na dworze.
- Domyśliłam się tego już dawno – odparła lodowato.- Niech go weźmie na jakiś czas, dopóki nie odkryje, że Draco przestał się z nimi utożsamiać. Wtedy otworzą mu się oczy.
- A co do mnie – Rookwood zdawał się ignorować jej słowa o Lucjuszu – nie bierz mnie za takiego bezużytecznego, gdyż jeszcze możesz się zdziwić.
- Nie wątpię.
- Naprawdę? – zaśmiał się nieszczerze i łypnął na nią jasnobrązowym okiem. Jego oczy zawsze pozostawały dla niej zagadką.- A co powiesz mi o kuli, którą odkryłaś?
   Choć niewidzialna siła przebiła boleśnie jej płuca, odcinając na chwilę dopływ świeżego powietrza, musiała zachować twarz. Jakże była nierozważna! Patrzyła na niego beznamiętnie, nie dając mu nawet znaku, że się tym przejęła. Lecz w jej głowie dźwięczała pustka. Należało go złapać i wrzucić do celi z innymi, ale on zawsze próbował być o krok do przodu. A gdzie Draco, który miał go pilnować?
- Milczysz, więc znaczy to, że trafiłem w punkt.
   Jakkolwiek by zareagowała, on i tak wyczytywał wszystkie emocje perfekcyjnie. Nawet cisza i kamienna twarz mogły mu dużo podpowiedzieć.
- To prawda, Augie. Odkryłam coś, o czym ty mógłbyś tylko śnić po nocach.
- Wiesz co, moja droga – odparł, wstając od stołu o wiele pewniej, niż wtedy, gdy przy nim siadał.- Przez kilka chwil biłem się z myślami, a dokładnie z dwoma, które wydają mi się tak samo kuszące. Biorąc pod uwagę, co powiedziałaś Snape’owi, kula leży w twoim posiadaniu, więc bez przeszkód mógłbym o tym powiedzieć Czarnemu Panu i ci ją po prostu odebrać. Przy okazji pozbyłbym się ciebie z zamku, smoczek zostałby bez ochrony, a Snape łkałby z tęsknoty… lecz co by to była za zabawa?
- Więc co jest twoją drugą opcją? – zapytała łagodnym tonem, nadal siedząc na ławce nieruchomo.
- Nie powiem Czarnemu Panu nic, niech toczy swoją wojnę.. dopóki dasz mi możliwość spotykania się z Nią, dopóty nie szepnę Czarnemu Panu nawet słówka. Jeśli w jakikolwiek sposób mi przeszkodzisz, stracisz wszystko. Wolę zatem patrzeć na tę wersję wydarzeń, gdyż widząc cię bezsilną daje mi to niezmierzoną satysfakcję.
   Viktoria powolnym krokiem zbliżyła się do Śmierciożercy. Nie miała ochoty go uderzyć, czy nawet zabić. Pocałowała go jedynie w policzek.
- Zawsze byłeś przebiegły i wykorzystywałeś każdą chwilę mojej słabości. Dziękuję ci za tę lekcję.
- Tak łatwo się zgadzasz? – zapytał szeptem, nie mogąc ukryć zdziwienia z powodu jej bliskości.
- Czujesz znowu to niezrozumiałe podniecenie? – rzekła miękkim, słodkim głosem.- Inne niż te przy Lunie, lecz jednak..
- Kiedyś mnie dziwiło, lecz dzisiaj wiem, że twoja ukryta magia tak na mnie działa.
- Właśnie, Augie – z każdym słowem zbliżała się do jego twarzy.- Moja siła jest większa niż sobie wyobrażasz, nawet twoje ciało to czuje. Lecz teraz wiesz dobrze, że nie powstrzymam cię od spotykania się z Luną. Pamiętaj jednak, że mogę to wykorzystać. Ten, kto unosi się coraz wyżej, boleśniej spada na ziemię.
- Jednak cóż znaczy to wszystko, jeśli choć na chwilę mogę cię pokonać?
- Pokonać? – zaśmiała się serdecznie, zagryzając ponętnie wargi.- Nie, Augie. Powiesz mi to wtedy, gdy zobaczę w oczach Luny czystą miłość wobec ciebie. Zmarszczył gniewnie brwi, domyślając się, o co jej chodziło.
- To przez ciebie ją utraciłem.
- Nieprawda. Jeśli raz cię pokochała, dlaczego zatem nie rozkochasz jej w sobie ponownie? Czyżby kulił się w niej tylko strach?
- Bezczelna suko – warknął, cofając się od jej mdłej, bladej twarzy.
- Zbyt wcześnie kosztujesz zakazanego pucharu zwycięstwa – teraz ona mierzyła go niezbadanym wzrokiem - Spotykaj się z nią, Augie. Dopóki nie zauważysz, że coś jest nie tak.
   Bez słowa opuścił ją, pospiesznym krokiem, wychodząc z Wielkiej Sali. Bal był rzeczywiście pierwszym etapem, od którego wszystko miało się zacząć.Spodziewała się przeszkód, jakie mogły ją napotkać już na starcie, ale należało je tylko zręcznie hamować. Tak jak Rookwooda. Co było paradoksem, napędziła jego pragnienia obietnicą w osobie Luny, choć pewnie nie spodziewał się, że ta rządza była niebezpieczna. I to nie Viktoria się jej pozbędzie.
   Zostawiła za sobą nieposprzątaną komnatę, pozrywane kotary, pustą scenę, talerze i stoliki. Jeszcze tak niedawno rozlegała się tu muzyka. W tej sekundzie zapanowała tu siła, która była tylko przedsmakiem tego, co miało się jeszcze tu wydarzyć.
 *
   Jeszcze długo po drodze miał przed oczami falujące kokardy we włosach Luny, które uciekły wraz z nią zanim zdążył ją zatrzymać. Wracał do lochów w ponurym nastroju i błagał w duchu, by nikt nie zastąpił mu drogi. Na szczęście, w dormitorium Slytherinu trwała cisza. Znowu w pokoju prefekta znalazł jedynie zawinięty liścik z pieczęcią ojca. Lucjusz ponownie namawiał w nim syna, by wrócił do domu, lecz nie to okazało się dla Dracona irytujące. Musiał kilkakrotnie przeczytać fragment, w którym nakazywano mu, by stawił się za trzy dni w jakimś zapchlonym miasteczku. Szlag! Nawet o takich rzeczach ojciec musiał mu mówić, jakby był nadal jego małym chłopcem. Czyżby chcieli wysłać go razem z nim na kolejną misję? Ale ojciec był przecież w niełasce Lorda. Draco był więc ciekawy, jakiego towarzysza mu dopasują, przypuszczając, że nie wyślą go samego. Musiał być bardziej czujny i wrażliwy na dźwięki, lecz myśl o śnie zagłuszała wszelkie niepokojące bodźce. Jego zmysły na tyle osłabły, że nie usłyszał nawet delikatnego trzasku drzwi, kiedy do jego sypialni wślizgnęła się Astoria.
- Draconie – uśmiechnęła się do niego zalotnie, lecz ujrzał w jej oczach znajomy błysk stali.- Słyszałam o twoim tańcu z Rodley.
- Nie widziałaś tego? – odparł, zanim zdążył zrozumieć, że Astoria nie lubiła takich imprez i z pewnością nie miała ochoty oglądać ich popisu.
- Gdybyś się przez chwilę mną zainteresował, wiedziałbyś, że nie poszłam.
- Szkoda – odparł chłodno, ignorując jej głos pełen goryczy. Nie miał ochoty na kłótnię. Zwłaszcza, że nie rozumiał dlaczego Lovegood obraziła się na niego i uciekła.
   Astoria ułożyła się na łóżku, wpierw zrzucając na podłogę swój jedwabny szlafrok. Obnażyła się przed nim milcząca, piękna i zimna.
- Mi jest jedynie szkoda tego, że tak długo na ciebie czekałam.
   Choć był zmęczony, poczuł w sobie ciepły prąd, który przeszył go od pasa do szyi. Pragnął jej, lecz było to puste uczucie. Nie patrzył na jej twarz, lecz na sterczące różowe sutki, kuszące, by je podgryzać i pieścić oraz na brzuch, który niżej prowadził do wilgotnej przyjemności.
- Astoria, wiesz, jaka jest pora..
- Dawno się nie kochaliśmy. Czyżby i to twoja ukochana profesor wybiła ci z głowy?
   Nie potrafił zaprotestować. W głębi siebie wiedział, że to nie prawda, że to nie była wina Viktorii, ale było za późno, by odpowiedzieć. Astoria rozchyliła nogi. Położyła się powoli na jego łóżku, zwrócona do chłopaka bokiem, ani razu nie spuszczając z niego wygłodniałego wzroku. Draco zdjął z siebie garnitur, ospale i powoli, irytując tym samym dziewczynę, która niespokojnie wierciła się w jego lśniącej pościeli. Jej włosy opadały kaskadą na materiał posłania i dalej spływały jak wodospad ku ziemi. Kiedy rozebrał się całkowicie i stanął przed nią bez cienia wstydu, Astoria próbowała wstać, lecz ruchem ręki jej zabronił. Tym razem, nie bawił się w ciche pieszczoty, nie podgryzał jej delikatnego ciała, ani nie wtapiał twarzy w jej włosy. Gwałtownie złapał ją za kolana, by rozchylić jej nogi jeszcze mocniej, a potem dopadł jej jak głodne zwierzę. Astoria jęknęła, choć nie wiedział, czy z bólu, czy z rozkoszy. Unieruchomił ją pod sobą i wszedł w jej intymność jednym, szybkim ruchem. Wtedy krzyknęła, targając głową w tył i zamykając oczy. Przy każdym pchnięciu patrzył na nią, na jej lekko rozchylone usta i przymknięte powieki i wiedział, że jest naprawdę piękna. Nie jeden Ślizgon byłby przeszczęśliwy mając taką dziewczynę w łóżku. Ale Draco krążył myślami gdzieś indziej. Gdy Astoria próbowała go w końcu pocałować, oddał jej twardo jeden pocałunek, a potem przewrócił ją na brzuch w chwili przerwy.
- Wiesz, że nie lu-lubię od …ach.. tyłu! Dra.. och.. nie..
- Co powiedziałaś? – warknął, czując, że osiągnął na tyle przyjemny stan, że nie był w stanie przestać. Nie chciał widzieć jej twarzy ani słyszeć jej głosu… Chciał tylko dokończyć i poczuć się błogo.
- Draco..
   Na moment zwolnił, gdy usłyszał swoje imię, które tylko jedna osoba mogła wypowiedzieć w tak dziwnym tonie.
- Ach.. Nie przestawaj – jęknęła błagalnym tonem Astoria, chwytając się kurczowo pościeli i szarpiąc ją paznokciami.
- Nie zamierzam – odparł, poruszając się coraz mocniej. Pragnął to skończyć jak najszybciej. Nie wiedział, kiedy przed oczami wyrosła mu twarz Lovegood i uśmiechała się do niego w swój irytujący, błogi sposób. Umył przysłoniła mu doskonała przyjemność i nie myślał już trzeźwo. Pozwolił Krukonce pojawić się jego głowie. Niech patrzy, gdyż pewnie żaden normalnie myślący mężczyzna nigdy jej nie weźmie. Chyba, że Longbottom lub ten jebany Rookwood. Wtedy pod sobą wyobraził sobie właśnie ją. Bezradna próbowała wyrwać się z spod jego uścisku, ale ujeżdżał ją na tyle mocno, że sprawiało mu to więcej niż satysfakcję. W końcu tego zaznałaś, co nie, głupia? Zasłużyłaś sobie za to, że tak łatwo owinęłaś mnie sobie wokół palca. Myślisz, że potrafisz wzbudzić we mnie poczucie winy? Myślałaś, że za tobą pobiegnę?
- Nie, Draco.. Ja czuję coś do ciebie – odpowiedziała smutno, siedząc naga na jego fotelu w noc, gdy uratowała go od ugryzienia.
  Mogłem cię wtedy wziąć, Lovegood. Nie jestem kimś, kogo możesz kochać.
- Dra.. conie.. Boli – pisnęła Astoria, ale to wcale nie zniechęciło chłopaka. Uśmiechnął się bezczelnie pod nosem, a następnie ostatnim pchnięciem uwolnił z siebie gniew i przytłaczające myśli. Wyszedł z niej gwałtownie i ruszył do łazienki. Gdy wrócił do sypialni po szybkim prysznicu, po Ślizgonce zaginął ślad. Nie mógł otwarcie przyznać, że uradowało go to, gdyż w jakimś stopniu poczuł się wobec niej winny. Zbyt ostro ją potraktował. Ale pragnął zostać sam. Marzył o chłodnym łożu, w którym samotnie mógł się rozłożyć i zasnąć.
  Potem myśli wróciły zbyt szybko. Merlinie.. Wyobrażałem sobie Lovegood.. Co ze mnie za…
  Nie mógł sobie tego wytłumaczyć. W lędźwiach czuł nadal przyjemny dreszcz, ale to tylko potęgowało jego poczucie niepokoju i niezręczności. Zbyt dużo o niej myślał, że zapomniał o własnej dziewczynie! Astoria się nie liczyła.. Merlinie.. Skąd przychodziły mu te myśli? Zanim zdążył znaleźć jakiś logiczny argument, zapadł w sen, pusty i bezbarwny.
 *
   Rookwood siedział rozwalony na werandzie w swojej małej, prywatnej komnacie. Niedaleko niego siedziała Rosalie, która w ciszy pracowała nad ich tajemniczym projektem. Mówiąc dokładniej, zamykała właśnie butelkę wina, do którego przed chwilą wlała dawno uwarzoną Amortencję. Wieczór był zbyt zimny, by chciało mu się spacerować po zamku, więc rozsiadł się jeszcze głębiej w fotelu blisko palącego się kominka. Od czasu do czasu popijał z kieliszka brandy, która jako jedyna rzecz w jego życiu nigdy nie mogła się skończyć.
- Chcesz trochę, mała? – zapytał, spoglądając na skupioną dziewczynkę. Merlinie, była taka młoda, niewiele młodsza od Luny, ale jednak, co sprawiało, że kiedy był zbyt trzeźwy czuł się wobec niej winny. Tak łatwo dawała mu się wykorzystać, a na domiar złego, właśnie zaproponował jej alkohol.
- Nie – odparła krótko, za co Rookwood podziękował bogom. Potem wyrzuciła za siebie pierwszą kulkę papieru, prawie trafiając w kominek. 

- Dopiero kiedy napiszę list, porozmawiamy.
- Nie chcę z tobą rozmawiać, proponowałem ci coś dobrego..
   Jeszcze teraz Rookwood przypomniał sobie Rosalie jak zwijała się naga w jego łożu jak kotka. Poczuł przyjemne mrowienie w okolicach lędźwi i gdyby nie intryga, którą Ślizgonka musiała dopracować, rozebrałby ją na biurku. Lecz naraz przypomniał sobie o kimś innym. Słowa Rodley gwałtownie wdarły się do jego umysłu i tak krążyły w jego głowie wraz z wizerunkiem słodkiej Luny. Jakże jej pragnął. Co więcej, jakże chciał, by rozkochała się w nim ponownie.
- Kochany Draco – Rosalie ponownie odezwała się przyciszonym głosem, czytając to, co właśnie napisała.- Mam nadzieję cię niedługo zobaczyć. Rozpaczam w cichej tęsknocie nad twoją nieobecnością w domu. Napisz do mnie szybko i przyjmij chociaż ten skromny podarek, który przesyłam wraz z listem. Może być?
- Zmień ten fragment z rozpaczą. Narcyza nie okazuje tak głęboko uczuć, nawet własnemu synowi. Również dopisz coś o tym winie, by utrzymał tę wiadomość w tajemnicy.
   Rosalie posłusznie wróciła do pracy. Śmierciożerca przez chwilę pomyślał, że mógłby zawiązać z nią coś więcej, ale nie była tak czarująca, piękna i kreatywna jak Luna. Dopóki robił jej przyjemność, robiła dla niego wszystko, na więcej nie mógł sobie pozwolić. Tylko Luna była jego głównym celem, po który przybył do zamku. Kolejna kulka świsnęła w powietrzu.
- Zmieniłam – mruknęła znad stołu.- Wraz z Lucjuszem oczekujemy twojego powrotu… oraz Nie informuj nikogo o tej przesyłce, gdyż dobrze wiesz, jak działa to na Snape’a.
- Na to Malfoy pójdzie. Świetnie.
- Wyślę to w paczce, oczywiście, gdzieś z lasu, by czasem Malfoy mnie nie nakrył.
- Słodki książę ma misję – odrzekł Rookwood, rozciągając mięśnie, które zesztywniały przez długie siedzenie w fotelu.- Wyślesz to zanim wyruszy, by zbyt długo nie zastanawiał się nad listem.
- Jesteś pewny, że wypije to od razu?
- Być może właśnie po misji. Który mężczyzna nie chciałby się napić po wyprawie i przy okazji zerżnąć jakąś dziewkę?
- Sugerujesz, że jak napije się wina, od razu przyjdzie do mnie?
- Będziesz go obserwować, więc łatwo domyślisz się, czy już to zrobił. Wprosisz się mu do sypialni, rozłożysz nóżki i oddasz mu dziewictwo, wysłuchasz jego wszystkich sekretów.. a potem przyjdziesz do mnie.. dasz ponownie się zerżnąć i wszystko mi opowiesz..
   Nawet jeśli nie podobał się jej ten plan, Rosalie nie dała tego po sobie poznać. Zapieczętowała list skradzioną przed Rookwooda zapasową pieczęcią i dopięła do szyjki butelki, w którym pływało wyborne wino zmieszane z Amortencją. Rookwood porwał małą w swoje ramiona i pocałował namiętnie, czując jak jej ciało wiotczeje w jego uścisku. Tak łatwo mu się oddawała, na co nie narzekał, gdyż Rosalie naprawdę była ładna i miło było patrzeć na jej buźkę, gdy zabawiali się w jego sypialni, ale pragnął innej. Do cholery.
- Mogę zająć ci chwilę? – wymruczała mu do ucha, gładząc dłonią po jego szorstkim policzku.- Zrobisz mi to, co zwykle?
  Luna. Przecież to Luny chciał.
- Może być nawet cały wieczór.
  Potem pchnął ją na fotel i szybko rozebrał.