niedziela, 24 listopada 2019

~46~

  Luna nie mogła przestać myśleć o tym, co usłyszała podczas wyprawy do jaskini wampirów. W święta miał odbyć się bal. BAL. Prawdziwy bal, na który jeszcze parę lat wstecz, kiedy Hogwart odwiedzili Durmstrang i Beauxbatons nie mogła iść. Teraz miała okazję przygotować się na prawdziwą imprezę, pierwszą poważną w jej życiu! Nieważne były dodatki, suknia, buty, uczesanie.. Mogła po raz pierwszy w życiu wziąć udział w poważnej, szkolnej imprezie.
- Panno Lovegood, wiesz, o czym mówimy? – Viktoria odezwała się zimnym głosem, wpatrując się w nią z klasowego podwyższenia. Tak, profesor żyła, miała się dobrze, a co więcej, nie zdążyła jeszcze z Luną po wyprawie porozmawiać. W sumie, Krukonka nie rozmawiała z nią ani z Malfoy’em od tamtego czasu. Dziewczyna odpędziła natychmiast wszystkie myśli o balu i spojrzała na profesor.
- Przepraszam.
- Nie chodzi o to, że masz mnie przepraszać – na koniec lekko prychnęła, ukrywając swoje rozbawienie. Zajęcia zaczynały się od podstawowej rozgrzewki, czyli zaklęć obronnych, mających na celu zaskoczenie przeciwnika.
- Dzisiaj nauczę was dwóch zaklęć niewerbalnych – Levicorpus i Liberacorpus..
   W klasie zaszumiało, uczniowie spoglądali niepewnie na siebie, a iskierki w oczach niektórych świadczyły o zaciekawieniu. Rzadko ćwiczono na zajęciach zaklęcia niewerbalne.
- Nie jest to proste, zważywszy na to, że zaklęć nie możecie wypowiedzieć. W tym momencie należy skupić swoje myśli i wypowiedzieć zaklęcie w głębi duszy.. Najpierw popatrzcie na mnie.
   Nauczycielka stanęła na środku sali, mierząc różdżką w jednego przestraszonego Ślizgona. Reszta czekała na to, co miało się stać, wstrzymując oddechy. Nagle Viktoria zamachała różdżką, a blady jak płótno chłopak zaczął się unosić. Wszyscy zastygli w zachwycie. Lunie także podobało się przedstawienie.
- To zaklęcie Levicorpus - rzekła profesor.- Mogę spokojnie odstawić różdżkę, a chłopak nadal będzie wisieć. Jeśli ponownie skupię umysł na danej osobie, mogę cofnąć działanie zaklęcia, wypowiadając w myślach słowo Liberacorpus.
   Po chwili Victoria przedstawiła kolejne widowisko, za co Krukoni nagrodzili profesor brawami. Ślizgon odstawiony na miejsce, schował się za swoimi kolegami.
- Teraz wy spróbujcie w parach – rzekła stanowczo.- Komu uda się za pierwszym razem, dostanie kilka dodatkowych punktów.
- Luna, będę ćwiczyć na tobie, to proste – powiedziała Annette, uprzedzając Klarę, która już chciała podejść do białowłosej. Luna oczywiście nic nie zauważyła i nie przejmowała się raczej tym, z kim będzie współpracować. Klara pozostała w parze z jednym Krukonem.
  Profesor stanęła obok biurka, by mieć lepszy widok na klasę. Krukoni i Ślizgoni podeszli do swoich ławek i ustawili się w parach. Nagle zapadła cisza. Wszyscy zaczęli się skupiać. Luna nie zamknęła oczu, gdyż przypomniało jej się to pamiętne ognisko, na którym walczyła z Parkinson, a Draco użył na niej tego zaklęcia. Niektórzy zaczęli się niepokoić. Oznaczało to, że zaklęcie im nie wychodziło. Adrianne, która była największą kujonką wśród szóstoklasistek rzuciła książką, czerwieniejąc na twarzy coraz bardziej. David Mechelbot także denerwował się z powodu porażki. Klara i Vanda cierpliwie próbowały dalej, a Annette prychnęła, bez rezultatu mierząc w Lunę swoją różdżką. Viktoria obserwowała dalej.
   Na pewno się nie uda – pomyślała. Poczuła ukłucie w klatce piersiowej, zaczęła rozpamiętywać bolesne porażki. Ale przecież była dobra z Zaklęć! Jeśli Draconowi się udało ją rozbroić, to i ona spróbuje. Przecież tylko dlatego Viktoria zabierała go na swoje wyprawy, bo był w tym dobry, nieprawdaż? A jeśli ona chciała z nimi jeździć, też musiała się postarać. Zamknęła oczy, wypędziła niepotrzebne myśli, a potem tylko rzekła w swojej głowie: Levicorpus. Bała się spojrzeć, bo spodziewała się, że ujrzy stojącą nadal na ziemi Annette. W klasie zanikły szepty, wszyscy zaniechali swoich prób.
- Brawo, Luna – powiedziała profesor.- Dwadzieścia punktów dla Ravenclaw.
   Viktoria zaczęła klaskać. Gdy Luna otworzyła oczy, ujrzała Annette unoszącą się w powietrzu jak duch. Ślizgoni i Krukoni patrzyli na nią zdumieni, co chwilę spoglądając na lewitującą dziewczynę. W końcu, wszyscy z jej domu zaczęli wiwatować na jej cześć i głośno klaskać. Podeszli do niej bliżej, by ujrzeć, czy Lunie uda się przywrócić Annette na miejsce. Luna nie zamknęła już oczu. Śmiało uniosła różdżkę, bo zdała sobie sprawę, że nie jest to trudne. Gdy tylko pomyślała o przeciw zaklęciu, Annette wylądowała bezpiecznie na ziemi.
- Kolejne dziesięć punktów – rzekła zadowolona Viktoria.- To naprawdę nie jest takie proste, jak się wydaje. Tobie udało się bez przeszkód.
   Na koniec mrugnęła w stronę Luny i podeszła do biurka.
- To wasza praca domowa. Za tydzień pokażecie, czego się nauczyliście, a teraz przejdziemy do omówienia pewnej sztuki czarnej magii…
 *
   Zamyślona i milcząca Ginny Weasley nie potrafiła skupić się na wieczornym lunchu, opornie przy tym próbując wbić widelec w ziołowego pasztecika. Siedzący obok niej Colin Creevey zaczytywał się w Proroku Codziennym, widocznie próbując znaleźć zalążek czegoś sensownego. Po chwili do niepozornej dwójki dosiadł się Neville. W jednej chwili przed chłopakiem pojawił się talerz z kilkoma przysmakami.
- Co tam? – zapytał nieśmiało, ale nie doczekał się natychmiastowej odpowiedzi. Zajął się zatem jedzeniem. Colin czytał dalej, znowu Ginny mruczała pod nosem jakieś komentarze o popsutej kuchni szkolnych skrzatów. Mimo to, zajadała się już drugim pasztecikiem w obecności Neville’a.
- Jakieś postępy? – Neville nie dał za wygraną, próbując odciągnąć młodszego kolegę od gazety, na widok której robiło się Gryfonowi niedobrze.
- Tak? – udało się. Colin wbił swoje duże, orzechowe oczy wpierw w Ginny, a potem w drugiego chłopaka.
- Pytałem się o wasze zadanie. Jak wam idzie z Carrowem?
- Nie teraz, Neville.
- Siedzimy z dala od reszty, więc się nie martw – uprzedził go szybko, naprawdę ciekawy informacji, jakie mógł mu przekazać młodszy Gryfon.
- Kiepsko – odpowiedział krótko, ale chwilę odczekał, zanim kontynuował.- Łajdak nie stwarza żadnych pozorów. Patroluje korytarze, tępi uczniów, robi to, co każdy inny Śmierciożerca. Jakby czuł, że go śledzono.
- Samo to w sumie jest podejrzane – wymruczała Ginny znad talerza, na którą chłopaki spojrzeli z rezerwą, gdyż jej nieprzyjemny grymas na twarzy nie zapraszał do dalszej konwersacji.- Który Śmierciożerca nie miałby czegoś za plecami? Sam fakt, że to Carrow nasuwa nam myśl, że musi za czymś stać.
- A jak idą sprawy z odtrutkami, Neville?
- Okropne te paszteciki – bąknęła dość głośno dziewczyna, obserwując jednocześnie grupkę Ślizgonów, która ich minęła.
- Wolę mięso, o wiele – dopowiedział Colin, załapując od razu o co chodzi. Potem udali, że skupiają się na własnych czynnościach. Na krótko.
- Udało się nam z Hanną zaaplikować truciznę w ciastkach, które codziennie Śmierciożercy dostają na drugie śniadanie. Bacznie wszystko obserwujemy.
- Pokaż mi gazetę – wtrąciła nagle ruda, ku zaskoczeniu chłopaków.- Pamiętajcie, że to nie miejsce i pora na omawianie takich rzeczy. Gadajcie o czymś innym.
  Musiała się skupić. Właśnie do Wielkiej Sali weszła profesor, na którą Ginny czekała cierpliwie przy posiłku. Jeśli uczniowie opisywali ją jako niedostępną, zimną i niesympatyczną, jej dzisiejsza postawa opisywała całkowicie co innego. Odpowiadała na „dzień dobry”, rozglądała się zaciekawiona dookoła, a co było jeszcze dziwniejsze, miała na twarzy lekki uśmiech. Uśmiech!
- Co zamierzasz z „tym” zrobić? – zapytał Neville, tak samo dostrzegając zbliżającą się kobietę.
- Teraz nic. Wiem, że nie ma już dzisiaj więcej zajęć, więc przejdę się za nią. Przecież nie ma nadprzyrodzonej mocy, bym miała się jej bać.. Bez przesady.
   Kiedy nauczycielka znalazła się tuż za plecami Neville’a, zwróciła uwagę na gazetę, którą trzymał Colin.
- Panie Creevey, czyż nie ma czegoś bardziej interesującego dla Gryfona?
   Wszyscy podnieśli głowy zdumieni. Neville zbladł, choć Ginny natychmiast kopnęła go w kostkę pod stołem. Musieli zachować twarz. Przecież stojąca przed nimi profesor była na ich celowniku.
- Wątpię, że „Prorok Codzienny” miałby spodobać się tak ambitnemu uczniowi jak pan. Chyba, że gazeta służy jako niepozorny kamuflaż.
   I odeszła z tym diabolicznym uśmiechem na twarzy! Ginny poczuła, jak robi się jej słabo. Neville już sprawiał wrażenie nieobecnego, znowu Colin to patrzył w gazetę, to w swoich siedzących towarzyszy.
- Czy wy również..
- T-tak – bąknął Neville, a potem pochłonął cały podwieczorek i wypił jednym haustem wywar z mięty.
- Neville, przecież ty nie lubisz… – zaczęła Ginny, ale nie było sensu kończyć, bo Gryfon spojrzał na nią z takim przerażeniem w oczach, że aż Colin odsunął się lekko od stołu.
- Z nią nie ma żartów – powiedział poważnie, zbyt poważnie, powodując u Ginny dziwne ciarki.
- Neville, przecież niemożliwe jest to, by słyszała, o czym rozmawiamy. Zauważyła po prostu Colina z gazetą i zaczepiła go. Od wejścia tutaj zachowywała się inaczej niż zawsze.
   W Wielkiej Sali ucichły szepty, rozmowy oraz szczęk sztućców, co zwróciło uwagę zdekoncentrowanej trójki. Na wzniesieniu stała właśnie profesor Rodley i czekała cierpliwie, by coś powiedzieć. Siedzący za nią Snape, zaciskał do białości puchar, którym gdyby chciał i mógł, rzuciłby w każdego, kto by do niego podszedł. Jego parszywy grymas na twarzy nie podobał się Gryfonom i świadczył tylko o jednym. Profesor miała zamiar ogłosić coś, co nie podobało się dyrektorowi.
- Moi drodzy, zajmę wam tylko dwie minuty – zaczęła swoim łagodnym, choć chłodnym głosem, maskując idealnie niepozorny uśmiech.- Mam dla was ciekawą informację. W święta będę organizować bal. Tak, bal czarodziejów, jaki corocznie powinno organizować się w magicznych szkołach. Nieważne jest to, jakie mamy czasy, chciałabym, by ta tradycja przetrwała i mogła choć na jakiś czas uprzyjemnić wam święta.
   Zdumienie jakie zapadło w komnacie nie miało do siebie porównania. Ginny od razu nie spodobał się pomysł. Wojna z Voldemortem, chorzy Śmierciożercy oraz szpiegujący Ślizgoni, a profesor chciała uprzyjemnić im czas poprzez jakiś bal! Wolne żarty!
- Wiem, że nie dla wszystkich jest to dobry pomysł, ale zapraszam serdecznie klasy od czwartej wzwyż. Dla reszty uczniów dwa dni szkoły będą wolne od zajęć.
  Ta część wieści ogromnie uradowała młodych i nie tylko. Ślizgoni szczerzyli paskudnie zęby, Krukoni siedzieli poważnie, znowu Puchoni pochłonięci byli wszelakimi dyskusjami.
- Zapraszam do Wielkiej Sali dwudziestego piątego grudnia na noc pełną atrakcji, której nie zapomnicie. Wymagane odświętne stroje. Życzę miłego wieczoru.
   W chwili, gdy profesor wycofała się z piedestału, podszedł Snape.
- Nie rozczulajcie się – warknął zimno i spojrzał morderczo na kobietę, która wydawała się nie zwracać uwagi na humory dyrektora.- Jeśli ktokolwiek się zapomni, nie ominie go surowa kara. Co więcej – dodał z parszywym uśmiechem na ustach, który był znany dla większości uczniów i nie zwiastował niczego dobrego.- Dzisiaj wieczorem dołączą do zamku nowi goście. Bądźcie grzeczni.
  W Wielkiej Sali powstało poruszenie. Każdy stół pochłonięty był dyskusjami, a niektóre z nich doprowadzały do kłótni pomiędzy domami. Ginny milcząc, obserwowała profesor i dyrektora uważniej. Na oczach całej szkoły rozmawiali cicho, choć Snape nie szczędził gwałtownych gestów, znowu profesor przybrała poważną, kamienną twarz. Wyglądało to raczej na kłótnię, cichą i dyskretną, gdyż w obecnych warunkach nie mogli sobie pozwolić na pokazywanie czegoś więcej.
   Kiedy cała komnata huczała, a Neville kończył w pospiechu swój posiłek, bledszy niż wcześniej, Ginny ruszyła do wyjścia bez słowa. Będzie na nią czekać. Będzie szła za nią. Odstawiając zatem przedstawienie, kiedy to grzebała panicznie w swojej torbie, profesor, na którą czekała, wraz z dyrektorem minęli ją, prawie nie zauważając. W ostatniej chwili Snape odsunął się, by nie wpaść na Gryfonkę, nadal pochłonięty rozmową z tą, której Ginny nie chciała odpuścić. Należało odczekać, na tyle, by nie zgubić drogi, którą szli. Ginny jednak spodziewała się, dokąd zmierzają. Zbyt dobrze rozpoznawała charakterystyczne korytarze w tej części zamku. Wiedziała, że za chwilę straci ich z oczu. Gabinet dyrektora będzie dla niej zamknięty. Niestety, słabo też słyszała ich głosy. By nie zakończyć tego zadania bezowocnie, Ginny zdała się na swoją intuicję i wrodzoną umiejętność odczytywania ludzi. Patrzyła na ich gesty, na pochłoniętego sprawami Snape’a i droczącą się z nim profesor Rodley, którą dzisiaj musiało coś nienormalnego nawiedzić. Naprawdę, zachowywała się niecodziennie. To zmuszało Ginny do myślenia i wręcz zachęcało do cierpliwej obserwacji. Gesty, mowa ciała oraz emocje, jakimi emanowała ta kobieta były jedynymi rzeczami, które mogły mówić o niej więcej i przez to wydawała się podejrzana. Jeśli Ginny postanowiła sobie, że będzie obserwować tajemniczą nauczycielkę, to zrobi wszystko. A przede wszystkim, by pomóc przez to Gwardii, zmniejszyć w szkole zagrożenie i wyplenić wszelkich niechcianych gości. Tylko, czy Rodley była tak naprawdę niechcianym gościem? Potrafiła dobrze uczyć, była przenikliwa, chłodna i taktowna, nikomu z uczniów nigdy nie zrobiła krzywdy, a co więcej, przyjaźniła się z Luną.. Jeśli coś łączyło ją z Krukonką, musiała mieć bezpieczne zamiary. Ale z drugiej strony, kto normalny zadawałby się z Malfoy’em, Snapem i rozmawiał z Bellatrix, jakby byli jej dawnymi znajomymi?! Była niejednoznaczna, o tak. Nie do rozgryzienia. Tylko z powodu Luny, Ginny pragnęła zbadać ją z bliska. Co takiego w tej kobiecie przyciągnęło uwagę jej przyjaciółki? Nawet, jeśli Luna była szalona, opowiadała bzdury i żyła w innym świecie, była dobra, po prostu dobra i żaden logiczny powód nowej przyjaźni pomiędzy profesor a Krukonką nie przychodził rudej na myśl.
- Rodley, jeśli zrobisz to kolejny raz, zawieszę cię w prawach!
- Puste groźby, Severusie, wiesz przecież, że nie ma nikogo bardziej odpowiedniego na moje stanowisko.
- Otóż jest.
- Czyżby?
- Ja.
   Wtedy po raz pierwszy zapadła wyjątkowa cisza. Przez całą drogę obydwoje jednocześnie próbowali dojść do słowa, co nie ułatwiało Ginny zadania. Dopiero teraz mogła usłyszeć więcej, choć zdania wyrwane z kontekstu nie miały dla niej większego znaczenia.
- Do gabinetu, Rodley.
  Dawno Ginny nie widziała u nikogo tak bezwzględnego wzroku, jaki miała obecnie profesor. Potem zniknęli oboje za gobelinem. Co takiego czyniła profesor, że sam dyrektor zagroził jej zawieszeniem? Czyżby tylko Snape miał nad nią panowanie? Paszteciki, którymi zajadała się jeszcze pół godziny temu zastrajkowały w jej żołądku. I to niebezpiecznie. Nie było i tak na co czekać. Na dzisiaj musiała odpuścić.
 **
   Wieczorem Viktoria siedząc samotnie w gabinecie, przyglądała się magicznej kuli, niesprawnej, tajemniczej i milczącej. Znała jej wartość, ukrytą moc i warunki, które trzeba było spełnić by ją aktywować. I przez tę krótką chwilę owionęły ją pewne wątpliwości, które przelał na nią Severus. Czy będzie mogła ukończyć to ważne dla niej zadanie? Czy jednak wolała sprowokować mężczyznę i działać według siebie?
*
- Rodley, chyba nie myślałaś, że będę wobec ciebie taki ugodowy? – prychnął Snape, który wkroczył przed nią do swojego gabinetu.- Wierzysz w to, że wszyscy powinni czuć strach na twój widok?
- Eh, a miałam nadzieję – odpowiedziała z udawaną ironią.- Chcę rozwiązać jedną sprawę i potrzebuję jeszcze raz wyruszyć…
- A ja potrzebuję spokoju w tym zamku..
- Będę poza nim.
- Nie obchodzi mnie to! – wysyczał groźnie, kładąc z hukiem rękę na blacie biurka. Viktoria nawet nie podskoczyła. Patrzyła na mężczyznę beznamiętnie.
- Nie udawaj, że ta wojna w ogóle cię nie dotyczy – powiedział ostro, widząc, że nie uzyska w ten sposób jej reakcji.- Jeśli sprowadzisz do zamku jakieś niebezpieczeństwo.. Obedrę cię ze skóry… A wiem, na co cię stać, Rodley. Wiem, że na pocztówkach z twoich wypraw może się nie skończyć.
- Nie doszła ta ostatnia?
- Zamknij się!
- Język, Severusie.
- Rodley..
   Ściśnięte policzki, zwężone powieki i mordercze spojrzenie były oryginalnymi atrybutami Snape’a i świadczyły o tym, że lepiej dla niej, by skończyła żartować.
- Definitywnie się nie zgadzam. Myślisz, że nie wyczułem magii, którą wręcz ociekałaś, gdy tylko wróciłaś z.. z.. nawet nie wiem, skąd!!
- Severusie, uspokój się, a opowiem ci o ostatniej wyprawie.
   Usłuchał, choć jego opanowanie było skazane na wymarcie. Gdy tylko usłyszał, że mieli do czynienia z wampirami, a jednak sporą część historii profesor pominęła dla jego dobra psychicznego, wstał gwałtownie, przewracając fotel i rąbnął pięścią jeszcze raz. Tym razem głośniej, potężniej, skuteczniej.
- Ogłupiałaś do końca!! – gdyby mógł, przegryzłby sobie wargę do krwi, gdyż usta miał tak przy tym wąskie, że ciężko było odróżnić górną wargę od dolnej.- Zabrałaś ze sobą Dracona i Lovegood?? Co prawda, gdyby zniknęła dziewczyna nie miałbym nic przeciwko, ale Malfoy? Wiesz, co by zrobił ci Lucjusz, gdyby się dowiedział?!!
- Ale się nie dowie – dokończyła.- Bo wszystko skończyło się dobrze. Nigdy mnie nie doceniałeś. Bałeś się do tego przekonać, że mogę być w czymś lepsza. A byłam. I jestem, Severusie. Ty żyjesz w świecie eliksirów, czarnej magii i tej pieprzonej wojny, a ja w świecie dalekim od twojego. I dlatego nie potrafisz go zrozumieć. I nie bądź hipokrytą! Lepiej nie udawaj, że nie było między nami miłości!
- Skończ, Rodley! Nigdy nie było żadnej miłości! Przypomnijmy sobie, że tobie ciężko to przychodzi.
- Ach, tak?
   Poczuła dziwne ukłucie. Wręcz bolesne.
- Tak! – odparł wściekły jak osa.- Co ja z tobą zrobię?! Zawiesić cię w obowiązkach to za mało! Jeszcze wymyślasz jakieś głupie bale!
- Bal zostaw w spokoju. Lepiej zajmij się Potterem, bo wiem o tej sprawie wszystko.
   Milczenie jakie zapadło między nimi było wystarczającym dowodem na największe zaskoczenie, jakie ogarnęło mężczyznę. Nie umiał wypowiedzieć słowa.
- Mój świat. Moje moce. Moje możliwości i pragnienia. Zostaw je mnie, Severusie. Inaczej może być między nami źle.
   Czarne oczy przeszywały ją na wskroś. Jej powaga, czy stanowcza poza nie zwróciły jego uwagi. Słowa nie więcej. Lecz ten smutny wzrok, który był zbyt rzadkim widokiem na jej bladej, zaciętej twarzy.
- Nie będziemy rozmawiać o Potterze..
- Ani o moim celu.
- Dobrze, Rodley. Osiągnęłaś to, co chciałaś.
- Biorę, co chcę – rzekła dość szorstko.
- Ale jeśli coś się stanie Draconowi..
- Jest pod moimi skrzydłami.
   Snape z powrotem usiadł w fotelu, a za jego śladami również i Rodley. Męcząca i napięta cisza trwała między nimi zbyt długo.
- Przyjedziesz do mnie na Wigilię?
- Nie żartuj. Nie spędzam żadnych świąt.
   Nie patrzył na nią. Był zbyt speszony, widziała to dobrze. Ale na szczęście, pozbył się tej swojej naturalnej, groźnej miny i wyglądał o wiele łagodniej.
- Pozwól mi zorganizować bal, a pokażę Ci, co planuję. Wtajemniczę cię we wszystko, Severusie. Tylko daj mi tę szansę.
- Rób, co chcesz. I tak ci w niczym nie przeszkodzę, i tak dowiesz się wszystkiego. Choć nie wiem, cholera, jak.
  Wspólnie siedzieli naprzeciwko siebie i żadne nie chciało spojrzeć na siebie dłużej niż na dwie sekundy. W ciągu ostatnich paru minut wylali więcej kwasu, niż mogli sobie pozwolić.
- Pamiętasz, jak zaprowadziłeś mnie sześć lat temu do tej przepięknej przystani? – odezwała się w końcu, mając dość jego zaciętej miny. A jednak. Odwróciła skutecznie jego uwagę.- Słońce przyjemnie grzało nasze twarze, spacerowaliśmy, prowadząc skomplikowaną dyskusję o działaniu twoich eksperymentalnych eliksirów, a potem wspólnie oglądaliśmy zachód słońca.
- Po co to wspominasz, Rodley? Czyż nie po to, by mnie zaraz ośmieszyć za to, co zrobiłem kilka dni później?
- Nie. Chodziłam tam dalej, dopóki sama nie wyjechałam. Wiele razy. Słyszałam twój głos, mój śmiech, szelest liści pod stopami. I za każdym razem żałowałam tego, co ci powiedziałam. Zbyt wiele się działo, a ja byłam rozpieszczoną dziewczynką.
- Dobrze, że teraz o tym wiesz.
- Tylko tyle mi powiesz?
- Myślisz, że po raz drugi wyznam ci miłość? Mylisz się, Rodley. Nie jestem palantem. Zostańmy współpracownikami, jak od początku tego roku szkolnego. Współpracownikami.
 *
  Gotowa mu była powiedzieć o wszystkim. Zmienić bieg wydarzeń i zacząć swoje życie od nowa. Viktoria Rodley, zaradna, potężna czarownica nie wiedziała, jak poradzić sobie z mężczyzną jej życia. Ciche kroki od strony drzwi wybiły ją z monotonnej czynności patrzenia się w kulę. To Luna skradała się boso po dywanie.
- Zapomniałam zapytać, co stało się po tym, jak zniknęliśmy.
- I czekałaś z tym tydzień?
   Dziewczyna jedynie napomknęła o jakiś nieistotnych chorobach, które nigdy wcześniej nie istniały a miały służyć jako wymówka. Cały czas uśmiechała się przy tym słodko, patrząc w drugą stronę. Jakże chciałaby być taka jak Luna. Nie żyć według przyjętych reguł i uprzejmości.
- Dobra, siadaj, opowiem ci.
   Gdy Luna słuchała z otwartymi ustami, nie dowierzając w słowa profesor, Viktorii przyszedł do głowy pewien pomysł. Nie chcąc sama spędzać Wigilii, zaproponowała Krukonce swoje towarzystwo. Luna przyjęła tę wiadomość pozytywnie. Tatę miała odwiedzić w ferie, więc wspólna Wigilia z profesor byłaby dla niej wielce przyjemna.
- No dobrze, a teraz wracaj do sypialni. Jeszcze wiele nas czeka, Luna.
- Tak, pani profesor.
- Viktoria.
- Tak, tak.
  Gdy tylko Krukonka zniknęła, Viktoria od razu przypomniała sobie o jeszcze jednej przykrej i niepokojącej sprawie. Rookwood. Niech tylko ośmieli się zbliżyć do dziewczyny, a spali jego dłonie żywcem. A Draco jej w tym pomoże. Choćby miała użyć ostatek swoich sił.
   Schowała kulę w bezpiecznym miejscu, pieczętując ją zaklęciami. A ukrywając ją, wiedziała, że już podjęła decyzję. Osiągnie to, co chce i nie pozwoli, by miłość zniszczyła jej plan. A Severus musi poznać, co to jest cierpliwość.